Silvio, sprzedawca marzeń

Kiedy pięć lat temu przekazywał Milan w ręce chińskich inwestorów, wydawało się, że ze światem wielkiej piłki nożnej żegna się na dobre. Ale on wrócił na salony i znów marzy o Lidze Mistrzów. Silvio Berlusconi, były premier Włoch, magnat telewizyjny i twórca potęgi Milanu, wciąż bawi się futbolem. Właśnie wprowadził do Serie A Monzę.

Publikacja: 17.06.2022 10:00

Silvio, sprzedawca marzeń

Foto: Greco/Fotogramma/Zuma Press/Forum

Ostatnio czas nie był dla niego łaskawy. Afery, skandale, nieudane próby powrotu do polityki, sprzedaż Milanu i problemy zdrowotne sprawiły, że utracił dawne wpływy. Ale dziś Berlusconi to prawdopodobnie znowu najszczęśliwszy człowiek we Włoszech.

Najpierw świętował mistrzostwo Milanu, za którego sterami stał przez ponad trzy dekady, później – historyczny awans Monzy, którą zarządza dopiero od czterech lat. Trudno się dziwić, że z twarzy Berlusconiego nie znika uśmiech. Zresztą, znikał bardzo rzadko.

Obserwując jego zachowanie i słuchając wypowiedzi, można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z aktorem czy nawet błaznem, a nie premierem dużego, europejskiego kraju, człowiekiem, który stał na czele aż czterech rządów.

Choć nie krył się z kontrowersyjnymi poglądami dotyczącymi Żydów, gejów, kobiet czy komunistów, choć obca była mu poprawność polityczna, choć pozwalał sobie na niewybredne komentarze i obrażanie politycznych przeciwników, był najdłużej sprawującym urząd premierem Włoch po drugiej wojnie światowej. Wyborcy wybaczali mu nawet największe grzechy, zapominali o korupcyjnych oskarżeniach, bo obiecywał im dobrobyt – obniżki podatków, podwyżki emerytur i większe zarobki. A może bardziej dlatego, że jawił się jako swój chłop, tak jak oni rozkochany w futbolu.

– Jako premier nigdy nie miałem poczucia, że posiadam władzę – przekonywał. Twierdził, że nie jest politykiem. – Premierem byłem tylko w wolnych chwilach – mawiał. I było w tym chyba sporo prawdy.

Gdyby spytać przeciętnego Europejczyka, z czym kojarzy mu się Berlusconi, odpowiedziałby pewnie, że z imprezami „bunga bunga”, czyli słynnymi przyjęciami z udziałem kobiet z agencji towarzyskich organizowanymi w jego rezydencji, oraz z Milanem.

Kobiety i piłkę kochał zawsze. Kiedy wkraczał do polityki, mówił, że wchodzi na boisko, a swoją centroprawicową partię nazwał Forza Italia. Jedna z jej posłanek, 32-letnia Marta Fascina, jest jego obecną partnerką. Wcześniej był dwukrotnie żonaty, doczekał się pięciorga dzieci, ale swoich miłosnych podbojów pewnie sam nie potrafiłby zliczyć.

– Dlaczego mam takie powodzenie? Po pierwsze, jestem sympatyczny. Po drugie, przy forsie. Po trzecie, jestem dobry i ładny. No i po czwarte, niemłody. Mają zatem nadzieję, że bogato owdowieją – żartował w swoim stylu.

W futbolu był bardziej stały w uczuciach. Urodził się w Mediolanie, od małego kibicował Milanowi. Wizyta na stadionie to był niedzielny rytuał – zaraz po kościele i rodzinnym obiedzie. Na mecze chodził z ojcem i – jak sam wspomina – było to z reguły 90 minut nerwów, bo Milan nie zawsze wygrywał. Gdy dorobił się majątku, postanowił, że spróbuje to zmienić.

Wychował się w zwykłym, mieszczańskim domu. Był najstarszym z trójki dzieci Luigiego i Rosy. Ojciec był urzędnikiem bankowym, matka – gospodynią. Silvio uczył się u salezjanów, potem studiował prawo, które ukończył z wyróżnieniem. Miał muzyczne zdolności. Był kontrabasistą w zespole, zarabiał na studia, śpiewając na statku wycieczkowym. Ale wiedział, że pieniędzy z tego nie będzie. Choć muzyka pozostała jego pasją i już jako poważny biznesmen brał gitarę i dawał piłkarzom Milanu rozrywkę w szatni.

Swoje zaplecze finansowe zaczął budować jako deweloper. Potem założył telewizję kablową. Pod koniec lat 70. powołał do życia spółkę Fininvest i zrobił z niej potentata na rynku medialnym. Dzięki smykałce do interesów i znajomościom dekadę później kupował już wydawnictwa, księgarnie, domy towarowe i firmy ubezpieczeniowe. Jego imperium rosło w siłę, aż w końcu zapragnął kupić klub piłkarski.

Czytaj więcej

Mohamed Salah. Człowiek lepszy niż piłkarz

Kto wierzy, wygrywa

Kiedy w marcu 1986 roku przyszedł na San Siro już nie w roli kibica, lecz inwestora, Milan był na skraju bankructwa, balansował między pierwszą a drugą ligą i wciąż odczuwał skutki korupcyjnej afery Totonero. Odwracali się od niego sponsorzy, odchodzili piłkarze.

Berlusconi przygotował jednak precyzyjny plan. Gdy opowiadał, że miał sen, w którym Milan w krótkim czasie zdobywa Puchar Europy, wielu patrzyło na niego jak na dziwaka albo szaleńca. Nie wierzyli, że facet, który zbił fortunę na nieruchomościach i mediach, odniesie sukces także w piłce.

On z kąśliwych uwag nic sobie jednak nie robił. Ojciec zawsze powtarzał: „Kto wierzy, wygrywa”. Już pierwsze jego decyzje pokazały, że ma oko do ludzi. Zatrudnił Arrigo Sacchiego, wówczas nieznanego trenera bez doświadczenia w Serie A. Sprowadził go z drugoligowej Parmy, a Sacchi zaczął budować jeden z najlepszych i najbardziej efektownych zespołów w historii futbolu – nieustannie atakujący, ale równocześnie solidny w obronie.

Sacchi i Berlusconi mieli także nosa do transferów. W Mediolanie byli już Paolo Maldini, Franco Baresi czy Mauro Tassotti, ale to po przyjściu Carlo Ancelottiego oraz trójki Holendrów – Marco van Bastena, Ruuda Gullita i Franka Rijkaarda – Milan stał się ekipą kompletną, właściwie bez słabych punktów.

Już w pierwszym sezonie pod ręką Sacchiego drużyna odzyskała mistrzostwo, a w dwóch kolejnych ziścił się sen nowego właściciela o podboju Europy. Jego piłkarze nie mieli sobie równych na kontynencie, a on mógł wstawić do gabloty dwa Puchary Mistrzów i myśleć, co zrobić, by za sukcesem sportowym poszedł również marketingowy i finansowy.

Mafia, pizza, Milan

Berlusconi inwestował w centrum treningowe, podarował klubowi prywatny samolot, by zawodnicy mogli się łatwiej przemieszczać na mecze, wysyłał ich na tournée po Azji, żeby zdobywali serca nowych kibiców, nie szczędził pieniędzy na MilanLab – najnowocześniejszy medyczny ośrodek w Europie, dzięki któremu udało się zapobiegać kontuzjom i dokonywać trafnej oceny zdrowia kandydatów do gry na San Siro.

Nie myliła go też niezmiennie intuicja. Dzieło Sacchiego kontynuował Fabio Capello, a parę lat później nastała pełna sukcesów epoka innego byłego piłkarza Milanu Carlo Ancelottiego. Ta ciągłość szkoleniowej myśli się sprawdzała i przynosiła efekty.

Berlusconi ufał swoim ludziom, ale jak większość prezesów miał zapędy do kontroli. Lubił składać niezapowiedziane wizyty na treningach, a kiedy drużynie nie szło w meczu, nie miał oporów, by wejść w przerwie do szatni. Krążyły o tym anegdoty. Na uwagę Capello, że to on jest tutaj trenerem, Berlusconi odparł: – A ja prezesem. I niech tak na razie zostanie. Pan pozwoli, że będę więc kontynuował moją odprawę…

Zawsze uwielbiał dyskusje z trenerami na temat taktyki i składu, zdarzało się mu wygłaszać za nich motywacyjne przemowy. I choć z czasem wtrącał się w ich pracę coraz rzadziej, to jeszcze na nakręconym kilka lat temu filmie dokumentalnym „My way” (powstała też biografia o tym samym tytule) widać, że pokusa całkiem nie zniknęła.

– Co powinieneś do nich krzyczeć, gdy kwadrans przed końcem będą prowadzić 1:0? Atakujcie, atakujcie! – instruował Filippo Inzaghiego i sprawdzał, czy młody trener umie wydawać komendy wystarczająco głośno.

Oprowadzając po willi swojego biografa Alana Friedmana, Berlusconi chwalił się, że ma trzysta portretów namalowanych przez swoich wielbicieli – w stroju Supermana, na tle Koloseum, a nawet w roli Jezusa. Jego gabinet ma pozostawiać wrażenie, że właściciel jest postacią wpływową. Obok pucharów Ligi Mistrzów, repliki Złotej Piłki gracza Milanu Ukraińca Andrija Szewczenki czy zdjęcia z całującym go w policzek Ancelottim stoją fotografie z George’em W. Bushem i Władimirem Putinem, rzeźby sprezentowane przez Muammara Kaddafiego czy stary telewizor od królowej Elżbiety II. Jest też dyplom z dwiema flagami USA na pamiątkę przemówienia w Kongresie.

– Kiedy ludzie myślą o Italii, to najpierw jest mafia i pizza, a potem Milan – rozpierała go duma, gdy w jednym z wywiadów opowiadał, że stworzył drużynę znaną na całym świecie.

Czytaj więcej

Piotr Biesiekirski: Upadać lepiej na torze

Formuła 1 i Michael Jackson

Choć Berlusconi przez całe życie sprawiał wrażenie lekkoducha, to spadek poparcia i kłopoty związane z prawem musiały się na nim odbić. Na kilka lat został wykluczony z polityki za oszustwa podatkowe. Nie był też w stanie pompować w Milan już tak dużych pieniędzy i uczestniczyć w narzuconym przez konkurencję wyścigu zbrojeń, więc w 2017 roku sprzedał klub Chińczykom. Za 740 mln euro.

Bez futbolu wytrzymał jednak tylko rok. Postanowił zainwestować w mały trzecioligowy klub spod Mediolanu. Tak jak 30 lat wcześniej Milan – przeżywający kłopoty finansowe. Stanowisko dyrektora powierzył wiernemu druhowi Adriano Gallianiemu. To on zadzwonił do Berlusconiego z propozycją przejęcia Monzy, która dwa razy w krótkim czasie ogłosiła bankructwo (rządził nią wcześniej ich były podopieczny, Holender Clarence Seedorf).

– Pochodzę z Monzy. Do Milanu byłem tylko wypożyczony – śmieje się Galliani. – Kiedy byłem dzieckiem, mama prowadzała mnie za rękę na mecze. Synowie prosili mnie, byśmy pokonali Inter, ale to jednak będzie coś innego niż spotkania z Milanem. Marzyłem o takich derbach.

Galliani, z wykształcenia geodeta, przez osiem lat był w Monzy pracownikiem administracji mieszkaniowej. To przemysłowe miasto, w którym biznesowe imperia zaczynało budować wielu przedsiębiorców. Galliani założył firmę produkującą sprzęt do odbioru sygnału telewizyjnego. Z Berlusconim stworzył w 1980 roku pierwszą włoską stację prywatną (Canale 5). Stali się jednym z najbardziej utytułowanych duetów w futbolu, z Milanem świętowali 29 trofeów, w tym osiem mistrzostw Włoch i pięć Pucharów Europy. Gdy Berlusconi nabył nowy klub, logiczne było, że to właśnie Galliani wciąż będzie jego prawą ręką (prezesem uczynił natomiast młodszego brata Paolo).

Monzę kupił za drobne – zapłacił za nią niecałe 3 mln euro, a do dziś zainwestował około 70 mln. Wyremontował ośrodek treningowy i kilkunastotysięczny, zrujnowany stadion, który – jak żartują miejscowi – wypełniał się wcześniej tylko dwa razy – podczas koncertów Michaela Jacksona.

Wyglądało to raczej na kaprys bogacza niż przemyślaną decyzję biznesową. Ale intuicja znów go nie zawiodła i na tej transakcji może w przyszłości jeszcze nieźle zarobić. Choć akurat na brak pieniędzy narzekać nie może. Według Forbesa w 2021 roku był najbogatszym właścicielem klubu piłkarskiego we Włoszech i dziewiątym na świecie – z majątkiem szacowanym na 7,6 mld dolarów. Berlusconi ma posiadłość w Arcore, kilkanaście minut drogi od stadionu Monzy.

Klub powstał 110 lat temu, ale miejscowość na przedmieściach Mediolanu kojarzyła się dotąd tylko ze słynnym torem, na którym odbywają się wyścigi Formuły 1, zwanym świątynią prędkości. Teraz do Monzy przyjeżdżać będą nie tylko najlepsi kierowcy, ale też gwiazdy futbolu, Juventusu, Napoli, Interu czy przede wszystkim Milanu.

Dla Berlusconiego mecze z zespołem, któremu poświęcił jedną trzecią swego życia, będą wydarzeniem wyjątkowym. W kalendarzu zaznaczy je na pewno czerwonym kolorem. To będą niemal derby, stadion Brianteo od San Siro dzieli ledwie 25 km.

W Monzy jest więcej ludzi związanych z Milanem. Do Serie B wprowadzał ją Cristian Brocchi, poziom wyżej inny były piłkarz tej ekipy – Giovanni Stroppa. A mocarstwowe ambicje właściciela potwierdza fakt, że chciał zatrudnić również Sacchiego i Massimiliano Allegriego.

Bez tatuaży i kolczyków

Berlusconi popełnił w życiu wiele gaf, ale jako polityk wie, że nienagannym wyglądem i zachowaniem na pokaz można przykryć wiele wpadek. W Monzy stworzył swoisty kodeks etyczny, a na klubowym korytarzu kazał napisać: „Tu będzie romantycznie”.

Wymarzył sobie drużynę, w której piłkarze będą się schludnie ubierać, dbać o fryzury i przycinać brody, nie będą mieć tatuaży ani kolczyków. Na boisku mieli być dżentelmenami, sędziego traktować z szacunkiem, a rywali przepraszać po faulach. Rozdając autografy, mieli się podpisywać czytelnie, a nie bazgrołami. I zastanowić się dwa razy, nim w mediach społecznościowych zamieszczą posty i komentarze, które zaszkodziłyby klubowi.

Ktoś złośliwy mógłby podsumować, że powinni się zachowywać zupełnie inaczej niż ich szef, który w polityce grał nieczysto, lubił robić wokół siebie szum i szokować. I że z takimi wymaganiami powinien szukać kandydatów do zespołu wśród zakonników.

Berlusconiemu marzyła się też ekipa jednolita narodowo, złożona wyłącznie z młodych Włochów. Ale tę myśl szybko porzucił. Kiedy w 2020 roku Monza awansowała do Serie B, próbował nakłonić do przyjścia swoich byłych podopiecznych: Szweda Zlatana Ibrahimovicia czy Brazylijczyka Kakę. Ostatecznie skusił dwóch innych: byłego reprezentanta Ghany Kevina-Prince’a Boatenga i Mario Balotellego (obydwu w Monzy już nie ma). Raczej skandalistów niż grzecznych chłopców.

Włochów w drużynie jest dużo, ale to brodaty Duńczyk Christian Gytkjaer wprowadził ją do Serie A. Były napastnik Lecha Poznań, król strzelców Ekstraklasy, w wygranych dwustopniowych barażach zdobył aż pięć bramek. Berlusconi w dogrywce decydującego spotkania z Pizą szalał na trybunach, choć wcześniej kamery wychwyciły, jak ucina sobie drzemkę, co spowodowało, że natychmiast stał się bohaterem memów.

Gytkjaer był jednym z liderów Monzy, ale czy będzie nim również po awansie? Berlusconi zdaje sobie sprawę, że Serie A to zupełnie inna półka, że zespół potrzebuje poważnych wzmocnień, by pobyt na salonach nie był tylko epizodem, o którym wszyscy szybko zapomną.

Pomocne mogą się okazać wiedza i doświadczenie Gallianiego, który ma świetne rozeznanie na rynku. W Milanie znany był z niespodziewanych ruchów, dokonywanych często w ostatnich dniach transferowego okna. Berlusconi nie ukrywa, że przywitałby z otwartymi ramionami Balotellego, który przed rokiem przeniósł się do Adany Demirspor i strzelił w Turcji 19 goli. – Poprosiłem go, by wrócił i się z nami pobawił – przyznaje.

Berlusconi bawi się nieustannie niczym dziecko w piaskownicy. Nie stracił młodzieńczej fantazji i radości z życia. Wydaje się nieśmiertelny. Przetrwał atak szaleńca na wyborczym wiecu (złamał mu nos i wybił zęby statuetką mediolańskiej katedry), przeszedł operację na otwartym sercu i covid, który nazwał najbardziej przerażającym doświadczeniem. We wrześniu będzie obchodził 86. urodziny, ale wciąż snuje długofalowe plany.

– Jestem przyzwyczajony do wygrywania. Chcę zdobyć scudetto, a później triumfować w Lidze Mistrzów – deklaruje. I zapewnia, że plotki o tym, iż wkrótce sprzeda Monzę, by odkupić udziały w Milanie, są wyssane z palca.

Czytaj więcej

Tuchel: Człowiek, który ograł Guardiolę

Ostatnio czas nie był dla niego łaskawy. Afery, skandale, nieudane próby powrotu do polityki, sprzedaż Milanu i problemy zdrowotne sprawiły, że utracił dawne wpływy. Ale dziś Berlusconi to prawdopodobnie znowu najszczęśliwszy człowiek we Włoszech.

Najpierw świętował mistrzostwo Milanu, za którego sterami stał przez ponad trzy dekady, później – historyczny awans Monzy, którą zarządza dopiero od czterech lat. Trudno się dziwić, że z twarzy Berlusconiego nie znika uśmiech. Zresztą, znikał bardzo rzadko.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku