2 kwietnia 2005 r. o 21.37 Jan Paweł II „odszedł do domu Ojca”, jak wówczas mówili nawet niewierzący. Na moment zamarł świat, a później ludzie wyszli na ulice, zapalili miliony zniczy, ruszyli do świątyń, niekiedy zmuszając duchownych, by je otworzyli. Moja najstarsza córka miała wówczas nieco ponad rok. Gdy wychodziłem z domu, biegłem do pracy (z której nie wychodziłem aż do wyboru Benedykta XVI), rzuciłem jeszcze w drzwiach do żony, że trochę mi żal, bo córka nigdy nie doświadczy tego, co „nam się przydarzyło” z Janem Pawłem II.
Potem, na kolejnych spotkaniach, debatach, panelach, rozmawialiśmy o tym, jak „pokolenia JP2” (ileż tekstów, także moich, powstało na ten temat) mają przekazać swoje doświadczenie dalej, jak zachować żywą pamięć o Janie Pawle II. Zastanawialiśmy się, jak sprawić, by „teologiczna bomba atomowa z opóźnionym zapłonem”, jaką zdaniem amerykańskiego biografa polskiego papieża George’a Weigla miała być „teologia ciała”, rzeczywiście przemieniała nasze myślenie i odczuwanie.
Doświadczenie, którego nie udało się przekazać
Błyskawiczna beatyfikacja i późniejsza kanonizacja JPII, a także wyraźne opóźnienie procesów sekularyzacyjnych w Polsce względem Zachodu Europy sprawiały, że jeszcze przez wiele lat mogło się wydawać, że „niekoronowany król Polski” (by posłużyć się kapitalnym sformułowaniem Dariusza Karłowicza) zabezpieczył nas przed powtórką z drogi niemieckiej czy francuskiej. Mieliśmy być jak Portugalia według słów tajemnicy fatimskiej – zawsze wierni. Setki pomników, wycieczki szkolne do Wadowic, konkursy i okolicznościowe akademie, cytaty w kolejnych listach pasterskich miały zaś podtrzymywać pamięć o Janie Pawle II i katolicką tożsamość, którą on w nas wszczepił.
Miały podtrzymać, ale tego nie zrobiły. A w zasadzie przerodziły się w parodię pamięci. Przesłodzony, kiczowaty obraz nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego pokolenia starsze, które przeżyły tamten pontyfikat, obdarzały Jana Pawła II takim szacunkiem. Powodem nie były przecież ani kremówki, po które papież biegał po maturze, ani śpiewanie „Barki” (kiczowate to było straszliwie, a dziś już wiemy, że autor tej piosenki był przestępcą seksualnym), ani trudna poezja Karola Wojtyły, ale to, co wydarzyło się w Polsce za jego pontyfikatu. Duch zstąpił i „odnowił oblicze ziemi. Tej ziemi”. Komunizm upadł, kolory, normalność wróciły w naszą codzienność. Jan Paweł II opowiedział nam naszą historię i tożsamość na nowo, uzupełniając wielkie rekonstruowanie katolicyzmu przez kard. Stefana Wyszyńskiego, a także pozwolił doświadczyć ojcostwa – czyli czegoś, co w pustoszonej kolejnymi wojnami, odbierającymi dzieciom ojców, było fundamentalne dla naszej społecznej psyche.
Młodzi widzą tylko marny cień wielkości, którą w Janie Pawle II dostrzegały starsze pokolenia. Nie zmienią tego niezliczone pomniki papieża (tu na pl. Grzybowskim w Warszawie)