Mamy lepszą konstytucję niż nam się wydaje

25 lat temu Zgromadzenie Narodowe uchwaliło nową ustawę zasadniczą. Dziś wiemy, że okazała się całkiem niezła. Problem w tym, że opozycja uważa ją niemal za ideał i bierze na sztandar w walce z PiS, a Jarosław Kaczyński – nauczył się rządzić obok konstytucji.

Publikacja: 08.04.2022 17:00

PiS wykorzystywało luki w konstytucji m.in. przy zmianach w sądownictwie. Na zdjęciu protest przed s

PiS wykorzystywało luki w konstytucji m.in. przy zmianach w sądownictwie. Na zdjęciu protest przed siedzibą Sądu Najwyższego w Warszawie po dymisji I prezes Małgorzaty Gersdorf, lipiec 2018 r.

Foto: Forum

Rocznica uchwalenia obecnej Konstytucji RP minęła 2 kwietnia. To okazja do ocen i refleksji. Opozycja zwołała więc konferencję partyjnych liderów. Najmocniej przebiły się jednak komunikaty doraźne.

Opozycja kwestionuje sens proponowanej przez obóz rządzący zmiany w ustawie zasadniczej mającej umożliwić konfiskatę majątków rosyjskich oligarchów (czy, szerzej, podmiotów związanych z Rosją). Zdania wśród prawników, czy jest to konieczne, są rozbieżne. Nawet niektóre autorytety mocno antypisowskie twierdzą, że jednak tak, choćby prof. Andrzej Zoll.

Czytaj więcej

Polityka zagraniczna w teatrze politycznym

Bat na oligarchów

Jest to jednak dyskusyjne. Ta debata uświadomiła mi skądinąd, jak wątłe i ogólnikowe są zapisane w tej konstytucji gwarancje prawa własności. Artykuł 46 mówi o „przepadku rzeczy", wymagając dla konfiskaty podstawy ustawowej i orzeczenia sądu. Chodzi jednak o konfiskowanie przedmiotów pochodzących z przestępstwa. Nie jest jasne, czy w tym przypadku można się do tego artykułu odwoływać.

Prawu własności poświęcony jest z kolei artykuł 64. Dowiadujemy się z niego, że: „Każdy ma prawo do własności, innych praw majątkowych oraz prawo dziedziczenia"; „Własność, inne prawa majątkowe oraz prawo dziedziczenia podlegają równej dla wszystkich ochronie prawnej". I wreszcie: „Własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności". Czy taka konfiskata nie naruszałaby tej „istoty"?

Jeśli nie, przepisy ustawowe wystarczą. Tak twierdzi opozycja, a Koalicja Obywatelska zgłosiła nawet własne propozycje takich zmian. Rząd upiera się, że obecny stan prawny wynikły z konstytucji pozwala jedynie na mrożenie, ale nie zabieranie mienia rosyjskiego, tym bardziej zaś nie umożliwia jego wykorzystania dla pomocy Ukrainie.

Nie rozstrzygnę tego sporu w tym tekście, skoro co prawnik, to opinia. Zanosi się jednak na absurdalny spektakl. Jeśli opozycja zadeklaruje zamiar głosowania przeciw zmianom w konstytucji, PiS będzie ją oskarżał o niechęć do rozwiązania problemu. Ale skoro opozycja uważa, że te zmiany nie są konieczne (a wymagają one przestrzegania skomplikowanych procedur, między innymi dłuższych terminów), ona szybko odwróci ten zarzut w stronę rządzących.

Poza argumentem „zmiany nie są konieczne" pojawia się inny wątek. Oto PiS nie ma prawa majstrować przy konstytucji, bo z definicji nie urodzi się z tego nic dobrego, skoro „oni tę konstytucję przecież wcześniej obchodzili czy łamali". Ba, w zamiarze owego majstrowania ma się kryć coś groźnego, bo przecież „mogą wykorzystać te zmiany przeciw komuś innemu", takie przestrogi także już padły.

Działo się to jednak w momencie, kiedy treść owej propozycji nie była nawet znana (na spotkaniu liderów opozycji z premierem rządzący przedstawiali dwa całkiem sprzeczne podejścia do tej sprawy). W ostateczności to Sejm decydowałby o szczegółach kształtu konstytucyjnej poprawki. Opozycja miałaby na to wpływ, bo bez niej zmiana nie może być uchwalona.

Z podobną niechęcią opozycji spotkał się pomysł zniesienia konstytucyjnego pułapu długu publicznego – z myślą o ewentualnych zbrojeniach. A przecież artykuł 216 mówi w paragrafie 5: „Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto". To istotnie ogranicza pole manewru, kiedy chce się wydawać pieniądze w logice państwa na poły wojennego.

Opozycja nie tylko twierdzi, że nie ma potrzeby konstytucji poprawiać w tych konkretnych punktach (choć początkowo stanowisko Donalda Tuska było ostrożniejsze). Padły też, choćby ze strony współprzewodniczącego Nowej Lewicy Włodzimierza Czarzastego, tezy o niezmienności ustawy zasadniczej co do zasady – przynajmniej w obecnych warunkach. Czyli pod rządami PiS.

Jest to o tyle ciekawe, że całkiem niedawno niektóre formacje opozycji same zgłaszały swoje pomysły na zmiany. PSL chciało wpisania do konstytucji przynależności do Unii Europejskiej i NATO, co jest ideą kontrowersyjną, ale nawet lepiej tłumaczy się teraz wobec rosyjskiego zagrożenia. Z kolei Tusk proponował podniesienie progu potrzebnego do wystąpienia z UE.

Czy mamy tu do czynienia z brakiem logiki? Można by podejrzewać, że opozycja chce czekać z ewentualnymi inicjatywami na zmianę koniunktury i przejęcie większości w parlamencie. Ale i tak nie zrobi niczego bez PiS, w sprawach konstytucji trzeba by się układać z dzisiejszym śmiertelnym wrogiem, bo żadna ze stron większości konstytucyjnej raczej nie uzyska.

Oczywiście, lepiej to pewnie robić z pozycji większej siły własnej. Można jednak odnieść wrażenie, że będziemy tu mieli jeszcze przez wiele lat do czynienia z zabetonowaniem konstytucyjnej przestrzeni. Nie tylko utopijna idea Andrzeja Dudy z 2018 r., aby poddać ustawę zasadniczą wielu cząstkowym rewizjom równocześnie w skomplikowanym referendum, nie jest realna, ale i drobne korekty chyba nie mają szans.

Oskarżenia, które się nie sprawdziły

Pozostaje dokonywanie bilansu 25-letnich rządów tekstu pisanego pod kierunkiem Aleksandra Kwaśniewskiego, a potem Włodzimierza Cimoszewicza. W referendum 25 maja 1997 r. głosowałem przeciw niej. Przede wszystkim dlatego, że przyjął ją parlament nachylony w jednym kierunku, pozbawiony, poza garstką senatorów Solidarności, konserwatywnej wrażliwości. Prawicy w tamtym Sejmie nie było, bo wyeliminował ją próg wyborczy nakładający się na chroniczny brak jedności wśród rozproszkowanych stronnictw. Mnie jednak kompromis SLD, PSL, Unii Wolności i Unii Pracy wydawał się społecznie nazbyt jednostronny.

Miałem pretensje o niedostatki aksjologii. Wolałem wyraźniejsze sygnały zerwania z komunizmem i zamiaru podtrzymywania tradycyjnych wartości. Do pewnego stopnia przemawiał też do mnie zarzut Jana Rokity, który wtedy z Unii Wolności odchodził, że sam podział władzy zapisany w tamtej konstytucji jest pozbawiony konsekwencji. System miał być nazbyt „mieszany". Rokita wzywał do ustanowienia silniejszej prezydentury albo jeszcze konsekwentniejszego modelu kanclerskiego (pewne jego elementy się tam znalazły).

Uważał, że mocne prawo prezydenckiego weta (z wymogiem kwalifikowanej większości dla jego obalenia) miałoby sens tylko wtedy, gdyby prezydent rządził naprawdę. Tak zaś może ono wiązać ręce najbardziej ambitnemu rządowi, będąc jednak czynnikiem jedynie niszczącym.

Po latach nie patrzę na prawicowe oskarżenia „konstytucji Kwaśniewskiego" jako na coś, co się sprawdziło, choć pamiętam o manipulowaniu jej tekstem przez tamtą, centrolewicową większość. SLD chciał słabszej prezydentury, kiedy w „dużym pałacu" mieszkał Lech Wałęsa. I wzmocnił prawo weta głowy państwa, kiedy zmienił go Kwaśniewski.

W sferze aksjologii, praw i wolności obywatelskich trudno wskazać na jakieś zasadnicze patologie generowane przez ten tekst. Dobrym przykładem jest preambuła, dzieło Tadeusza Mazowieckiego, może i progresywnego, ale jednak katolika. „...my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł" – ten fragment bywał wtedy nazywany przez część prawicy „masońskim". Dziś w dobie wyrzucania religii z przestrzeni publicznej brzmi solidnie konserwatywnie, a zarazem jest skutkiem poszukiwania czegoś, czego Polska potrzebuje jak kania dżdżu – społecznego kompromisu.

Przepisy dotyczące sfery przekonań aksjologicznych są nieco obłe, ale to pozwala korzystać z nich nie zawsze zgodnie z intencjami lewicy. Widzę tam również słabości, choćby przywołaną już przeze mnie mglistość gwarancji prawa własności. Konstytucja marcowa z roku 1921 mówiła wyraźnie, że wywłaszczyć można jedynie na potrzeby publiczne i za odszkodowaniem.

Ale na przykład prawna ochrona życia wpisana do konstytucji posłużyła Trybunałowi Konstytucyjnemu wcale niemodelowanemu przez PiS, a temu, któremu przewodził prof. Zoll, do delegalizacji aborcji na życzenie. Zrobiono to bez dopisku „od poczęcia do naturalnej śmierci". Oczywiście, w przypadku mocnego zwrotu w lewo jakiś inny Trybunał pewnie by z tego podejścia zrezygnował. Przez ostatnie 25 lat same przepisy konstytucji nie patronowały jednak ani skrajnym rozwiązaniom, ani interpretacjom.

Mieszany system rządów – cóż... Możliwe, że jeśli opozycja wygra wybory parlamentarne za półtora roku, zderzy się z prawem weta Andrzeja Dudy. Tak jak z wetami Kwaśniewskiego borykała się w latach 1997–2001 Akcja Wyborcza Solidarność, a z wetami Lecha Kaczyńskiego – w latach 2007–2010 – koalicja PO-PSL. Przepadały czasem rozmaite ważne przedsięwzięcia (to Kwaśniewski zniweczył reprywatyzację), ale przecież nigdy nie dochodziło do kataklizmu, do zacięcia się machiny państwa.

Z drugiej strony prezydentura w rękach kogoś, kto nie jest szefem władzy wykonawczej i bezpośrednim graczem, pokazywała swoje lepsze strony w czasach teoretycznej symbiozy. To prezydent Duda uratował obecny obóz rządowy od kompromitacji, także międzynarodowej, wetując skutecznie lex TVN. Możliwe więc, że taki korektor ma sens. Pewnie nie w każdej sytuacji, ale ustawa zasadnicza zawsze jest pisana bez możliwości przewidzenia wszystkich wersji zdarzeń.

Zbigniew Herbert, wybitny poeta i gorący patriota, głosił w 1997 r., że SLD-owska ustawa zasadnicza nie tylko jest napisana niechlujną polszczyzną, ale jest kamieniem węgielnym oligarchicznego ustroju społecznego. Rzecz w tym, że politycy, którzy takie zarzuty powtarzali, nie bardzo potrafili wskazać na związki między rozmaitymi społecznymi deformacjami demokracji a konkretnymi przepisami.

Kiedy w latach 2003–2005 w ogniu wojny z „państwem SLD" przy okazji afery Rywina proklamowano ideę IV Rzeczypospolitej, jej częścią składową miała być nowa konstytucja. Tak naprawdę mówiły o niej i PiS, i PO. Dla Jarosława Kaczyńskiego narzędziem miało być rozbijanie korporacyjnego układu, dla Platformy – większościowe wybory i odpartyjnienie państwa. Ale w samej konstytucji można było wskazać jedynie pojedyncze przepisy, które trzeba by w związku w tym zmienić. Śmiertelna wojna tych dwóch formacji pogrzebała arytmetyczne nadzieje na jakikolwiek nowy akt założycielski.

I dzisiaj chyba nikt go specjalnie nie potrzebuje. Opozycja używa konstytucji traktowanej jako dzieło niemal idealne w roli sztandaru, choćby w walce z domniemanym jej łamaniem przez PiS. Z kolei Jarosław Kaczyński pogodził się z tym, że formalnego ustroju nie zmieni – dlatego, że daleko mu do samodzielnej konstytucyjnej większości jego formacji, ale i dlatego, że nauczył się bez tego obywać.

Czytaj więcej

PiS, PO i inni. Polityczne prognozy w cieniu wojny

Trybunał na luzie

Daje się rządzić obok konstytucji. A w kilku przypadkach można użyć po prostu trików, odwołując się do tego, co piłsudczycy znajdowali przed 1935 r. w parlamentarnej konstytucji marcowej – do tzw. konstytucyjnych luzów, czyli przepisów na tyle ogólnikowych lub niejasnych, że można nimi manipulować.

Kaczyński był w przeszłości sceptyczny wobec sądownictwa konstytucyjnego. Uważał, że sędziowie nie mają prawa zbytnio pętać rąk rządzącym. Że zbyt często stanowią nieznośną tamę wobec „woli politycznej" będącej następstwem wyborów.

Już na samym początku swoich drugich rządów ponad redukowanie zbytniej władzy TK (czego przez moment PiS także próbował) wybrał jednak swoisty skok na Trybunał. Odwołanie zwykłą sejmową uchwałą trzech jego sędziów wybranych skądinąd przez poprzednią większość z naruszeniem co najmniej zasad przyzwoitości, było z kolei działaniem co najmniej na granicy prawa. Kaczyński wywołał tym totalną wojnę z niemal całym środowiskiem prawniczym. Czy musiał?

Twierdził potem, że Trybunał z silnym wsadem poprzedniej prawniczo-politycznej elity utrudniałby pisowskiemu rządowi życie. Ale był to stan przejściowy. Terminy wymiany kolejnych sędziów TK dawały prawicy nadzieję na przejęcie kontroli nad tym organem w ciągu dwóch lat.

Styl, w jakim się to wszystko odbyło, symbolicznie zdelegalizował nową większość w Trybunale. Dziś zdaniem opozycji to nie jest żaden sąd konstytucyjny, lecz „trybunał Przyłębskiej". Byłem i jestem wobec tego stylu krytyczny. Rządzącym brakło cierpliwości, wybrali psucie państwa.

Ale też warto zwrócić uwagę na to, że ten konflikt ujawnił podstawową słabość sądownictwa konstytucyjnego w każdej jego fazie. Przesiadania się do niego polityków, niekiedy wprost z ław parlamentarnych, nie wymyślił Kaczyński stawiający na takie postacie jak Krystyna Pawłowicz czy Mirosław Piotrowicz. Tak się działo od początku.

Ci, którzy dziś mówią o naprawie TK, nie mają klarownych pomysłów, bo wybór jego sędziów w Sejmie daje im zarazem mocną legitymizację. Czym ją zastąpić? Czy i to ciało miałoby być emanacją samej kasty sędziów, co rodziłoby pytanie o demokratyczny mandat?

Zarazem nie mają szans nawet pomysły pewnej racjonalizacji tego systemu. Gdyby tych sędziów wybierano większością kwalifikowaną, konieczny byłby przynajmniej kompromis większości parlamentarnej z choć częścią opozycji. Tak wybrano ostatnio rzecznika praw obywatelskich, ale wobec TK na taką reformę się nie zanosi. Nie sądzę, by dążyła do tego również obecna opozycja.

Drugim momentem, kiedy Kaczyński skorzystał z „konstytucyjnego luzu", była tzw. reforma sądownictwa, nawet po jej korekcie w następstwie weta prezydenta Dudy. Ta konstytucja nie zawiera wielkich patologii, ale ma luki. Kwaśniewski objaśniał je ostatnio założeniem jej twórców, że wszyscy będą się kierowali dobrą wolą. Artykuł 187 umieścił w Krajowej Radzie Sądownictwa „15 członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych". Nie wspomniał jednak, kto ma tego wyboru dokonać. Że nie chodzi o wybór przez posłów wydawało się oczywiste z jednego powodu. Zaraz potem wspomniano przecież o „4 członkach wybranych przez Sejm spośród posłów oraz 2 członkach wybranych przez Senat spośród senatorów". Wprost systemu wyboru owej piętnastki jednak nie zapisano. Wyłanianie ich przez innych sędziów to jedynie produkt ustawy. To nawet nie Zbigniew Ziobro, lecz Jarosław Kaczyński zdecydował, żeby sędziom tę kompetencję odebrać, a powierzyć aktualnej większości sejmowej.

W efekcie dziś po zmianie tamtej ustawy większość KRS to nominaci polityczni. Czy jest to zbrodnia tak fundamentalna, jak głosi opozycja, kręgi prawnicze, a ostatnio i Trybunał Sprawiedliwości UE? Model, w którym sędziów wskazuje reprezentacja samego sądownictwa (czyli mamy do czynienia ze swoistą kooptacją), jest tylko jednym z możliwych w demokracjach. Nie ma go w Niemczech, w Hiszpanii, nie ma go w kolebce demokracji, jaką są Stany Zjednoczone.

O tym także warto pamiętać. Nie zmienia to faktu, że nowy ustawowy kształt KRS jest produktem co najmniej obejścia przepisu konstytucji. Że rodził się nie w aurze konsensusu, a ostrej wojny politycznej, w której rządzący uznawali za stronę przeciwną także znaczną część sędziów. I że jest co najmniej wątpliwe, czy taki model sprzyja polepszeniu merytorycznego stanu sądów.

Ustrój traci powagę

W efekcie mamy do czynienia z komedią omyłek. Opozycja walczy pod sztandarem konstytucji, Lech Wałęsa, sam skądinąd naginający na potęgę prawo w czasach swojej prezydentury, ma ją nawet na koszulce. Z kolei PiS wypomina opozycji, że nie broni ustawy zasadniczej przed jednym: przed coraz silniejszymi pokusami federalistycznymi w Unii Europejskiej.

TSUE i Komisja Europejska oczekują od rządzących Polską uznania nadrzędności prawa unijnego nie tylko nad ustawami, ale i nad naszą konstytucją. Opozycja odpowiada, że PiS nie tyle samej konstytucji broni, co swojego prawa do jej naginania. I jest w tym coś z prawdy. Chociaż opozycji warto by z kolei przypomnieć, że kiedy już wydrze całą władzę z rąk Zjednoczonej Prawicy, podejście organów Unii do odrębności polskiego ustroju się przecież nie zmieni.

Wszystko to wydaje się na dodatek zbyt skomplikowane dla szarego obywatela. Niemniej te starcia, choćby wokół statusu sędziów, z których jedni mają być legalni, inni – nie, na pewno nie budują powagi ustroju. A dzieje się to wszystko w momencie, kiedy sama konstytucja została jakoś przez wszystkich co do ogólnej zasady zaakceptowana. Okazała się „nie taka zła". I na dokładkę zupełnie nie sposób jej zmienić, czy tym bardziej zastąpić innym tekstem.

Czytaj więcej

Mity i mantry polityki zagranicznej

Rocznica uchwalenia obecnej Konstytucji RP minęła 2 kwietnia. To okazja do ocen i refleksji. Opozycja zwołała więc konferencję partyjnych liderów. Najmocniej przebiły się jednak komunikaty doraźne.

Opozycja kwestionuje sens proponowanej przez obóz rządzący zmiany w ustawie zasadniczej mającej umożliwić konfiskatę majątków rosyjskich oligarchów (czy, szerzej, podmiotów związanych z Rosją). Zdania wśród prawników, czy jest to konieczne, są rozbieżne. Nawet niektóre autorytety mocno antypisowskie twierdzą, że jednak tak, choćby prof. Andrzej Zoll.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi