Tuchel: Człowiek, który ograł Guardiolę

Kiedy pół roku temu z Paryża pozbywali się go katarscy szejkowie, pomocną dłoń wyciągnął rosyjski miliarder Roman Abramowicz. Dziś obaj triumfują. Thomas Tuchel – trener-poliglota, miłośnik kryminałów, fan tenisa, muzyki rockowej i hip hopu – przywrócił Chelsea blask i miejsce na futbolowym szczycie.

Publikacja: 04.06.2021 18:00

Tuchel: Człowiek, który ograł Guardiolę

Foto: AFP

Całując po wygranym finale Ligi Mistrzów okazały puchar, być może pomyślał o tamtym dniu, w którym dostawał wypowiedzenie z Paris Saint-Germain. Może przypomniały mu się też inne trudne momenty, z którymi musiał się zmierzyć, by znaleźć się tego wieczoru w Porto.

To, gdy jako nastoletni obrońca nie dostał się do pierwszej drużyny Augsburga, kiedy w wieku 24 lat doznał poważnej kontuzji kolana i musiał przestać grać w piłkę, wreszcie, gdy studiując zarządzanie biznesem, zarabiał na życie w barze jako kelner.

Był koniec lat 90., pochodzący z małego bawarskiego Krumbach Tuchel rozważał porzucenie futbolu. Chroniczne uszkodzenie chrząstki stawu kolanowego przeszkadzało w powrocie do pełnej sprawności.

Ralf Rangnick – uznawany za ojca nowoczesnej niemieckiej piłki, twórca późniejszych sukcesów Schalke, Hoffenheim i RB Lipsk – był wówczas kierownikiem Stuttgartu. Tuchel poprosił go o możliwość trenowania z rezerwami klubu. Rangnick, widząc jego cierpienie, zaproponował, by spróbował swoich sił jako szkoleniowiec młodzieży. W 2000 roku Tuchel podjął się prowadzenia zespołu Stuttgartu do lat 14. Szybko wspinał się po szczeblach trenerskiej drabiny, wygrywając po drodze mistrzostwo do lat 19 – z Mainz i Augsburgiem.

W Moguncji nie obawiano się stawiać na młodą myśl szkoleniową. Drużynę do Bundesligi wprowadzał trzydziestoparoletni Juergen Klopp. Tuchel już pierwszy sezon zakończył na dziewiątym miejscu, drugi zaczął od siedmiu zwycięstw i pokonania Bayernu Monachium. Awansował do europejskich pucharów.

Był powiewem świeżości. W roli analityka zatrudnił studenta psychologii i zafascynowanego taktyką blogera Austriaka Rene Maricia. Zawsze obsesyjnie dbał o szczegóły.

Cytaty z Michaela Jordana

Dyrektor sportowy Mainz Christian Heidel w rozmowie z „Guardianem" przytacza anegdotę. – Byliśmy na obozie w Austrii, mieliśmy mecz z Olympiakosem. Thomas przyglądał się uważnie trawnikowi. Mierzył wysokość, wąchając trawę. Był tak podekscytowany tą murawą, że chciał, bym zabrał osobę odpowiedzialną za jej utrzymanie do Moguncji. Nazajutrz zadzwonił do mnie gospodarz obiektu i powiedział: „Słyszałem, że będziemy rozmawiać o kontrakcie?". Umowa nie doszła do skutku, ale ta historia pokazuje, jakim Tuchel jest perfekcjonistą – mówi Heidel.

O futbolu myśli 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. – U niego każdy trening musi być doskonały. Wcześniej rozgrywa mecz w głowie i to sprawia, że bardzo trudno grać przeciw jego drużynom – dodaje Heidel.

Już w Moguncji dał się poznać jako innowator. Odciął dostęp do rogów boiska treningowego, by poprawić podania i ruch zawodników. Kazał im biegać z piłkami tenisowymi w dłoniach, bo uznał, że w ten sposób oduczą się wdawania w przepychanki z rywalami. Motywował ich cytatami z Michaela Jordana, każdemu z nich poświęcał czas, z każdym rozmawiał. Rozumiał, że nie są maszynami, mogą mieć słabszy dzień, a osobiste problemy przeżywają równie mocno, jak sportowe porażki.

– Jest niezwykle emocjonalny. Chciał tak bardzo wygrywać, że potrafił zrobić graczom awanturę, ale potem zawsze ich przytulał i pocieszał – zaznacza Heidel.

Był trochę kumplem, trochę ojcem. Nie zmienił swojego podejścia, gdy pracował później w Dortmundzie i Paryżu. Piłkarze takie gesty doceniają. Jeśli wierzyć przeciekom, Brazylijczyk Neymar nie krył rozczarowania, gdy dowiedział się, że Tuchel odchodzi z PSG. To kłóci się z lansowanym przekazem, że Niemiec nie miał wystarczającego autorytetu, by zapanować nad zmanierowanymi gwiazdami.

Jak dobre relacje potrafi nawiązać z zawodnikami, pokazuje film, który trafił do sieci po wygranym przez Chelsea finale Ligi Mistrzów z Manchesterem City. Widać na nim, jak wpada do szatni z butelką szampana, polewa nim całą drużynę, w pewnym momencie zdejmuje buty i wszyscy zaczynają szalony taniec radości. Piłkarze całują jego adidasy. Może zostaną wystawione na charytatywną aukcję, chętnych na taką pamiątkę na pewno nie zabraknie. – Jak się czułem przed tym finałem? Inaczej niż rok temu. Tym razem wiedziałem, że zbliża się coś wspaniałego – opowiadał po triumfie w Porto. W sierpniu ubiegłego roku, podczas turnieju finałowego Ligi Mistrzów w Lizbonie, skręcił kostkę i doznał pęknięcia kości śródstopia. Ktoś przesądny potraktowałby to jako zły znak, bo PSG przegrał później walkę o trofeum z Bayernem. Tuchel porażkę oglądał w ortopedycznym bucie, siedząc przy linii bocznej boiska na przenośnej lodówce.

Teraz, gdy nic nie ograniczało już jego ruchów, znów był w swoim żywiole. Mógł biegać, krzyczeć i gestykulować, przekazywać swoim podopiecznym wskazówki. Kiedy widział, że opadają z sił, odwracał się w stronę trybun i prosił kibiców o wsparcie. Wyglądał niczym dyrygent bez batuty, a jego energia udzielała się piłkarzom. Można powiedzieć, że grał razem z nimi, kilometrów zrobił na pewno niemało.

Wchodząc na scenę po medal, zahaczył o jeden ze schodków. Tak się spieszył, by dotknąć i ucałować puchar, na który rok wcześniej mógł tylko popatrzeć.

Hat trick z Guardiolą

Tuchel kontynuuje zwycięską sztafetę trenerów z Niemiec. Dwa lata temu Champions League z Liverpoolem wygrywał Klopp, przed rokiem z Bayernem triumfował Hansi Flick, który po Euro zastąpi Joachima Loewa na stanowisku selekcjonera reprezentacji.

Żaden z nich nie był wielkim piłkarzem, ale wszyscy okazali się wnikliwymi obserwatorami i pilnymi absolwentami kolońskiej akademii. Każdy niemiecki trener, by uzyskać licencję uprawniającą do pracy w Bundeslidze, musi przejść trwający prawie 800 godzin kurs. Dla porównania kurs UEFA Pro to tylko 240 godzin. W sukcesach niemieckiej myśli szkoleniowej nie ma więc przypadku.

Flick wygrał Ligę Mistrzów już za pierwszym podejściem. Też przejmował zespół w trakcie sezonu, ale jako asystent Niko Kovaca miał sporą wiedzę o piłkarzach i panujących w Monachium obyczajach.

Tuchel, przychodząc do Chelsea, znał kilku zawodników z Bundesligi (Kai Havertz, Timo Werner, Christian Pulisic, Antonio Ruediger), w Paryżu pracował z Thiago Silvą, ale wchodził do zupełnie nowego środowiska. Progi Stamford Bridge przekraczał niczym nauczyciel przeprowadzający się do obcego miasta i obejmujący klasę w połowie roku szkolnego. Zdolną, ale potrzebującą nowego bodźca, bo metody starego wychowawcy przestały przynosić efekty.

Piłkarze narzekali, że Frank Lampard przestał ich słuchać, brak komunikacji z trenerem miał być jednym z powodów coraz słabszej gry Chelsea. Tuchel ze swoimi umiejętnościami interpersonalnymi okazał się więc idealnym wyborem. Choć nie pierwszym. Wcześniej kuszono m.in. Juliana Nagelsmanna. Młody trener RB Lipsk jednak odmówił i od przyszłego sezonu poprowadzi Bayern.

Gdy pod koniec stycznia Tuchel zastępował Lamparda, Chelsea zajmowała dziewiąte miejsce w tabeli Premier League. Pod jego wodzą skończyła sezon w pierwszej czwórce, awansowała do finału Pucharu Anglii i choć z Leicester przegrała, o tamtej porażce nikt już nie pamięta. Triumf w Porto przykrył drobne wpadki.

Cztery miesiące wystarczyły, by Tuchel naprawił błędy poprzednika. Z wielkich indywidualności stworzył sprawnie funkcjonujący zespół, ocierający się w obronie o perfekcję i błyskawicznie przechodzący do kontrataku. Naciskający nieustannie na przeciwników, niepozwalający im złapać oddechu, tracący bramki tylko od święta.

Przez ten krótki czas na podwórku krajowym i w europejskich pucharach Tuchel ogrywał same trenerskie sławy: Kloppa, Carlo Ancelottiego, Jose Mourinho, Diego Simeone, Zinedine'a Zidane'a, a Pepa Guardiolę nawet trzykrotnie.

Tego samego Guardiolę, od którego uczył się nowoczesnego futbolu, gdy ten trenował Barcelonę i z którym potem zaprzyjaźnił się w czasach wspólnej pracy w Bundeslidze.

– Patrząc na Barcelonę, zrozumiałem, że można grać pięknie i zdobywać trofea, atakować i jednocześnie intensywnie bronić. Oglądając mecze jego drużyn, wciąż odkrywam nowe rzeczy – chwalił Hiszpana, z którym potrafił toczyć kilkugodzinne dysputy o piłce.

Cyceron i Sokrates

Jedno z takich spotkań w bawarskiej knajpie wspominał na łamach magazynu „The Athletic" były dyrektor sportowy Bayernu Michael Reschke.

– Początkowo byli bardzo ostrożni, badali się. Ale potem dyskusja weszła na nowy, nieosiągalny dla innych poziom. Rozmawiali o taktycznych zmianach, których dokonywali kilka lat wcześniej. Przesuwali solniczki, pieprzniczki i kieliszki do wina, odtwarzając najdrobniejsze szczegóły. Coś w stylu: „Dlaczego w 2009 roku przesunąłeś swoich bocznych obrońców w meczu z Realem Madryt?". Sam lubię dyskusje o piłce i chociaż nie używali żadnych naukowych sformułowań, nie byłem w stanie za nimi nadążyć. Mówili mieszanką niemieckiego i angielskiego, poruszali mnóstwo sytuacji sprzed lat i analizowali, co by się mogło stać w przypadku innych wyborów personalnych. Byli tym tak pochłonięci, że nawet kelnerzy bali się do nich podejść. Byli w swoim świecie, jak Cyceron i Sokrates rozprawiający o filozofii futbolu – opisuje Reschke.

Zbliżyło ich wspólne spojrzenie na piłkę. Obaj chcą dominować. – Dla nich wszystko zaczyna się od pytania: „Jak możemy strzelić gola?". Są bardzo wymagający wobec zawodników i najlepiej dogadują się z tymi, którzy na futbol patrzą jak na coś więcej niż na grę. Tuchel jest bardziej technokratą, Guardiola ma więcej cech artysty – twierdzi Reschke. I dodaje, że Hiszpan docenił kolegę po fachu szybciej niż inni. Jeszcze zanim ten sięgnął z Borussią Dortmund po Puchar Niemiec. Szanował to, że Tuchel przy ograniczonych środkach potrafił zbudować w Mainz ciekawy zespół. I kiedy w 2016 roku odchodził do Manchesteru City, polecił go do Bayernu.

Tuchel został jednak jeszcze przez rok w Dortmundzie, a w Monachium zatrudniono Carlo Ancelottiego. Temat wrócił, gdy szukano następcy Juppa Heynckesa. Tuchel znów podziękował, wybrał PSG. I choć Borussię opuszczał skonfliktowany z władzami klubu, dopiero w Paryżu przekonał się, jak trudne może być życie trenera. Niby w złotej klatce, z teoretycznie nieograniczonym budżetem na transfery, ale tak naprawdę bez pełni władzy, zależny od wielu innych osób.

– Zastanawiałem się, czy jestem jeszcze trenerem, czy może już politykiem albo ministrem sportu. W takim klubie jak PSG nie chodzi tylko o futbol – zdobył się na szczerość w wywiadzie z niemiecką telewizją Sport1. Próbował tłumaczyć, że był to żart rzucony w luźnej rozmowie z dziennikarzem, że jego wypowiedź została źle przetłumaczona, ale mleko się rozlało.

Roman gratuluje

Ten występ przed kamerami uznano za niedopuszczalną krytykę, a mający z Tuchelem napięte stosunki dyrektor sportowy Leonardo dostał powód, by się go pozbyć. Żeby bolało bardziej, wręczył mu wypowiedzenie dokładnie w Wigilię Bożego Narodzenia.

I wtedy pojawił się Roman Abramowicz. Tuchel chciał szybko wrócić do gry, ale chyba sam nie przypuszczał, że już chwilę później będzie musiał pakować walizki i przenosić się do Londynu. Żona i dwie córki przyleciały na finał Ligi Mistrzów, by go wspierać, a potem świętować z nim sukces.

Na murawie w Porto doszło też do innego ważnego spotkania. Tuchel pierwszy raz miał okazję uścisnąć dłoń Abramowiczowi. – Miło było wreszcie go poznać. To był najlepszy moment na taką rozmowę – opowiadał trener Chelsea.

Jak informuje magazyn „The Athletic", umowa Tuchela zawierała klauzulę automatycznego przedłużenia o kolejny rok w przypadku wygrania Champions League. Po triumfie w Porto strony usiądą jednak do negocjacji, by wypracować nowe porozumienie.

Wygląda na to, że Niemiec otrzyma zasłużoną podwyżkę i spory budżet na letnie zakupy. Według „Guardiana" będzie chciał wzmocnić każdą formację, by stworzyć zespół, który zdominuje Premier League. Ostatni tytuł Chelsea zdobyła w 2017 roku.

– Nadal jestem głodny sukcesów. Chcę kolejnych trofeów. Kiedy zdobyłem pierwszy puchar z Borussią, na następny trening przyszedłem z takimi samymi ambicjami – przekonuje Tuchel. 

Całując po wygranym finale Ligi Mistrzów okazały puchar, być może pomyślał o tamtym dniu, w którym dostawał wypowiedzenie z Paris Saint-Germain. Może przypomniały mu się też inne trudne momenty, z którymi musiał się zmierzyć, by znaleźć się tego wieczoru w Porto.

To, gdy jako nastoletni obrońca nie dostał się do pierwszej drużyny Augsburga, kiedy w wieku 24 lat doznał poważnej kontuzji kolana i musiał przestać grać w piłkę, wreszcie, gdy studiując zarządzanie biznesem, zarabiał na życie w barze jako kelner.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku