James Bloodworth. Zatyrani – bezrobocie w Ebbw Vale

Główna ulica wyglądała tak samo jak w każdym innym małym miasteczku w tym regionie: sklepy z towarami za funta, lombardy, salony gier i punkty bukmacherskie. Już po krótkim czasie spędzonym w południowej Walii nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że większość mieszkańców tego regionu głosowała za opuszczeniem Unii Europejskiej w referendum.

Aktualizacja: 15.01.2021 22:51 Publikacja: 15.01.2021 18:00

Ebbw Vale utknęło w pułapce i pozostaje w stanie zawieszenia pomiędzy industrialną przeszłością a pr

Ebbw Vale utknęło w pułapce i pozostaje w stanie zawieszenia pomiędzy industrialną przeszłością a przyszłością, która wciąż jest nieznana

Foto: AFP, GEOFF CADDICK

Szybka deindustrializacja w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pozostawiła w pewnych częściach południowej Walii ponure dziedzictwo: poczucie klęski przeniknęło do krwiobiegu mieszkańców niektórych miast niczym dożylny zastrzyk ze środkiem obezwładniającym. Było to widać szczególnie w Ebbw Vale, największym mieście hrabstwa Blaenau Gwent. Nazwa miejscowości pochodzi od rzeki Ebbw, która płynie nieopodal miejscowości Cwm, leżącej pięć kilometrów na południe od Ebbw Vale. Podobnie jak to miało miejsce na północnym wschodzie, wiele rodzin z położonych wokół obszarów zasiedliło te tereny za sprawą nagłego rozwoju przemysłu, który dostarczył mnóstwa nowych miejsc pracy. Spis ludności przeprowadzony w 1801 roku w starej parafii Bedwellty, obejmującej miasta Rhymney, Tredegar i niektóre części Ebbw Vale, odnotował zaledwie 619 mieszkańców. Wraz z założeniem (w 1778 roku) huty żelaza w Ebbw Vale liczba ludności zaczęła w szybkim tempie rosnąć. Pod koniec wojen napoleońskich, w roku 1815, potroiła się do 2,2 tysiąca. Do roku 1891 parafię zamieszkiwało już 17 314 osób. Dzisiaj w samym Ebbw Vale mieszka około 33 tysięcy stałych mieszkańców.

Kiedy tam pojechałem, miasto zrobiło na mnie przygnębiające wrażenie. Nie było wprawdzie tak zaniedbane jak niektóre dzielnice Blackpool – nie widziałem tu bezdomnych wytaczających się bezładnie zza każdego rogu ulicy – niemniej wisiał w powietrzu pewien klimat odrętwienia, przyczajony złowieszczo niczym zimowa mgła, która przylgnęła do otaczających miasto wzgórz. Tych samych wzgórz, które niegdyś były synonimem umiarkowanego dobrobytu. Mroczne grudniowe popołudnia zdawały się potęgować panujący tam ponury nastrój.

– Tu mamy cały nasz węgiel, a tam hutę stali... Po drugiej stronie autostrady M4 cały czas leżą miliony ton węgla, najlepszy węgiel koksujący na świecie – mówił mi kiedyś Flash. – Dwóch zdrowych chłopów, dwóch górników, mogłoby go przerzucić przez autostradę, prosto do pieców hutniczych.

A jednak za sprawą dzikich fluktuacji rynku już się to nie stanie. I w ten właśnie sposób, tak jak i inne małe miejscowości rozsiane po całych dolinach południowej Walii, Ebbw Vale utknęło w pułapce i pozostaje w stanie zawieszenia pomiędzy industrialną przeszłością a przyszłością, która wciąż jest nieznana. Pierwszą rzeczą, która się załamała po upadku przemysłu, był ogólny stan zdrowia miejscowej społeczności. Raport z 2013 roku ujawnił, że 10 tysięcy mieszkańców hrabstwa Blaenau Gwent zażywało regularnie leki antydepresyjne. Całkowita liczba ludności nie przekracza tam 60 tysięcy, co oznacza, że jedna na sześć dorosłych osób otrzymuje receptę na takie leki jak doxepin, prozac czy trazodone. Kiedy ten fakt ujrzał światło dzienne, część mediów, skora do łatwego przypisywania winy, jak można się było spodziewać, naskoczyła na rzekomą hojność systemu pomocy społecznej oraz moralne rozluźnienie lokalnych lekarzy pierwszego kontaktu. Ci ostatni zostali oskarżeni przez tabloid „Daily Mail" o rozdawanie pigułek antydepresyjnych „jak cukierków". Jednocześnie gazeta znalazła jednego (w jej mniemaniu) zdrowego moralnie miejscowego lekarza, który postępował w myśl słusznej idei, by odzwyczajać ludzi od „pigułek szczęścia".

– Dość powszechną przyczyną tego, że ludzie bez potrzeby chcą być na antydepresantach, jest chęć pozostawania bez pracy – stwierdził lekarz bez cienia wątpliwości w rozmowie z gazetą. – Nie chcą iść do pracy. Gdyby to oznaczało, że będą przymierać głodem, sprawy wyglądałyby inaczej. Ale to się nie zdarza w tym kraju.

Inaczej mówiąc, bieda jest wynikiem moralnego upadku. Ludzie bogaci będą pracować tylko wtedy, gdy dasz im pieniądze, biedni natomiast pójdą do pracy tylko pod warunkiem, że ich zagłodzisz. Nagłe pogorszenie się zdrowia ludności nie wynika z załamania się przemysłu, lecz z moralnego rozprzężenia. Nie ma znaczenia, że znaczna część problemów społecznych gnębiących dzisiaj walijskie doliny praktycznie nie istniała kilka pokoleń wstecz, kiedy lokalne gałęzie przemysłu dobrze prosperowały. Obecnie nie ma po prostu wystarczającej liczby miejsc pracy, żeby starczyło dla wszystkich. W roku 2012 ich szacunkowa liczba w zagłębiu węglowym południowej Walii wynosiła 41 na 100 mieszkańców w wieku produkcyjnym. Średnia krajowa w Wielkiej Brytanii wynosiła w tym czasie 67.

– Nie ma pracy – żalił się Geoff, były górnik w podeszłym wieku, który siedział ciepło ubrany w zielony rozpinany sweter przed kafejką przy głównej ulicy Ebbw Vale. Obaj paliliśmy skręty, popijając gorącą herbatę na przenikliwym chłodzie, mijani przez przechodniów z zakupami. – Mieszkam tu od zawsze. Pracowałem w kopalni, a potem z kopalni, jak ją zamknęli, poszedłem do huty stali. – Geoff odchrząknął przed następnym zaciągnięciem się papierosem. – Co do pracy, to nic tu teraz nie ma. Zobacz, tam jest Wetherspoon. Idź i zajrzyj do pubu. Tam wszystkich znajdziesz.

Kiedy przyjechałem do tej części kraju, przede wszystkim chciałem się dowiedzieć, jak bardzo wszystko się tam zmieniło, ale nie przez ostatnie dziesięć czy dwadzieścia lat, lecz od połowy ubiegłego wieku. Obrazek odmalowany przez Geoffa znalazł swoje odzwierciedlenie, kiedy rzuciłem okiem na miejscowe biuro agencji pośrednictwa pracy PMP przy głównej ulicy. Miałem okazję zetknąć się z nią już wcześniej – PMP była jedną z agencji rekrutujących do pracy w Amazonie. Prawie wszystkie ogłoszenia wywieszone w oknie wystawowym oferowały minimalną stawkę za niemal niewolniczą pracę w magazynach albo sprzątanie na umowach zero godzin.

– Trzeba ci wiedzieć, że miałem najlepszą młodość – mówił Geoff, kiedy tak siedzieliśmy, paląc papierosy. – Miałem najlepszą młodość ze wszystkich. Każdy w moim wieku ci to powie, że miał najlepszą młodość, bo wszędzie dokoła była praca. Mogłeś skakać z jednej posady na drugą. Taaak, dosłownie żadnego problemu. Ale mieliśmy czynną hutę stali. Kiedy zamknęli hutę, działała jeszcze kopalnia, w Cwm też działała kopalnia, to tylko sześć kilometrów stąd. Wszędzie była praca, wszystko tu kwitło.

Kiedy pojechałem do pobliskiej huty stali w Port Talbot, właśnie ważyła się jej przyszłość, ponieważ właściciele, firma Tata Steel, ogłosili ostatnio plany jej sprzedaży. Piętnaście tysięcy miejsc pracy wisiało na włosku: cztery tysiące pracowników samej huty plus tysiące kontrahentów i pracowników zatrudnionych w różnych ogniwach łańcucha dostaw. W swoim czasie stal z huty w Ebbw Vale była wykorzystywana do budowy mostu Sydney Harbour Bridge, linii kolejowej Stockton–Darlington, a także, jak głosi plotka, samego Empire State Building. Blaenau Gwent było bijącym sercem brytyjskiego przemysłu, którego zazdrościł nam cały świat. Ile dzieci w londyńskiej szkole uwierzyłoby, gdyby dzisiaj im o tym opowiedzieć?

Oczywiście w okolicy wciąż odczuwa się obecność dawnych gałęzi przemysłu, na podobieństwo nieżyjącego przodka, który nadal spogląda na nas z portretu na kominku. Huta stali w Ebbw Vale została ostatecznie zamknięta w roku 2002. Pobliska Marine Colliery w Cwm, która była ostatnią działającą dużą kopalnią głębinową w dolinie rzeki Ebbw, została zamknięta w marcu 1989 roku. Dzisiaj kierunek podróży przebiega najczęściej w przeciwną stronę niż za czasów B.L. Coombesa: trzeba wyjechać z Dolin, żeby znaleźć bezpieczną i dobrze płatną pracę.

– No cóż, nie wydobrzał nasz region – wtrącił się do rozmowy o znikającym świecie młodszy kolega Geoffa. – Dzisiaj sporo miejsc pracy tutaj jest na umowy zerowe. Tyle zamieszania z wypisaniem się z zasiłku – i może dostaniesz te parę godzin, a jak nie, to znowu musisz iść na zasiłek. Tyle że kiedy chcesz iść z powrotem na bezrobocie, to znowu się trzeba naużerać. Ludzie mają dosyć... Przecież trzeba mieć regularną pensję albo jakąś stałą sumę, która by przychodziła co miesiąc, żeby płacić czynsz i wszystko inne.

– I tak byś nie zarobił, chłopie, przecież oni nie płacą! – rzucił dobitnie Geoff, wstając z krzesła, żeby wejść do środka po zamówiony lunch. – Przychodzi do mnie opiekun, o szóstej rano musi wyjść z domu. Nie wraca wcześniej niż o piątej wieczór i nawet nie zarobi 30 funtów. No więc jak on ma utrzymać rodzinę? No jak ma to zrobić?

Wszystkie moje dzieci stąd wyjechały

Główna ulica, jeśli chodzi o specyficzny typ funkcjonującego na niej biznesu, wyglądała tak samo jak w każdym innym małym miasteczku w tym regionie: sklepy z towarami za funta, lombardy, salony gier i punkty bukmacherskie. Naliczyłem trzy lombardy na krótkim odcinku od jednego końca ulicy do drugiego. Dziwnie było pomyśleć, że tak świetnie prosperujący Bristol znajduje się zaledwie pięćdziesiąt parę kilometrów stąd. Większość ludzi, których widziałem na ulicach, miała ponad pięćdziesiąt lat, tak jak prawie wszyscy klienci kafejki, do której jeszcze raz zaszedłem tego samego dnia i zamówiłem kanapkę z peklowaną wołowiną i cebulą za dwa funty i siedemdziesiąt pensów. Pomyślałem, że urodzenie się w XXI wieku w takim miejscu jak Ebbw Vale musiało być przekleństwem. To stwierdzenie może się wydawać szorstkie i okrutne, ale jeśli zabrzmiało, jakbym osądzał ludzi, którzy zostają w takich miejscowościach i próbują tam żyć, to zastrzegam, że nie było to moją intencją.

Po zjedzeniu kanapki udałem się do pubu, tak jak radził mi Geoff. Jakaś kobieta usłyszała przypadkiem, jak z kimś rozmawiam, i podeszła, by po raz kolejny wbić mi do głowy coś, co od pewnego czasu słyszałem już wielokrotnie: nie ma pracy.

– Wszystkie moje dzieci stąd wyjechały z powodu tego cholernego bezrobocia – powiedziała wzburzonym głosem. – Jedno mieszka w Northampton, a drugie w Cardiff!

Praca była, oczywiście – ostatecznie udało mi się znaleźć posadę – ale dla niektórych mogła stanowić niezwykle trudne wyzwanie, zwłaszcza na takich stanowiskach, gdzie konieczna jest bezpośrednia interakcja z klientem, jak w call center. Jeżeli nie ma się odpowiedniego stylu bycia ani pewności siebie, a trudno tego kogokolwiek nauczyć, to nie ma co liczyć na zatrudnienie w tego typu firmach. Niektórzy młodzi ludzie są wychowywani przez rodziców, którzy nie cenią sobie edukacji, bo sami nigdy nie czuli potrzeby, by zgłębiać wiedzę. Takie podejście, które zakładało, że można ot tak sobie „przyjść i zacząć pracę na dowolnym stanowisku", przetrwało razem z nimi do czasów, kiedy niestety nie jest już możliwe wyjście rano przez bramę fabryki z trzymanym w ręku formularzem P45 po rozwiązaniu jednej umowy o pracę i znalezienie po południu podobnej pracy gdzieś indziej. Przekazali taką postawę swoim dzieciom, podczas gdy one muszą odnaleźć się w gospodarce, w której fundamentalne znaczenie mają kwalifikacje.

Tylko im się nie chce pracować

Reprezentanci demokratycznego socjalizmu przekonywali w ubiegłym stuleciu, że człowiek przede wszystkim powinien mieć zapewnioną pracę. Praca nadawała życiu kierunek i cel. Bezrobocie z kolei było plagą, przeciwko której należało użyć wszelkich sił, jakimi dysponowało państwo. Nie było to postępowe myślenie w sensie liberalnym, w którym to elity o łagodnych sercach nagle dostrzegły obecność ludzi biednych i poczuły dotkliwe wyrzuty sumienia. O interesy klasy pracującej trzeba było walczyć. Nie roztaczano też wizji ostatecznego zwycięstwa – czy to w niebiańskim raju, czy w ramach ziemskiej utopii. „Postęp nie polega na eliminacji walki, lecz na zmianie jej warunków", jak ujął to kiedyś syn miejscowego górnika i najbardziej wpływowy syn miasta Tredegar Aneurin Bevan. Rozumiała to Margaret Thatcher i właśnie dlatego tak zawzięcie starała się rozbić siłę związków zawodowych i stanowczo przechylić szalę zwycięstwa z powrotem na korzyść pracodawców. Nie chodziło bynajmniej o to, by można było „skakać z jednej posady na drugą", jak to tęsknie wspominał Geoff. Celem była sytuacja, w której dziesięć osób musi walczyć o jedno miejsce pracy, bo łatwiej jest wtedy trzymać płace na niskim poziomie, a pracowników w ryzach. Ale największym sukcesem thatcheryzmu była najpewniej stopniowa erozja solidarności klasowej.

– Myślę, że jest tu dużo pracy dla ludzi, tylko im się nie chce pracować – powiedział mi pewien popijający piwo emeryt przy barze w pubie Wetherspoon, kiedy usiadłem obok niego z kuflem guinnessa. – Jest im całkiem dobrze: mieszkają z rodzicami, dostają zasiłek co dwa tygodnie, dają mamusi parę groszy, a reszta jest ich.

Spytałem go, co by w takim razie proponował zrobić w sprawie tych ludzi, o których tak rozprawia. Z irytacją odparł, że rząd powinien cofnąć im całą ochronę socjalną, „żeby wreszcie, kurwa, poszli do pracy".

– Niech coś robią, malują płoty, cokolwiek. Niech nie siedzą w domu przed telewizorem z nogami na stole... Ja skończyłem szkołę w 1961 i całe życie harowałem. Pracowałem przez całe życie. I czasem to była naprawdę parszywa robota.

Sporo moich rozmów w Ebbw Vale toczyło się właśnie na ten temat. Zazwyczaj obracały się wokół sprzeczności: osoba domagająca się wymierzenia drakońskich kar bezrobotnym już w następnym zdaniu skarżyła się, jak to trudno było znaleźć pracę komuś z jej znajomych. Wtedy to już było co innego. W tych ludziach, podobnie jak u moich rozmówców z pubów w Rugeley, wiecznie narzekających na imigrantów, zakorzeniony był strach zupełnie niewspółmierny do rzeczywistego zagrożenia. Potwierdzają to dane statystyczne.

Wbrew opinii o wielopokoleniowej epidemii bezrobocia, zaledwie jeden procent rodzin bez pracy w Wielkiej Brytanii to takie, w których nikt nie pracował od dwóch pokoleń. Tymczasem około 4,3 miliona pracujących rodzin pobiera wszelkiego rodzaju zasiłki. Większość ludzi w Wielkiej Brytanii żyjących dziś w ubóstwie chodzi do pracy. Większość ludzi, których spotkałem, było skłonnych uznać ten punkt widzenia, kiedy już udało mi się przebić przez zafałszowany obraz, jaki mieli zbudowany na podstawie fragmentarycznych i nierzetelnych wiadomości z różnych gazet.

– Jest taki jeden młody, co tu przychodzi co sobotę i rozpacza – kontynuował mężczyzna, kiedy zamówiliśmy kolejne piwo, lecz tym razem jego głos był pełen zrozumienia. – On pracuje w agencji i... właśnie teraz, o tej porze roku, pracownicy agencji zostali zwolnieni. Albo weź takiego Amazona... Przez cały rok zatrudnili trzy tysiące nowych ludzi – czy coś koło tego, no wiesz, daję ci przykładową liczbę – a przychodzi 22 grudnia i wszyscy wylatują... Weź na przykład mojego zięcia, no nie? Pracuje w firmie sprzątającej. I musi jeździć po całym kraju. Po całym kraju. Pracował może trzy czy cztery dni, a potem długa cisza. Ni z tego, ni z owego teraz nie ma w firmie żadnej pracy. A on nawet lubi to robić, ale problemem jest ta firma, w której pracuje.

Żeby naprawdę zrozumieć problem bezrobocia, czy, jak w tym wypadku, niepełnego wykorzystania siły roboczej, trzeba pójść między ludzi i porozmawiać z tymi, którzy z powodu nieprzewidywalności sytuacji miotają się od drzwi do drzwi. Trzeba porzucić komfortowe królestwo „wolności, równości, własności i Jeremy'ego Benthama" – czy Twittera i Facebooka, jak mógłby dzisiaj dodać Marks. Nie jest dobrze patrzeć tylko na liczby podawane co miesiąc przez Krajowy Urząd Statystyczny, bo same liczby mało mówią o szamoczącej się kobiecie, która pracuje na kasie przez trzy godziny w tygodniu, albo o mężczyźnie pakującym kartony przez 30 godzin w jednym tygodniu, a w następnym już tylko przez dwie. Lata, które nastąpiły po krachu w 2008 roku, charakteryzowały się ogromnym wzrostem liczby osób zatrudnionych na umowach zero godzin albo w ramach pracy tymczasowej. Jest raczej mało prawdopodobne, by którykolwiek z polityków, którzy z takim optymizmem rozwodzą się nad rekordowymi wskaźnikami zatrudnienia, znalazł posłuch u moich rozmówców z Ebbw Vale.

Już po krótkim czasie spędzonym w południowej Walii nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że większość mieszkańców tego regionu głosowało za opuszczeniem Unii Europejskiej w referendum przeprowadzonym wcześniej w tym samym roku. Przyczyny, które za tym stały, sprowadzały się do jednego: chęci „odzyskania kontroli", do czego nakłaniał ludzi antyeuropejski slogan. Dla wielu osób to właśnie Unia Europejska stała za upadkiem przemysłu, w następstwie którego ogarnęło ludzi poczucie beznadziei i porażki. Niezadowolenie z Europy wybrzmiewało dosłownie wszędzie, gdzie poszedłem, czy były to ciche ulice Ebbw Vale, czy spokojne, wijące się ciągi szeregowej zabudowy w Cwm. Ale byli i tacy, dla których decyzja o opuszczeniu Unii była poważnym błędem. 

James Bloodworth jest dziennikarzem, byłym redaktorem lewicowego bloga „Left Foot Forward". Pisze m.in. dla „Independent", „Guardian", „New Statesman" i „Wall Street Journal"

Fragment książki Jamesa Bloodwortha „Zatyrani. Reportaż o najgorzej płatnych pracach", przeł. Piotr Maurycy Załuski, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, Warszawa 2021

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Szybka deindustrializacja w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pozostawiła w pewnych częściach południowej Walii ponure dziedzictwo: poczucie klęski przeniknęło do krwiobiegu mieszkańców niektórych miast niczym dożylny zastrzyk ze środkiem obezwładniającym. Było to widać szczególnie w Ebbw Vale, największym mieście hrabstwa Blaenau Gwent. Nazwa miejscowości pochodzi od rzeki Ebbw, która płynie nieopodal miejscowości Cwm, leżącej pięć kilometrów na południe od Ebbw Vale. Podobnie jak to miało miejsce na północnym wschodzie, wiele rodzin z położonych wokół obszarów zasiedliło te tereny za sprawą nagłego rozwoju przemysłu, który dostarczył mnóstwa nowych miejsc pracy. Spis ludności przeprowadzony w 1801 roku w starej parafii Bedwellty, obejmującej miasta Rhymney, Tredegar i niektóre części Ebbw Vale, odnotował zaledwie 619 mieszkańców. Wraz z założeniem (w 1778 roku) huty żelaza w Ebbw Vale liczba ludności zaczęła w szybkim tempie rosnąć. Pod koniec wojen napoleońskich, w roku 1815, potroiła się do 2,2 tysiąca. Do roku 1891 parafię zamieszkiwało już 17 314 osób. Dzisiaj w samym Ebbw Vale mieszka około 33 tysięcy stałych mieszkańców.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich