O sarmatyzmie można mówić wszystko i zasadniczo obojętne, czy mądrze, czy głupio, byle barwnie lub bełkotliwie, bo i tak nikt nie wie dokładnie, o co chodzi. Jak na internetowej stronie bryk.pl, która podaje uczniom gotowca rozprawki pt. „Dzieje sarmatyzmu w kulturze polskiej" i mija się z prawdą (delikatnie mówiąc) już w pierwszym zdaniu, ot tak: „sarmatyzm jest pojęciem, które w tradycji polskiej kultury funkcjonuje od szesnastego wieku".
Nieprawda. Czas na przejście do tak zwanych prawdziwych faktów, których nikt nie lubi – ale trudno. Złoty i srebrny wiek, a nawet czasy saskie terminu „sarmatyzm" nie znały (znały za to słowa „Sarmacja" i „Sarmaci", patrz dalej punkt „Oświeceniowe niejednoznaczności").
Termin ten ujawnił się u progu panowania króla Stasia Poniatowskiego, najpóźniej w roku 1765 (acz oczywiście mógł powstać nieco wcześniej), kiedy Oświeceni użyli go na łamach czasopisma „Monitor". Można tam było przeczytać, że „bałwany sarmatyzmu [...] przez dwieście lat naród nasz czyniły pośmiewiskiem uczeńszych". Mnożenie uczonych słów z końcówką „-izm" to od czasów oświecenia jedna z ulubionych zabaw ludzi nauki. Swoją drogą, końcówka taka może nadać dowolnym pojęciom pozór naukowej ścisłości i słuszności. Zwłaszcza jeśli trzeba pognębić ideowego/naukowego/politycznego przeciwnika, udowadniając mu intelektualną marność. Do takiego celu każdy „-izm" nadaje się idealnie. Tak też się stało w roku 1765. Nowo ukuty „-izm" w wersji „sarmatyzm" miał charakteryzować politycznych oponentów króla Stasia, zarazem reprezentantów kultury tradycyjnej, czyli przeciwników postępu.
Przypomnijmy, że król Staś zdobył polski tron, czy raczej osiadł na nim, wskutek faktu, że jakiś czas był kochankiem carycy Katarzyny; mógł zaś nim zostać, bo zamieszkał w Petersburgu jako sekretarz ambasady angielskiej tamże, a stanowisko sekretarza zawdzięczał – nie licząc układów politycznych, rodzinnych i towarzyskich – homoseksualnej miłości angielskiego ambasadora. Tak twierdziły dawne autorytety; nowe przeczą, jakoby homoseksualna skłonność protektora mogła mieć jakieś znaczenie, bo przyszły król zarobił na swoje stanowisko wybitnym talentem i doskonałą formacją intelektualną, do których dokładał spory urok osobisty. Oraz – przelotnie – łóżko Katarzyny. Przecież nawet i ta wersja nie brzmi specjalnie miło, zwłaszcza iż to, co „nierządne w Moskwie [...] sprawiło łoże", stało się tajemnicą publiczną. Sam król wspominał później, że do wstąpienia na tron skłoniła go jedynie młodzieńcza miłość. Nie należy wierzyć w tego rodzaju wyznania czynione „pod publiczkę" (zwłaszcza że ich autor, czy jako młodszy, czy jako starszy, zaliczył wiele innych kochanek). W każdym razie zaraz po koronacji król nadal „postępu" nie zaniedbywał. Jako pierwszy i jedyny polski monarcha nie pokazał się poddanym w stroju narodowym ani nawet nie dał się w takowym sportretować – co wcześniej należało do przyjętego zwyczaju. Nigdy też nie udał się na Jasną Górę, aby schylić głowę przed Matką Boską Częstochowską.
Proponował za to reformy, które miały wzmocnić państwo, co mu się autentycznie chwali. Niestety: podczas wprowadzania owych reform okazał brak charakteru i poszczerbił majestat Rzeczypospolitej, korząc się przed ambasadorem byłej kochanki i bulwersując tradycjonalistów lekceważeniem ojczystych praw. Ruski ambasador mógł mu nakazać, aby zamilkł albo aby wysłuchiwał jego połajanek, które urągały królewskiej godności. Tenże ambasador przy pomocy bagnetów zmusił polski sejm do uchwalenia ustaw, które negowały przywileje wiary katolickiej. Opornych senatorów kazał pod bokiem króla porwać i wywieźć do Rosji. A król nie reagował, bo sam był w strachu.