Bogusław Chrabota: Przechodzę na kontrolowany militaryzm

Trzeba zarzucić martyrologię bitew przegranych, bo przecież są i te, które wygraliśmy. Grunwald, Wiedeń czy przedmieścia Warszawy.

Publikacja: 19.08.2022 17:00

Bogusław Chrabota: Przechodzę na kontrolowany militaryzm

Foto: Fotorzepa, Maciej Zieniewicz

W tym roku musieliśmy się obejść bez hucznych, centralnych obchodów Święta Wojska Polskiego. Zastąpiły je skromna uroczystość w Warszawie i organizowane lokalnie pikniki. W kręgach MON-u uznano, że to lepszy pomysł, bo w czasach realnej wojny u naszych granic lepiej, by wojsko było bliżej ludzi. Mniej teatru, więcej faktycznej obecności. Może ma to i sens. Zamiast defilady i przelotu zdezelowanych Iskier nad Warszawą kiełbaski z grilla, grochówka i możliwość dotknięcia munduru. Już widzę te rosnące słupki zaufania do wojska, o jakich pewnie marzy minister Mariusz Błaszczak. I tysiące ochotników do armii. To w istocie potrzebne, bo obronność nad Wisłą mierzona w skali senności od jednego do dziesięciu wciąż pozostaje w najniższych rejestrach.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Prezesowi PiS o potrzebie jedności z Europą

Nie chcę się z tego naigrywać; możliwe, że to naturalna konsekwencja ducha minionych już czasów. Przez całe dziesięciolecia wychowywano nas do pokoju. Powszechny pobór dawno uznano za nieefektywny i ekonomicznie bez sensu. Wojna wydawała się abstrakcją, a jej teatry odległe; gdzieś w górach Afganistanu czy pośrodku Sahary. Można więc było odnieść wrażenie, że wystarczą nam do NATO-wskich misji jednostki typu GROM czy Formoza, niewielkie oddziały świetnie wyszkolonych i uzbrojonych zabijaków, a nie kilkusettysięczna armia.

Taki był zamysł, taka była doktryna. Rządy PiS ją zmieniły. Na poważnie uruchomiono projekt tworzenia jednostek obrony terytorialnej (WOT). Postawiono też na większą armię, choć niewiele zrobiono w kwestii jej unowocześnienia. Poza nielicznymi wyspami progresu na tle współczesnych sił zbrojnych świata prezentujemy się niewiele lepiej niż zaciąg kosynierów z czasów Kościuszki. To musi się zmienić. Putin i rozpętana przez niego wojna dowodzą, że zmiany potrzebne są już dziś. Jutro może być zbyt późno.

W tym miejscu pragnę ogłosić, że przechodzę z pozycji pacyfistycznych na kontrolowany militaryzm. Do lutego 2022 roku należałem do tych, którzy namawiali, by pieniądze przeznaczone na zbrojenia lokować w sfery infrastruktury czy edukacji; że wobec braku zagrożeń ważniejszym celem od poszerzania i wyposażania armii jest budowa silnej i konkurencyjnej gospodarki. Wszak na dłuższą metę to ona, a nie liczba dywizji, rozstrzyga o sile i pozycji państwa. To już nieaktualne. Historia postawiła przed Polską nowe zadania. I o ile kwestia siły gospodarki wciąż jest priorytetem, o tyle pacyfistyczne sentymenty trzeba wyrzucić do kosza. Wojna na wschodzie Europy jest niestety faktem, a doświadczenie, jakie wynosimy z historii, przekonuje, że lokalne wojny lubią się przeradzać w konflikty regionalne, a te potrafią ciągnąć się latami. Nie można wykluczyć, że tak będzie z konfliktem rosyjsko-ukraińskim. Nie znamy jego finału, ale wiemy jedno: imperialne apetyty Kremla nieuchronnie prowadzą na ścieżkę wojny. Zrozumieli to wcześniej Mołdawianie, Czeczeni i Gruzini. Pojęła to Ukraina. Dziś czas na nas i naszych sojuszników.

Historia postawiła przed Polską nowe zadania. I o ile kwestia siły gospodarki wciąż jest priorytetem, o tyle pacyfistyczne sentymenty trzeba wyrzucić do kosza. 

Przestawić myślenie narodu? To trudne i zajmuje lata. Łatwiej zagrożenia zrozumieć na szczeblu państwa. Nie tylko zrozumieć, ale przede wszystkim przyjąć wzmocnienia obronności za priorytet i wyciągnąć z tego wnioski. To nie tylko armia i zakupy uzbrojenia. Trzeba zacząć od polityki. A to w pierwszej kolejności twarde postawienie na sojusze. W Unii Europejskiej i NATO. Nie ma innej ścieżki. Podobnie jak nie ma dla tych sojuszów alternatywy. Kiedyś pewien bohater czasów minionych bredził o „NATO bis”. Nie ma i nie będzie żadnego NATO bis. Podobnie jak nie będzie w naszym regionie konkurencji dla Unii Europejskiej. Trzeba więc przeprosić się z Berlinem, Paryżem i na swoich (twardych) zasadach budować z nimi sojusz.

Mocniejsza obecność w NATO to przede wszystkim unowocześnienie i dozbrojenie polskiej armii. Absolutnie niezbędne jest pozbycie się resztek broni z czasów Układu Warszawskiego i przyjęcie technicznych oraz szkoleniowych standardów NATO-wskich. Kolejna sprawa to przekonanie młodych do sensu obrony ojczyzny. Może armia z poboru to za dużo. Niemniej szkolenie wojskowe na szczeblu edukacyjnym, dobrowolny udział w Wojskach Obrony Terytorialnej czy szeroka armia zawodowa nie powinny być obiektem kpin, tylko motywowanym patriotyzmem wyborem. I to, co najważniejsze – edukacja do obrony ojczyzny. Z tym kompletnie dotąd sobie nie radziliśmy. Wszystko tu trzeba budować od nowa. Skończyć ze wspieraniem się martyrologią oraz kultem ofiar i pokazać, że obrona kraju może i musi być skuteczna. Przestańmy nurzać się w eschatologii i zarzućmy kult bitew przegranych. Bo przecież są i te, które wygraliśmy – Grunwald, Wiedeń czy przedmieścia Warszawy. Tam nasi przodkowie ratowali polski byt państwowy i odnosili największe zwycięstwa.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: To nie będą fajne wakacje

Kilka dni temu odwiedzałem Ossów, miejsce, gdzie powstaje memoriał Bitwy Warszawskiej. Rozmawiałem z jego twórcą Czesławem Bieleckim (wywiad znajdziecie państwo na stronach 18-19 tego numeru „Plusa Minusa”). Były opozycjonista i architekt, zarazem nasz „Rzepowy” autor, wybrał konwencję wpisania budowli w majestat mazowieckiej równiny. Chce, by odwiedzający z wysokości memoriału patrzyli na przestrzeń, gdzie przed stu laty niewielka garstka żołnierzy z orzełkiem na czapkach pokonała bolszewików i odwróciła losy strasznej wojny. Niech ta przestrzeń będzie zarazem fundamentem nowej opowieści o Polsce mądrej i skutecznej, która dokonała reform na czas i dzięki temu przetrwała. Dlaczego Ossów? Bo nie ma lepszego miejsca. I mam nadzieję, że historia nie wymyśli lepszego.

W tym roku musieliśmy się obejść bez hucznych, centralnych obchodów Święta Wojska Polskiego. Zastąpiły je skromna uroczystość w Warszawie i organizowane lokalnie pikniki. W kręgach MON-u uznano, że to lepszy pomysł, bo w czasach realnej wojny u naszych granic lepiej, by wojsko było bliżej ludzi. Mniej teatru, więcej faktycznej obecności. Może ma to i sens. Zamiast defilady i przelotu zdezelowanych Iskier nad Warszawą kiełbaski z grilla, grochówka i możliwość dotknięcia munduru. Już widzę te rosnące słupki zaufania do wojska, o jakich pewnie marzy minister Mariusz Błaszczak. I tysiące ochotników do armii. To w istocie potrzebne, bo obronność nad Wisłą mierzona w skali senności od jednego do dziesięciu wciąż pozostaje w najniższych rejestrach.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi