Pierwsza niekomunistyczna organizacja studencka pojawiła się w PRL w 1977 r. w Krakowie, a następnie rozpleniła po większych ośrodkach akademickich. Studenckie komitety Solidarności powstały w Warszawie, Gdańsku, Poznaniu, Szczecinie i we Wrocławiu. Ściślej mówiąc, nie tyle była to organizacja, ile dość szeroki ruch akademicki, ale zinstytucjonalizowany w postaci powoływania w każdym z tych miast rzeczników SKS. Mimo represji komitety przetrwały do wielkiego strajku z 1980 r. i wraz z rozpoczęciem roku akademickiego rozwiązały się, by zrobić miejsce następcy: powstającemu – już legalnie – Niezależnemu Zrzeszeniu Studentów (powołanie takiej organizacji było postulatem, jaki pojawił się podczas „czarnych juwenalii"). Starsi działacze zakładali na swoim terenie NSZZ Solidarność.
Śmierć i podejrzenia
7 maja 1977 r. rano śmieciarze znaleźli w sieni kamienicy przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie ciało studenta piątego roku polonistyki, Staszka Pyjasa. Już około 11 w „Żaczku" milicja przeprowadziła rewizję w akademickim pokoju i zaczęła przesłuchiwać studentów. Wstępna wersja – która stanie się tezą oficjalną, szybko powielaną przez komunistyczne gazety – była prosta: pijany student spadł ze schodów i się zabił. Ale przyjaciele z akademika i duszpasterstwa dominikanów „Beczka" znali okoliczności, które rzucały podejrzenie na Służbę Bezpieczeństwa.
Po pierwsze, Staszek był krakowskim współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników (KOR) i był inwigilowany przez SB. Po drugie, kilka dni wcześniej pojawiły się anonimy nawołujące do fizycznej z nim rozprawy, a także sugestie, że jest esbeckim kapusiem (w co adresaci nie uwierzyli i rzecz została zgłoszona do prokuratury), a po trzecie, dzień wcześniej pojawił się po południu u Bogusława Sonika, studenta prawa, który był inicjatorem złożenia skargi do prokuratora o „groźbę karalną" i po tym kontakcie słuch o nim zaginął. Nikt go nie widział. Oczywiście, mógł pójść się napić – w PRL-u piło się dość często i dużo – ale z kim? Zbliżały się jego imieniny. Miał zbyt wielu przyjaciół, aby musiał pić do lustra! Student mieszkający w ludnym akademiku, mający na mieście wielu kolegów i serdecznych przyjaciół, nie musiał szukać przygodnego towarzystwa. Psychologiczne prawdopodobieństwo takiego zdarzenia nie istniało.
Ale był jeszcze inny argument. Najbliższy przyjaciel, Bronisław Wildstein, poszedł do kostnicy, dał w łapę komu trzeba i obejrzał ciało. Ślady wskazywały na ciężkie pobicie. Zresztą, pobieżna obserwacja sieni, w której znaleziono ciało, sugerowała, że jeśliby miał spadać ze schodów, to chyba „lotem koszącym". Powszechna opinia była jednoznaczna: jeśli to był wypadek, to „przy pracy". Widać tajniacy przesadzili w straszeniu opozycjonisty i podrzucili ciało w bramie. Taką też opinię przekazano do Jacka Kuronia, a KOR wydal oświadczenie o podejrzanej śmierci swego współpracownika.
Następne dni były gorączkowe i chaotyczne, pełne różnych inicjatyw, ale szły w jednym kierunku: nie pozwolić na wyciszenie sprawy. W „Żaczku", w „Beczce", w duszpasterstwie akademickim św. Anny i w domach krakowskich współpracowników KOR trwały nieustające narady, co robić i co jest możliwe. Staszek zginął na tydzień przed juwenaliami. A była to wówczas niezwykle ważna impreza, pełna szalonej witalności. Dziś, kiedy w każdy weekend młody człowiek atakowany jest przez wiele atrakcyjnych propozycji, trudno sobie wyobrazić znaczenie gigantycznej zabawy, która na trzy dni zamieniała Kraków w ogromny spontaniczny teatr przebierańców, ad hoc organizowanych grup muzyczno-wokalnych i trup teatru ulicznego. Poza spontanicznymi objawami radości studencki karnawał wspomagany był przez kluby i imprezy zorganizowane przez Socjalistyczne Zrzeszenie Studentów Polskich (SZSP), a także władze miasta oraz uczelni. Na szarym tle PRL-owskiej rzeczywistości był to oślepiający widok malowany oszalałym pędzlem późnego van Gogha.