Robić coś konkretnego
Agnieszka pracuje w Gdańskiej Galerii Miejskiej, zajmuje się organizacją wydarzeń, jest też animatorką, edukatorką i arteterapeutką. Odkąd pamięta, stara się też angażować w działalność społeczną miasta, na wolontariat poświęca wtedy czas prywatny. Tym razem jest inaczej. – Galeria, w której pracuję jest organizowana przez Urząd Miasta Gdańska, który w związku z wojną w Ukrainie zaprosił instytucje kultury do zaangażowania, z każdej zgłosiło się co najmniej dwóch–trzech ochotników. Dzięki temu mamy tę możliwość, żeby udzielać wsparcia przychodźcom w ramach i godzinach naszej pracy – wyjaśnia.
W praktyce wygląda to tak, że codziennie przychodzi informacja: ile osób, gdzie, do jakich zadań potrzeba, a w odpowiedzi ci, którym obowiązki na to pozwalają, dzielą się na zespoły i ruszają do działania. Agnieszka jest na pierwszej linii, koordynuje prace na dworcu, każdy kilkugodzinny dyżur to od kilkudziesięciu do kilkuset ludzkich historii. Relacjonowanych w pośpiechu, emocjach, tuż po wyjściu z pociągu i na rozstaju między życiem tam, w Ukrainie, a szukaniem w Polsce schronienia. Czasem także historii bez słów. Agnieszka opowiada o matce z trójką dzieci u boku, w ciąży i z najmłodszym na rękach. – Wysiadła z pociągu, dobiegła do nas, właściwie nic nie powiedziała. Zaczęliśmy zdejmować z niej torby, plecaki, odebraliśmy tego maluszka, rozdaliśmy wszystkim dzieciakom lizaki, żeby chociaż coś drobnego dobrego spotkało je po dwóch–trzech dniach w podróży – opowiada Agnieszka. – A do tej matki nic nie docierało, była jakby zamrożona, cała dygotała z zimna, ale w ogóle tego nie odczuwała. Dopiero gdy ją okryliśmy, uspokoiliśmy, przytuliliśmy, mogliśmy porozmawiać o konkretach: ubraniu, noclegu, pracy.
Kontakt do Krzysztofa dostaję pocztą pantoflową. „Krzysztof KUPIŁ dziś ten autokar, żeby wozić ludzi, wspierać na przykład rodziny ukraińskie i pomagać im się wydostać spod granicy. Leci teraz do Zamościa, a potem się zobaczy. Pierwszy, ale nie ostatni raz. Chcecie wesprzeć Krzyśka, można mu dorzucić grosza do paliwa" – wrzucił na Facebooka jeden z jego znajomych. Dwa tygodnie i kilka tysięcy przejechanych kilometrów później umawiamy się na wieczór, Krzysztof musi odespać ostatni nocny kurs. Jego historia zaczyna się od mediów społecznościowych, konkretnie powszechnej mobilizacji wśród jego znajomych. – Widziałem, że kierowcy skrzykują się w małe konwoje i jeżdżą pod granicę swoimi samochodami. A ja mam wszystkie kategorie prawa jazdy, pomyślałem, że też mogę dać coś od siebie – wyjaśnia. Zanim ruszył z pomocą, na spokojnie przekalkulował: osobówki są mało ekonomiczne, lepiej wynająć coś większego. Wziął busa z przyczepką, na cito, bo trzeba było jechać pod granicę z rzeczami z pęczniejącego magazynu Wrocławsko-Dortmundzko-Lwowskiej Fundacji im. św. Jadwigi.
Po powrocie siadł do ponownych wyliczeń, jeszcze taniej wychodził autokar, a można nim przewieźć kilka ton darów, z powrotem zaś zabrać pół setki ludzi z bagażami. A tańsze niż wynajem okazało się jego kupienie. Od kilku tygodni Krzysztof kursuje więc z rodzinnego Wrocławia do Zamościa, Przemyśla/Medyki bądź Lwowa, po drodze zostawia dary w magazynach w Łańcucie i Leżajsku, a ludzi w Krakowie i Katowicach. W jedną stronę wychodzi często dziesięć godzin, a Krzysztof w trasy jeździ sam, dlatego nieraz korzysta z gościny wolontariuszy, żeby trochę odpocząć, zanim ruszy w drogę powrotną. Albo popracować, bo wciąż pracuje zawodowo zdalnie. – Mam ten komfort, że firma, z którą jestem związany kontraktem, doskonale rozumie sytuację. Sama przekazała duże darowizny na pomoc Ukrainie i oddała dwa piętra w biurowcu na mieszkania dla nich. Tym bardziej więc ja mogę mieć teraz bardzo elastyczny grafik – i to zdecydowanie dużo ułatwia.
Katarzyna Majchrzak, znana również jako Kasia Maj, od wybuchu wojny wraz z koleżankami ze stowarzyszenia Mieszkańcy dla Katowic kieruje powstałym chwilę później Magazynem Grabowa 1 w Katowicach – choć magazynem jest on tylko z nazwy. – Pierwsze założenie było takie, żeby gromadzić różne rzeczy, które byłyby zapleczem dla wolontariuszy. Żeby mogli przyjść po buty, ubrania, pościel dla goszczonych przez nich uchodźców – wyjaśnia liderka. Te plany szybko zweryfikowała rzeczywistość. – Rzeczy jest mnóstwo i są bardzo różne, a odzież i buty przecież o wiele łatwiej znaleźć sobie samemu, niż jak trzeba wybierać dla kogoś, kogo nieraz nawet nie widziało się na oczy – zauważa.
Zamiast magazynu powstał więc sklep socjalny, lokal udostępniła bezpłatnie zaprzyjaźniona Grupa Famur, na dniach przyjechały standy i regały, dotarły też wieszaki stojące, od znajomej, zostały jej po prowadzonym kiedyś butiku, i wiszące, poprzynosili je ludzie z okolicy. Wiszą na nich kurtki, sukienki i spodnie damskie i męskie, na półkach leżą poukładane rozmiarami bluzki, ubranka dziecięce, bielizna, pościel i ręczniki. Przyjść, coś wybrać i wyjść może właściwie każdy, tu Grabowa 1 nie stosuje ograniczeń. – Zakładamy, że również ludzie z Ukrainy, którzy przyjechali wcześniej, są w kiepskiej sytuacji, bo dojechały do nich rodziny albo wysyłają paczki za granicę. I nie ma potrzeby, żeby ograniczać dostęp do rzeczy z drugiej ręki – wyjaśnia Katarzyna Majchrzak.