Mohamed Salah. Człowiek lepszy niż piłkarz

Strzel jeszcze kilka goli, a ja też zostanę muzułmaninem – śpiewają od ubiegłego sezonu kibice Liverpoolu. W Egipcie stawiają mu pomniki, Mekka obiecała kawałek ziemi. Słychać głosy, że więcej niż Mohamed Salah nie zrobił dla islamu żaden polityk.

Publikacja: 26.04.2019 10:00

Mohamed Salah. Człowiek lepszy niż piłkarz

Foto: AFP

14 kwietnia tego roku, stadion Anfield. Druga połowa meczu Liverpool – Chelsea. Gospodarze od dwóch minut prowadzą 1:0, Salah zbiega z prawej strony boiska do środka i oddaje strzał zza pola karnego. Bramkarz Kepa Arrizabalaga nie ma szans na skuteczną interwencję, piłka leci z prędkością 122 km/h i wpada pod poprzeczkę.

Od kilku dni w internecie krążyło nagranie, na którym słychać rasistowskie przyśpiewki kibiców Chelsea nazywających Salaha terrorystą przed spotkaniem Ligi Europy. Piękny gol i zwycięstwo to najlepsza odpowiedź, jakiej mógł im udzielić. Takie nienawistne historie zdarzają się jednak niezwykle rzadko, choć napastnik z Egiptu podkreśla swoje przywiązanie do religii, modli się po zdobytych bramkach, czyta Koran, jego żona nosi hidżab, a córkę nazwał Makka. Pomimo to wzbudza więcej sympatii niż niechęci. Swoimi czynami i zachowaniem walczy ze stereotypem wyznawcy islamu, zagrażającego Europie.

Wywiadów udziela niechętnie, ale kiedy już zabiera głos, wykorzystuje swą pozycję, by poruszać tematy ważne. – Musimy zmienić sposób, w jaki traktujemy kobiety w naszej kulturze. Wspieram je bardziej niż kiedyś, ponieważ czuję, że zasługują na więcej niż to, co je obecnie spotyka – zaapelował do braci muzułmanów w rozmowie z tygodnikiem „Time", zdając sobie sprawę, że z jego zdaniem liczą się nie tylko rodacy, ale cały świat arabski.

Prestiżowy amerykański magazyn umieścił go właśnie w gronie stu najbardziej wpływowych osób na świecie i poświęcił mu jedną ze swoich okładek. Na pozostałych znaleźli się piosenkarka Taylor Swift, aktorzy Sandra Oh i Dwayne Johnson, prezenterka telewizyjna Gayle King i polityk Nancy Pelosi. Wszyscy z USA i Kanady.

„Salah jest lepszym człowiekiem niż piłkarzem. A przecież jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie" – twierdzi angielski komik John Oliver. Gospodarz słynnego programu w telewizji HBO, prywatnie kibic Liverpoolu, został poproszony o napisanie sylwetki Egipcjanina.

A postać to rzeczywiście nietuzinkowa, o wielkim sercu. Wychował się w skromnej rodzinie. Od dziecka marzył, by zostać bogatym. Nie żeby korzystać z uroków życia, tylko móc pomagać swoim sąsiadom z Basjun na przedmieściach Kairu. W zeszłym roku zaczął tam budowę szpitala. Wcześniej kupił karetkę i wyposażył ją w najnowocześniejszy sprzęt, by mieszkańcy nie musieli czekać na ambulans z innego miasta. Swojej szkole wybudował ośrodek treningowy, dzięki jego wsparciu powstaje również oczyszczalnia ścieków.

Założył fundację, biednym wysyła odzież, żywność i leki. Jeśli wierzyć plotkom (bo Salah nie lubi rozgłosu), dał nawet pieniądze złodziejowi, który próbował się włamać do jego rodzinnego domu. Postawił jeden warunek: by przestał kraść i znalazł pracę. Swojego ojca przekonał, żeby nie wnosił przeciw aresztowanemu oskarżenia.

– Gdy ktoś w wiosce bierze ślub, udaje się do ojca Salaha z prośbą o finansowe wsparcie. Tak samo jest w przypadku chorych potrzebujących środków na operację – opowiadał telewizji BBC Inas Mazhar, były rzecznik reprezentacji Egiptu. – Nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi. W przeciwieństwie do wielu innych piłkarzy, którzy odcinają się od korzeni, kiedy stają się bogaci.

Salaha sukces nie zmienił. Zamiast wyjść z kolegami do miasta, woli wrócić do domu i spędzić czas z córką. Do rodzinnej wioski przyjeżdża chętnie, gra z dzieciakami w tenisa stołowego i w bilard. Naród dziękuje, jak może. W 2018 roku ponad milion Egipcjan dopisało jego nazwisko na kartach do głosowania w drugiej turze wyborów prezydenckich. Gdyby startował, uzyskałby pięć procent głosów – więcej niż Mostafa Moussa, konkurent wybranego na kolejną kadencję Abdela-Fattaha al-Sisiego.

Honorowy obywatel Czeczenii

Juergen Klopp już w ubiegłym sezonie powiedział o nim, że ma szansę stać się Messim Liverpoolu. On odwdzięczył się znakomitą grą, a przede wszystkim bramkami, które dały mu tytuł króla strzelców i zawodnika roku w lidze angielskiej. Pokonał m.in. Kevina de Bruyne – reżysera gry mistrzowskiego Manchesteru City.

Gdy patrzysz na Salaha, masz prawo uwierzyć, że bycie napastnikiem to niezwykle przyjemna robota. 32 gole to rekord, odkąd Premier League liczy 20 drużyn. We wszystkich rozgrywkach uzbierał ich 44. Niewiele zabrakło, by poprawił osiągnięcie legendy Liverpoolu Iana Rusha, który sezon 1983/1984 zakończył z 47 trafieniami. I choć dziś takimi statystykami pochwalić się już nie może, to właśnie teraz ma szansę dać zespołowi tak długo wyczekiwane trofea: pierwsze od 1990 roku mistrzostwo Anglii i triumf w Champions League – po blisko 15 latach.

Przed rokiem to drugie było na wyciągnięcie ręki. Liverpool dotarł do finału, a mecz w Kijowie zaczął bez kompleksów, spychając Real Medryt do defensywy. Spotkanie zapowiadano jako pojedynek Salaha z Cristiano Ronaldo. Nigdy nie dowiemy się, jak by się skończyło, gdyby poturbowany Egipcjanin po półgodzinie nie musiał zejść z boiska.

Kiedy tradycyjne metody zawodzą, trzeba posunąć się do innych środków. Sergio Ramos pokazał, że sztuki walki nie są mu obce, sprowadził niewygodnego przeciwnika do parteru w taki sposób, by nie miał możliwości asekuracji. Salah upadł na bark, próbował jeszcze wrócić do gry, ale ból był zbyt silny. Koledzy nie ukrywali, że po tym, jak opuścił murawę, zespół stracił kontrolę nad meczem.

Puchar przeszedł koło nosa. Zaczął się wyścig z czasem, by postawić Salaha na nogi na mundial w Rosji. Jego kontuzja stała się sprawą wagi państwowej. Egipscy kibice z niepokojem nasłuchiwali wieści o zdrowiu największej gwiazdy swojej reprezentacji, jeden z prawników chciał pozwać Ramosa na miliard euro.

Trudno się dziwić. W końcu to gol Salaha – z rzutu karnego w piątej minucie doliczonego czasu meczu z Kongiem – zapewnił Egiptowi awans na mistrzostwa świata. Pierwszy od 28 lat. Z tej okazji jeden z lokalnych biznesmenów chciał podarować mu luksusową willę. Salah prezentu nie przyjął. Poprosił o wpłatę równowartości na finansowany przez siebie szpital.

Gwiazdor Liverpoolu wykurował się na drugie spotkanie mundialu. Znów wykorzystał karnego, ale drużyna Faraonów przegrała z gospodarzami 1:3, a że wcześniej pokonał ją też Urugwaj (1:0), pozostał tylko mecz o honor – z Arabią Saudyjską (1:2). Salah dał prowadzenie, ale pierwszego zwycięstwa na mistrzostwach świata Egipt się nie doczekał.

Snajper Liverpoolu nie wyjechał jednak z Rosji z pustymi rękami. Podczas mundialu Egipt miał bazę treningową w pobliżu Groznego. Postanowił to wykorzystać Ramzan Kadyrow. Przywódca Czeczenów wydał na cześć gości kolację, a Salahowi wręczył kopię dekretu, na mocy którego nadano mu honorowe obywatelstwo republiki i odznakę. Wzbudziło to spore kontrowersje, bo Kadyrow to krwawy watażka.

Władze Mekki obiecały piłkarzowi kawałek ziemi w tym świętym dla muzułmanów miejscu, tuż obok Wielkiego Meczetu. A w kurorcie Szarm el-Szejk postawiono mu pomnik z brązu, choć złośliwi twierdzą, że wygląda on tak jak poziom ligi egipskiej: dość karykaturalnie. Rzeczywiście, rozpoznać go naprawdę ciężko. Jak żywy spogląda za to Salah z murów szkoły w Gharbiyi, do której uczęszczał i która uczyniła go swoim patronem. Graffiti to dzieło 20-letniego studenta prawa, spędził nad nim dziewięć dni.

Niedoszły legionista

Salah wyznaczył kierunek milionom chłopaków, marzącym o lepszej przyszłości. Do 14. roku życia grał na ulicy, kopiąc kora sharab – skarpetę wypchaną gąbką, zastępującą biednym dzieciakom piłkę. Gdy wreszcie został zawodnikiem Al-Mokawloon, podróże autobusami na treningi zabierały mu cztery godziny dziennie. Zaczynał jako lewy obrońca, ale zawsze ciągnęło go do ataku. Problem w tym, że po przebiegnięciu całego boiska często nie miał już sił oddać skutecznego strzału. Kiedyś w meczu juniorów zmarnował pięć doskonałych okazji. Rozpłakał się, a trener nie krytykował, tylko obiecał zrobić z niego napastnika.

Zmiana pozycji uratowała już niejedną karierę. Tak było też w jego przypadku. Efekty przyszły natychmiast. Salah został królem strzelców lokalnej ligi do lat 16 oraz krajowych rozgrywek dla 17-latków. Rodzice i nauczyciele rozumieli, że takiej szansy przegapić nie można, dlatego przymykali oko, że częściej niż w szkole bywał na boisku.

Al-Mokawloon szybko zrobiło się dla niego za ciasne. Chciał czym prędzej trafić do klubu z Europy. W 2011 roku młodzieżowa reprezentacja Egiptu przygotowywała się do mundialu do lat 20. Polski agent Rafał Żurowski poleciał do Portugalii, Salah od razu wpadł mu w oko. Zaproponował go Legii Warszawa. Z oferty nie skorzystano, choć wystarczyło zapłacić 100 tys. euro, a 19-letniemu wówczas napastnikowi dać mniej niż 10 tys. zł pensji. Sprawę zignorowano, przypadek Roberta Lewandowskiego, którego Legia też nie chciała, najwyraźniej nie dał nikomu do myślenia. Salah nie był ani pierwszym, ani ostatnim, który okazał się za słaby na polską ekstraklasę.

To, czego nie dostrzegli w Warszawie, zauważyli w Bazylei. Był marzec 2012 roku. Egipski futbol pogrążał się w chaosie. Miesiąc wcześniej wydarzyła się największa tragedia w historii tamtejszej piłki. Na stadionie w Port Saidzie doszło do regularnej bitwy między kibicami miejscowego Al-Masry i Al-Ahly Kair. Zginęły 74 osoby, prawie tysiąc zostało rannych. Rozgrywki zawieszono aż na dwa lata, a Salah udał się na sparing egipskiej kadry szykującej się do igrzysk olimpijskich w Londynie z FC Basel.

– Zorganizowaliśmy ten mecz, gdyż chcieliśmy obejrzeć go na żywo. Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy zobaczyłem. Było strasznie zimno, ale on był niesamowity. Grał tylko w drugiej połowie, ale to wystarczyło, by zrobił na nas niewiarygodne wrażenie. Nie widziałem wcześniej piłkarza o takiej szybkości – opowiadał w rozmowie ze Sky Sports były prezes FC Basel Bernhard Heusler (dziś doradca Dariusza Mioduskiego w Legii).

Salah zdobył dwie bramki, miesiąc później był już zawodnikiem szwajcarskiego klubu. Miał zastąpić Xherdana Shaqiriego, który podpisał umowę z Bayernem Monachium. Jedyne obawy dotyczyły tego, czy zdoła się zaaklimatyzować w Europie. Niepotrzebnie. Już po dwóch miesiącach mówił po angielsku. Z miejsca stał się najlepszym piłkarzem ligi, awansował do półfinału Ligi Europy. Strzelił tam Chelsea jednego gola, kolejne dwa dołożył w Lidze Mistrzów i londyńczycy postanowili jak najszybciej go wykupić.

Zapłacili 17 mln euro. Jose Mourinho, który miał sam wydzwaniać do snajpera z Egiptu, by nie przyjmował oferty Liverpoolu, posadził go jednak na ławce i konsekwentnie trzymał w rezerwie. Kariera Salaha utknęła w martwym punkcie. Później przyznał, że transfer do Londynu był najgłupszą decyzją w jego życiu.

Serce na drzwiach

Urazy jednak do nikogo nie chowa. Kiedyś od prezesa największego egipskiego klubu Zamalek, Mamdouha Abbasa, usłyszał, że nie jest wystarczająco dobry, by wkładać koszulkę jego drużyny. W 2017 roku zaprosił go na Anfield do loży VIP, by na własne oczy przekonał się, co stracił.

By nie marnować czasu na Stamford Bridge, Salah poszedł na wypożyczenie do Fiorentiny. To był świetny ruch. Włoskie słońce sprzyjało mu bardziej niż angielska słota. Znów grał, znów strzelał i asystował, zyskał uwielbienie fanów. Pewnej nocy włamali się na teren jego posiadłości, by wygrawerować mu serce na drzwiach. Ale to serce zostało wkrótce złamane, gdy postanowił przeprowadzić się do Rzymu. Tam poznał Luciano Spallettiego, przy którym – jak sam przyznaje – stał się jeszcze lepszym i skuteczniejszym graczem.

Serie A okazała się trampoliną do powrotu na Wyspy. 42 mln euro, za jakie Salah przeniósł się na Anfield, było ceną promocyjną. Rzymianie nie mieli jednak wyjścia, potrzebowali pieniędzy, by uniknąć kary za łamanie zasad finansowego fair play. Wszystko działo się jeszcze przed transferem Neymara z Barcelony do PSG, który zrewolucjonizował rynek. Dziś pewnie plują sobie w brodę, bo wartość Egipcjanina wzrosła kilkakrotnie.

We Włoszech Salah spisywał się świetnie, ale pewności, że w Anglii będzie radził sobie równie dobrze, nie miał nikt. Przecież wcześniej przez rok w Chelsea zdobył ledwie dwie bramki w 19 meczach. Trener Liverpoolu też miał wątpliwości. Wraz ze skautami analizował, kto mógłby wzmocnić atak. Kandydatów było 20.

– Moi pracownicy ostrzegli mnie, że będą uprzykrzać mi życie, dopóki nie wybierzemy Mohameda. Nie byłem co do niego pewien, ale za mocno cenię sobie święty spokój – żartuje Klopp. Już pierwsza rozmowa uświadomiła mu, że namowom warto ulec. – Z Mo spędziłem trzy godziny i był to fantastyczny czas. Gadaliśmy o wszystkim, także o swoich rodzinach. Jest otwarty, uśmiechnięty, na głowie ma szalone loki, ale to spokojny i miły gość, znacznie bardziej dojrzały, niż wskazywałby na to jego wiek – podkreślał Klopp, który uczynił go centralną postacią ataku, jakiego wkrótce zaczęła mu zazdrościć cała Europa. Trio Salah – Roberto Firmino – Sadio Mane porównywano m.in. do tercetu Realu, który tworzyli Gareth Bale, Karim Benzema i Cristiano Ronaldo.

W Rzymie Salah musiał pracować na Edina Dżeko, co miało odzwierciedlenie w liczbach. Przez dwa lata strzelił mniej goli (34) niż w zeszłym sezonie dla Liverpoolu. Po drodze do wspomnianego finału Ligi Mistrzów w Kijowie wbił Romie dwie piękne bramki, przy dwóch kolejnych asystował. Nie ukrywa, że to duża zasługa Kloppa, który obdarzył go zaufaniem, a po mniej udanych meczach (czytaj: bez gola) zawsze brał w obronę.

Tym bardziej zaskakująca była informacja, jaka pojawiła się kilka tygodni temu. Przed rewanżowym spotkaniem z Porto w ćwierćfinale Champions League hiszpański dziennik „AS" napisał, że Salah pokłócił się z trenerem i poprosił klub o zgodę na transfer. Agent piłkarza zareagował bardzo szybko, odpowiadając, że to informacje wyssane z palca.

Nie jest tajemnicą, że gazeta sprzyja Realowi, a to właśnie Królewscy starają się od dłuższego czasu o zatrudnienie Egipcjanina. Zresztą nie tylko oni. „Gazzetta dello Sport" twierdzi, że na szczycie swojej listy życzeń umieścił go Juventus. Miałby stworzyć magiczny duet z Ronaldo.

Rok temu mówiono, że Liverpool pozwoli mu odejść tylko w przypadku wygrania Champions League. Tak się nie zdarzyło, a kontrakt przedłużono natychmiast o pięć lat – na wszelki wypadek nie wpisując w nim kwoty odstępnego. To znaczy, że Liverpool chce dyktować warunki ewentualnym kupcom i Salah – jeśli odejdzie – może pobić kolejny transferowy rekord.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

14 kwietnia tego roku, stadion Anfield. Druga połowa meczu Liverpool – Chelsea. Gospodarze od dwóch minut prowadzą 1:0, Salah zbiega z prawej strony boiska do środka i oddaje strzał zza pola karnego. Bramkarz Kepa Arrizabalaga nie ma szans na skuteczną interwencję, piłka leci z prędkością 122 km/h i wpada pod poprzeczkę.

Od kilku dni w internecie krążyło nagranie, na którym słychać rasistowskie przyśpiewki kibiców Chelsea nazywających Salaha terrorystą przed spotkaniem Ligi Europy. Piękny gol i zwycięstwo to najlepsza odpowiedź, jakiej mógł im udzielić. Takie nienawistne historie zdarzają się jednak niezwykle rzadko, choć napastnik z Egiptu podkreśla swoje przywiązanie do religii, modli się po zdobytych bramkach, czyta Koran, jego żona nosi hidżab, a córkę nazwał Makka. Pomimo to wzbudza więcej sympatii niż niechęci. Swoimi czynami i zachowaniem walczy ze stereotypem wyznawcy islamu, zagrażającego Europie.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku