Ale też warto zwrócić uwagę na to, że ten konflikt ujawnił podstawową słabość sądownictwa konstytucyjnego w każdej jego fazie. Przesiadania się do niego polityków, niekiedy wprost z ław parlamentarnych, nie wymyślił Kaczyński stawiający na takie postacie jak Krystyna Pawłowicz czy Mirosław Piotrowicz. Tak się działo od początku.
Ci, którzy dziś mówią o naprawie TK, nie mają klarownych pomysłów, bo wybór jego sędziów w Sejmie daje im zarazem mocną legitymizację. Czym ją zastąpić? Czy i to ciało miałoby być emanacją samej kasty sędziów, co rodziłoby pytanie o demokratyczny mandat?
Zarazem nie mają szans nawet pomysły pewnej racjonalizacji tego systemu. Gdyby tych sędziów wybierano większością kwalifikowaną, konieczny byłby przynajmniej kompromis większości parlamentarnej z choć częścią opozycji. Tak wybrano ostatnio rzecznika praw obywatelskich, ale wobec TK na taką reformę się nie zanosi. Nie sądzę, by dążyła do tego również obecna opozycja.
Drugim momentem, kiedy Kaczyński skorzystał z „konstytucyjnego luzu", była tzw. reforma sądownictwa, nawet po jej korekcie w następstwie weta prezydenta Dudy. Ta konstytucja nie zawiera wielkich patologii, ale ma luki. Kwaśniewski objaśniał je ostatnio założeniem jej twórców, że wszyscy będą się kierowali dobrą wolą. Artykuł 187 umieścił w Krajowej Radzie Sądownictwa „15 członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych". Nie wspomniał jednak, kto ma tego wyboru dokonać. Że nie chodzi o wybór przez posłów wydawało się oczywiste z jednego powodu. Zaraz potem wspomniano przecież o „4 członkach wybranych przez Sejm spośród posłów oraz 2 członkach wybranych przez Senat spośród senatorów". Wprost systemu wyboru owej piętnastki jednak nie zapisano. Wyłanianie ich przez innych sędziów to jedynie produkt ustawy. To nawet nie Zbigniew Ziobro, lecz Jarosław Kaczyński zdecydował, żeby sędziom tę kompetencję odebrać, a powierzyć aktualnej większości sejmowej.
W efekcie dziś po zmianie tamtej ustawy większość KRS to nominaci polityczni. Czy jest to zbrodnia tak fundamentalna, jak głosi opozycja, kręgi prawnicze, a ostatnio i Trybunał Sprawiedliwości UE? Model, w którym sędziów wskazuje reprezentacja samego sądownictwa (czyli mamy do czynienia ze swoistą kooptacją), jest tylko jednym z możliwych w demokracjach. Nie ma go w Niemczech, w Hiszpanii, nie ma go w kolebce demokracji, jaką są Stany Zjednoczone.
O tym także warto pamiętać. Nie zmienia to faktu, że nowy ustawowy kształt KRS jest produktem co najmniej obejścia przepisu konstytucji. Że rodził się nie w aurze konsensusu, a ostrej wojny politycznej, w której rządzący uznawali za stronę przeciwną także znaczną część sędziów. I że jest co najmniej wątpliwe, czy taki model sprzyja polepszeniu merytorycznego stanu sądów.
Ustrój traci powagę
W efekcie mamy do czynienia z komedią omyłek. Opozycja walczy pod sztandarem konstytucji, Lech Wałęsa, sam skądinąd naginający na potęgę prawo w czasach swojej prezydentury, ma ją nawet na koszulce. Z kolei PiS wypomina opozycji, że nie broni ustawy zasadniczej przed jednym: przed coraz silniejszymi pokusami federalistycznymi w Unii Europejskiej.
TSUE i Komisja Europejska oczekują od rządzących Polską uznania nadrzędności prawa unijnego nie tylko nad ustawami, ale i nad naszą konstytucją. Opozycja odpowiada, że PiS nie tyle samej konstytucji broni, co swojego prawa do jej naginania. I jest w tym coś z prawdy. Chociaż opozycji warto by z kolei przypomnieć, że kiedy już wydrze całą władzę z rąk Zjednoczonej Prawicy, podejście organów Unii do odrębności polskiego ustroju się przecież nie zmieni.
Wszystko to wydaje się na dodatek zbyt skomplikowane dla szarego obywatela. Niemniej te starcia, choćby wokół statusu sędziów, z których jedni mają być legalni, inni – nie, na pewno nie budują powagi ustroju. A dzieje się to wszystko w momencie, kiedy sama konstytucja została jakoś przez wszystkich co do ogólnej zasady zaakceptowana. Okazała się „nie taka zła". I na dokładkę zupełnie nie sposób jej zmienić, czy tym bardziej zastąpić innym tekstem.
Mity i mantry polityki zagranicznej
Uchwała wspierająca Ukrainę przyjęta w Sejmie przy zaledwie jednym głosie przeciwnym, spotkanie wszystkich partii u prezydenta w ramach Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Zdawać by się mogło, że w sprawie rosyjskiego zagrożenia na wschodniej flance NATO główne siły polityczne są w stanie wyrównać szeregi. Nic bardziej błędnego.