Rekonstrukcja turystyczna

O Bieszczadach powstało książek tak dużo, że w zasadzie można by już nie wędrować, tylko czytać. Od atlasów, przewodników i albumów fotograficznych, poprzez powieści, reportaże, eseistykę, na wspominkach i gawędach kończąc. A przecież jest jeszcze literatura naukowa: owoce lat pracy archeologów, etnografów, historyków i kulturoznawców. Mniej i bardziej szczegółowe, mniej i bardziej udane. Pośród tej klęski urodzaju bywają też książki, które są po trosze wszystkim, co wymienione powyżej.

Publikacja: 15.04.2022 18:00

Przystanek autobusowy w Brzegach Górnych, 1970 rok. Jak przekonuje Stanisław Kryciński, Berehy Górne

Przystanek autobusowy w Brzegach Górnych, 1970 rok. Jak przekonuje Stanisław Kryciński, Berehy Górne (historyczna nazwa sprzed 1968 r.) to „jądro, czy jak kto woli – pępek polskiej części Bieszczadów”

Foto: NAC

Czytaj więcej

Gangsterska klasa średnia

Stanisław Kryciński, rocznik 1954, to z wykształcenia inżynier chemik. Ale co ważniejsze, miłośnik południowo-wschodniego pogranicza Polski i chodząca encyklopedia wiedzy o regionie – jego geografii, historii i kulturze. W pierwszym tomie swoich „Bieszczad", noszącym podtytuł „Tam gdzie diabły, hucuły, Ukraińce" (I wydanie z 2014 r.), dawał popis pasji krajoznawczej, mieszając w odpowiedniej proporcji własne wspomnienia studenckie z lat 70., reportaż historyczny i przewodnik turystyczny po krainie Sanu, poczynając od północy (Dobra Szlachecka, Mrzygłód, Dębna) i schodząc na południowy-wschód wgłąb bieszczadzkiego „worka". W trzykrotnie wznawianej książce pisał trochę o wszystkim: przedwojennych mieszkańcach Bieszczad, niekończących się napadach zbrojnych i akcjach odwetowych na pograniczu polsko-ukraińskim, o zbrodniach UPA, akcji „Wisła", wreszcie o powojennych wysiedleniach i PRL-owskim braku pomysłu na te dzikie i wyludnione tereny.

W kolejnych książkach Stanisław Kryciński tę wiedzę systematyzuje i stara się wyczerpująco opowiedzieć o każdym skrawku ziemi, wodząc palcem po mapie, wioska po wiosce, nagrobek po nagrobku. W drugim tomie zgodnie z podtytułem zajął się terenami „Od Komańczy do Wołosatego". Trzeci, najnowszy poświecił środkowej części Bieszczad na obszarze rozciągającym się od Połonin – Caryńskiej i Wetlińskiej, aż do granicy ukraińskiej w okolicach wsi Smolnik, Dwernik. Zapowiada, że w dalszym tomie przemieści się na północ i opowie m.in. o wsiach położonych nad Solinką i terenach Jeziora Solińskiego, powstałego w latach 60. po wzniesieniu zapory.

Czytaj więcej

Wszyscy wiedzieli, jak się robi te

Książki z cyklu Krycińskiego można czytać po kolei, rozdział po rozdziale albo też na wyrywki, wertując indeksy czy planując kolejne wyprawy. Aczkolwiek autora mniej interesuje wspinanie się i szlaki. Jak pisze, przygodę z tą krainą zaczął od zdobywania szczytów, ale szybko spostrzegł, że „historia tych gór skrywa się w dolinach". I to na nich skupia swoją uwagę. Prowadzi nas przez wioski – wciąż istniejące i te, po których zostały tylko zarośnięte nagrobki oraz fundamenty spalonych gospodarstw i zburzonych cerkwi. Przygląda się kapliczkom, wynajduje w archiwach fotografie nieistniejącej już architektury. Rekonstruuje tradycje, zwyczaje oraz codzienne życie Bojków, Łemków, Rusinów, Polaków, Ukraińców, Żydów, próbując nieco rozsupłać ten węzeł etnosów. Pokazać, gdzie przebiegały różnice – a to w języku i wyznaniu, a to w kuchni albo też

w rodzajach prac i rzemiośle, którym się trudzili. Wszystko to bogato ilustruje fotografiami swoimi oraz archiwalnymi, często porównując, jak było (a bywało pięknie i obficie, choćby jeśli idzie o drewniane cerkwie), z tym jak jest dzisiaj (a jest pięknie, lecz pustawo). I co rozdział, jak refren, wracają kolejne napady i akcje odwetowe. Raz w jedną, raz w drugą stronę Sanu.

Starszym czytelnikom autor przypomni, a młodszym uświadomi, jakże trudniej wędrowało się kiedyś po bieszczadzkich bezdrożach z niedokładnymi mapami, bez sklepu w bliskim zasięgu i telefonu komórkowego. Przytacza anegdoty o PRL-owskiej codzienności: nic niewartych latarkach czy wiecznym problemie ze zdobyciem dobrego, turystycznego obuwia.

Czytaj więcej

Plaga zmarszczek, desant siwych

Lektura to wciągająca, ale też wymagająca sporej wyobraźni. Bo po większości tego bogactwa, które opisuje Stanisław Kryciński, zostały tylko skryte w zaroślach ślady. Na dodatek najlepiej widać je poza sezonem – wczesną zimą bez śniegu lub na przedwiośniu, gdy zieleń jeszcze ich nie zakryła.

„Bieszczady", tomy 1–3, Stanisław Kryciński, wydawnictwo Libra

Stanisław Kryciński, rocznik 1954, to z wykształcenia inżynier chemik. Ale co ważniejsze, miłośnik południowo-wschodniego pogranicza Polski i chodząca encyklopedia wiedzy o regionie – jego geografii, historii i kulturze. W pierwszym tomie swoich „Bieszczad", noszącym podtytuł „Tam gdzie diabły, hucuły, Ukraińce" (I wydanie z 2014 r.), dawał popis pasji krajoznawczej, mieszając w odpowiedniej proporcji własne wspomnienia studenckie z lat 70., reportaż historyczny i przewodnik turystyczny po krainie Sanu, poczynając od północy (Dobra Szlachecka, Mrzygłód, Dębna) i schodząc na południowy-wschód wgłąb bieszczadzkiego „worka". W trzykrotnie wznawianej książce pisał trochę o wszystkim: przedwojennych mieszkańcach Bieszczad, niekończących się napadach zbrojnych i akcjach odwetowych na pograniczu polsko-ukraińskim, o zbrodniach UPA, akcji „Wisła", wreszcie o powojennych wysiedleniach i PRL-owskim braku pomysłu na te dzikie i wyludnione tereny.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi