Chińska propaganda w przekładzie influencerów

Przed zimowymi igrzyskami Chiny wzmocniły kampanię propagandową, która ma poprawić wizerunek kraju oraz podważyć oskarżenia o prześladowanie Ujgurów. Jej kluczowym elementem są zagraniczni influencerzy.

Aktualizacja: 06.02.2022 00:15 Publikacja: 04.02.2022 10:00

Protestujący przeciwko ludobójstwu Ujgurów noszą charakterystyczne maski w barwach flagi Wschodniego

Protestujący przeciwko ludobójstwu Ujgurów noszą charakterystyczne maski w barwach flagi Wschodniego Turkmenistanu. Na zdjęciu protest w Dżakarcie, styczeń 2021 r.

Foto: Getty Images

Pod koniec grudnia 2021 roku dziennikarze niezależnego portalu śledczego Open Secrets, przeszukując spis zagranicznych agentów prowadzony przez amerykański Departament Sprawiedliwości, natrafili na informacje dotyczące kontraktu między chińskim konsulatem w Nowym Jorku a firmą konsultingową Vippi Media z New Jersey. Chińczycy wynajęli przedsiębiorstwo, by w dobie dyplomatycznego bojkotu igrzysk w Pekinie przez część państw na czele z USA, pomagało w akcji promocyjnej tej imprezy. Vippi Media zobowiązało się do znalezienia influencerów, którzy mają aktywnie działać w mediach społecznościowych, by „zwiększyć oglądalność oraz masową świadomość" imprezy. Ich wpisy i nagrania powinny dotyczyć „historii Chin i ich kultury" oraz „współpracy chińsko-amerykańskiej w kwestii zmian klimatu czy nowych źródeł energii". Zgodnie z umową tylko 10 proc. treści ma pochodzić od pracowników konsulatu. Reszta to już kwestia inwencji influencerów. Kontrakt z firmą opiewa na kwotę 300 tys. dolarów i jest ważny do marca. Według jej szefa do tej pory zgłosiło się już 50 osób. To tylko jeden ze środków, które Pekin wykorzystuje do prowadzenia akcji propagandowych i dezinformacyjnych.

Czytaj więcej

Złoty wiek cyfrowej inwigilacji

Zupełnie normalnie

Uśmiechnięty mężczyzna zwraca się do kamery, pokazując ręką znajdujące się za jego plecami pole. Tłumaczy widzom, że właśnie odwiedził jedną z farm bawełny w zamieszkanym przez Ujgurów chińskim regionie Sinciang. W następnych minutach nagrania youtuber rozmawia z właścicielami plantacji, którzy pokazują mu, jak za pomocą traktorów z systemem GPS obsiewają pole. Później uczą go latać dronem rozpylającym pestycydy. – W całym regionie wszystko jest zautomatyzowane – mówi z zachwytem mężczyzna. Rozmawia z młodym pracownikiem farmy. Obaj zgadzają się, że życie w Sinciangu jest dobre. – Wiele osób mówi, że warunki tutaj są złe, że ludzie są zmuszani do pracy. Są firmy, które nie chcą kupować ani używać bawełny z Sinciangu. Dlatego chciałem tu przyjechać i zobaczyć, jak naprawdę wygląda sytuacja – tłumaczy youtuber. – To kompletna bzdura. Wszystko tu jest zupełnie normalne, nikt nie jest do niczego zmuszany – zapewnia go pracownik. W trakcie całego nagrania jego autor słowem nie zająknął się o doniesieniach ekspertów, dziennikarzy i obrońców praw człowieka na temat prześladowań, jakim poddawani są Ujgurzy. Według ONZ milion z nich jest zamkniętych w obozach reedukacyjnych.

Twórcą filmu jest Izraelczyk Raz Gal-Or. Swoją przygodę z YouTube'em zaczął, gdy był studentem na jednym z pekińskich uniwersytetów. Obecnie kieruje założoną przez siebie siecią Y-Platform, która zrzesza ponad 30 influencerów z Chin i z zagranicy, obserwowanych łącznie przez 100 mln subskrybentów. Miesięcznie ich filmy ogląda ponad 300 mln ludzi. Jak ustalił „New York Times", dyrektorem Y-Platform jest jego ojciec Amir, inwestor, którego fundusz wspiera rządowy Chiński Bank Rozwoju. Sam Gal-Or na kanale YChina publikuje nagrania ze swoich podróży po Chinach i „wspaniałe" życie ich mieszkańców. Porusza także tematy związane z bieżącymi wydarzeniami politycznymi, jak pandemia Covid-19, protesty w Hongkongu czy sytuacja w Sinciangu. To, co mówi, jest zgodne z oficjalną narracją Pekinu, często jest cytowany przez państwowe media jako ten, który pokazuje „prawdziwe Chiny".

Miliony wyświetleń ma także brytyjski duet Lee i Oliego Barrettów. Ojciec i syn odwiedzają hotele w egzotycznych miejscach, jeżdżą chińskim samochodem elektrycznym, jedzą lokalne potrawy albo testują najnowsze technologie firmy Huawei. Poza zwiedzaniem Chin i próbowaniem nowych rzeczy, na bieżąco komentują także najważniejsze wydarzenia na świecie.

Na filmie z grudnia Lee dzieli się z widzami swoimi przemyśleniami w sprawie zapowiedzianego przez Stany Zjednoczone dyplomatycznego bojkotu zimowych igrzysk. Do Waszyngtonu dołączyły m.in. Australia, Nowa Zelandia, Wielka Brytania, Kanada, Belgia, Dania, Holandia, Litwa i Estonia. Zarzucają Chinom łamanie praw człowieka oraz ludobójstwo Ujgurów. Youtuber zauważa, że sportowcy z całego świata ciężko pracują przed igrzyskami, ale, niestety, są tacy, którzy dla swoich geopolitycznych interesów chcą im odebrać szansę na sukces.

– Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zawsze używają tzw. praw człowieka, by atakować. (...) Tak było w przypadku Iraku, Syrii czy Libii – przekonuje Barrett.

Na innym filmie pod ironicznym tytułem „Omikron demoluje Chiny" jego syn opowiada, jak świetnie Pekin radzi sobie z pandemią. Spacerując ulicami Shenzhen, Oli podkreśla, że nie rozumie, jak jego znajomi na Zachodzie mogą obwiniać Pekin o to, że Covid-19 rozprzestrzenił się na cały świat. Nie odnosi się przy tym do oskarżeń, że Chińczycy na początku pandemii nie współpracowali ze Światową Organizacją Zdrowia i uciszali lekarzy alarmujących o zagrożeniu.

„Zachodnie media kłamią o Chinach", „Bezpodstawne twierdzenia o Sinciangu" – filmy pod takimi tytułami publikuje na swoim kanale na YouTubie Jason Lightfoot. Vloger, gdy nie zajmuje się polityką, nagrywa materiały, w których porównuje życie w Stanach Zjednoczonych i Państwie Środka. W jego ujęciu te pierwsze są brudne i zaniedbane, chylą się ku upadkowi. W jednym z nagrań z sierpnia zeszłego roku ocenia potencjał militarny Chin i USA. W pewnym momencie, gdy wylicza, ile Amerykanie mają niewykrywalnych dla radarów bombowców zdolnych do przenoszenia broni nuklearnej, głośno się zastanawia, po co Waszyngtonowi taka broń. – Co planujesz, Ameryko? Dlaczego jesteś taka przebiegła? Po co latasz nad innymi państwami z bombami atomowymi? – pyta Lightfoot. Materiał kończy stwierdzeniem, że „Stany Zjednoczone wykorzystują swój potencjał militarny w celach ofensywnych, a Chiny wyłącznie defensywnych". W komentarzach pod jego filmami ludzie dziękują za to, że pokazuje „prawdziwe Chiny".

To tylko kilka przykładów z całej rzeszy zagranicznych influencerów, którzy w interesie Pekinu zwalczają „kłamstwa" Zachodu dotyczące Państwa Środka. Szóstka najpopularniejszych ma łącznie ponad 130 mln wyświetleń i ponad milion subskrybentów na samym tylko YouTubie. – Na kanałach youtuberów nadających z Chin można znaleźć przeróżne materiały. Niektóre komentarze dotyczące Sinciangu czy Tybetu są jawnie polityczne i możne je nazwać „twardą" propagandą. Znajdują się na nich także treści, które mają na celu przedstawienie Chin i życia tamtejszych mniejszości etnicznych jako wspaniałego i bezproblemowego – mówi „Plusowi Minusowi" Daria Impiombato, ekspertka bezpieczeństwa cybernetycznego z think tanku Australian Strategic Policy Institute oraz współautorka raportu o wykorzystywaniu przez Chiny influencerów.

Zasiać chaos

Technikę zwalczania zachodniej krytyki poprzez odwoływanie się do przychylnych zagranicznych komentatorów, Komunistyczna Partia Chin (KPCh) stosuje już od dobrych kilkudziesięciu lat. Zyskała ona nawet nazwę „pożyczania ust, by mówiły". W ciągu ostatnich dwóch lat Państwo Środka wyniosło ją jednak na wyższy poziom dzięki sprawnemu korzystaniu z nowych mediów. – Zaangażowanie zagranicznych influencerów znacznie wzrosło szczególnie w odpowiedzi na kulturowe ludobójstwo, do jakiego dochodzi w Sinciangu. Pekin używa mediów społecznościowych jako megafonu dla propagandy KPCh – tłumaczy „Plusowi Minusowi" prof. Clive Hamilton, wykładowca Uniwersytetu Charlesa Sturta w Canberrze oraz autor książek o Państwie Środka i jego politycznych wpływach na świecie.

O tym, jak ważną rolę odgrywa ta strategia, mówił w czerwcu zeszłego roku sam Xi Jinping. Chiński przywódca podkreślił wówczas, by „nigdy nie przestawać poszerzać kręgu przyjaciół, którzy rozumieją Chiny i przedstawiają je w przyjacielski sposób międzynarodowej opinii publicznej".

Dodał, że Pekin musi usprawnić sposoby, dzięki którym jego głos jest słyszany na Zachodzie. – Jednym z powodów, dla których wykorzystuje się influencerów, jest to, że potrafią w strawniejszy dla odbiorców sposób przekazać ideologiczne przesłanie. Dobrym angielskim, bezpośrednio, mówią głównie do ludzi, którzy niewiele wiedzą o Chinach, którzy coś tam słyszeli o Sinciangu – wyjaśnia w rozmowie z „Plusem Minusem" Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Te działania nabierają szczególnego znaczenia przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi, gdy KPCh ze względów prestiżowych zależy na jak najlepszej prasie. – Chiny chcą, by postrzegano je jako normalny, otwarty kraj, który nie zabija i nie więzi własnych obywateli. Tak jest lepiej dla biznesu – mówi „Plusowi Minusowi" prof. Darren Linvill, ekspert w dziedzinie dezinformacji w internecie z Uniwersytet w Clemson oraz publicysta „Washington Post" i „Foreign Affairs".

Na łamach „New York Timesa" Eric Liu, były chiński cenzor, zauważa, że władzom w Pekinie chodzi także o zasianie chaosu w mediach społecznościowych tak, by trudno było odróżnić co jest prawdą, a co nie. Równie ważna jest kwestia uznania. – Korzystając z usług zagranicznych influencerów, Chiny chcą zwiększyć swoją legitymację nie tylko w oczach łatwowiernych obcokrajowców, ale również w oczach własnych obywateli, którzy pragną aprobaty dla swojego kraju, jego osiągnięć oraz rządu – zauważa prof. Hamilton.

Czytaj więcej

Peppa. Najbardziej wpływowa świnka świata

Czerwone linie

Choć nagrania publikowane przez takich youtuberów, jak Lightfoot czy Barrettowie do złudzenia przypominają spontaniczne relacje z podróży, to tylko pozory. Za wszystkim stoi świetnie naoliwiona maszyneria chińskiej propagandy. – To nowoczesny element wieloletniej, skoordynowanej kampanii instruowanej z samej góry. Jej cele określił Xi Jinping. Są w nią zaangażowane partyjne struktury, rządowe media i ministerstwa. Instytucje niższego szczebla, kierując się zaleceniami KPCh i pod jej nadzorem, zajmują się realizacją tej koncepcji. Zlecają influencerom dany temat i ułatwiają przyjazd – podkreśla Przychodniak.

Część youtuberów nawet nie ukrywa, że w podróżach towarzyszą im pracownicy chińskich mediów. W zeszłym roku Lee Barrett i dwójka vlogerów z Meksyku, podczas wideokonferencji wspominali, jak w trakcie podróży do Sinciangu pomagali im pracownicy Chińskiego Radia Międzynarodowego (CRI). Gal-Or w jednym ze swoich filmów przekonuje, że został zaproszony przez mieszkańców Sinciangu i rozmawiał wyłącznie z „przypadkowymi" ludźmi. Później się okazało, że byli z nim pracownicy rządowej telewizji CGTN, którzy publikowali fragmenty jego relacji w internecie. W innym materiale stacja poinformowała z kolei, że „pan Lightfoot jest wdzięczny za umożliwienie odkrywania prowincji Hajnan". Sam youtuber podkreśla, że „nigdy nie otrzymał zapłaty za żadną podróż".

BBC zauważa, że na prowadzonej przez CGTN liście ponad 700 „dziennikarzy" nagrywających dla stacji, ale niebędących jej pracownikami, widnieją m.in. nazwiska Barretta oraz Lightfoota. Co jakiś czas Pekin wykorzystuje też nagrania tworzone przez obcokrajowców podczas codziennych rządowych konferencji prasowych. Na współpracę youtuberów z władzami wskazuje także to, że bez przeszkód mogą podróżować do miejsc normalnie niemal niedostępnych dla zachodnich dziennikarzy, jak np. Sinciang.

Gdy któryś z influencerów opublikuje materiał w mediach społecznościowych, do akcji wkraczają chińscy dyplomaci i trolle. Jak pisze „New York Times", krótko po tym, gdy w kwietniu Gal-Or umieścił na YouTubie relację z podróży po Sinciangu, jego nagranie z dodanymi włoskimi napisami zostało udostępnione przez chińską ambasadę w Rzymie. Następnie na Facebooku i Twitterze podało je dalej co najmniej 35 kont prowadzonych przez placówki dyplomatyczne Państwa Środka.

Analitycy Australian Strategic Policy Institute w raporcie pt. „Borrowing mouths to speak on Xinjiang" (pożyczanie ust do mówienia o Sinciangu) zauważają, że wśród przedstawicieli chińskich władz udostępniających filmy zagranicznych youtuberów jednym z najbardziej aktywnych jest ambasador w Pakistanie Zhang Heqing. Podał je dalej ponad 55 razy. Eksperci policzyli też, że między styczniem 2020 roku a sierpniem 2021 roku 156 kontrolowanych przez Pekin kont opublikowało 546 postów związanych z nagraniami 13 najpopularniejszych influencerów. Według ustaleń BBC „ruch" pod nagraniami swoimi komentarzami robią z kolei trolle, nazywani chińską armią „50 centów". Tyle pieniędzy mają dostawać za jeden post.

Poszukiwania i rekrutacja zagranicznych youtuberów odbywa się na kilka sposobów. – Niektórzy są zapraszani na sponsorowane wycieczki, inni pracują bezpośrednio dla chińskich mediów, a jeszcze inni mogą być zatrudniani przez prywatne firmy – wylicza Impiombato. W rozmowie z Deutsche Welle niemiecki podróżnik i youtuber Christoph Rehage przyznaje, że gdy parę lat temu był bardzo aktywny na portalu Weibo (800 tys. obserwujących), kilka chińskich platform internetowych zaproponowało mu współpracę. W swoich materiałach miał jedynie „nie przekraczać czerwonych linii". Mężczyzna odmówił.

Amerykańskiego influencera Alexa Farleya po tym, gdy w czasie studiów w Pekinie zgromadził ponad 60 tys. obserwujących, w sprawie współpracy zagadnęli chińscy urzędnicy. Innym przykładem rekrutacji jest wspomniany już kontrakt z Vippi Media. Większość youtuberów nagrywających pochlebne materiały o Chinach zaprzecza, że dostaje za to pieniądze z Pekinu. W rozmowie z „New York Timesem" Gal-Or przekonuje, że władze nie zapłaciły mu ani grosza podczas podróży po Sinciangu. Nie wiadomo, czy to prawda, ale eksperci wskazują, że Państwo Środka na pewno odwdzięcza się obcokrajowcom w inny sposób. – Ułatwia dotarcie w miejsca niedostępne dla cudzoziemców, finansuje przelot, pobyt i wygodne hotele – mówi Przychodniak. Na jednym z filmów Lee Barrett stwierdził, że CRI „zapłaci za transport, lot i nocleg" w zamian za to, że wraz z synem zrelacjonuje swoją podróż po Chinach w mediach społecznościowych.

Na swoim kanale „Gweilo 60" Kirk Apesland, Kanadyjczyk żyjący w Chinach, często neguje stosowanie represji w Sinciangu. Nie ukrywa, że akceptuje fundowanie przez władze pobytu w hotelach. Stwierdza przy tym, że promuje lokalną turystykę.

Współpraca z Pekinem wiąże się również z szansą na znaczne zwiększenie popularności. Dzięki udostępnieniom przez całą armię urzędników influencerzy mogą liczyć na duży zasięg, a przez to więcej reklam i pieniędzy. Co poniektórzy są dopuszczani do działania np. na chińskiej platformie Bilibili, która ma ponad 170 mln aktywnych użytkowników. – W przypadku kont na YouTubie regularnie obserwujemy, że filmy są publikowane na fake'owych stronach z newsami. Te strony są następnie masowo lajkowane przez dużą liczbę botów. W ten sposób omijane są niektóre zabezpieczenia YouTube'a mające na celu blokowanie botów, a twórcom umożliwia się czerpanie dochodów z reklam – tłumaczy „Plusowi Minusowi" David Robinson, były oficer australijskiego wywiadu, a obecnie wiceprezes firmy Internet 2.0 zajmującej się cyberbezpieczeństwem.

Czytaj więcej

Jeśli Putin zniszczy Memoriał

Skuteczniej i groźniej

Choć korzystanie z usług influencerów jest tańsze i często bardziej efektywne w dotarciu do obcokrajowców niż toporne propagandowe przekazy, Pekin nie rezygnuje również z bardziej tradycyjnych metod. – To są instrumenty stosowane nie od wczoraj i obliczone też na użytek wewnętrzny. Większość zaangażowanych urzędników ma swoich zwierzchników, którzy, oceniając ich pracę, kierują się zaleceniami władz i samego Xi Jinpinga. Tradycyjne materiały propagandowe zlecane (czy wykonane) przez urzędników partyjnych są przez to skonstruowane w sposób dobrze zrozumiały dla członków KPCh, a mniej akceptowany przez obcokrajowców z Europy czy USA – zauważa Przychodniak.

Dziennikarze portalu Open Secrets ustalili, że na akcje propagandowe w samych Stanach Zjednoczonych Chiny wydały od 2016 roku ponad 170 mln dolarów. Jednym ze „starych" sposobów jest wykorzystywanie działającej na podobnych zasadach co rosyjska RT anglojęzycznej telewizji CGTN, nadającej na całym świecie. Z kolei CRI nadaje na falach 58 rozgłośni radiowych w 35 krajach. Do tego dochodzą wydawane po angielsku gazety jak „China Daily". Ponadto Pekin cyklicznie wykupuje teksty sponsorowane na łamach zagranicznej prasy. Dodatek „China Watch" pojawiał się nawet w „New York Times", „Wall Street Journal" czy „Washington Post".

Pekin stara się również „szkolić" młodych zagranicznych dziennikarzy z państw uczestniczących w inicjatywie Pasa i Szlaku. W rozmowie z „Guardianem" jeden z nich, Filipińczyk Greggy Eugenio, opowiadał, że przez rok jeździł po Państwie Środka oraz odbywał staż w państwowej telewizji. – Do tej listy można dodać próby inspiracji naukowców zajmujących się Chinami. Pomaganie im w badaniach, opłacanie konferencji. Z zachodniego punktu widzenia to jest szczególnie groźne, bo chińską narrację powtarzają ludzie cieszący się autorytetem w środowisku naukowym – dodaje Przychodniak.

Eksperci zauważają, że o ile Twitter, YouTube czy Facebook starają się walczyć z propagandą i fake newsami w swoich serwisach, o tyle stosowane przez nich metody nie zawsze sprawdzają się w przypadku influencerów współpracujących z Pekinem. Dla przykładu: YouTube odpowiednio oznacza kanały należące do mediów finansowanych przez rządy, ale nie robi tego samego w stosunku do pojedynczych użytkowników. Jak pisze „New York Times", administratorom trudniej także znaleźć dowody, że dany autor jest powiązany ze skoordynowaną operacją propagandową. – W naszym raporcie zalecamy amerykańskim portalom społecznościowym, by lepiej identyfikowały konta powiązane z rządami danego państwa. Proponujemy także konkretne działania w sprawie informacji wprowadzających w błąd, które dotyczą naruszeń praw człowieka. Takie działania mogą obejmować środki, jakie Twitter podejmuje przeciwko kontom udostępniającym fałszywe informacje o Covid-19 – mówi Impiombato.

Eksperci podkreślają, że ważne jest stałe tłumaczenie w rzetelny sposób prawdy np. o Sinciangu czy Tybecie. Im więcej ludzie będą wiedzieć na ten temat, tym bardziej propaganda Pekinu wyda im się naiwna. Kluczowe może być również ograniczenie prochińskim youtuberom szans na monetyzację ich działalności. – Priorytetem powinno być uniemożliwienie zarabiania na reklamach albo organizowania zbiórek. W Australii dwóch influencerów zebrało pieniądze, które potem wykorzystali, by pozwać krytyka Chin – podkreśla Robinson.

Walce z chińską propagandą stanąć może jednak na drodze jedna z najważniejszych wartości dla zachodnich społeczeństw: wolność. – Wykorzystując środowisko wolnych mediów, KPCh używa demokracji do podważania demokracji – zauważa prof. Hamilton. Dodaje: – Dlatego nie powinniśmy obawiać się podejmowania działań mających na celu ochronę naszych swobód poprzez ograniczanie swobód tych, którzy chcą je nam odebrać.

Barrettowie, Raz Gal-Or oraz Jason Lightfoot nie odpowiedzieli na pytania „Plusa Minusa"

Pod koniec grudnia 2021 roku dziennikarze niezależnego portalu śledczego Open Secrets, przeszukując spis zagranicznych agentów prowadzony przez amerykański Departament Sprawiedliwości, natrafili na informacje dotyczące kontraktu między chińskim konsulatem w Nowym Jorku a firmą konsultingową Vippi Media z New Jersey. Chińczycy wynajęli przedsiębiorstwo, by w dobie dyplomatycznego bojkotu igrzysk w Pekinie przez część państw na czele z USA, pomagało w akcji promocyjnej tej imprezy. Vippi Media zobowiązało się do znalezienia influencerów, którzy mają aktywnie działać w mediach społecznościowych, by „zwiększyć oglądalność oraz masową świadomość" imprezy. Ich wpisy i nagrania powinny dotyczyć „historii Chin i ich kultury" oraz „współpracy chińsko-amerykańskiej w kwestii zmian klimatu czy nowych źródeł energii". Zgodnie z umową tylko 10 proc. treści ma pochodzić od pracowników konsulatu. Reszta to już kwestia inwencji influencerów. Kontrakt z firmą opiewa na kwotę 300 tys. dolarów i jest ważny do marca. Według jej szefa do tej pory zgłosiło się już 50 osób. To tylko jeden ze środków, które Pekin wykorzystuje do prowadzenia akcji propagandowych i dezinformacyjnych.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi