Jak przegraliśmy autorytet i pamięć o Janie Pawle II

Gdy Kościół traci znaczenie i wiarygodność, pierwszą ofiarą pada ten, kto jest jego symbolem. A sposobem na uzdrowienie pamięci o Janie Pawle II na pewno nie jest jeszcze więcej cytatów z papieża, więcej pomników ani więcej kremówek.

Publikacja: 24.06.2022 17:00

Jak przegraliśmy autorytet i pamięć o Janie Pawle II

Foto: MIROSŁAW OWCZAREK

2 kwietnia 2005 r. o 21.37 Jan Paweł II „odszedł do domu Ojca”, jak wówczas mówili nawet niewierzący. Na moment zamarł świat, a później ludzie wyszli na ulice, zapalili miliony zniczy, ruszyli do świątyń, niekiedy zmuszając duchownych, by je otworzyli. Moja najstarsza córka miała wówczas nieco ponad rok. Gdy wychodziłem z domu, biegłem do pracy (z której nie wychodziłem aż do wyboru Benedykta XVI), rzuciłem jeszcze w drzwiach do żony, że trochę mi żal, bo córka nigdy nie doświadczy tego, co „nam się przydarzyło” z Janem Pawłem II.

Potem, na kolejnych spotkaniach, debatach, panelach, rozmawialiśmy o tym, jak „pokolenia JP2” (ileż tekstów, także moich, powstało na ten temat) mają przekazać swoje doświadczenie dalej, jak zachować żywą pamięć o Janie Pawle II. Zastanawialiśmy się, jak sprawić, by „teologiczna bomba atomowa z opóźnionym zapłonem”, jaką zdaniem amerykańskiego biografa polskiego papieża George’a Weigla miała być „teologia ciała”, rzeczywiście przemieniała nasze myślenie i odczuwanie.

Doświadczenie, którego nie udało się przekazać

Błyskawiczna beatyfikacja i późniejsza kanonizacja JPII, a także wyraźne opóźnienie procesów sekularyzacyjnych w Polsce względem Zachodu Europy sprawiały, że jeszcze przez wiele lat mogło się wydawać, że „niekoronowany król Polski” (by posłużyć się kapitalnym sformułowaniem Dariusza Karłowicza) zabezpieczył nas przed powtórką z drogi niemieckiej czy francuskiej. Mieliśmy być jak Portugalia według słów tajemnicy fatimskiej – zawsze wierni. Setki pomników, wycieczki szkolne do Wadowic, konkursy i okolicznościowe akademie, cytaty w kolejnych listach pasterskich miały zaś podtrzymywać pamięć o Janie Pawle II i katolicką tożsamość, którą on w nas wszczepił.

Miały podtrzymać, ale tego nie zrobiły. A w zasadzie przerodziły się w parodię pamięci. Przesłodzony, kiczowaty obraz nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego pokolenia starsze, które przeżyły tamten pontyfikat, obdarzały Jana Pawła II takim szacunkiem. Powodem nie były przecież ani kremówki, po które papież biegał po maturze, ani śpiewanie „Barki” (kiczowate to było straszliwie, a dziś już wiemy, że autor tej piosenki był przestępcą seksualnym), ani trudna poezja Karola Wojtyły, ale to, co wydarzyło się w Polsce za jego pontyfikatu. Duch zstąpił i „odnowił oblicze ziemi. Tej ziemi”. Komunizm upadł, kolory, normalność wróciły w naszą codzienność. Jan Paweł II opowiedział nam naszą historię i tożsamość na nowo, uzupełniając wielkie rekonstruowanie katolicyzmu przez kard. Stefana Wyszyńskiego, a także pozwolił doświadczyć ojcostwa – czyli czegoś, co w pustoszonej kolejnymi wojnami, odbierającymi dzieciom ojców, było fundamentalne dla naszej społecznej psyche.

Młodzi widzą tylko marny cień wielkości, którą w Janie Pawle II dostrzegały starsze pokolenia. Nie z

Młodzi widzą tylko marny cień wielkości, którą w Janie Pawle II dostrzegały starsze pokolenia. Nie zmienią tego niezliczone pomniki papieża (tu na pl. Grzybowskim w Warszawie)

Fotorzepa/Jakub Cegieła

Gdy przyjeżdżał do Polski, i to także wtedy, gdy w latach 90. podzielona już ona była głęboko kłótniami lewicy z prawicą i zwolenników świeckości państwa z obrońcami katolickiego charakteru narodowego, zazwyczaj gasły najgorętsze spory (no, może poza pielgrzymką w roku 1991, która jako pewien projekt chrześcijańskiego państwa została przez większą część elit odrzucona, choć bez wątpienia przyczyniła się też do uchwalenia określanej mianem kompromisowej ustawy aborcyjnej). Dlaczego tak się działo? Jak wyjaśniał Dariusz Karłowicz, „Jan Paweł II spajał wspólnotę”, „pełnił funkcję interreksa”. „To zaczęło się wcześniej, bo jeszcze w dobie komunizmu. To wtedy oddaliśmy mu władzę. I nie mówię o bezpośrednim wpływie na politykę – czego zresztą nie można bagatelizować – ale o roli symbolicznej, roli kogoś, kto sublimuje, uosabia i zarazem stanowi miarę polskości, jest arbitrem w kwestiach tożsamości. (…) Bardzo ciekawe było przyglądanie się, z jaką delikatnością i stanowczością Jan Paweł II pełnił funkcję strażnika pamięci aksjologicznej. Wspólnotę wartości budował nie poprzez ich zamazywanie – postmodernistyczną mgłę. Jego przekaz był wyrazisty. Ale jednocześnie zawsze pozostawiał otwartą furtkę, nikogo trwale nie wykluczał. Przynależność do wspólnoty aksjologicznej była otwarta dla każdego, kto był gotowy uznać pewne minimum” – podkreślał filozof.

Jeszcze za życia Jana Pawła II bardzo podobną opinię, choć wyrażoną innym językiem i inaczej ukierunkowaną ideowo, prezentował wpływowy redaktor „Gazety Wyborczej” Piotr Pacewicz. „Zgódźmy się, że jako naród dziś szczególnie potrzebujemy Jego nauki i Jego osoby. Rozczarowani stanem gospodarki, znękani plagą bezrobocia, przerażeni rozdrapywaniem państwa przez polityków, zaniepokojeni komercjalizacją życia i kultury – tracimy wiarę w sens zmiany, którą przeżywamy. Zapominamy, że mimo wszystko przeżywamy najszczęśliwsze od stuleci polskie ćwierćwiecze, że udało nam się przejść od zniewolenia do suwerenności, od absurdu do sensu, od ideologii do demokracji” – przekonywał tuż przed ostatnią pielgrzymką Jana Pawła II do Polski w 2002 r.

Tego doświadczenia nie udało się przekazać dalej. Nie zostało opisane, przetworzone literacko i naukowo. Zamiast tego zafundowaliśmy młodszemu pokoleniu tysiące pomników z „symbolizującymi papieża” (bo często nawet go nieprzypominającymi) Gargamelami, krasnoludami i tablic wspominających jego wizyty. Łzawe kawałki o kremówkach czy o wycieczkach kajakiem ze studentami już nie wzruszają, lecz złoszczą. Nie do zniesienia staje się także powtarzanie wciąż tych samych cytatów z papieża Polaka, jakby autorzy listów pasterskich Episkopatu czy rektor KUL nie znali innych jego wartych przytoczenia wypowiedzi.

Od kiczu do memów

Te cytaty zresztą zastąpiły całą myśl teologiczną Wojtyły. Jego teologia ciała, ekumenizmu, nauka społeczna Kościoła, powiązanie tomizmu z fenomenologią są martwe. Powodem wcale nie jest zaś to, że nie powstają prace na ich temat, że nie prowadzi się wykładów z Jana Pawła II, lecz to, że ideałem w wielu miejscach (uczciwie trzeba powiedzieć, że nie wszędzie, bo odmienne podejście prezentuje choćby środowisko Teologii Politycznej i inspirowany przez nią Instytut Kultury Jana Pawła II) jest kserowanie rozważań Jana Pawła II, traktowanie ich z pozycji klęczącej, a nie żywy dialog, krytyka, polemiczne podejście i stawianie świętemu papieżowi także trudnych pytań. Myśl czytana na kolanach nie staje się impulsem zmiany, rozwoju, lecz nową formą marksizmu-leninizmu, w którym wszystko już zostało wypowiedziane.

Jaki jest efekt takiego bombardowania kiczem i sentymentalnymi wspominkami? Symulakrum papieża, które oderwane jest od realnej postaci. Jan Paweł II staje się już nawet nie posągową postacią, ale memem, na którym widzimy w najlepszym razie „kremówkowego dziadka”, a w najgorszym „obrońcę pedofilów w Kościele”. W pamięci młodych pozostaje godzina śmierci (21.37 to nieustanny powód do żartów), kilka cytatów i coraz większa liczba pytań, na które nie dajemy i nawet nie chcemy dawać odpowiedzi, bo wymagałoby to zmierzenia się z mitami, które podtrzymują także naszą katolicką tożsamość i pozwalają na siebie spoglądać z odpowiednim zadowoleniem. Odpowiedzi te wymagałyby także zburzenia zbudowanych już wcześniej mniejszych pomników dla bliskich współpracowników papieskich, a na to ani Kościół hierarchiczny – w którym spora część biskupów wciąż zawdzięcza właśnie im karierę – ani wierni świeccy nie są jeszcze gotowi.

Reakcją na kryzys, na to, że Jan Paweł II stał się symbolem „wszystkiego złego w dziaderskim świecie” – jak mówił prezes IBRiS Marcin Duma w niedawnym wywiadzie dla „Plusa Minusa” – jest jeszcze więcej tego samego. Młodzież ma bekę z Jana Pawła II? Dołóżmy jej więcej lektur, więcej hagiografii, więcej kremówek. Młodzi zadają niewygodne pytania (owszem niekiedy ahistoryczne, ale dla nich poważne)? Oburzmy się widowiskowo, oskarżmy współczesną kulturę o niszczenie autorytetów. I koniecznie do programów szkolnych dorzućmy jeszcze więcej papieża i kultury chrześcijańskiej. Upupmy nawet to, co wciąż zachwyca. Nic to, że – jak to świetnie ujął Krzysztof J. Namyślak w tekście „O jedną kremówkę za daleko” w katolickim portalu dla młodzieży adeste.org – „w chemii znane jest pojęcie roztworu nasyconego. W uproszczeniu chodzi o to, że w danej temperaturze można rozpuścić konkretną ilość substancji. Jeśli podgrzeje się mieszaninę, można dosypać kolejną porcję danej substancji. Nie można jednak ani podgrzewać, ani dosypywać w nieskończoność – po jakimś czasie nawet mieszanie absolutnie nic tu nie pomoże”. Jeśli ktoś mówi, że ma już dość kremówek, to wciskanie w niego kolejnych może wywołać jedynie odruch wymiotny, a nie ponowny zachwyt cudownym smakiem tych ciastek (ja akurat je lubię, ale jako człowiek na nieustannej diecie nie jem ich zbyt często).

I koniecznie, gdy pada pytanie o to, jakie były relacje kard. Stanisława Dziwisza z założycielem Legionu Chrystusa ojcem Marcialem Macielem Degollado, molestującym dzieci i seminarzystów, powtarzajmy, że atak na sekretarza papieskiego jest w istocie atakiem na Jana Pawła II. Nie zapomnijmy także o nieustannym powtarzaniu, że każdy, kto podaje w wątpliwość politykę JPII wobec hierarchów oskarżonych o poważne przestępstwa seksualne, przeprowadza „atak na papieża” (jeszcze kilka lat temu sam tak myślałem i pisałem).

Siła i słabość pontyfikatu

Uczciwość wymaga jasnego powiedzenia, że Jan Paweł II popełnił poważne błędy w rozeznaniu sytuacji – choć trzeba brać poprawkę na panującą wówczas atmosferę, na sytuację historyczną. Brak jasnego zakomunikowania winy abp. Juliusza Paetza czy kard. Hansa Hermanna Groëra, próba obrony dobrego imienia instytucji poprzez dyskrecję (właściwą przez wieki postępowaniu w takich sprawach) rzutują na ocenę akurat tego elementu pontyfikatu.

Informacja przekazana niemal mimochodem przez ks. Sławomira Odera w filmie Pauliny Guzik, że w czasie procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Jana Pawła II nie oceniano dokumentów, nie badano spraw związanych z nadużyciami seksualnymi i tego, co o nich wiedział papież, a jedynie zapytano watykański Sekretariat Stanu (którego szefem przez wiele lat był oskarżany o tuszowanie tych spraw kard. Angelo Sodano) i Kongregację Nauki Wiary, czy można coś w tej sprawie zarzucić papieżowi, one zaś odpowiedziały jednozdaniowymi komunikatami, że „nie”, każe zapytać, czy rzeczywiście wiemy już wszystko? Czy rzeczywiście nie ma nic do odkrycia? A także, kto jeśli nie papież odpowiada za te błędne decyzje, a niekiedy wieloletnie tuszowanie spraw?

Nie będzie oczyszczenia pamięci o Janie Pawle II bez uczciwego zmierzenia się z tymi sprawami, a także wskazania odpowiedzialnych (niekoniecznie chodzi o osoby, czasem o schematy działania, modele postępowania czy złą teologię). Tu już nie wystarczy zapewnianie, że papież był święty – był, tyle że, jak wskazywał on sam, beatyfikując Piusa IX, świętość nie chroni przed błędnymi decyzjami, uleganiem duchowi czasu ani nawet przed niekiedy złą teologią. Nie pomoże też rytualne oburzanie się na krytyków. Konieczna jest pogłębiona analiza dokumentów, otwartość ostatnich żyjących bohaterów tamtych wydarzeń i wreszcie poważna praca historyczna.

Standardy wyznaczył raport o sprawie oskarżanego m.in. o pedofilię kard. Theodore’a McCarricka, który przekonał Jana Pawła II o swojej niewinności i objął jedno z najważniejszych stanowisk w amerykańskim Kościele. Dokument ten sporządzono uczciwie, rzetelnie, bez taryfy ulgowej, ale też bez prokuratorskiego zacięcia.

Rzetelność wymaga także, by zadać sobie pytanie, czy część odpowiedzialności za obecną sytuację Kościoła w Polsce nie spoczywa na Janie Pawle II (nie mówię o winie, bo ta musi być świadoma). Żeby nie było wątpliwości – to pytanie nie oznacza kwestionowania faktu, że to właśnie jemu zawdzięczamy zarówno boom powołaniowy z lat 80. i 90., wzmocnienie wiary wśród ówczesnych młodych (tu zasługi mają także kard. Stefan Wyszyński i ks. Franciszek Blachnicki) i ogromne znaczenie polityczne i społeczne, jakie miał Kościół w naszym kraju nawet wtedy, gdy w latach 90. rządzili w Polsce postkomuniści. Czy poziom polskiego episkopatu, brak wyrazistych postaci, szczególnie wśród biskupów mianowanych w ostatnich latach pontyfikatu JPII, nie wynika z tego, że politykę nominacyjną pozostawił papież ludziom nieodpowiednim (czyli najpierw szefowi sekcji polskiej, następnie nuncjuszowi abp. Stanisławowi Kowalczykowi i jego współpracownikom, a później także ks. Dziwiszowi)? Gdy jeszcze miał siłę, by w to ingerować, robił to, ale od pewnego momentu czołowych polskich hierarchów wybierali ludzie o mentalności urzędników, a nie pasterzy. Za takie decyzje zawsze ostatecznie odpowiada szef.

Potęga, intelekt, znaczenie Jana Pawła II (a także Prymasa Tysiąclecia) sprawiały, że w istocie Kościół w Polsce niewiele musiał. Biskupi zarządzali diecezjami, wizytowali parafie, księża – jeśli im się chciało (a uczciwie trzeba powiedzieć, że polski model kapłaństwa, wzmacniany zresztą przez osobistą świętość papieża i jego zaangażowanie, był taki, że zazwyczaj im się chciało) – ewangelizowali. Nawet jeśli coś zostało zepsute, nawet jeśli któryś z biskupów rzucił od niechcenia, że „katolik głosuje na katolika, a Żyd na Żyda”, albo wygłosił nieszczególnie roztropną opinię na temat piesków szczekających na karawanę, to i tak na koniec przyjeżdżał papież i wszystko przykrywał swoją wielkością, charyzmą, darem bycia z ludźmi.

Gdy jego zabrakło, próbowano jeszcze wprawdzie robić to samo przez przywoływanie autorytetu, cytowanie, ale – co widać gołym okiem – metoda ta już przestała się sprawdzać. A część biskupów, księży, a także świeckich liderów nie umie nic innego. Wielkość Wojtyły, jego niebywałe znaczenie, w którym wzrastali, sprawiły, że nie znali innego modelu duszpasterstwa, innego modelu reagowania na kryzys niż przywołanie papieża i odwołanie się do jego autorytetu. Ten autorytet wymaga jednak obecności, spotkania, osoby. Gdy jej nie ma, znika także jego znaczenie. I trzeba zacząć budować od nowa.

W drogę przez pustynię

Uzdrawianie wizerunku i oczyszczanie pamięci o papieżu wymaga jednak od nas, ludzi Kościoła – zarówno hierarchicznego, jak i zwykłych świeckich – spojrzenia w lustro. Co to oznacza, że Jan Paweł II stał się dla młodych „symbolem wszystkiego złego w dziaderskim świecie”? Młodzi nie znają samego papieża, jest dla nich tylko bohaterem sentymentalnej opowieści dorosłych o kimś, kto zmienił ziemię i dał siłę polskiemu Kościołowi, a to, co znają, to współczesny Kościół. Ich obraz Jana Pawła II jest więc w istocie obrazem polskiego Kościoła dziś. Jan Paweł II ma dla nich oblicze kard. Stanisława Dziwisza, który nie ma sobie „nic do zarzucenia” w kwestii stosunku do osób skrzywdzonych przez przestępców seksualnych, który niczego nie pamięta i niczego nie kojarzy. Tym, kto przekazuje im słowa Karola Wojtyły, jest abp Marek Jędraszewski, który w publicystycznym kaznodziejskim zapamiętaniu nie waha się używać cytatów do siekania słowem politycznych przeciwników PiS. Jeśli jakiś polityk kojarzy się im z Janem Pawłem, to będzie to wprowadzający wciąż nowe nawiązania papieskie do programów szkolnych minister edukacji Przemysław Czarnek i małopolska kurator oświaty Barbara Nowak. Wiem, że to niesprawiedliwy obraz, że wielu świeckich teologów i publicystów oraz pewna część duchownych i biskupów pokazuje zupełnie inny obraz Jana Pawła II. W kulturze memów, symulakrów, błyskawicznych fake newsów to jednak właśnie te obrazy kojarzą im się częściej z Kościołem i Janem Pawłem II.

A na to nakłada się jeszcze kryzys instytucjonalny, a także błyskawiczna sekularyzacja. Kościół potężny, silny wiarą, zaangażowany, którego symbolem był Jan Paweł II, już nie istnieje, a zatem nie może być doświadczony w całej swojej złożoności. Większość młodych (co także wynika z badań socjologicznych) nie ma już zresztą żadnej lub niemal żadnej osobistej relacji z Kościołem i wiarą. Efekt jest zaś taki, że jedynym miejscem, w którym spotykają się oni z symulakrum papieskim, ale także z symulakrum wiary i instytucji, są media społecznościowe, memy, kultura obrazkowa. I to właśnie tam trzeba do nich wyjść z prawdziwszym obrazem instytucji, papieża, wiary.

Nie mówię o wejściu w tę przestrzeń z kolejnym odcinkiem prowojtyliańskiej propagandy, bo ta błyskawicznie przekształciłaby się w nowe memy, ale o zwyczajnej ewangelizacji, głoszeniu Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie, o przebaczającym, miłosiernym Ojcu, o bliskości Boga w Eucharystii i o tym, że ostatecznie to człowiek ma być drogą Kościoła. Szukanie nowych form ewangelizacji, docieranie do ludzi odległych od wiary, prowadzenie dialogu z nowoczesną, niekiedy wrogą wierze kulturą było specyfiką życia i działania Karola Wojtyły – w czasach przedpapieskich i jako głowy Kościoła. I jeśli chcemy pokazać „odjaniepawlonym” młodym, dla których jest on głównie symbolem dziadersów, na czym polegała jego siła, musimy najpierw zmienić samych siebie, nawrócić się, przemienić swoje serce. Zobaczyć Jana Pawła II naprawdę, doświadczyć tego, co znały pokolenia żyjące w świecie wojtyliańskim, przemienione spotkaniem z Jezusem Chrystusem, którego głoszenie było jedynym celem życia papieża z Polski.

Odzyskanie Jana Pawła II jest możliwe tylko poprzez odrodzenie wiary, radykalną desekularyzację. To jednak wymaga wieloletniej wędrówki przez pustynię. Wędrowania niekiedy na ślepo. W tej wędrówce warto wracać do myśli i teologii Jana Pawła II i przekładać ją na język dzisiejszy. Ale aby to było możliwe, myśl, dzieło i osoba papieska muszą być postawione w służbie Bogu, a nie polskości czy nawet kościelnej instytucji.

2 kwietnia 2005 r. o 21.37 Jan Paweł II „odszedł do domu Ojca”, jak wówczas mówili nawet niewierzący. Na moment zamarł świat, a później ludzie wyszli na ulice, zapalili miliony zniczy, ruszyli do świątyń, niekiedy zmuszając duchownych, by je otworzyli. Moja najstarsza córka miała wówczas nieco ponad rok. Gdy wychodziłem z domu, biegłem do pracy (z której nie wychodziłem aż do wyboru Benedykta XVI), rzuciłem jeszcze w drzwiach do żony, że trochę mi żal, bo córka nigdy nie doświadczy tego, co „nam się przydarzyło” z Janem Pawłem II.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS