Król Ozzy Osbourne

Ozzy Osbourne na nowej płycie gra m.in. z Erikiem Claptonem, Jeffem Beckiem i Tonym Iommim z Black Sabbath. Zapowiedział też powrót z do Anglii, co pokaże reality show BBC.

Publikacja: 09.09.2022 10:00

Król Ozzy Osbourne

Foto: Wikimedia Commons/Domena Publiczna

Biorąc pod uwagę wszystkie skandale, wypadki i przygody, w jakich 73-letni wokalista brał udział, powinien już od lat być stałym rezydentem jednego z cmentarzy. Teoretycznie. Jednak to pradziwy Iron Man. Wykpił się stosunkowo niską ceną: Parkinsonem. Przyznał się do niego dwa lata temu, jednak nie zwalnia tempa.

Kiedyś kpiono i szydzono z niego, że wraz z Black Sabbath tworzy najbardziej prymitywną muzykę dla najgorzej wykształconych. Tymczasem nagrania nie tylko przetrwały próbę czasu, ale dziś tworzą kanon i fundament rocka, inspirację dla wielu zespołów, co potwierdził wydany na DVD koncert Black Sabbath „The End” z 2016 r. dokumentujący pożegnalne tournée z lat 2013–2014.

Jednocześnie Ozzy wciąż dodaje do dyskografii nowe rozdziały, zaś wydawcy czekają na nie jak na gwarancję milionowych dochodów, ponieważ Osbourne zdobył szacunek nie tylko w kręgu rockmanów i swoich rówieśników. Na płycie „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” cytował go we fragmencie z „Iron Mana” Kanye West, jedna z najbardziej wpływowych postaci czarnego rapu. Wokalista gościł na albumie wpływowego białego rapera Post Malone'a oraz mógł liczyć na rewizytę na płycie „Ordinary Man”. Nagrał ją na prośbę, a w zasadzie zachęcony podstępem przez jednego z najbardziej wpływowych młodych producentów – 30-latka Andrew Watta, znanego z kreowania takich nastoletnich gwiazd jak Justin Bieber czy Miley Cyrus.

To nie wszystko. W maju przyszłego roku Ozzy rozpocznie opóźnione przez pandemię tournée po Wielkiej Brytanii i Europie. Może liczyć na totalny sukces, który podgrzeje zapowiadany na lutego 2023 r. powrót do rodzinnej Anglii. Zamieszka wtedy w swojej posiadłości Buckinghamshire położonej między Londynem i rodzinnym Birmingham, a wszystkie związane z tym wydarzenia sfilmuje i pokaże BBC One oraz iPlayer w serii dziesięciu 30-minutowych odcinków reality show „Home to Roost”.

Jak zwykle scenariusz napisze życie wspomagane przez zmienne emocje wokalisty. Wśród zapowiadanych tematów jest niechęć do Ameryki, gdzie narasta przemoc związana z używaniem broni. To właśnie zdecydowało, że Ozzy woli umrzeć w ojczyźnie, a nie w Stanach, które, jak mówi, nie są już zjednoczone, tylko rozbite. W czerwcu muzyk przeszedł decydującą o jego przyszłości operację kręgosłupa, cały czas walczy z Parkinsonem i opiera się starości, więc będą to na pewno wiodące kwestie serialu. Ale będzie wśród nich także sprawa 70. urodzin żony, anioła stróża i menedżerki w jednej osobie, czyli Sharon Levy, która nieraz ratowała męża z opresji, także wtedy, gdy rezygnowała z rozwodu i separacji.

Widzów zainteresować mają przygotowania do narodzin dziecka córki Osbournów Kelly, która wraz z bratem Jackiem ma wspierać rodziców w powrocie do Anglii. Oglądalność będzie na pewno wysoka, co zapewnia między innymi powodzenie pierwszego reality show „Osbournes”, rozpoczętego dwie dekady temu na antenie MTV. Ekscentryczną rodzinę w plenerach Hollywood pokazywano przez trzy lata, a dziś wiadomo, że była to najbardziej oglądana produkcja muzycznej stacji, specjalizującej się dziś nie tylko w muzyce, ale także w reality show.

Tymczasem 9 września ukazał się nowy album Ozzy’ego „Patient Number”. Gronem artystów, którzy zagrali gościnnie na płycie, można by obdzielić kilka bestsellerowych produkcji. Wśród gitarzystów wspomagających wokalistę są Eric Clapton, Jeff Beck, Mike McCready z Pearl Jam, wieloletni współpracownik Ozzy’ego Zakk Wylde, a także kolega z Black Sabbath Tony Iommi, co wcześniej się nie zdarzało na solowych płytach, a teraz może świadczyć o ostatecznym zawieszeniu broni. Na gitarach basowych grają Robert Trujillo z Metalliki i Duff McKagan z Guns N’ Roses, zaś na perkusji Chad Smith z Red Hot Chilli Peppers oraz zmarły niedawno Taylor Hawkins z Foo Fighters, dla którego była to jedna z ostatnich sesji nagraniowych.

Czytaj więcej

Czarodziejska góra Olgi Tokarczuk

Smutny klaun

Przekonanie o absurdalności ludzkiego losu przekazali Ozzy’emu w genach rodzice. Przeżyli wojnę w strefie przemysłowej bombardowanej przez Luftwaffe, w której pocieszano się nonsensownymi żartami, nazywając niszczone kolejno dzielnice mieszkaniowe „terenami produkcji zbrojeniowej”.

Ozzy urodził się po wojnie, a mimo to panicznie bał się śmierci najbliższych, zaś strach potęgowały przesądy. Wystarczyło, że stanął na szparze między płytami chodnikowymi, a miał pewność, że jego matka nie żyje. Kiedy ojciec zapadał w sen, szturchał go łokciem, by się przekonać, że nie odszedł do wieczności. Trapiony paranoją, chciał uciec od siebie.

– Żeby poczuć się inaczej, zrobiłbym wszystko. W wieku 18 lat obalałem kufelek w pięć sekund – wspomina w autobiografii „Ja, Ozzy”. – Próbowałem też do siebie przekonać ludzi swoimi szaleństwami. Oczywiście pod maską ukrywał się zawsze smutny klaun.

Dziś można powiedzieć, że była to paradoksalna reakcja na trudne dzieciństwo w rodzinie, gdzie nie brakowało osób z problemami psychicznymi. Zdarzył się przypadek zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym i samobójstwa.

Przez pierwsze 20 lat swojego życia był biedny, głodny i bezrobotny jak bohater Charliego Chaplina. Wychował się w fatalnych warunkach sanitarnych, które pamiętają tylko pokolenia doświadczone wojną lub kryzysem. W jego domu nie było łazienki, tylko wiadro. Wyłącznie najstarsze z sześciorga rodzeństwa miała własny pokoik. Ozzy nie wiedział, co to bielizna osobista, bo była wspólna. Kiedy zgubił garść szylingów otrzymanych od mamy na urodziny, przeszukiwał wszystkie rowy i studzienki Birmingham przez pięć godzin, bojąc się awantury.

Mama, która przez całe życie żyła w biedzie, nawet niedługo przed śmiercią pytała syna, czy naprawdę jest multimilionerem, bo nie mogła w to uwierzyć. Dopiero gdy potwierdził elitarny stan konta, uśmiechnęła się, zapytała rozmarzona: „A jak to jest?”, i mogła spokojnie umrzeć.

Za życia syn spokoju jej nie dawał. Zwłaszcza gdy chciał się wzbogacić, napadając na sklepy. Był znakomitym bohaterem komedii slapstickowej, problem polegał na tym, że wszystko działo się naprawdę i decydowało o jego życiu. Kiedy napadł na sklep – zapomniał latarki i w egipskich ciemnościach obrabował market z... dziecięcych majtek oraz śliniaków. Wróciwszy po bardziej wartościowy łup, targnął się na telewizor, pod którego ciężarem legł w pobliskim rowie, a przygnieciony nie mógł się oswobodzić przez dobrą godzinę. Policja nie złapała go wtedy chyba tylko dlatego, by mógł się przekonać o swojej głupocie. Dopadła go, gdy jak profesjonalny włamywacz chciał nie zostawić śladów, jednak włożył rękawiczki z urwanym kciukiem, co ucieszyło policjantów z wydziału kryminalnego.

Więzienie było ostrzeżeniem, by nie wplątać się w handel narkotykami, co doprowadziło do śmierci jego serdecznego przyjaciela. W ciężkim powiktoriańskim zakładzie karnym Ozzy nauczył się też, że w najgorszych sytuacjach z opresji ratuje go rozśmieszanie silniejszych i bardziej wpływowych. Godził się na los błazna, ale zyskiwał ochronę. Przypominał wtedy gwiazdę niemego kina Bustera Keatona: pobliski dom walił się wszystkim na głowę, a on idealnie wpasowywał się w prześwit drzwi wejściowych i zdziwiony, że żyje, szedł dalej. Szczęście dawało o sobie znać zawsze, kiedy wpadał w tarapaty.

Cytat z thrillera

O braku równowagi świadczyły zachowania podczas koncertów. Ozzy rzucał na widownię 50 kg mięsa i mięsnych podrobów. Pewnego wieczoru fani zwrotną pocztą cisnęli na scenę nietoperza. Osbourne, myśląc, że to gumowa zabawka, nie zastanawiał się i odgryzł głowę. Tymczasem z ust pociekła prawdziwa krew i musiał przez wiele dni brać zastrzyki przeciwko wściekliźnie.

Na takie ekscesy muzyka, nowe światło rzucają doświadczenia z okresu, gdy jak ujawnia w swojej autobiografii, przekonał się, że „nie ma maleńkich krów w formie hamburgera ani kurczaczków w kształcie pieczonej nóżki”. Chodzi o czas, kiedy przez 18 miesięcy pracował w rzeźni.

Najpierw zajmował się tym, by zaspokoić smakoszy owczych żołądków, czyli sprzątał wyciśnięte z nich treści pokarmowe. Kiedy już przewalczył ataki torsji – powierzono mu zabijanie krów. Zamiast zarzynać zwierzęta, wolał zostać włamywaczem. A po lekcji więzienia wybrał show-biznes.

Był tak zdeterminowany, że opublikował ogłoszenie o treści: „Ozzy Zig szuka zespołu. Doświadczony wokalista z własnym systemem nagłaśniającym”. Prawdą było tylko to, że ma mikrofon. Gdy zgłosił się do niego Geezer Butler, przyszły basista Black Sabbath, poza paleniem trawki nie zdziałali wiele.

Ale kiedy się rozstali, na to samo ogłoszenie odpowiedział Tony Iommi, wzięty gitarzysta, były kolega ze szkoły. Zapukał do drzwi Osbourne'a i gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, powiedział: „Nie nazywa się Ozzy Zig i żaden z niego śpiewak. To Ozzy Osbourne, idiota”. Tony'emu towarzyszył, na szczęście, Billy Ward, przyszły perkusista Sabbathów, i to on miał dać szansę „idiocie”.

Nie mogąc się przebić na przepełniony rockowy rynek, muzycy grali co wieczór w koncertową ruletkę. Jeździli do okolicznych klubów, w których miały występować gwiazdy, licząc, że – może, kiedyś – któraś z nich nie przyjedzie i będą mieli szansę wystąpić w zastępstwie. Totalny absurd? A skąd! Weszli za scenę, gdy Jethro Tull utknęło w korku na autostradzie. Kiedy Ian Anderson przyjechał spóźniony, najpierw zachwycił się grą Tony'ego Iommi, a potem zaprosił go do zespołu na nagranie „The Rock'n'Roll Circus”, podczas którego Jethro miało wystąpić u boku The Rolling Stones i supergrupy Johna Lennona i Erica Claptona. Uśmiech losu błyskawicznie zmienił się w koszmar. Ozzy miał prawo myśleć, że to koniec muzycznych marzeń. Jednak Iommi nie dogadał się z Andersonem i wolał grać z dawnymi kolegami.

Czytaj więcej

Józef Czapski. Żołnierz zakochany w sztuce

Rywalizacja największych

Ozzy kpi z przypisywanego mu satanizmu. Nieporozumienie miało marketingowe podłoże. Kiedy Tony Iommi zauważył, że gdy grają horror w kinie naprzeciwko sali prób zespołu – zawsze jest kolejka, zapytał: – Nie dziwi was, że ludzie wydają forsę, żeby się bać?

Tak zrodził się pomysł, by zrezygnować z bluesa, grać muzykę mroczną i śpiewać o czarownicach i demonach. Tytuł przełomowej kompozycji i debiutanckiej płyty „Black Sabbath” został zaczerpnięty z thrillera. A sukces kompozycji wziął się również z aranżacji, którą stworzyli producenci bez wiedzy zespołu, dodając do nagrania dźwięk ulewy i ponurych dzwonów. Resztę zrobiła okładka z tajemniczą kobietą na tle starego młyna i data premiery, którą zaplanowano na piątek 13 lutego 1970.

Ozzy cieszył się jak dziecko. Przybiegł do domu, krzycząc: „Patrz, tato! Mój głos jest nagrany na płycie!”. „Aha, dobra, puść to, to pośpiewamy razem” – odpowiedział ojciec. Jego zaskoczenie dobrze oddają pełne troski słowa: „Czy ty jesteś absolutnie pewien, że tylko trochę popijasz?”.

Z czasem Osbourne zauważył, że grupa padła ofiarą własnego PR. Płyty sprzedawały się fantastycznie, ale do zespołu zaczęli się zgłaszać sataniści i zapraszać na czarne msze w Stonehenge. Po zamordowaniu Sharon Tate przez sektę Mansona grupa obawiała się, że wariatów próbujących skontaktować się z nią będzie coraz więcej. – Jedyne złe duchy, którymi się interesuję, to whisky, wódka i dżin – odpowiadał Ozzy nawiedzonym fanom. A gdy siadali przed drzwiami jego hotelowego pokoju, paląc świece, zdmuchiwał je, śpiewając „Happy Birthday!”.

Niebezpiecznym odpryskiem posądzeń o muzyczną czarną magię była sądowa afera wywołana przez samobójstwo chłopaka słuchającego „Suicide Solution”. Jego rodzice oskarżyli Ozzy'ego o odpowiedzialność za ten czyn. Sędzia go ułaskawił, argumentując, że zakazując rozpowszechniania piosenki, musiałby to samo zrobić z „Romeo i Julią” Szekspira. Dodał, że chociaż Osbourne jest „całkowicie zdemoralizowany i odpychający, śmiecie też są chronione przez pierwszą poprawkę”.

Szczęście Osbourne’a ujawniło się po raz kolejny, gdy wyrzucony z Black Sabbath zrobił karierę większą niż koledzy. Przeżył katastrofę samolotu, którym latali jego muzycy, bo poszedł spać naćpany. Starał się wyciągać pozytywne wnioski z negatywnych doświadczeń. Gdy po seksie z przypadkową dziewczyną wynik testu na HIV okazał się pozytywny i musiał go aż dwukrotnie weryfikować, po dwóch tygodniach thrillera postanowił więcej nie zdradzać żony. Kiedy wpadł w depresję i szukał objawów raka, ją również zmusił do badania i w ten sposób uratował, bo chorobę nowotworową wykryto w początkowym stadium.

Nawet wypadek na quadzie, który mało go nie zabił – złamał wtedy kark, osiem żeber i przebił płuca – skończył się happy endem. Fani, oczekując na pogrzeb wokalisty, kupowali singel „Changes” nagrany z córką Kelly i gdy Ozzy wybudził się ze śpiączki, usłyszał, że ma nr 1 na liście „Billboardu” – pierwszy w 30-letniej karierze.

Skutkiem ubocznym było pytanie lekarza: „Dlaczego pan jeszcze żyje?”. Krew zawierała bowiem śmiertelną dawkę alkoholu i kokainy. Od tego czasu stara się być abstynentem.

Czytaj więcej

Zygmunt Staszczyk „Muniek”: Nigdy nie ufałem Rosji

Osbourne nie kryje, że przez wiele lat był fatalnym człowiekiem, mężem i ojcem. Tłumaczy, że seksualne ekscesy brały się stąd, że długo pozostawał nieśmiały. „Casanovą to ja nie byłem” – wspomina. Nie umiał poderwać żadnej dziewczyny, jeśli nie napił się alkoholu. Tak wszedł na drogę poważnych problemów.

O rodzinnym szczęściu zaczął myśleć, dopiero gdy trafił na taką twardzielkę jak Sharon, córkę swojego menedżera. Długo starał się o jej rękę. Mieli więcej zaręczyn i ich zerwań niż w rodzinie wesel. Gdy przed ślubem nie wrócił na noc do domu, Sharon wyrzuciła pierścionek przez okno. Gdy kupił drugi, zgubił go w barze, więc nie miał czego szukać u ukochanej. Kiedy innym razem przyniósł jej przeprosinowy bukiet kwiatów, powiedziała: „Och, Ozzy, napisałeś mi taki liścik, jakie to romantyczne!”. W wiązance, którą ukradł z cmentarza, był dopisek: „Nieodżałowanej pamięci najdroższemu Harry'emu”.

W sumie wybuchowy związek z Sharon przetrwał chyba tylko dlatego, że była przyzwyczajona do wulgarnych odzywek ojca oraz trudnego życia w branży. Na tle ojca u Ozzy'ego zauważała odruchy dobra, a nawet szlachetności. Pomimo że próbował ją udusić.

Wybaczyły mu też dzieci, choć nie obyło się bez awantur. Syn Jack zadał najtrudniejsze pytanie: „Kiedy ludzie oglądają cię w telewizji, śmieją się z programu czy z ciebie?”. Ozzy burknął, że nie obchodzi go to: ważne byle się śmiali. Wtedy syn powiedział: „Ale czemu, tato? Lubisz być klaunem”. I wyznał, że zawsze brakowało mu ojca. Może dlatego Ozzy, sumując życie, śpiewa: „Każdego dnia myślałem, że zabijam w sobie kogoś niewinnego”. Tłumaczył, że nie był przygotowany na życie rockowego idola. Za chwile zapomnienia, które podarował fanom, płacił samotnością, stając się złym człowiekiem, przez którego płakali najbliżsi.

W reality show MTV „Rodzina Osbourne'ów” pokazał się z najgorszej strony, ale kiedy widzowie pokochali ten familijny horror, współczesna telewizja dała mu popularność, z której chcieli skorzystać już nie tylko wydawcy i magnaci medialni, ale nawet prezydenci i koronowane głowy. Na przyjęcie zaprosił go konserwatywny prezydent George W. Bush, a gdy pijany muzyk wskoczył na stół, udawał, że nic się nie stało, i żartował, że przeboje wokalisty Black Sabbath uwielbia jego mama. Miesiąc potem odbyło się spotkanie z królową Wielkiej Brytanii Elżbietą II.

Teraz sam może powiedzieć o sobie, że jest królem rocka. Przecież żaden z jego kolegów i dawnych rywali – ani Robert Plant z Led Zeppelin, ani Ian Gillan z Deep Purple – nie sprzedaje tak dużo płyt, jak Ozzy Osbourne i nie ma tak dużej frekwencji na koncertach.

Biorąc pod uwagę wszystkie skandale, wypadki i przygody, w jakich 73-letni wokalista brał udział, powinien już od lat być stałym rezydentem jednego z cmentarzy. Teoretycznie. Jednak to pradziwy Iron Man. Wykpił się stosunkowo niską ceną: Parkinsonem. Przyznał się do niego dwa lata temu, jednak nie zwalnia tempa.

Kiedyś kpiono i szydzono z niego, że wraz z Black Sabbath tworzy najbardziej prymitywną muzykę dla najgorzej wykształconych. Tymczasem nagrania nie tylko przetrwały próbę czasu, ale dziś tworzą kanon i fundament rocka, inspirację dla wielu zespołów, co potwierdził wydany na DVD koncert Black Sabbath „The End” z 2016 r. dokumentujący pożegnalne tournée z lat 2013–2014.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi