Mateusz Hołda: Nie mamy powodów, by mieć kompleksy

Niektórzy uważają, że to hańba dla polskiej nauki, że tak szybko zostałem profesorem, bo trzeba mieć siwą głowę, by zasłużyć na ten tytuł. Ale dorobek naukowy dla 29-latka został zweryfikowany na takich samych zasadach, co dla 60-latka - mówi Mateusz K. Hołda, kardiomorfolog.

Publikacja: 19.08.2022 10:00

Mateusz Hołda: Nie mamy powodów, by mieć kompleksy

Foto: Michał Łepecki

Plus Minus: Tak szczerze, to czy kiedy zorientowałeś się, że masz szansę zostać najmłodszym profesorem w historii polskiej nauki, przyspieszyłeś prace badawcze?

Nie, prace szły zawsze swoim tempem. Nie da się ich przyspieszyć z dnia na dzień ani nawet z tygodnia na tydzień. Ale że nasz zespół od samego początku był dość płodny, to badań było zawsze dużo. I wystarczająco, by szybko uzyskać tytuł profesora.

Czyli nie było w ogóle zagrożenia, że nie zostaniesz najmłodszym profesorem?

Tak bym nie powiedział, bo w ogóle nie miałem takich planów. Po prostu działałem naukowo, a to, że zostałem tak szybko profesorem, to tak naprawdę szczęśliwy zbieg kilku okoliczności, nic więcej.

Taka łatka pomaga czy przeszkadza?

Rozpoznawalność zdecydowanie pomaga, zresztą nie tylko w nauce. I będzie też na pewno pomagała w zdobywaniu finansowania na nasze badanie. Bo nieodłączną częścią prac badawczych jest zdobywanie na nie pieniędzy, co zresztą często jest niestety trudniejsze od samego uprawiania nauki. Wielu naprawdę świetnych naukowców nie zapisało się na kartach nauki jako wybitni, bo nie miało finansowania dla swoich badań.

Pieniądze pieniędzmi, ale tak osobiście, to cieszysz się z tego czy to cię nie obeszło?

To niewątpliwy sukces – na miarę ogólnopolską, ale też europejską, bo gratulacje płyną także z różnych międzynarodowych gremiów i zagranicznych naukowców, dziennikarzy.

Ale zdajesz sobie sprawę, że teraz każda matka doktoranta, któremu przedłuża się pisanie pracy, uciekać się będzie do argumentu ad hołdum: „Dlaczego ty nie możesz być taki jak ten Hołda”…

…„skończyłbyś już pisać ten doktorat, ileż można!” (śmiech)

Nie masz serca dla tych biednych młodych naukowców.

Ale ja też przecież jestem młodym naukowcem – tytuł profesora tu nic nie zmienia.

A ty czułeś presję ze strony rodziców?

Żadnej presji absolutnie nie było, nigdy nie stawiano przede mną wzoru jakiegoś doktora czy profesora. Ja po prostu sam stwierdziłem, że chcę iść w naukę. Choć trochę poszedłem w ślady mamy, która jest nauczycielką, bo też zostałem nauczycielem, tyle że akademickim.

Czytaj więcej

Jan Ołdakowski: Oby Ukraińcy nie popełnili tych samych błędów, co my

Jakbyś zaczął studiować chwilę wcześniej, to chyba nie miałbyś szans tak szybko zrobić doktoratu i habilitacji.

To „chwilę” to tak naprawdę pięć lat, bo tyle istniał już Diamentowy Grant, gdy zostałem jego stypendystą. A pięć lat w nauce to sporo czasu. Tak pokrótce, to był program Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w którym, po pierwsze, można było uzyskać dofinansowanie na swoje pierwsze poważne badania, ok. 250 tys. zł, a po drugie, zyskiwało się możliwość wszczęcia przewodu doktorskiego jeszcze przed ukończeniem studiów magisterskich. I byłem pierwszą osobą, która z tej możliwości skorzystała. Teraz podobna furtka nadal istnieje, więc wciąż można iść tą ścieżką.

Od samego początku studiów wiedziałeś, że chcesz zajmować się naukowo właśnie sercem?

Tak, bo jeszcze przed studiami chciałem zostać kardiochirurgiem. Oglądając „Ostry dyżur” czy inne seriale medyczne, zawsze podziwiałem ich pracę. Przeszło mi, jak kilka razy zobaczyłem na żywo operację kardiochirurgiczną. Zrozumiałem wtedy, że nie wytrzymałbym czterech godzin przyszywania by-passów nitką cieńszą od ludzkiego włosa. Do tego trzeba mieć naprawdę ogrom cierpliwości, a mnie jej niestety brakuje. Dlatego postanowiłem zostać kardiologiem.

Wydaje się, że o sercu to już właściwie wszystko wiemy, więc co tu badać?

Znalazłem tu sobie trochę taką niszę, bo wszyscy myśleli, że już nic w tym sercu nie można odkryć. Na świecie mamy pewnie dziesiątki tysięcy zespołów badawczych, które skupiają się na sercu, kardiologii. Tyle że głównie pracują nad nowoczesnymi terapiami, farmakologią, czy też badają patofizjologię chorób sercowo-naczyniowych, które są przecież głównym powodem zgonów. A my zauważyliśmy, że te wszystkie terapie tak naprawdę wyprzedzają wiedzę podstawową. Anatomia i morfologia układu sercowo-naczyniowego nie nadążały za rozwojem nowoczesnych terapii, szczególnie technik radiologicznych, i tych mniej inwazyjnych zabiegów interwencyjnych.

Czyli mamy superzaawansowane techniki leczenia, a nie do końca rozumiemy, czemu one w ogóle działają?

Tak można to ująć. Nie do końca wiemy, jak bezpiecznie je stosować. Robimy coś, bo działa, ale nie rozumiemy, dlaczego działa akurat w tym miejscu w sercu. Tak było np. z ablacjami cieśni mitralnej, która została opisana dopiero kilka lat po tym, jak zaczęto robić na niej zabiegi. Robiono je więc trochę na oślep. Podobnych przykładów można by podać całe mnóstwo, ale na szczęście dziś już te dziury w wiedzy anatomicznej stopniowo zasypujemy. I jesteśmy już naprawdę blisko stworzenia całościowej mapy anatomicznej ludzkiego serca.

Mieliśmy już w Polsce naukowe sukcesy, jeśli chodzi o serce. Najwięcej chyba w kardiochirurgii, by przypomnieć choćby prof. Zbigniewa Religę.

Ale też w Polsce wykonujemy wiele pionierskich zabiegów w kardiologii inwazyjnej, szczególnie u nas, w Krakowie. Sukcesy naukowe mieliśmy i mamy też w farmakoterapii kardiologicznej. Serce to na pewno nasza polska specjalność.

Mając 21 lat, założyłeś międzynarodowy zespół naukowy HEART – Heart Embryology and Anatomy Research Team. To było jeszcze przed Diamentowym Grantem?

Tak, wszystko zaczęło się od spotkania trzech osób – byłem to ja, mój przyjaciel Mateusz Koziej, dziś już docent, a wtedy jeszcze starszy ode mnie o rok student, z którym od początku uprawiamy razem naukę, oraz nasza mentor, nieżyjąca już pani docent Wiesława Klimek-Piotrowska. I tak w trójkę, w ramach koła anatomicznego działającego przy Katedrze Anatomii, stwierdziliśmy, że zajmiemy się anatomią serca. Na początku nie mieliśmy nic oprócz suwmiarki i pomysłów na badania. Oraz oczywiście wolnego czasu – szczególnie w wakacje. Chodziliśmy więc na sekcje sądowo-lekarskie i pobieraliśmy materiały do badań.

Zaczynaliście w małym pokoju na poddaszu, a zrobiliście z tego międzynarodowe laboratorium badawcze.

Tak, mamy już pełne laboratorium morfologii doświadczalnej oraz laboratorium wizualizacji i druku 3D. Zaangażowałem się w to całym sobą, każdą wolną chwilę poświęcałem na prowadzenie badań i organizowanie potrzebnego na nie zaplecza. Trzeba było wywalczyć środki na przecież nietani sprzęt, zorganizować zespół badawczy, wychodzić granty, wyprosić u władz uczelni wsparcie, a czasami samemu za coś zapłacić, bo tylko tak można było przyspieszyć badania. Ale się opłacało.

Nie tęsknisz trochę do tych dni, kiedy jeszcze miałeś czas wolny?

Nie, jakbym mógł się cofnąć w czasie, to zacząłbym badania rok wcześniej (śmiech). Nie od drugiego, tylko od razu od pierwszego roku studiów. I znowu każdą wolną chwilę spędzałbym na sekcjach, obróbce materiału, potem pisaniu artykułów i jeżdżeniu na konferencje.

Czy profesura coś zmieni w twojej pracy?

To kropka nad i, która daje większą swobodę. Nie muszę nic już udowadniać i przed nikim się tłumaczyć ze swojego dorobku naukowego. Mogę po prostu działać, być mentorem dla innych i ich wspierać, bo mam dużo większe możliwości zdobywania środków, wspierania i usuwania przeszkód. A to wszystko na pewno daje dużo wolności.

I jak tę wolność będziesz teraz wykorzystywał?

Mamy mnóstwo pomysłów na kolejne badania, szczególnie że mam pod sobą kilku doktorantów, a kilka osób z naszego zespołu jest na etapie robienia habilitacji. Jak najbardziej mamy więc co badać, składamy wnioski o granty i czeka nas sporo pracy. Pracy dydaktycznej jako takiej już się nie poświęcam, raczej mam za zadanie właśnie wspierać młodych naukowców, którzy oczywiście są często starsi ode mnie wiekiem (śmiech).

Często słyszę od młodych naukowców, że jak chce się robić karierę naukową, to warto wyjechać z Polski.

Na pewno warto wyjechać, ale może nie na stałe, bo czasami warunki uprawiania nauki w Polsce są przyjaźniejsze niż za granicą. W ciągu ostatnich 30 lat zmieniło się u nas naprawdę wiele. Młodzi naukowcy mają teraz dużo lepsze warunki, niż mieli nasi starsi koledzy. Są granty, staże zagraniczne, konferencje międzynarodowe. Oczywiście wszystko zależy od dziedziny naukowej, ale w medycynie nie mamy się czego wstydzić, szczególnie nasz krakowski ośrodek, który jest jednym z wiodących w Europie. Nie mamy na pewno żadnych powodów, by mieć jakieś kompleksy.

Czytaj więcej

Alkohol. Problem polityczny

Pochodzisz ze Zborowic, małej miejscowości na Pogórzu Ciężkowickim. Trudno było ci się odnaleźć w Krakowie?

Ubłagałem rodziców, by już do liceum mnie tu wysłali. Już wtedy chciałem być lekarzem, chciałem dostać się na najlepszą uczelnię medyczną w kraju, a wiedziałem, że mogę tego nie osiągnąć, ucząc się w lokalnym liceum w Ciężkowicach. Wybrałem więc sobie Liceum Pijarów w Krakowie i jakoś w tym wielkim mieście musiałem się odnaleźć. Nie było wcale tak trudno.

Czyli tajemnica sukcesu prof. Hołdy polega na tym, że ty po prostu od samego początku dokładnie wiedziałeś, co chcesz osiągnąć?

Można tak powiedzieć. Zawsze lubiłem długofalowo planować, a że wytrwałości mi nie brakuje, to się udało. Trochę się w międzyczasie zmieniło, bo zamiast tylko lekarzem, zostałem także naukowcem. Zawsze stawiałem sobie ambitne cele i z uporem je realizowałem.

To pytanie, czy teraz, jak już osiągnąłeś szczyt kariery naukowej, jaką jest profesura, nie zabraknie ci trochę celu?

Szkolę się teraz na specjalistę kardiologa, więc jeszcze przede mną ta druga droga – skoro na tej naukowej już więcej stopni nie ma, to teraz czas na pracę kliniczną i drogę lekarską.

Czy polska nauka była gotowa na tak młodego profesora?

Musiałbyś spytać polską naukę (śmiech). Jedni byli, a inni nie. Tak to jest na pewno w każdym środowisku, bo w końcu gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie. Niektórzy chyba się z tym nie pogodzili i dalej uważają, że to hańba dla polskiej nauki, bo trzeba mieć siwą głowę, by zostać profesorem. Ale jest też wiele takich głosów, że wiek tu nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się tak naprawdę dorobek naukowy, który dla 29-latka został zweryfikowany na takich samych zasadach, co dla 60-latka.

Mam wrażenie, że ludzi młodych, a nawet i tych obiektywnie w średnim wieku, dziś dużo bardziej się infantylizuje niż dawniej. Takie 20 lat temu dziennikarz w moim wieku, czyli 35-letni, był już uważany za poważnego człowieka, a ja w oczach kolegów wciąż jestem młodym dziennikarzem. To pewnie dlatego, że dłużej żyjemy, dłużej pracujemy i dłużej trwają kariery zawodowe.

To powiem ci, że jak Uniwersytet Jagielloński zrobił rozeznanie, czy na pewno jestem najmłodszym profesorem w historii polskiej nauki, z którego faktycznie wyszło, że po wojnie nie było młodszego ode mnie, to już kilku 31- i 32-letnich profesorów się tam przewinęło, więc te kariery naukowe wcześniej rzeczywiście były szybsze. 30-latkowie zostawali kierownikami katedr i nie była to żadna hańba dla uczelni. Teraz jest to nie do pomyślenia, ale myślę, że teraz znowu w polskiej nauce wzbiera fala 30-, 40-letniej „młodzieży”.

Dla ciebie to jest ważne, by teraz wypromować równie młodych profesorów i pokazać światu, że inni też mogą iść tą drogą, którą ty przeszedłeś?

Jak najbardziej. Cieszę się, że już kilka osób poszło moją ścieżką, jeśli chodzi o Diamentowy Grant. Chyba już cztery osoby po mnie zrobiły doktorat jeszcze w trakcie studiów magisterskich. To może niewiele, ale mam nadzieję, że dzięki temu, że ja ten szlak przetarłem, oni mieli już łatwiej. Mam nadzieję, że za kilka lat znajdzie się ktoś, kto zmierzy się z moim rekordem najmłodszej profesury.

Czytaj więcej

Adam Gendźwiłł: Szukając bohaterów małych ojczyzn

Jakie miałbyś rady dla naprawdę młodych naukowców, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z nauką?

Przede wszystkim, by zaczęli jak najszybciej. Niekoniecznie w docelowym obszarze badań, ale po prostu, by szybko się nauczyli, jak uprawiać naukę. I by znaleźli takiego mentora, który nie tyle będzie pomagał, ile nie będzie przeszkadzał. To znaczy, że będzie raczej im doradzał, niż prowadził ich za rączkę. Na pewno trzeba też gdzieś wyjechać. Nie musi to być długi staż, ale dobrze zobaczyć, jak naukę uprawia się w innych ośrodkach. I oczywiście warto nawiązać relacje, bo później takie międzynarodowe kontakty bardzo przyspieszają karierę. I trzeba szybko zdobyć pierwszy grant, a później to już grant rodzi grant. Ale jeśli pierwszego nie zdobędzie się szybko, to o bezproblemowej karierze naukowej można zapomnieć.

Mateusz K. Hołda (ur. 1992)

Lekarz, anatom, kardiomorfolog. 4 lipca 2022 roku został mu nadany tytuł profesora nauk medycznych. Związany jest z Katedrą Anatomii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Plus Minus: Tak szczerze, to czy kiedy zorientowałeś się, że masz szansę zostać najmłodszym profesorem w historii polskiej nauki, przyspieszyłeś prace badawcze?

Nie, prace szły zawsze swoim tempem. Nie da się ich przyspieszyć z dnia na dzień ani nawet z tygodnia na tydzień. Ale że nasz zespół od samego początku był dość płodny, to badań było zawsze dużo. I wystarczająco, by szybko uzyskać tytuł profesora.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi