Granice zaborów wciąż dzielą Polskę

Część podziałów społecznych przetrwała w Polsce od czasów zaborów. Dostrzeżemy je u lekarza, podczas niedzielnej mszy i przy wyborczych urnach.

Publikacja: 16.09.2022 17:00

Na mapie szczepień niektórzy dostrzegają ślad po granicach zaborów. Na zdjęciu pandemiczny protest p

Na mapie szczepień niektórzy dostrzegają ślad po granicach zaborów. Na zdjęciu pandemiczny protest przeciw obowiązkowym szczepieniom, Warszawa, czerwiec 2021 r.

Foto: Jakub Kamiński/East News

To, jacy jesteśmy i co nas różni, zależy od tego, co robili nasi przodkowie i jaką drogę przeszliśmy. Tak można streścić popularną w naukach społecznych koncepcję zależności od szlaku. Badacze tacy jak Douglass C. North, Brian Arthur czy Paul David przekonują, że mamy do czynienia z procesami społecznymi tak mocno osadzonymi w historii, że trudno je odwrócić. Dzisiejsze zjawiska w Polsce przynajmniej częściowo wyjaśniałaby zatem przeszłość sprzed nawet kilku wieków.

Zabory miały najbardziej wyraźny wpływ na współczesne wybory Polaków dotyczące trzech sfer życia: zdrowia, polityki i sposobu spędzania czasu.

Czytaj więcej

Grecki przepis na szczęście

Kod pocztowy czy genetyczny

Polaków od lat dzieli podejście do szczepień, co najmocniej uwidoczniła pandemia koronawirusa. W najlepiej wyszczepionej gminie w Polsce, czyli w wielkopolskich Wronkach, preparat przyjęły cztery na pięć uprawnionych osób (79,3 proc.). Na drugim końcu listy jest małopolska gmina Czarny Dunajec, gdzie zrobiła to tylko co piąta osoba (22 proc.).

– Niski stopień wyszczepienia, poza małym fragmentem Podhala, to przede wszystkim trzy duże polskie regiony. Chodzi o całe Podkarpacie z wyjątkiem Rzeszowa i jego najbliższych okolic, powiaty zlokalizowane na mapie po połączeniu w trójkąt punktów odpowiadających trzem miastom: Białystok, Suwałki, Ostrołęka, oraz kolejny, mniejszy trójkąt położony od południowo-wschodniej granicy województwa mazowieckiego do Lubelszczyzny. Obejmuje on takie powiaty, jak: Łuków, Międzyrzec Podlaski, Radzyń Podlaski, Lubartów i Łęczna. Duża część tych terenów należała do zaboru rosyjskiego. Europa jest tym gorzej wyszczepiona, im bardziej idziemy na wschód – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Krzysztof J. Filipiak, prezes Polskiego Towarzystwa Postępów Medycyny i rektor Uczelni Medycznej im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.

Gdy na swoim profilu w mediach społecznościowych umieścił mapę szczepień, ruszyła lawina komentarzy. – Internauci zaczęli korelować tę mapę z preferencjami wyborczymi, wynikami ostatnich wyborów prezydenckich, mapą przestępczości, zgłoszonej przemocy domowej, alkoholizmu, a nawet jedną z ostatnich map przygotowaną przez działający w PRL-u Główny Urząd Statystyczny na temat gmin z najmniejszym dostępem do toalet w mieszkaniach. Przyznam, wszystkie one korelują z mapą wyszczepienia przeciwko Covid-19. Pozostawiam ten wniosek badaczom innych dziedzin – podkreśla profesor.

Dużo mówi się o znaczeniu miejsca zamieszkania dla zdrowia i kultury zdrowotnej. – Kod pocztowy przesądza o tym, ile człowiek będzie żył – mówił w czasie wrześniowego Forum Ekonomicznego w Karpaczu minister zdrowia Adam Niedzielski. Eksperci dyskutowali tam o tym, że kod pocztowy ma większe znaczenie dla ryzyka zachorowania niż kod genetyczny i uwarunkowania biologiczne (choć one też są istotne).

Oczywiście, od czasu zaborów zmieniły się wskaźniki, którymi opisujemy zdrowotne podziały. Na przykład obecnie większe szanse na dobrą opiekę mają osoby, które używają internetu. Możliwość skorzystania z e-skierowania czy e-recepty znacznie ułatwia szybkie otrzymanie pomocy. Najmniej osób, które są online, jest wciąż wśród najstarszych. W wieku 75+ tylko jeden na pięciu seniorów korzysta z internetu, a w wieku 65+ czterech na dziesięciu – wynika z danych CBOS. Różnic można doszukać się w tym, jak sprawnie działa internet w Polsce. Urząd Komunikacji Elektronicznej podaje, że najszybszą średnią prędkość pobierania danych odnotowano w 2022 roku w województwie mazowieckim (165,07 Mb/s), a najniższą na Podkarpaciu (89,39 Mb/s).

Zabory i wybory

Hasło „widać zabory” często pojawiało się w komentarzach po ostatnich wyborach parlamentarnych z 2019 r. W większości gmin dawnych zaborów rosyjskiego i austriackiego, czyli na wschodzie i południu Polski, głosowanie wygrało PiS. Pojedyncze wyjątki dotyczyły dużych miast, takich jak: Warszawa, Łódź, Kraków, oraz gmin, w których wysoki jest odsetek mniejszości narodowych. W dawnym zaborze pruskim częściej wygrywały pozostałe komitety, najczęściej Koalicja Obywatelska, albo przewaga PiS była mniejsza niż w regionach południowo-wschodnich.

Analitycy polskiej geografii politycznej zwracają uwagę na znaczenie tradycji, która mogła wpłynąć na to, że np. w Wielkopolsce poparcie dla PiS wzrasta tuż po przekroczeniu dawnej granicy zaborów: w powiecie gnieźnieńskim było to ponad 38 proc., a już w powiecie konińskim ponad 59. Planowane na kolejny rok wybory będą testem dla stabilności tych podziałów, zwłaszcza w obliczu sytuacji na terenie Ukrainy. Napływ uchodźców w ostatnich miesiącach obserwowali mieszkańcy zdecydowanej większości regionów.

Choć mapa zaborów faktycznie koreluje z wyborami politycznymi, kluczowego wyjaśnienia tych różnic trzeba szukać gdzie indziej. Takiego zdania jest wielu politologów i demografów. Historyk prof. Wojciech Turek zwracał uwagę, że decydujące są różnorodne postawy, jakie ukształtowały się w różnych regionach. Podobnie uważali prof. Zbigniew Rykiel i prof. Przemysław Śleszyński, którzy wskazują, że te postawy są efektem tego, że na zachodzie Polski przez dekady w rolnictwie dominowała tradycja pracy najemnej, często w dużych majątkach, a rolnicy, którzy nie mieli swojego gospodarstwa, musieli jeździć od miejsca do miejsca, by znaleźć jakiekolwiek zajęcie. Przez tę mobilność zaczęły zanikać tradycyjne wspólnoty. Ich osłabienie sprzyja głosowaniu na partie liberalne i lewicowe.

Na wschodzie kraju rolnicy częściej gospodarowali indywidualnie, na własnej ziemi. To mogło zwiększać stabilność poglądów, przywiązanie do tradycji i orientację na partie prawicowe i konserwatywne.

Ten uproszczony podział da się zauważyć w wynikach kolejnych wyborów XX wieku: od tych z lat 20. przez wybory po odwilży roku 1956. Nawet badania preferencji politycznych mieszkańców Polski lat 1945–1988, do których należy podchodzić oczywiście z ostrożnością z powodu braku wiarygodnych sondaży, potwierdzałyby regułę.

Historycy uważają, że podział ten był wzmacniany w PRL, gdy z jednej strony funkcjonowało rolnictwo indywidualne, a z drugiej wielkoobszarowe rolnictwo uspołecznione. Mimo że w rolnictwie pracuje coraz mniej Polaków (w połowie lat 90. było to ponad 3,5 mln osób; obecnie ok. 1,5 mln), postawy, które mogły wywołać tamte zjawiska, są wciąż widoczne. Może to, czy życzliwie patrzy się na prawicę albo na lewicę, jest, jak podejrzewa część badaczy, jednym z elementów budujących lokalną tożsamość? Zdaniem socjologów polityki, pokazały nam to wyniki referendum z czerwca 2003 r. w sprawie wejścia do Unii Europejskiej. Więcej głosów „na tak” (prawie 80 proc.) było na ziemiach zachodnich, wliczając w to obszar dawnego zaboru pruskiego, niż we wschodniej Polsce (mniej niż 70 proc.).

Podziały nie są specyfiką tylko polską i z różnym natężeniem ujawniają się w różnych krajach. Amerykańska historyczka Gertrude Himmelfarb przekonywała w pracy „Jeden naród, dwie kultury”, że już w latach 90. Stany Zjednoczone stawały się krajem coraz wyraźniejszego podziału, bo ludzie coraz bardziej różnili się w kwestiach moralnych. Ten kierunek myślenia może dać nam klucz do rozwiązania zagadki, co jest źródłem współczesnych różnic.

Czytaj więcej

Wakacje offline? To niekoniecznie dobry pomysł

Niedzielne różnice

W praktyce podziały społeczne uwidaczniają się w codziennych wyborach, dotyczących głównie tego, na co przeznaczyć czas. Większość z nas najszerszy wachlarz możliwości ma w niedzielę. Według raportu GUS „Budżet czasu ludności”, ponad trzy czwarte z nas nie pracuje zawodowo w ostatnim dniu tygodnia. W niedzielę dłużej śpimy, więcej czasu przeznaczamy na posiłki oraz korzystanie z internetu i telewizji, a mniej na naukę i pracę w domu.

Coraz mniej Polaków uczestniczy w ostatnim dniu tygodnia we mszy świętej, choć i tu można znaleźć wyraźne regionalne różnice, także związane z czasem zaborów. Mapy przygotowywane przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK) od lat pokazują, że najwyższy odsetek uczestniczących w niedzielnej mszy jest w diecezjach tarnowskiej i rzeszowskiej. W 2018 r., przed wprowadzaniem pandemicznych ograniczeń w kościołach, wskaźnik ten przekraczał tam 60 proc. Na drugim końcu listy były diecezje z drugiego końca Polski: szczecińsko-kamieńska (24,1 proc.) i koszalińsko-kołobrzeska (25 proc.).

Według ks. Wojciecha Sadłonia z ISKK, południe Polski znajdujące się pod zaborem austriackim było bardziej katolickie, bo państwowa religia Austro-Węgier pokrywała się z wyznaniem Polaków. W pozostałych zaborach pojawiały się silne represje wymierzone przeciwko katolicyzmowi. Mogły one eliminować oznaki pobożności. I tu znaczenie mogła mieć tradycja rolnicza: małe, rodzinne gospodarstwa rolne na południu kraju sprzyjają integracji mieszkańców wokół lokalnej parafii. Tego regionu w mniejszym stopniu dotyczyły również duże migracje ludności, które odrywają od tradycji i w ten sposób osłabiają religijność.

Zastanawiać może, z czego wynika stabilność tych podziałów, zwłaszcza w obliczu upływu lat, cywilizacyjnych zmian i pojawiania się na świecie kolejnych pokoleń, dla których czasy zaborów to coraz bardziej odległa historia. Analizy socjologów wskazują, że określone wzorce i postawy – „regionalne mapy mentalne”, jak nazywa je prof. Marek Szczepański – przekazuje instytucja szkoły. Magdalena Smak z Instytutu Badań Edukacyjnych w „Studiach Socjologicznych” zauważyła, że podczas lekcji na terenach dawnej Galicji szczególną uwagę zwraca się na poczucie tożsamości z regionem i wspólne obyczaje. Wskazują na to socjologiczne wywiady z uczniami, ich rodzicami oraz nauczycielami, którzy mówili o sobie jako o lokalnych liderach, działających w samorządzie, regionalnych stowarzyszeniach czy właśnie parafiach. Tak istotna rola nauczycieli ukształtowała się w tym regionie w czasach Galicji, bo w tym zaborze z edukacją wiązano prywatne ambicje. Dla wielu mieszkańców była ścieżką awansu społecznego.

W Prusach szkoła była narzędziem realizacji celów gospodarczych: miała oderwać dzieci od kultury agrarnej, by rozwijać przemysł. Od 1886 r. nauczycieli nie mianowały władze samorządowe, tylko państwowe. W zaborze rosyjskim edukacja była elitarna, w połowie XIX wieku zniesiono obowiązek szkolny, zaliczanie kolejnych klas traktowano głównie jak potwierdzanie statusu społecznego.

Jak przekonywała wspomniana Gertrude Himmelfarb, nowoczesne podziały idą w poprzek klas i dotyczą raczej kulturowych wartości. „Więcej wspólnego mają ze sobą dwie rodziny chodzące do kościoła, z których jedna jest rodziną robotniczą, niż dwie rodziny robotnicze, z których jedna chodzi do kościoła” – pisała.

Pogoda i patriotyzm

Nie ulegajmy jednak złudzeniu, że istnieje jakiś „postzaborczy fatalizm”. Wielką moc łączenia mają nawet drobne, codzienne sprawy, dzięki którym bliscy są nam rodacy. Michael Billig, autor koncepcji banalnego nacjonalizmu, w książce „Codzienne powiewanie flagą ojczyzny” pokazywał, że tak prosty element, jak kontury granic naszego kraju, które widzimy, oglądając internetową czy telewizyjną prognozę pogody, sprawiają, że mocniej identyfikujemy się z ojczyzną i jej mieszkańcami.

To, co potrafi nas połączyć, to – poza kryzysowymi sytuacjami jak napływ uchodźców – także sukcesy. Dowód mogliśmy zaobserwować w czasie poprzedniego weekendu, gdy Iga Świątek wygrała turniej US Open, Robert Lewandowski strzelił kolejnego gola dla Barcelony, a siatkarze dotarli do finału mistrzostw świata. Patrząc na sportowe trybuny i reakcje kibiców, trudno było zauważyć codzienne podziały, za to łatwiej wspólną radość.

Kilka dni temu, po śmierci Elżbiety II, przed brytyjską ambasadą w Warszawie wśród osób składających róże i stawiających znicze spotkałem mężczyznę, który na pytanie, z jaką myślą przychodzi w to miejsce, odpowiedział: „Nie ma króla, nie ma pana, nie ma chłopa. Wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi”. Gdy zastanawiamy się, co nas różni, warto pamiętać także o tej perspektywie.

Czytaj więcej

"Serce w dobrym stylu": Za co serce będzie wdzięczne

Michał Dobrołowicz jest doktorem socjologii i dziennikarzem RMF FM

Korzystałem z artykułów A. Talarowskiego „O różnicach między zaborami”, J. Szymczaka „Zabór rosyjski rządzi Polską, Prusy nie dają rady” w OKO.press, Z. Rykla i P. Śleszyńskiego „Geografia wyborcza w Polsce” oraz W. Turka „Ciągłość i zmiana zachowań wyborczych w Polsce w latach 1945–2010”.

To, jacy jesteśmy i co nas różni, zależy od tego, co robili nasi przodkowie i jaką drogę przeszliśmy. Tak można streścić popularną w naukach społecznych koncepcję zależności od szlaku. Badacze tacy jak Douglass C. North, Brian Arthur czy Paul David przekonują, że mamy do czynienia z procesami społecznymi tak mocno osadzonymi w historii, że trudno je odwrócić. Dzisiejsze zjawiska w Polsce przynajmniej częściowo wyjaśniałaby zatem przeszłość sprzed nawet kilku wieków.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich