Liroy: Polityka jest jak show-biznes

Jeżeli opozycja potrafi odsunąć PiS od władzy, niech to zrobi, tylko powinna wcześniej powiedzieć, jaki ma plan na Polskę, bo jakoś go nie widzę. Młodzi ludzie chcą czegoś innego, a nie tylko prostej nawalanki politycznej - mówi Piotr Liroy Marzec, raper, były poseł Kukiz'15.

Publikacja: 11.02.2022 10:00

Piotr Liroy Marzec Jeden z najbardziej znanych polskich raperów, sprzedał setki tysięcy płyt, nagryw

Piotr Liroy Marzec Jeden z najbardziej znanych polskich raperów, sprzedał setki tysięcy płyt, nagrywał z wieloma artystami. Przed wyborami parlamentarnymi w 2011 r. współpracował z Januszem Palikotem, a w 2015 r. wszedł do Sejmu z list Kukiz’15. W 2017 r. został wykluczony z sejmowego klubu tego ugrupowania. Założył Stowarzyszenie Skuteczni, współpracował też z innymi partiami. Startował w wyborach w 2019 r., ale nie dostał się do Sejmu.

Foto: EAST NEWS, Stanisław Kowalczuk

Plus Minus: Kiedyś powiedział pan, że polityka jest trochę jak show-biznes. Dlaczego pan tak uważa?

W polityce jest dużo z show- -biznesu. Chociażby ta ciągła walka o atencję mediów, o obecność w telewizjach, o wypowiadanie się na każdy temat, nawet jeżeli nie ma się pojęcia o danym zagadnieniu. Politycy walczą o rozpoznawalność zupełnie jak artyści. Dlatego osoby z show-biznesu mają w polityce łatwiej, bo są obyte z mediami. A media odgrywają dzisiaj kluczową rolę w polityce.

W satyrycznym programie „Ucho Prezesa" jest scena, kiedy pan i Paweł Kukiz okropnie sobie wymyślacie. Rzeczywiście tak wyglądały wasze relacje w Sejmie?

(śmiech) Nie kłóciliśmy się publicznie. Przynajmniej nie za często. Do największej kłótni między nami doszło tuż przed wyrzuceniem mnie z klubu Kukiz'15. Wtedy rzeczywiście powiedzieliśmy sobie wzajemnie trochę niemiłych rzeczy. Na posiedzeniach klubu Pawłowi zdarzało się coś „chlapnąć" do mnie, a ja nie pozostawałem mu dłużny, ale często też obracałem to w żart, choć wcale nie było mi do śmiechu.

Jak zgadaliście się z Pawłem Kukizem w sprawie pana kandydowania do Sejmu?

Rozmawiałem z Pawłem od czasu, gdy zaangażował się w działalność samorządową. Dzwoniłem do niego i pytałem, jak ta polityka na niego wpływa, motywowałem go do działania, ale wspólnych planów nie mieliśmy. Dopiero pod koniec kampanii parlamentarnej w 2015 roku spytał mnie, czy nie chciałbym go wesprzeć w Świętokrzyskiem, czyli w moim rodzinnym regionie. Ruch Kukiz'15 nie mógł sobie poradzić tam z miejscowymi i nawet się zastanawiali, czy w ogóle wystawiać listę w Kielcach. Dopiero gdy Paweł odezwał się do mnie, udało się opanować kryzys i lista została zarejestrowana.

Jakie były pana wrażenia, gdy rozpoczął pan pracę w Sejmie?

Zaskoczyło mnie trochę to, że zainteresowanie naszym klubem ze strony dziennikarzy było ogromne. Wszyscy sądzili, że to będzie jakiś cyrk, skoro jest tam Liroy. Ale ja przecież jestem poważnym człowiekiem. Chociaż też trochę świrem (śmiech). W każdym razie wszedłem do Sejmu z konkretnymi pomysłami do zrealizowania, dlatego nie zwracałem uwagi na ten medialny szum. Miałem przygotowaną ustawę o medycznej marihuanie, o likwidacji małego świadka koronnego, kilka rozwiązań z zakresu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Ale marihuana medyczna była moim flagowym projektem, dlatego od początku starałem się przekonać kolegów, żebyśmy się tym zajęli. Paweł nie był zbyt chętny, przynajmniej w pierwszych miesiącach kadencji. Przekonywał mnie, że to nie jest dobry moment, żeby zajmować się takimi sprawami. Mówił, że może lepsza jest na to druga połowa kadencji.

Czytaj więcej

Waldemar Paruch: PiS już nie kreuje pozytywnych dla siebie procesów

Dlaczego nie chciał ruszać tego tematu?

Początek tamtej kadencji był bardzo burzliwy, toczyła się wojna o Trybunał Konstytucyjny. Być może Paweł uważał, że jest to temat zbyt błahy albo zbyt kontrowersyjny, żeby uczynić z niego pierwszy projekt, ale nikt mi wprost tego nie powiedział. Dlatego robiłem swoje.

Można by przypuszczać, że będziecie się świetnie dogadywać z Kukizem – jak muzyk z muzykiem. A tymczasem wasze drogi szybko zaczęły się rozchodzić. Jak pan sądzi, dlaczego?

Zgrzyty mieliśmy od samego początku. Miałem problem z otoczeniem Pawła. Dużo tam było zawiści. Współpracownikom Pawła wydawało się, że jestem dla niego zagrożeniem, bo w klubie byłem lubiany. Cały czas musiałem ich uspokajać. Mówiłem, że musimy myśleć o obywatelach i na tym się skupić, a nie mieszać w klubie. No ale w pewnym momencie na siłę zaczęli się mnie pozbywać.

Zarzucono panu, że ma pan wokół siebie ludzi uwikłanych w dziką reprywatyzację w Warszawie.

Nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością. Przeciwnie, byłem chyba jedynym posłem w tym klubie, który zajmował się walką z reprywatyzacją i nagłaśnianiem historii z tym związanych. Tymczasem próbowano mnie zdyskredytować akurat takim tematem. To się nie udało, ale z klubu zostałem wykluczony. Część ludzi założyło wtedy stowarzyszenie Skuteczni. To byli ci, którym nie podobał się sposób, w jaki mnie usunięto, i stwierdzili, że wolą pracować ze mną, a nie z Kukiz'15.

Zanim to się wydarzyło, w Sejmie doszło do tzw. puczu opozycji – okupacji sali plenarnej, tłumów pod Sejmem, głosowania w Sali Kolumnowej. Jak pan na to patrzył?

Dla mnie było to ogromnym zaskoczeniem. Widziałem, jak to wszystko nie trzymało się kupy. Jak słaba była opozycja, która cały czas zastanawiała się, dlaczego nie osiąga sukcesu. W tamtych wydarzeniach aktywnie uczestniczyłem w tym sensie, że wszystko filmowałem i wpuszczałem na żywo do internetu. Wtedy to była nowość, że ktoś ma telefon i prowadzi relację na żywo. Starałem się pokazywać ludziom to, co się dzieje w gmachu Sejmu, bo media miały bardzo ograniczony dostęp do większości miejsc. To dzięki moim relacjom ludzie zobaczyli kanapki, które opozycja zamówiła na salę obrad Sejmu, którą okupowała, i wyszedł z tego pucz kanapkowy. Niektóre moje relacje live miały po 8 milionów odsłon. Z tego byłem zadowolony. Ten mój telefon, ta moja sejmowa telewizja na żywo była triumfem nowoczesnej technologii. Poza tym byłem jedyną osobą, która rejestrowała niektóre rzeczy i mogła pokazywać, co się dzieje z różnych punktów widzenia, za to bez ideologicznego komentarza. Nie lubię populizmu, a wtedy, podczas tamtego puczu, było go w Sejmie i przekazach medialnych mnóstwo.

Po której stronie był populizm: opozycji czy PiS?

Populizm jest obecny we wszystkich ugrupowaniach, a szczególnie dużo było go w Nowoczesnej Ryszarda Petru. Obserwowanie tego spektaklu z punktu widzenia obywatela, tego gwiazdorzenia było dla mnie niesamowitym przeżyciem.

A podczas tego puczu racja była po czyjej stronie?

Trudno powiedzieć. Obie strony popełniły błędy i się zacietrzewiały. Dlatego wszystko wymknęło się spod kontroli i nikt nie umiał zapanować nad wydarzeniami. Stanowisko opozycji od wyborów w 2015 roku było jedno – należy odebrać PiS władzę. Dla mnie to było o tyle absurdalne, że przecież władzę zdobywa się w wyborach. A tu zaraz po wyborach zaczęły się żądania oddania władzy. Jakiś sen wariata. I podczas tego puczu to była dominująca myśl – obalić PiS. Do dzisiaj opozycja gada tylko o odsunięciu PiS od władzy, choć po drodze były kolejne wybory, które przegrała.

Pan nie uważa, że należy odsunąć PiS pod władzy?

OK. Jeżeli potrafią to zrobić, to niech odsuną PiS od władzy. Tylko najpierw niech powiedzą, po co chcą to zrobić, jaki mają plan na Polskę, bo jakoś tego nie widzę. Nie jestem zwolennikiem PiS, ale te zabiegi opozycji są trochę śmieszne, a trochę straszne. Jednak wszyscy żyjemy w Polsce i oczekujemy czegoś więcej niż tylko takiej prostej nawalanki politycznej. Młodzi ludzie chcą czegoś zupełnie innego.

Gdy patrzył pan, jak się rozpada klub Kukiz'15 – jedni szli bardziej w kierunku rządu, inni pozostawali w opozycji, ale odchodzili od Kukiza – jak pan to oceniał? Czy to lider nie stanął na wysokości zadania, czy były inne powody tych odejść?

Ekipa Kukiza była dość fajną drużyną. Ciekawy zestaw ludzi i pomysłów. Ale jak już mówiłem, tarcia były od początku. Poza tym było dużo krzyku. Osobiście śmieszyło mnie, jak Paweł niemal codziennie krzyczał „idźcie sobie k... do tego PiS-u". Stale się obawiał, że ludzie mu uciekną do obozu rządzącego. Żył tymi obawami i być może była to samospełniająca się przepowiednia, bo coraz więcej osób odchodziło, również do PiS, a Paweł coraz częściej wybuchał, ubliżał ludziom itd. Sposób, w jaki komunikował swoje frustracje, był bardzo słaby. Rozpad klubu był nieuchronny. Ludzie i tak dużo wytrzymali. A wiem, że po moim odejściu działo się coraz gorzej.

Skąd się brały te napady gniewu?

Najczęściej z głosowań. Zwykle nie mieliśmy dyscypliny partyjnej, ale jak tylko ktoś zagłosował tak jak partia rządząca, to Kukiz na klubie od razu krzyczał, żeby ten ktoś poszedł sobie do PiS. Wobec tego, co wiemy dzisiaj, jakie Paweł ma podejście do rozmów z PiS, jego ówczesne wybuchy były śmieszne. Potrafił wejść na spotkanie klubu i mówić, że słyszał, iż ktoś się już dogaduje z PiS. I krzyczał: „Jeżeli ktokolwiek będzie to robił, natychmiast wylatuje". A jednocześnie sam rozmawiał z PiS. Miał dwie twarze – Pawła sympatycznego i Pawła apodyktycznego. Śmieszne. Może kiedyś napiszę o tym książkę. Ale w jednym trzeba mu oddać sprawiedliwość – nie wtrącał się do tego, co robimy. Ja zajmowałem się cyfryzacją, kulturą, medyczną marihuaną i Paweł nigdy w to nie ingerował.

Czytaj więcej

Mirosław Hermaszewski: Wszyscy czekają na pierwszy lot na Marsa

A skąd się u pana wzięło zainteresowanie medyczną marihuaną? Czy chodzi o to, że artyści mają lżejszy, bardziej akceptujący stosunek do używek niż reszta społeczeństwa?

Całe życie zajmuję się konopiami. Moi dziadkowie uprawiali konopie przemysłowe w latach 70. i z tego żyli. Pierwsze konopie zobaczyłem u dziadka na polu. Robiło się z nich sznurek do snopowiązałek, którego ciągle brakowało. Dziadek nieustannie mówił o tym sznurku (śmiech). Natomiast zastosowań konopi są tysiące. Przed wojną Polska była drugim po Chinach producentem konopi siewnych. Uważałem, że ten przemysł warto odtworzyć. Obserwowałem, jak przez cztery lata Janusz Palikot nic nie zdziałał na rzecz legalizacji upraw konopi, i postanowiłem sam o to zawalczyć w Sejmie. Ostatnio powołaliśmy Polską Izbę Konopi, która – mam nadzieję – będzie partnerem do rozmów z rządem.

Można powiedzieć, że jest pan politykiem spełnionym, bo przeforsował pan swój sztandarowy projekt, czyli legalizację medycznej marihuany, co niewielu parlamentarzystom się udaje w ciągu jednej kadencji.

Nie osiągnąłem wszystkiego, co chciałem. Z mojej ustawy wyrzucono prawo do uprawy konopi na potrzeby medycyny. W rezultacie do dzisiaj dysponujemy tylko suszem z Kanady, który jest drogi i mało dostępny. Gdybyśmy poszli w stronę legalizacji upraw, wszystko inaczej by wyglądało. Dopiero w tym roku finalizowane są prace nad uprawą konopi siewnych, zresztą przez posłów Kukiz'15. Jeżeli uda się uchwalić przepisy, to będę mógł powiedzieć, że proces został dokończony. Ta nowa ustawa przewiduje właśnie legalność upraw. Wiele rzeczy mi się nie podoba w projektach, jest dużo głupot, które zablokują uprawy konopi, ale zobaczymy, jaki kształt będzie miała ustawa po wyjściu z komisji. Może moje narzekania są bezpodstawne.

Czy przepisy, nad którymi pan pracował, umożliwiły panu rozwój biznesu, który pan teraz prowadzi? Podobno spodziewa się pan 50 mln zł przychodów w tym roku?

Nie zajmuję się medyczną marihuaną, zatem moja praca w Sejmie nie miała nic wspólnego z moim obecnym biznesem. Skupiam się na produktach, które można wytworzyć z konopi przemysłowych. Z drugiej strony wszystkie konopie mają charakter leczniczy. Wrzucenie kiedyś konopi indyjskich do grupy narkotyków spowodowało dużo szkody, bo przecież myśmy przez wieki żyli z konopiami – ubieraliśmy się w konopie, wykorzystywaliśmy ich wartości lecznicze i przemysłowe. Zakwalifikowanie konopi do grupy narkotyków służyło kampanii zastraszania. Gdy się okazało, że konopie mogą leczyć, zaczęto stosować podział na konopie indyjskie i inne. Idiotyczne. Prawo orzekło, że jedne konopie są szkodliwe, a inne nie, podczas gdy wszystkie mogą leczyć.

Ma pan jakieś poletko z konopiami?

Trochę upraw mam. I jestem bardzo zainteresowany, by w Polsce wytwarzać najlepszej jakości marihuanę. Mam nadzieję, że nowe przepisy na to pozwolą, choć pojawił się pomysł, by tylko instytuty mogły prowadzić takie uprawy. To jest trochę absurd, skoro produkty i tak muszą spełniać te same standardy. Nie rozumiem, dlaczego nie chce się zrobić wolnego rynku upraw konopi i wytwarzania z nich produktów. Dzięki temu pacjenci mieliby w aptekach leki najwyższej jakości. Jeżeli ma to robić tylko Instytut Włókien Naturalnych, jest to pomysł szalony, bo przez najbliższych kilka lat będziemy pozbawieni surowca. Jako Polska Izba Konopi będziemy starali się przeforsować zmiany. Tym bardziej że kolejne kraje legalizują uprawę konopi do celów medycznych. Cały świat idzie w tę stronę, a Polska, gdzie się chce sytuować?

Marihuana każdemu się kojarzy z narkotykami, a to temat, do którego wielu ludzi podchodzi z dużą ostrożnością.

Nie chodzi o dostęp do narkotyków, tylko o przywrócenie konopiom ich miejsca, które kiedyś zajmowały. Tłumaczyłem to kiedyś Kornelowi Morawieckiemu. Wziął mnie na bok i zaczął wypytywać, co sądzę o legalizacji marihuany. Powiedziałem, że jestem jak najbardziej za. On otworzył oczy i powiedział: „No jak to, Piotrek, przecież nasze dzieci będą tego używały". Odpowiedziałem mu: „Kornel, nasze dzieci przez bandytów są zarzucone tym towarem. A ustawa ma to ukrócić. To jest nielegalny biznes idący w miliardy złotych i państwo jest za to odpowiedzialne".

A pana zdaniem, jak to powinno wyglądać?

Trzeba zrobić tak jak z alkoholem – nałożyć akcyzę i pozwolić, żeby rynek się tym zajął. W Europie lada moment kolejne państwa będą legalizowały uprawy konopi i będą na tym zarabiały olbrzymie pieniądze. Nie kupuję argumentu, że to jest szerzenie narkomanii. Przy obecnych przepisach to państwo pozwala na szerzenie narkomanii. Można palić papierosy, pić alkohol, jeść cukier, a marihuany nie można używać, choć nie jest ani trochę bardziej szkodliwa niż wymienione używki. Czas przestać opowiadać głupoty i wtrącać ludzi do więzienia za posiadanie marihuany. Za kawę też będziemy zamykać albo za byle jakie jedzenie zawierające substancje rakotwórcze? Bo to przecież też zabija.

To jednak nie to samo.

Według mnie to samo. Państwo robiło z chorych ludzi zażywających olej konopny przestępców. Przynajmniej to się zmieniło. Obywateli, którzy mają receptę, nie zamyka się do więzienia, choć czasami trafiają do aresztu. Do czego to podobne, żeby raper Mata z powodu posiadania półtora grama marihuany był uważany za narkomana i bandytę? Nie podobają mi się też dyskusje, w których padają argumenty, m.in. ze strony posłów obozu rządzącego, że narkomani lobbują za legalizacją marihuany, bo chcą bezkarnie się nią raczyć. To nie jest fajne. W Polsce według oficjalnych źródeł marihuanę przyjmuje ponad 2 miliony ludzi, więc chyba nie można tego ignorować i ich wszystkich traktować jako przestępców. Czas, żeby rząd zajął się depenalizacją posiadania małej ilości na własny użytek.

Czytaj więcej

Paweł Śpiewak: To Ziobro faktycznie kieruje rządem

Były takie przepisy, ale państwo się z nich wycofało.

Zrobił to Aleksander Kwaśniewski, a podtrzymał Lech Kaczyński. Kwaśniewski wielokrotnie za to przepraszał, ale co się stało, to się nie odstanie. Najgorsze jest to, że chodziło wyłącznie o statystyki, bo z dnia na dzień podskoczyła liczba wykrywanych przestępstw.

Bardzo jest pan zaangażowany. Bakcyl polityki chyba pana ciągle nie opuścił.

Mam wrażenie, że żadnego Polaka ten bakcyl nie opuszcza, ale zawodowo odsunąłem politykę na bok. Albo rozwijanie firmy, albo działalność publiczna, bo pogodzić się tego nie da. Ciągle jeszcze spotykam się z ludźmi ze stowarzyszenia Skuteczni, lokalnie prężnie ono działa, mamy struktury terenowe, ale teraz bardziej wolę się angażować w akcje miejskie, w pomaganie ludziom. Raczej zachęcam moich współpracowników do większego zaangażowania, a mamy bardzo wielu młodych ludzi. Ja zajmuję się konopiami i świetnie się przy tym bawię, a finansowo też to się dobrze układa. Skupiam się na firmie, rodzinie i muzyce. Bo ciągle jest dość duże ciśnienie, żebym coś wydał. Nawet gdy zasiadałem w Sejmie, grałem koncerty, nagrywałem płytę i byłem muzycznie aktywny. Teraz też stale coś nagrywam. Żyję muzyką, nie polityką. 

Plus Minus: Kiedyś powiedział pan, że polityka jest trochę jak show-biznes. Dlaczego pan tak uważa?

W polityce jest dużo z show- -biznesu. Chociażby ta ciągła walka o atencję mediów, o obecność w telewizjach, o wypowiadanie się na każdy temat, nawet jeżeli nie ma się pojęcia o danym zagadnieniu. Politycy walczą o rozpoznawalność zupełnie jak artyści. Dlatego osoby z show-biznesu mają w polityce łatwiej, bo są obyte z mediami. A media odgrywają dzisiaj kluczową rolę w polityce.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS