Naftali Bennett. Ten, który obalił króla Bibiego

Do polityki wszedł, gdy znudziło mu się zbijanie fortuny. Deklarował, że zabił w życiu wielu Arabów i nie jest to dla niego problem, a stanął na czele rządu z arabskimi politykami w składzie. Był współpracownikiem Beniamina Netanjahu, by później wystawić go do wiatru i zostać premierem. Oto Naftali Bennett.

Aktualizacja: 20.06.2021 13:22 Publikacja: 18.06.2021 10:00

Naftali Bennett jest typowym produktem izraelskiego systemu politycznego, w którym na ideologiczne r

Naftali Bennett jest typowym produktem izraelskiego systemu politycznego, w którym na ideologiczne różnice nakładają się personalne animozje, a ugrupowania polityczne powstają jak grzyby po deszczu, łączą się i dzielą w błyskawicznym tempie (na zdjęciu przyszły premier 5 maja 2021 r. przybywa do prezydenckiej rezydencji w Jerozolimie)

Foto: AFP

Izrael ma nowy rząd z religijnym premierem na czele, a w jego składzie jest partia izraelskich Arabów. To podwójny precedens w historii państwa żydowskiego.

Zmiana u steru władzy nastąpiła w typowy dla tamtejszej polityki sposób, w atmosferze niepewności utrzymującej się aż do głosowania nad wotum zaufania w Knesecie, wzajemnych oskarżeń, zakulisowych prób przekupienia posłów opozycji. Co więcej, odchodzący premier Beniamin Netanjahu poszedł w ślady Donalda Trumpa, głosząc, iż w czasie ostatniej elekcji doszło do oszustwa wyborczego „na miarę stulecia". Chodzi o to, że nowy premier Naftali Bennett obiecywał, a raczej dawał do zrozumienia w kampanii wyborczej, iż nie wejdzie w skład rządu z udziałem Jaira Lapida, przywódcy centrolewicowego ugrupowania Jest Przyszłość, ani też z innymi lewicowymi partiami, a tym bardziej do rządu, którego partnerem miałoby być jedno z ugrupowań izraelskich Arabów.

49-letni Bennett to przywódca niewielkiej nacjonalistyczno-religijnej partii Jamina (po polsku – Na Prawo). Nie jest liderem nowej koalicji, ale dostał, co chciał, bo bez niego nie mogłaby zaistnieć. Zastąpił Beniamina Netanjahu, zwanego Bibim; premiera, który na czele prawicowego Likudu nadawał kształt polityce państwa żydowskiego nieprzerwanie przez ostatnie 12 lat, a w całej swej karierze o trzy lata dłużej.

Każdy jest premierem

Powiedziałem moim dzieciom, że ich ojciec będzie najbardziej znienawidzonym politykiem w Izraelu. Ale robię to dla mojego kraju – powiedział w niedawnym wywiadzie telewizyjnym. Poświęcenie ma służyć temu, by kraj dostał szansę wyjścia z impasu politycznego, którego nie były w stanie przełamać cztery wybory do Knesetu w ostatnich dwu latach i nie będzie pogłębiających polityczną degrengoladę kolejnych, piątych.

Bennett staje więc na czele rządu, którego partnerami są ugrupowania od lewa do prawa. W sumie osiem partii: Jamina, lewicowi zieloni z ugrupowania Merec, socjaldemokraci z Partii Pracy, konserwatywne partie Nowa Nadzieja oraz Niebiesko-Biali, ugrupowanie świeckich nacjonalistów Nasz Dom Izrael oraz centrowa Jest Przyszłość Jaira Lapida, największa z wszystkich tych partii. Pełnoprawnym członkiem koalicji jest też jedno z ugrupowań Arabów izraelskich Ra'am (Zjednoczona Lista Arabska).

Przywódcy czterech z tych ugrupowań byli ministrami w kolejnych rządach Netanjahu. Łączy ich głęboki do niego uraz, gdyż bezwzględnie wykorzystywał  okresowe słabości każdego z nich.

– W takim rządzie każdy jest premierem – twierdzi dziennik „Jerusalem Post".

W porozumieniu koalicyjnym jest wszystko i nic. Znajdują w nim wprawdzie odzwierciedlenie postulatów członków koalicji, ale wiele z nich zapisano w trybie życzeniowym. Najlepszy przykład to sprawa roli religii w państwie wyznaniowym, jakim jest Izrael. Mimo postulatów lewicy nie ma mowy o wprowadzeniu ślubów cywilnych czy znacznych ustępstwach w sprawie rozszerzenia transportu publicznego w szabas. Jest za to powrót do idei wspólnych modłów kobiet i mężczyzn pod Ścianą Płaczu, a także pewna liberalizacja procedur konwersji na judaizm oraz wyboru naczelnego rabina, który nie będzie musiał już pochodzić wyłącznie ze środowiska ortodoksów. Zreformowany ma też  być system przyznawania certyfikatu koszerności. Nie są to zmiany rewolucyjne. Zresztą, jak zapisano, jakakolwiek zmiana status quo w relacji państwa i religii wymagać będzie jednoznacznej aprobaty Bennetta oraz Lapida, czyli polityków, których ugrupowania w tych sprawach stoją po przeciwnych stronach barykady.

Na prawo od Netanjahu

Nowy premier jest typowym produktem izraelskiego systemu politycznego, w którym na ideologiczne różnice partyjne nakładają się personalne animozje, gdzie ugrupowania polityczne powstają jak grzyby po deszczu, łączą się i dzielą w błyskawicznym tempie, a czas względnego spokoju następuje w chwili, gdy przychodzi moment tworzenia kolejnego rządu z dostępem do upragnionych apanaży i stanowisk. Obecny rząd jest 36. w 73-letniej historii państwa żydowskiego. Beniamin Netanjahu stał na czele pięciu gabinetów i zmieniał partnerów jak rękawiczki.

Takie jest tło nagłego wzlotu Naftalego Bennetta, szefa niedawno, bo w 2019 r., utworzonej partii Jamina. Ma ona zaledwie siedmiu posłów w 120-osobowym Knesecie i zdobyła o dwie trzecie mniej głosów niż ugrupowanie Jaira Lapida, przywódcy całej opozycji i prawdziwego lidera obecnego gabinetu. To on, były prezenter telewizyjny, aktor, scenarzysta i bokser jest twórcą koalicji.

Zgodnie z porozumieniem koalicyjnym po dwóch latach, czyli w 2023 r., Bennett powinien przekazać ster rządu Lapidowi. Chyba nikt w Izraelu nie ma wątpliwości, że do tego nie dojdzie, i rząd się wcześniej rozpadnie. Powrócić może nawet Benjamin Netanjahu.

Bennett jest religijnym Żydem i to, że nosi na co dzień kipę (jarmułkę), wzbudza zainteresowanie także w Izraelu. Jest również pierwszym multimilionerem w fotelu premiera. Poszedł do polityki, gdy znudziło go robienie pieniędzy. W ostatnich 14 latach utworzył pięć różnych partii politycznych o jednoznacznym prawicowo-nacjonalistycznym i religijnym profilu.

Uchodzi za ultranacjonalistę, religijnego fundamentalistę i duchowego przywódcę ruchu żydowskich osadników na okupowanym Zachodnim Brzegu. Nieraz powtarzał, że stoi na prawo od Netanjahu. – Jest w tym wiele przesady. Nie jest ani taki twardy, ani tak pryncypialny, jak wynikałoby to z jego wypowiedzi – przekonuje znajomy izraelski dziennikarz.

Rodzice Bennetta przybyli do państwa żydowskiego z San Francisco na fali politycznego uniesienia żydowskiej diaspory po sukcesie Izraela w wojnie sześciodniowej w 1967 r. Rodzina matki pochodzi z Polski. O tych korzeniach Bennett przypomniał w czasie niedawnego kryzysu polsko-izraelskiego, mówiąc, że byli Polacy, którzy starali się ratować Żydów w czasie wojny. Jednocześnie podał jednak przykład dziadków żony zamordowanych przez Polaków.

Dzisiejszy premier przyszedł na świat w Hajfie, mieście na północy Izraela. Rodzice nie byli bardzo religijni. Gdy Naftali miał rok, rodzina powróciła do San Francisco, przenosząc się później do Montrealu, gdzie umieszczono chłopca w przedszkolu chasydzkiej gminy Chabat Lubawicz, aby opanował hebrajski. Po kilku dalszych peregrynacjach, gdy Naftali miał dziesięć lat, Bennettowie powrócili na stałe do Hajfy.

– Wróciłem do domu (Izraela – red.) jako dos, z kipą i cicit – tłumaczył w jednym z wywiadów. Dos to slangowe i obraźliwe określenie społeczności Żydów skrajnie ortodoksyjnych, nie tylko haredi (ok. 11 proc.), ale i mniej religijnych dati (ok. 10 proc.). Do tej ostatniej grupy należy Naftali Bennett. Zdecydowana większość żydowskich obywateli to całkowicie świeccy hiloni (40 proc.) oraz masorti (ponad 20 proc.), dla których religia to przede wszystkim tradycja.

Cicit czy cyces to z kolei frędzle szala modlitewnego będącego częścią nieodłącznej garderoby głęboko religijnych Żydów. Z tego ubioru Bennett już dawno zrezygnował.

Gdy trafił do armii, nie używał też kipy. W elitarnych jednostkach spędził sześć lat. Jego przeciwnicy przypominają mu o jednej sprawie z tego czasu.

W kwietniu 1996 r. Izrael bombardował południowy Liban przez 17 dni w ramach operacji „Grona Gniewu", mającej na celu zmuszenie szyickiego Hezbollahu do zaprzestania ostrzału północnego Izraela oraz posterunków w samozwańczej izraelskiej strefie bezpieczeństwa w południowym Libanie. Bennett dowodził wtedy 67-osobowym oddziałem specjalnej jednostki Maglan, która znalazła się nagle pod ostrzałem moździerzowym. Wezwał na pomoc artylerię, która ostrzelała cały obszar, w tym miejsce schronienia cywilów będące pod opieką ONZ. Zginęło 106 Libańczyków. W raporcie ONZ napisano, że było „mało prawdopodobne, aby ostrzał był wynikiem rażących błędów technicznych lub proceduralnych" po stronie Izraela. Innymi słowy, że mogło to być zamierzone działanie.

W Izraelu pojawiły się oskarżenia pod adresem Bennetta, który miał źle ocenić sytuację, działać panicznie i tym samym doprowadzić do masakry. Nie zabrakło też jego obrońców. Dziesięć lat później, już jako rezerwista, wrócił do południowego Libanu w czasie kolejnej wojny, biorąc udział w akcjach na zapleczu wroga.

Po opuszczeniu armii skończył studia prawnicze w Jerozolimie, ale z tą profesją nie związał swych losów. Nie miał też takich planów wobec armii. Lata później, będąc już w rządzie jako szef nacjonalistycznej partii Żydowski Dom, został za to na własne życzenie ministrem obrony. W końcu, obok premiera, jest to najbardziej prestiżowa funkcja w rządzie.

Najpierw miliony, potem polityka

Biznesem zajął się po studiach. Jest dzisiaj jednym z ponad 130 tys. izraelskich milionerów. Mieszka w okazałym domu w Raanana pod Tel Awiwem, ale nie afiszuje się bogactwem. Pieniądze zarobił w branży IT, chociaż on sam, jak i jego początkowi partnerzy, nie miał o informatyce większego pojęcia. Był to jednak czas przełomu informatycznego na świecie i początek izraelskiego boomu startupów. Takim była firma Cyota specjalizująca się w systemach zabezpieczeń dla bankowości online.

Naftali ożenił się z poznaną w czasach studenckich Gilat, która z zawodu jest cukiernikiem. Jeszcze przed ślubem zamieszkali razem, co w środowisku głęboko wierzących Żydów jest nie do pomyślenia. Ale Bennett nabierał już dystansu do religii, przynajmniej w życiu osobistym. Gilat jest świecką Żydówką, czego zresztą nie omieszkał kiedyś podkreślić premier Netanjahu. Wytknął Bennettowi, że pracowała w Nowym Jorku w firmie cukierniczej. Jako żona ortodoksyjnego Żyda – nie powinna.

Bennett spędził w USA  kilka lat, starając się znaleźć klientów na produkty IT swej działającej w Izraelu spółki. Był jednym z czterech jej udziałowców. Udało się ją w końcu sprzedać Amerykanom za 145 mln dol. Potem został szefem innej spółki, która także zmieniła właścicieli za ponad 100 mln dol. Jest nadal udziałowcem firmy Payoneer notowanej na amerykańskiej giełdzie o kapitalizacji 3,3 mld dol.

Gdy w wieku 33 lat Bennett został milionerem, robienie pieniędzy przestało go interesować. Zajął się polityką i związał z ówczesnym szefem opozycyjnego wtedy Likudu Beniaminem Netanjahu. Przez jakiś czas kierował nawet jego gabinetem, ale nie znalazł uznania w oczach żony premiera i części jego współpracowników. Nie mógł więc zostać w 2009 r. członkiem drugiego rządu Netanjahu.

Dopiero gdy po kilku latach stanął na czele Żydowskiego Domu, wszedł na stałe do grupy prawicowych oraz religijnych polityków trzymających władzę w Izraelu pod kierunkiem Netanjahu. Stał na czele różnych resortów, w tym gospodarki, edukacji i, jak już wspomnieliśmy, obrony. Brał czynny udział w tworzeniu koalicji partyjnych, dzielił je, zakładał inne, by w końcu stanąć na czele ugrupowania Jamina, nie wiadomo, czy bardziej religijnego, czy nacjonalistycznego.

Najważniejsza jest Biblia

Jedną z ważnych funkcji, jakie pełnił, było kierowanie organizacją o nazwie Yesha, skupiającej przedstawicieli osiedli żydowskich na ziemiach okupowanych. Był to początek jego aktywności w promowaniu żydowskiego osadnictwa i aneksji ziem palestyńskich. Prawie dziesięć lat temu przedstawił plan zaanektowania przez Izrael tzw. Obszaru C, czyli będących

w wyłącznej administracji Izraela niemal dwóch trzecich powierzchni Zachodniego Brzegu, co równałoby się z przyznaniem obywatelstwa izraelskiego co najmniej 80 tys. Palestyńczyków. Do jednej z wersji takiego pomysłu wróciła po latach administracja Trumpa. Nawet Netanjahu odniósł się do tego z rezerwą.

Bennett był zawsze zdecydowanym przeciwnikiem tzw. two states solution, czyli utworzenia suwerennego państwa palestyńskiego, sąsiada państwa żydowskiego. – Istnieją już dwa państwa palestyńskie. Jedno w Strefie Gazy, drugie w Jordanii, której 75 proc. mieszkańców to Palestyńczycy – tłumaczył kilka lat temu w stacji Al-Dżazira. Udowadniał kiedyś, że państwo żydowskie z jego liczącą 3800 lat historią istniało już w chwili, gdy Palestyńczycy „żyli na drzewach". Nie ma więc mowy o jakiejkolwiek okupacji, bo „nie można okupować własnej ziemi". – Wszystko to jest zapisane w Biblii – twierdził obecny premier państwa żydowskiego. W dniu przejęcia władzy, zapowiedział w Knesecie „wzmocnienie osadnictwa na całej ziemi Izraela".

Wcześniej prezentował też pomysł, aby uchodźców palestyńskich oraz wypędzonych z Izraela przyjęły państwa arabskie. W końcu 650 tys. Żydów z państw arabskich – argumentował – zostało przyjętych przez Izrael po utworzeniu państwa żydowskiego.



Arabowie jako sojusznicy

Wydawać by się mogło, że takie poglądy powinny uniemożliwić mu współpracę z partiami  Arabów izraelskich. Tym bardziej że w czasie niedawnej wojny z Hamasem doszło w wielu arabskich miejscowościach do zamieszek i protestacyjnych akcji solidarności z Palestyńczykami z Gazy i Zachodniego Brzegu. W dodatku Bennett twierdził swego czasu, że zabił już w życiu „wielu Arabów i nie ma z tym żadnego problemu". Prostował później, że miał na myśli terrorystów. Trzy lata temu w czasie palestyńskich protestów na granicy Strefy Gazy i Izraela twierdził, że armia powinna strzelać do protestujących „ze skutkiem śmiertelnym". Przemawiając w Knesecie przed głosowaniem nad wotum zaufania dla nowego rządu, udowadniał, że niedawna wojna z Hamasem to nie żaden konflikt o terytorium, ale starcie o znaczeniu egzystencjalnym dla państwa żydowskiego.

– Zdecydowaliśmy się wejść do rządu, aby zmienić układ sił politycznych w kraju – tłumaczył po podpisaniu umowy koalicyjnej Mansur Abbas, lider partii Ra'am, której czterech posłów w Knesecie zapewnia minimalną większość gabinetowi Bennetta i Lapida.

Arabowie izraelscy stanowią niemal jedną czwartą społeczeństwa, mają obecnie dziesięciu deputowanych, ale nie mieli nigdy bezpośredniego wpływu na kształt rządu. Jako muzułmanie są obywatelami drugiej kategorii w wyznaniowym państwie żydowskim.

Żadna partia żydowska nie była zainteresowana sojuszem z nimi, obawiając się reakcji wyborców. Przywódcy arabscy byli chętni, znając wyniki badań świadczących o tym, że większość ich wyborców chce mieć reprezentację nie tylko w parlamencie, ale i rządzie.

W zamian za udział w koalicji Arabowie dostaną fundusze na rozwój swych miast i osiedli, legalizację budowli postawionych z naruszeniem prawa oraz, co niezwykle istotne, oficjalne uznanie beduińskich miast na pustyni Negew, będących ostoją islamskiej społeczności Izraela. Przedstawiciel Ra'am jest wiceministrem w urzędzie premiera. Członkowie tej partii otrzymali też stanowiska szefów trzech ważnych komisji w Knesecie.

Zanim zapadnie wyrok

Tak wygląda polityczny pejzaż na starcie rządów następcy Beniamina Netanjahu. Już teraz pojawiają się opinie, że bez względu na to, co się stanie, Bennett przejdzie do historii jako ten, który obalił „króla Bibiego". Byłemu premierowi grozi więzienie w rezultacie prokuratorskich oskarżeń w kilku sprawach korupcyjnych. Proces już się toczy i niewykluczone, że Netanjahu dołączy do całej plejady izraelskich polityków, którzy zakończyli kariery za kratkami. Był wśród nich skazany za gwałt prezydent Mosze Kacaw, premier Ehud Olmert ukarany więzieniem za korupcję i oszustwa oraz kilkunastu ministrów.

Zanim jednak zapadnie wyrok, upłynie sporo wody w Jordanie. W tym czasie Netanjahu czynić będzie wszystko, aby odzyskać fotel premiera. Czy mu się to uda? Tak szerokiej koalicji jeszcze w państwie żydowskim nie było. W dodatku Naftali Bennett pasuje tylko częściowo do wizji przywódcy, za którym tęsknią Izraelczycy. Na początku roku The Israel Democracy Institute sprawdził w sondażu, jak obywatele odnoszą się do następującego stwierdzenia: „W obliczu wyjątkowych problemów Izraela krajowi potrzebny jest przywódca, który nie będzie się przejmował Knesetem, mediami czy opinią publiczną". 53 proc. ankietowanych zgodziło się z taką tezą. Nawet Netanjahu z trudem spełniał te oczekiwania.

Izrael ma nowy rząd z religijnym premierem na czele, a w jego składzie jest partia izraelskich Arabów. To podwójny precedens w historii państwa żydowskiego.

Zmiana u steru władzy nastąpiła w typowy dla tamtejszej polityki sposób, w atmosferze niepewności utrzymującej się aż do głosowania nad wotum zaufania w Knesecie, wzajemnych oskarżeń, zakulisowych prób przekupienia posłów opozycji. Co więcej, odchodzący premier Beniamin Netanjahu poszedł w ślady Donalda Trumpa, głosząc, iż w czasie ostatniej elekcji doszło do oszustwa wyborczego „na miarę stulecia". Chodzi o to, że nowy premier Naftali Bennett obiecywał, a raczej dawał do zrozumienia w kampanii wyborczej, iż nie wejdzie w skład rządu z udziałem Jaira Lapida, przywódcy centrolewicowego ugrupowania Jest Przyszłość, ani też z innymi lewicowymi partiami, a tym bardziej do rządu, którego partnerem miałoby być jedno z ugrupowań izraelskich Arabów.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi