Władze niemieckiej stolicy robią wrażenie, jakby nic się nie stało. Konsekwentnie ignorują wynik ubiegłorocznego referendum w sprawie wywłaszczenia wielkich korporacji mieszkaniowych, czyli pozbawienia ich własności setek tysięcy mieszkań, które miałyby się stać dobrem publicznym. Takie rzeczy działy się w Niemczech po raz ostatni w powojennej NRD, państwie robotników i chłopów. Za wywłaszczeniem opowiedziało się niemal 60 proc. mieszkańców metropolii liczącej blisko 4 mln mieszkańców.
Minął rok i nic się nie dzieje. Tego samego dnia, gdy mieszkańcy wyrazili swój gniew z powodu rosnących bez przerwy czynszów, wybierali także nowe władze miasta. Nowy berliński senat, czyli rząd, działa już od niemal roku. Rządzi koalicja złożona z SPD, Zielonych i postkomunistów z Die Linke (Lewica). Każda z tych partii plasuje się na lewej stronie sceny politycznej. SPD głosi nawet oficjalnie, że dąży do zbudowania w Niemczech „demokratycznego socjalizmu”. W ramach Die Linke działa prężna marksistowska grupa o nazwie Platforma Komunistyczna. Zielonym zaś bliskie są idee równości społecznej.
Ideologicznie nie ma więc przeszkód, aby rozpocząć wywłaszczenia znienawidzonych właścicieli mieszkań, którzy bez żenady i zgodnie z prawem żerują na najemcach.
Ale senat gra na czas. Rzecz w tym, że inicjatorzy referendum nie poddali pod głosowanie konkretnego projektu ustawy albo zmiany konstytucji. To sprawia, że wynik referendum nie jest dla nikogo wiążący. Co więcej, jeszcze przed wyborem obecna burmistrz Berlina Franziska Giffey (SPD) opowiedziała się wyraźnie przeciwko wywłaszczeniu. Zdawała sobie sprawę, że rzecz jest niewykonalna.
Stanęło więc na tym, że powołano 13-osobową komisję ekspertów, aby przeanalizowała możliwości rozwiązania problemu. Są w niej przedstawiciele trzech partii rządzącej koalicji oraz delegaci inicjatorów referendum, zrzeszonych w organizacji Enteignet Deutsche Wohnen, czyli Wywłaszczyć Niemieckie Mieszkania. Ale Deutsche Wohnen to przede wszystkim nazwa spółki posiadającej 115 tys. mieszkań w Berlinie. Takich firm jest tuzin i w sumie w ich dyspozycji jest 250 tys. mieszkań, czyli 12,5 proc. wszystkich berlińskich lokali.