Szybka deindustrializacja w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pozostawiła w pewnych częściach południowej Walii ponure dziedzictwo: poczucie klęski przeniknęło do krwiobiegu mieszkańców niektórych miast niczym dożylny zastrzyk ze środkiem obezwładniającym. Było to widać szczególnie w Ebbw Vale, największym mieście hrabstwa Blaenau Gwent. Nazwa miejscowości pochodzi od rzeki Ebbw, która płynie nieopodal miejscowości Cwm, leżącej pięć kilometrów na południe od Ebbw Vale. Podobnie jak to miało miejsce na północnym wschodzie, wiele rodzin z położonych wokół obszarów zasiedliło te tereny za sprawą nagłego rozwoju przemysłu, który dostarczył mnóstwa nowych miejsc pracy. Spis ludności przeprowadzony w 1801 roku w starej parafii Bedwellty, obejmującej miasta Rhymney, Tredegar i niektóre części Ebbw Vale, odnotował zaledwie 619 mieszkańców. Wraz z założeniem (w 1778 roku) huty żelaza w Ebbw Vale liczba ludności zaczęła w szybkim tempie rosnąć. Pod koniec wojen napoleońskich, w roku 1815, potroiła się do 2,2 tysiąca. Do roku 1891 parafię zamieszkiwało już 17 314 osób. Dzisiaj w samym Ebbw Vale mieszka około 33 tysięcy stałych mieszkańców.
Kiedy tam pojechałem, miasto zrobiło na mnie przygnębiające wrażenie. Nie było wprawdzie tak zaniedbane jak niektóre dzielnice Blackpool – nie widziałem tu bezdomnych wytaczających się bezładnie zza każdego rogu ulicy – niemniej wisiał w powietrzu pewien klimat odrętwienia, przyczajony złowieszczo niczym zimowa mgła, która przylgnęła do otaczających miasto wzgórz. Tych samych wzgórz, które niegdyś były synonimem umiarkowanego dobrobytu. Mroczne grudniowe popołudnia zdawały się potęgować panujący tam ponury nastrój.
– Tu mamy cały nasz węgiel, a tam hutę stali... Po drugiej stronie autostrady M4 cały czas leżą miliony ton węgla, najlepszy węgiel koksujący na świecie – mówił mi kiedyś Flash. – Dwóch zdrowych chłopów, dwóch górników, mogłoby go przerzucić przez autostradę, prosto do pieców hutniczych.
A jednak za sprawą dzikich fluktuacji rynku już się to nie stanie. I w ten właśnie sposób, tak jak i inne małe miejscowości rozsiane po całych dolinach południowej Walii, Ebbw Vale utknęło w pułapce i pozostaje w stanie zawieszenia pomiędzy industrialną przeszłością a przyszłością, która wciąż jest nieznana. Pierwszą rzeczą, która się załamała po upadku przemysłu, był ogólny stan zdrowia miejscowej społeczności. Raport z 2013 roku ujawnił, że 10 tysięcy mieszkańców hrabstwa Blaenau Gwent zażywało regularnie leki antydepresyjne. Całkowita liczba ludności nie przekracza tam 60 tysięcy, co oznacza, że jedna na sześć dorosłych osób otrzymuje receptę na takie leki jak doxepin, prozac czy trazodone. Kiedy ten fakt ujrzał światło dzienne, część mediów, skora do łatwego przypisywania winy, jak można się było spodziewać, naskoczyła na rzekomą hojność systemu pomocy społecznej oraz moralne rozluźnienie lokalnych lekarzy pierwszego kontaktu. Ci ostatni zostali oskarżeni przez tabloid „Daily Mail" o rozdawanie pigułek antydepresyjnych „jak cukierków". Jednocześnie gazeta znalazła jednego (w jej mniemaniu) zdrowego moralnie miejscowego lekarza, który postępował w myśl słusznej idei, by odzwyczajać ludzi od „pigułek szczęścia".
– Dość powszechną przyczyną tego, że ludzie bez potrzeby chcą być na antydepresantach, jest chęć pozostawania bez pracy – stwierdził lekarz bez cienia wątpliwości w rozmowie z gazetą. – Nie chcą iść do pracy. Gdyby to oznaczało, że będą przymierać głodem, sprawy wyglądałyby inaczej. Ale to się nie zdarza w tym kraju.