Nie widziałem na żywo żadnego spektaklu Kazimierza Dejmka. Moje pokolenie nie zdążyło, mój Dejmek to był Dejmek poskładany z różnych legend o 1968 roku, widziany przez pryzmat „Dziadów” w Teatrze Narodowym, zdjętych przez komunistyczne władze z afisza. Tymczasem „każdy ma swojego Dejmka” – jak pisze Magdalena Raszewska we wstępie do swojej książki – „bo jest ich wielu”.
Czytaj więcej
Mój stosunek do poezji Jacka Podsiadły jest już na wstępie podejrzany, z tego względu, że pochodzimy z tego samego miasta. Ostrowiec Świętokrzyski w jego wierszach to dość markotne miejsce, które świeci raczej tym negatywnym światłem, w szczególności tragicznych historii jego żydowskich mieszkańców. Natomiast w wersji mniej ponurej pojawia się ten nasz Ostrowiec o tyle, o ile jest tłem dla wspomnień autora z dzieciństwa, choć też nie brakuje w nich dojmującego poczucia obcości i wyizolowania.
Stało się więc, Dejmek autorki stał się też moim Dejmkiem, ale przyjmuję to spokojnie i z ufnością. Dlatego, że jej książka to sążnista biografia, która pracuje na potężnej, mozolnej kwerendzie. A jednocześnie to sensownie poskładana narracja, w której zdołała uchwycić żywioł życia teatralnego reżysera Dejmka z całym jego systemem uwikłań, ambicji i kolejnych wyzwań teatralnych, ale też czysto ludzkich powiązań i relacji. Bohater tej lektury to człowiek fascynujący i irytujący jednocześnie, genialny inscenizator zamieniający się niekiedy w solennego wyrobnika, pokomplikowany ojciec i czuły dziadek, a gdzie indziej reżyser musztrujący aktorów i aktorki, który robił to, nie tracąc przy tym ich szacunku i zaufania. Artysta tak bardzo polski i kosmopolita jednocześnie, który reżyserował w najlepszych europejskich teatrach. W końcu mało brakowało, a zostałby dyrektorem Piccolo Teatro w Mediolanie. Filozofia teatru Dejmka to jest filozofia totalna w tym sensie, że sztuce podporządkowane jest tu absolutnie wszystko. Teatr Dejmkowi organizował życie. Ale Dejmek to także sprawczy, skuteczny menedżer instytucji kultury, dyrektor teatrów i organizator życia scenicznego. Każdemu miejscu, któremu dyrektorował, a było ich trochę, starał się nadać siłę rozpędu, każde dyrektorowanie „łapał jak za kosę” – jak nazwał ktoś jego energiczne, pewne wejście w szefowanie Narodowemu. Za każdym razem brał się do wypracowywania nowych modelów działania, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, ustawiania procesów, które czynią dane miejsce inteligentniejszą instytucją.
Czytaj więcej
Lubię książki prozatorskie poetek i poetów, bo można wtedy podpatrzyć, jak pracują w języku, przyjrzeć się ich poetyckiemu idiomowi z innej perspektywy. „Pod słońcem" Julii Fiedorczuk to ponad 400-stronicowa książka, która to dryfuje w stronę poezji, to w stronę prozy poetyckiej. „Światło nabrało miodowej barwy, słoneczniki pod oknami pochyliły ciężkie od tłustych nasion głowy, pojedyncze liście leciały z brzózek na wygrzaną ziemię" – pisze Fiedorczuk, ale mimo swej śpiewności i lekkości jest to solidna powieść z sążnistymi wątkami i postaciami, które są czymś więcej niż wypadkową języka, ubioru i miejsca zamieszkania – jak to czasem bywa w polskiej prozie.
Magdalena Raszewska składa te klocki biograficzne wartko i w sposób uporządkowany. Robi to na dodatek w taki sposób, że chce się jej wierzyć. Czy to uwikłanie w głębokim stalinizmie czy to postawa w stanie wojennym, przez którą stracił niektóre przyjaźnie na zawsze – wszystkie wątki oświetlone są z kilku stron cytatami, różnymi perspektywami i sprzecznymi ocenami. Ale nie szuka Raszewska wieloznaczności na siłę, pokazuje też punkty, gdzie Dejmek się ewidentnie pomylił, a ciekawy jest też wtedy, kiedy nie miał racji.