Najszersza definicja polityki historycznej mówi, że polega ona na promowaniu określonej wizji historii. Różni autorzy różnie jednak rozumieją relacje między tymi dwiema rzeczywistościami. Zdaje się, że jedni sugerują, że oznacza ona politykę w służbie historii, inni odwrotnie – historię w służbie polityki. Te dwa podejścia chyba zawsze będą się z sobą ścierać, co pokazuje, że polityka historyczna opiera się na nieustannym napięciu między zmiennymi celami politycznymi i wielkimi racjami historycznymi. Podobnie można spojrzeć na fenomen Żołnierzy Wyklętych. Nie jest on co prawda wynikiem odgórnych działań państwa, ale oddolnym fenomenem społecznym. Nie zmienia to jednak faktu, że odegrał istotną rolę w procesie budowania tożsamości obozu prawicy ostatnich lat, a także wpłynął na jej podwójne zwycięstwo wyborcze w roku 2015. Może się jednak okazać, że to, co świetnie współgrało z całościową narracją prawicy, gdy była ona w opozycji, staje się pewnym wyzwaniem, gdy zaczyna ona rządzić państwem. Polityczny fenomen Żołnierzy Wyklętych ma trzy oblicza.
Pierwsze z nich polega na stworzeniu kontrnarracji dla wizji najnowszej historii promowanej w ostatnich latach przez PO. W eseju „Nie ma przypadków, jest polityczność", opublikowanym w najnowszym numerze „Pressji", Jacek Sokołowski pokazuje, że PO budowała swoją legitymację do rządzenia na micie „drugiej transformacji", czyli wielkim skoku rozwojowym, który dokonał się dzięki środkom europejskim. Symboliczna tożsamość tego projektu odwoływała się do „pierwszej transformacji", kiedy to przy Okrągłym Stole miało dojść do pokojowej zmiany władzy, na której skorzystali wszyscy obywatele, niezależnie od tego, po której stronie znajdowali się oni w epoce PRL. Interpretowane w tym kontekście rządy Donalda Tuska stawały się swoistym końcem historii III RP, skonsumowaniem owoców „najlepszych 25 lat w nowożytnej historii Polski".
Ta narracja zawierała w sobie jednak wewnętrzną sprzeczność, nazwaną przez Sokołowskiego „spuścizną Unii Demokratycznej" albo inaczej: „paradoksem Michnika". W tej opowieści komunizm był co prawda złym systemem, który należało odrzucić, ale jednocześnie wywodzące się z niego elity miały się stać architektami III RP i głównymi beneficjentami transformacji. Chcąc tuszować tę sprzeczność, podtrzymywano ambiwalentny stosunek do komunizmu.
PiS proponował zupełnie odmienną wizję ostatnich 25 lat. Wizję, w której komunizm był systemem jednoznacznie złym, a transformację ustrojową należało interpretować jako swoistą „zdradę elit". Polskie przemiany ekonomiczne i polityczne zostały potraktowane jako „uwłaszczenie nomenklatury". Zgodnie z logiką tej opowieści „druga transformacja Tuska" miała być po prostu „skokiem na unijną kasę", na czym skorzystali przede wszystkim postpezetpeerowscy oligarchowie.
Ostatecznie kluczowy okazał się zatem stosunek do PRL, gdyż jednoznaczne potępienie dawnego ustroju delegitymizowało reformatorów wywodzących się z PZPR. Społeczny fenomen Żołnierzy Wyklętych stawał się w ten sposób dynamitem podłożonym pod okrągły stół. „W imaginarium młodego pokolenia naczelne miejsce zaczęły zajmować postaci, które komunizmowi przeciwstawiały się w sposób najbardziej radykalny. Musiało to prowadzić do deprecjacji postaw ugodowych oraz do negatywnej oceny negocjacyjnego modelu transformacji" – zauważa Sokołowski.