Iran. Krwawo odzyskany głos mniejszości

Choć protesty w Iranie prawdopodobnie władzom uda się wyciszyć, dzięki nim jednak wykluczane mniejszości stały się znów słyszalne. Czy przełoży się to na zmiany społeczne?

Publikacja: 04.11.2022 17:00

W 40 dni po śmierci Żiny Mahsy Amini, 26 października, tysiące ludzi wyruszyło na cmentarz w Saqez,

W 40 dni po śmierci Żiny Mahsy Amini, 26 października, tysiące ludzi wyruszyło na cmentarz w Saqez, protestując przeciwko opresyjności irańskich władz

Foto: UGC/AFP

Żina znaczy „dająca życie”. Ślad tego tradycyjnego dla Kurdów imienia wybrzmiewa za każdym razem, kiedy na ulicach podnoszone jest hasło „żin, żijan, azadi”, czyli „kobieta, życie, wolność” – stary slogan wykorzystywany między innymi przez kurdyjskie partyzantki walczące z Państwem Islamskim. Kiedy po śmierci Żiny Mahsy Amini, 22-letniej mieszkanki irańskiego Kurdystanu, tysiące Irańczyków wyszły na ulice, aby wykrzyczeć sprzeciw wobec opresyjnego systemu, obok przetłumaczonej na perski wersji skandowano również hasło oryginalne.

W ponad 85-milionowym kraju, w którym rdzenni Persowie stanowią zaledwie około połowy mieszkańców, to gest szczególnie symboliczny.

Kiedy 13 września patrol teherańskiej policji obyczajowej zatrzymał Żinę Amini pod pretekstem nieodpowiednio założonej chusty, nic nie wskazywało na to, że już wkrótce będziemy mieć do czynienia z protestami na skalę ogólnokrajową. Od lipca tego roku, kiedy prezydent Ebrahim Ra’isi oficjalnie wypowiedział wojnę liberalizującym się obyczajom młodych Irańczyków, do podobnych zatrzymań dochodziło codziennie w całym kraju. Lato w Iranie upłynęło pod hasłem symbolicznych protestów kobiet w całym kraju, które wspólnie zrzucały nakazane prawem hidżaby, aby potem publikować swój akt obywatelskiego nieposłuszeństwa w internecie pod hashtagiem #no2hijab. Między Irankami a służbami porządkowymi odpowiedzialnymi za obyczajność w przestrzeni publicznej doszło do czegoś na kształt pojedynku. Im więcej Iranek w performatywnym geście zdejmowało lub nonszalancko spuszczało chustę z włosów, tym więcej funkcjonariuszy pojawiało się na ulicach, aby ukarać je za ten występek przeciwko wartościom islamskiej republiki. Za taki akt buntu można było trafić do aresztu, a w skrajnych przypadkach nawet do więzienia, co stanowiło dowód na radykalizm nowej władzy – w poprzednich latach podobne sytuacje najczęściej kończyły się pouczeniem.

Czytaj więcej

Jan Strzeżek: PiS po bandycku rozgrywał Porozumienie

Szklany sufit

Szacuje się, że etniczni Persowie stanowią dziś około 51 proc. mieszkańców Iranu. Ile dokładnie – nie wiadomo, ponieważ ostatni spis powszechny uwzględniający tożsamość etniczną przeprowadzono jeszcze w przedrewolucyjnych czasach monarchii, w 1971 roku. Polityka niewidzialności etnicznej jest dla Islamskiej Republiki Iranu istotnym elementem jej specyficznej wersji nacjonalizmu.

Zgodnie z argumentacją najsłynniejszego ojca nowego irańskiego systemu, ajatollaha Chomeiniego, w Iranie nie ma mniejszości etnicznych, ponieważ wszyscy muzułmanie są braćmi. Ci, którzy nie mieszczą się w tak ujętej definicji rodziny, stanowią mniejszość religijną – i dopiero w jej ramach przysługują im prawa należne grupom mniejszościowym. Irańska konstytucja oficjalnie rozpoznaje trzy takie mniejszości – chrześcijańską, żydowską i zoroastryjską. Polityka ta znajduje odbicie w uzusie językowym. Perski termin aghalijat, czyli mniejszość, jest w praktyce przypisany tym mieszkańcom Iranu, którzy nie wyznają islamu, więc muzułmanie często go unikają. W końcu w trudnych dla islamskiej republiki czasach – a okresy pozbawione trudności właściwie się jej nie zdarzają – lepiej jest przynależeć do wielkiej rodziny niż być poza jej parasolem ochronnym.

Tam, gdzie spotykają się religia, etniczność i geografia tego ogromnego kraju, sytuują się wielcy nieobecni konstytucyjnego zapisu o prawach i przywilejach mniejszości – sunnici. Sunnitami najczęściej są właśnie zamieszkujące ościenne prowincje Iranu grupy etniczne, jak Kurdowie w położonym na północnym-zachodzie Kurdystanie, Arabowie z bogatego w złoża ropy Chuzestanu, Beludżowie z sąsiadującego z Pakistanem Sistanu-Beludżystanu czy obecni na północnym wschodzie Turkmeni.

W teorii prawo nie zakłada potrzeby ich wyodrębnienia spośród wyznającego islam ogółu, w praktyce jednak ta stanowiąca około 10 proc. irańskich muzułmanów grupa znajduje się w systemowym pacie. Jako nie-szyitom odmawia się im prawa do reprezentacji na najwyższych szczeblach władzy, które zgodnie z opracowaną przez Chomeiniego religijno-polityczną teorią ustroju są zarezerwowane wyłącznie dla szyickiej większości. Już samo sięgnięcie szklanego sufitu mogłoby okazać się wystarczająco trudne – rządowe raporty wskazują, że nawet około 40 proc. mieszkańców Iranu nie mówi biegle po persku, co skutecznie utrudnia awans społeczny.

Sunnici nie mogą też nadawać dzieciom imion zgodnych z własną tradycją – to prawo zachowują jedynie reprezentanci konstytucyjnych mniejszości religijnych – np. chrześcijanie. To dlatego Żina Mahsa Amini posługiwała się dwoma imionami. „Mahsa” było jej imieniem oficjalnym, sztucznie stworzonym na rzecz urzędów, „Żiną” zaś była dla rodziny i przyjaciół.

O irańskich sunnitach nie zapomina jednak aparat władzy odpowiedzialny za represje, tradycyjnie oskarżając ich o tendencje separatystyczne czy współpracę z wrogą agenturą działającą na rzecz dezintegracji Iranu. Tak było między innymi w 2018 roku, kiedy władze oskarżyły mieszkańców Chuzestanu o działanie w spisku z Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, którego celem miało być zabicie dwudziestu pięciu irańskich Arabów i obarczenie winą służb porządkowych. Amnesty International donosi z kolei, że w 2022 roku aż 26 proc. straconych w ramach kary śmierci to przedstawiciele mniejszości Beludżów.

Krwawy piątek

Komponent etniczny zauważalny jest też w statystykach zabitych w trwających obecnie protestach – za wyłączeniem stołecznego Teheranu, w którym dochodzi do największej liczby demonstracji, najwięcej ofiar widzimy w regionach takich jak Sistan i Beludżystan, Zachodni Azerbejdżan, Gilan czy Mazandaran.

Jak do tej pory najtragiczniejszą kartą historii tegorocznych protestów jest krwawe stłumienie demonstracji w beludżyjskim Zahedanie, gdzie 30 września zginęły co najmniej 82 osoby, a wydarzenie obwołano „krwawym” lub „czarnym piątkiem”. Dla mieszkańców tego półmilionowego miasta położonego w sąsiedztwie irańsko-pakistańskiej granicy śmierć Żiny Amini była bodźcem do głośnego zamanifestowania sprzeciwu wobec innej tragedii. Latem tego roku w miejscowości Chabahar wysoko postawiony policjant zgwałcił 15-letnią Beludżyjkę podczas przesłuchań prowadzonych w związku ze śledztwem dotyczącym morderstwa. Choć wydarzenie wstrząsnęło lokalną społecznością, a o jego przebiegu informowała miejscowa prasa, temat nie został podjęty przez ogólnokrajowe media.

Dla tradycyjnie konserwatywnych mieszkańców Sistanu i Beludżystanu (czyli jednych z najbardziej wykluczonych ekonomicznie i systemowo prowincji Iranu), dla których szczególną wagę ma wartość kobiecego honoru, był to kolejny cios. Dlatego 30 września tłumnie ruszyli na komendy policji w stolicy regionu, spotykając się z brutalną reakcją służb porządkowych, które otworzyły do nich ogień. Jak opowiadał później mediom 28-letni Dżamszid, podobne sceny widział do tej pory tylko w filmach. Młodzi mężczyźni rzucali się, aby osłaniać własnymi ciałami starców i dzieci. Najmłodsza śmiertelna ofiara krwawego piątku w Zahedanie miała dziesięć lat.

Czytaj więcej

Michał Lubina: Chiny i prorosyjska (pseudo)neutralność

W imię kobiet

Tragiczne wydarzenia w beludżyjskim Zahedanie sprawiły, że bodaj najgłośniej podczas tegorocznych protestów wybrzmiewają słowa tamtejszego sunnickiego imama piątkowego, Moulawiego Abdulhamida Isma’ela Zahiego – autorytetu wielu irańskich sunnitów i ostrego krytyka władz. W jednym ze swoich kazań obarczył on bezpośrednią odpowiedzialnością za protesty nieudolną politykę wewnętrzną ajatollaha Chamenei, pytając retorycznie: „Jakaż to władza zabija własnych obywateli?”.

Upełnomocnienie mniejszości etnicznych, a co za tym idzie także sunnitów, uznał za jeden z priorytetów w obrębie koniecznych do przeprowadzenia zmian systemu. Wskazał też, że próby sprowadzenia protestów do wydarzenia o charakterze stricte ekonomicznym to wyraz braku szacunku do wychodzących na ulice. „Ludzie nie są niewolnikami chleba” – mówił imam, zaznaczając, że Iran boryka się z poważnymi problemami natury polityki społecznej.

Bezpardonowa wypowiedź duchownego doczekała się szybkiej repliki ze strony establishmentu. Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej na jednym ze swoich oficjalnych kanałów internetowych doradził Moulawiemu milczenie, bo inaczej może za swoje słowa „słono zapłacić”. Imam jednak nie dał się uciszyć i dalej krytykuje władzę podczas swoich kazań, przyciągając do meczetu tłumy. W swoich wypowiedziach sięga po symboliczną dla kultury perskiej narrację, przedstawiając protestujących jako prześladowanych, a władzę – jako oprawców ciemiężonego ludu. To echo retoryki irańskiego kleru z przedednia rewolucji 1978/1979 roku, tyle że wtedy tyranem był ostatni szach Iranu Mohammad Reza Pahlawi, a uciśnionymi – prześladowani za swoją wiarę szyici, którzy dziś sprawują władzę.

Śmierć Żiny Amini nie nadała jednak protestom wymiaru wyłącznie etnicznego, stanowiąc walkę o sprawę, z którą utożsamiać się może wiele Iranek niezależnie od swojego pochodzenia. Prawo dotyczące obyczajnego ubioru to dla młodych Irańczyków jedynie symbol wielu innych restrykcji, które podlegają kontestacji. Dla pokolenia wychowanego w mediach społecznościowych są one bowiem dowodem na opresyjność przestarzałych wartości islamskiej republiki. Etniczny aspekt tragicznych wydarzeń nie jest dla nich jednak niewidzialny, wręcz przeciwnie – na ulicach podkreśla się solidarność rdzennych Persów z grupami mniejszościowymi. To duży przełom dla narracji ulicy.

Punkt, w którym zbiegają się kwestie etniczności, biedy i religii wielokrotnie stawał się obiektem żartów w ramach dyskursu, który starają się narzucić władze centralne. Młodzi Irańczycy wyrastali na podręcznikach, w których często sięgano po rasistowskie stereotypy, i oglądali bajki takie jak „Fitilie”, gdzie irański Azer myje zęby szczotką toaletową. W 2021 roku Kurdowie podnieśli głośny protest po programie w państwowej telewizji, podczas którego jeden z prowadzących zapytał kurdyjskiego gościa, dlaczego ten jest przebrany „w jakieś pasterskie ubrania”. Choć zaproszony szybko zripostował, że jego ubranie to „symbol wolności od szponów tyranii”, sprawy nie uznano za zakończoną. Przedstawiciele mniejszości z Sanandadżu, stolicy irańskiego Kurdystanu, zażądali od telewizji publicznych przeprosin za wygłaszanie ignoranckich komentarzy, inni protestowali w mediach społecznościowych. Urażeni Kurdowie faktycznie doczekali się odpowiedzi, choć odpowiedzialność za aroganckie pytanie została w niej wyraźnie rozmyta.

Centrum kontra chaos

Między protestującymi Persami a irańskimi grupami etnicznymi zaczęła rodzić się solidarność, która wymusiła na władzach reakcję obliczoną na jej złamanie, zanim zacznie ona stanowić zagrożenie dla Teheranu. Stąd próby odwoływania się do nacjonalistycznych nastrojów i przedstawienia mniejszości albo jako piątej kolumny USA i Izraela, albo jako niebezpiecznych separatystów nastających na integralność granic Iranu.

Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej otwarcie grozi „syriaizacją” państwa – w ramach przestrogi opublikowano nawet mapę Iranu zorganizowaną według ścisłych granic etnicznych. Zgodnie z tą narracją jedynie silne, rządzące twardą ręką centrum jest w stanie zapewnić państwu bezpieczeństwo i uniemożliwić pogrążenie się w podobnym do Syrii chaosie. Dla Irańczyków to jasny komunikat – o ile poprzedni prezydent Hasan Rouhani przynajmniej na poziomie symbolicznym sięgał po hasła o jedności i równości wobec prawa, jak w swoim filmie na sto dni prezydentury, gdzie do udziału zaprosił mówiących w swoich językach przedstawicieli mniejszości, o tyle jego twardogłowy następca Ebrahim Ra’isi podobnych gestów czynić nie zamierza.

Władze próbowały obarczyć odpowiedzialnością za „krwawy piątek” grupę Dżaisz al-Adl, czyli działającą na terenie Beludżystanu organizację terrorystyczną o separatystycznym charakterze, która wypełniła pustkę po obecnym tam wcześniej Dżondallahu, odpowiedzialnym m.in. za nieudaną próbę zamachu na prezydenta Ahmadineżada w 2005 roku. Z brutalną odpowiedzią spotkali się również Kurdowie – swoiści inicjatorzy tegorocznych protestów. 28 września irańskie drony ostrzelały siedzibę bojowego skrzydła Demokratycznej Partii Irańskiego Kurdystanu w irackim Koje, co media zinterpretowały jako karę za wichrzycielską postawę społeczności. W ataku zginęło przynajmniej 13 osób.

Prawdopodobne wydaje się, że pomimo żywotności protestów, która zaskoczyła wszystkich obserwatorów, i odwagi młodych Irańczyków w obliczu uzbrojonych i zdecydowanie lepiej od nich przygotowanych służb porządkowych, protesty uda się ostatecznie wyciszyć. Stanowią one jednak precedens, który podważa fundamenty systemu i w przyszłości może jeszcze islamskiej republice zaszkodzić. Chodzi nie tylko o szeroko omawianą w mediach emancypację wciąż liberalizującej się młodzieży, która nie podziela już tożsamościowych dla porewolucyjnego rządu wartości i nie operuje jego językiem, ale właśnie o kwestię etniczną.

Niesłyszalny do tej pory głos mniejszości zaczął się wyraźnie przebijać do irańskiego mainstreamu, czego dowodem jest choćby coraz częstsze posługiwanie się przez perskojęzyczne media obojgiem imion Żiny Mahsy Amini, co jeszcze niedawno byłoby nie do pomyślenia. Niewątpliwie na korzyść zadziałał tu fakt, że protesty w takim samym stopniu dotyczą mieszkanek Teheranu, Szirazu, Sanandadżu i Tabrizu – łatwiej utożsamić się z ponadetniczną opresją ze względu na chustę niż z niedoborem wody w dalekim chuzestańskim Ahwazie. Jeśli jednak rodząca się solidarność obywateli przetrwa próbę czasu, a wykluczane dotychczas mniejszości zyskają własny polityczny głos, Islamska Republika Iranu stanie przed poważnym wyzwaniem, któremu raczej nie sprosta tradycyjnie wyciągana z rękawa tożsamościowa narracja o dwóch jątrzących arcywrogach, Ameryce i Izraelu.

Czytaj więcej

Lewica oderwana od proletariatu

Żina znaczy „dająca życie”. Ślad tego tradycyjnego dla Kurdów imienia wybrzmiewa za każdym razem, kiedy na ulicach podnoszone jest hasło „żin, żijan, azadi”, czyli „kobieta, życie, wolność” – stary slogan wykorzystywany między innymi przez kurdyjskie partyzantki walczące z Państwem Islamskim. Kiedy po śmierci Żiny Mahsy Amini, 22-letniej mieszkanki irańskiego Kurdystanu, tysiące Irańczyków wyszły na ulice, aby wykrzyczeć sprzeciw wobec opresyjnego systemu, obok przetłumaczonej na perski wersji skandowano również hasło oryginalne.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi