Kulturalna segregacja rasowa

Czy pojednanie przestało być już celem walki ze spuścizną rasizmu? Dawniej domaganie się większej liczby czarnoskórych aktorów w kinie miało na celu zbliżanie do siebie białej i czarnej kultury, ale wygląda na to, że dziś równość zaczyna być rozumiana zupełnie inaczej.

Publikacja: 19.03.2021 09:00

Kulturalna segregacja rasowa

Foto: Donald Iain Smith/Getty Images

Rasizm w „W pustyni i w puszczy". Książki Dr. Seussa znikające z amerykańskich szkół. Protest przeciwko białemu tłumaczowi wierszy czarnoskórej poetki. Troska o kolor skóry w Pałacu Buckingham. To tylko najgłośniejsze przykłady kontrowersji z rasizmem w tle z ostatnich tygodni. Mogą zaskakiwać polskiego czytelnika, który nie jest przygotowany na debatę o tym, czy język i spojrzenie Henryka Sienkiewicza na Afrykę uderza we wrażliwość młodego człowieka wychowanego na globalnej, przesiąkniętej poprawnością polityczną popkulturze.




Moda na debatę

Wywołana przez dr. Macieja Gdulę debata wybucha w bardzo konkretnym czasie. Lewicowy polityk i socjolog poskarżył się, że jego 11-letnie dziecko jest narażone na „rasizm, kolonializm i patriarchat" w powieści, która od pokoleń wychowuje polskich uczniów – „W pustyni i w puszczy". Można to zestawić z polemiką, jaką na łamach „Gazety Wyborczej" toczyli ze sobą pisarz Szczepan Twardoch i Maciej Radziwiłł. Jeden z najbardziej poczytnych polskich pisarzy ogłosił, że jest potomkiem niewolników, natomiast Radziwiłł tłumaczył się, że nie jest odpowiedzialny za system pańszczyzny praktykowany przez jego przodków. Argumenty, jakie padały w obu tekstach, były podobne do tych, jakie padają w debacie o amerykańskim rasizmie. Czy sytuację chłopów pańszczyźnianych można porównać z sytuacją czarnych Amerykanów, których aż do lat 60. XX w. segregowano, linczowano i systemowo prześladowano? Wątpię, choć jest to pole do popisu dla historyków.

Nie sądzę, byśmy doczekali się jednak odpowiedzi. W debacie o rasizmie stanęły barykady, a rzeczywistość kreowana przez bańki w mediach społecznościowych uniemożliwia rzeczową debatę. Do tego dochodzi moda na wpisanie się w rolę ofiary. Moda pompowana przez całą popkulturę, z kinem na czele.

Czy wychodzenie na polskie ulice w czasie protestów Black Lives Matter po zabójstwie George'a Floyda miało jakikolwiek sens poza chęcią przynależenia do modnego ruchu obsypanego hollywoodzkim brokatem? Przecież w Polsce nie ma i nigdy nie było problemu z systemowym rasizmem. Jestem zwolennikiem wyciągania narodowych trupów z szafy i nie sprzeciwiam się debacie o tym, czy pańszczyzna była tym samym, co niewolnictwo na polach bawełny w Karolinie Południowej. Niemniej odnoszę wrażenie, że ta kwestia nie pojawiłaby się na łamach najważniejszego liberalnego dziennika w Polsce, gdyby nie rewolucja ze stemplem BLM w Stanach Zjednoczonych. Ona zaś przestaje polegać na wyrównaniu krzywd czarnym za stulecia prawdziwych prześladowań i upokorzeń, a zaczyna budować nową segregację rasową.

Można debatować, na ile spojrzenie na Afrykę polskiego pisarza ukształtowanego w XIX w. pasuje dziś do wrażliwości uczniów szkół podstawowych, którzy są zasłuchani w czarnym rapie wyrosłym na nienawiści wobec białej policji i systemu spychającemu czarnych do gett. Możemy debatować nad tym, czy „Murzynek Bambo" Juliana Tuwima pasuje do percepcji dzieciaków oglądających superherosa Czarną Panterę z mitycznej Wakandy w „Avengers". Ale w Polsce, gdzie czarnoskórych jest stosunkowo niewielu, debata ta będzie miała abstrakcyjny charakter i może ewentualnie zamienić się w kłótnie o pańszczyznę albo antysemityzm.

W USA weszła natomiast w fazę, jakiej chyba nie spodziewali się ci, którzy wierzyli w zwycięstwo pokojowego współistnienia ras głoszonego przez Martina Luthera Kinga. Przyklasnąć przebiegowi rewolucji mogą natomiast zwolennicy radykalizmu Malcolma X nauczającego, że biały z natury jest zły. Będący pod wpływem Narodu Islamu, którego do pewnego momentu Malcolm X był niemal prorokiem, bokser Muhammad Ali (urodzony jako Cassius Clay) perorował w wywiadach, że Ameryka jest „niebieskookim diabłem o blond włosach". „Mam marzenie, że pewnego dnia naród nasz wzniesie się na wyżyny prawdziwego sensu swojej wiary i uzna za prawdę oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi" – mówił w jednym z najsłynniejszych wystąpień w historii ludzkości Martin Luther King. Wygląda na to, że ta równość dziś jest inaczej rozumiana.

Neutralne to za mało

Spadkobiercy Theodora Seussa Geisela (1911–1991), znanego jak Dr. Seuss, wycofali ze sprzedaży kilka jego książek dla dzieci. W Polsce znany jest on najbardziej ze stworzenia postaci zielonego złośnika nienawidzącego świąt Bożego Narodzenia – Grincha. „Zły i krzywdzący sposób przedstawiania ludzi" – głosi komunikat Dr. Seuss Enterprises odnoszący się do części książek patrona firmy. Jednemu z najpopularniejszych autorów bajek dla dzieci zarzuca się m.in. rasizm. NBC News wyliczało w 2019 r., że tylko 2 proc. obecnych w jego książkach ludzkich postaci to osoby kolorowe, a 98 proc. – białe. Zarzuty nie dotyczą tylko marginalizacji czarnych, ale też negatywnego stosunku do Azjatów. Choć trudno nie zauważyć, że są one, podobnie jak w przypadku „W pustyni i w puszczy", ahistoryczne.

Przez lata książki Dr. Seussa były wykorzystywane do nauki tolerancji. National Review przypomniał, że w 1998 r. jego opowieść „The Sneetches" z 1953 r. była dystrybuowana przez organizacje związane z NATO i ONZ w Bośni. Książkę przetłumaczono na język serbsko-chorwacki i miała służyć do promocji tolerancji wśród dzieci z pogrążonego wojną domową wieloetnicznego kraju. Ci, którzy dziś potępiają książki Geisela, nie zwracają jednak uwagi na czas i klimat, w jakich były tworzone. Seuss, podobnie jak wielu innych autorów, na czele z Waltem Disneyem, rysował w latach 40. antyjapońskie i antyniemieckie komiksy. Powód? Koncesjonowana przez rząd wojenna propaganda. Sam Seuss próbował unieważnić tę twórczość z okresu II wojny światowej, wydając w 1954 r. książkę „Horton słyszy Ktosia" (zekranizowaną w 2008 r.), która nauczała, że „osoba jest osobą bez względu na rozmiar". Potem idee z niej płynącą dopasowywały do swojej narracji ruchy pro-life.

Jednak lewicowa organizacja Southern Poverty Law Center w swoim oświadczeniu na temat twórczości Dr. Seussa napisała, że nawet „The Sneetches" należy odczytać na nowo, bo zamiast uczyć „walki przeciwko niesprawiedliwości, promuje neutralne rasowo podejście". Czy z tego powodu administracja Joe Bidena usunęła nazwisko Dr. Seussa z akcji Read Across America Day, mającej na celu zachęcanie dzieci do czytania? Tyle że rozpoczęta w 1998 r. akcja nie przypadkiem odbywa się 2 marca, czyli w dzień urodzin Geisela. „Neutralne rasowo podejście" wystarczyło, by skasować Dr. Seussa w ramach „cancel culture".

Przykładów takiego podejścia do ważnych dzieł amerykańskiej kultury jest wiele. Najgłośniejszym echem odbiła się plansza ostrzegająca o rasizmie w HBO przed filmem „Przeminęło z wiatrem". Potem serwis streamingowy Disney+ wprowadził nową kategorię wiekową „powyżej 7 lat" dla takich klasyków jak „Dumbo" z 1941 r. (problematyczne czarne kruki) czy „Piotruś Pan" (1953, stereotypowe pokazanie rdzennych Amerykanów). Musical z 1970 r. „Arystokraci" oraz „Szwajcarska rodzina Robinsonów" (1960) dostały jeszcze wyższą kategorie wiekową. Pierwszy za postać kota, będącego parodią Azjatów, drugi zaś za pokazanie złych piratów wyłącznie z rysami azjatyckimi i o kolorze skóry „innej niż biała". Cóż, dobrze, że chociaż w disneyowskich „Piratach z Karaibów" Johnny Depp jest aktorem o „kaukaskim kolorze skóry"...

W oświadczeniu Disneya można przeczytać, że stacja nie chce usuwać tych filmów, ale woli, by ich treść pomagała zrozumieć kontekst czasów, w jakich powstały. Stacja zamierza też umieścić planszę ostrzegającą przed „Muppetami" z lat 1976–1981. Przed 18 odcinkami legendarnego show dla dzieci pojawi się taki komunikat: „Ten program zawiera negatywne przedstawienia i/lub złe traktowanie ludzi lub kultur. Te stereotypy były błędne wtedy i są błędne teraz. Zamiast usuwać te treści, chcemy uznać ich szkodliwy wpływ, wyciągnąć z nich wnioski i zainicjować rozmowę, aby wspólnie stworzyć bardziej integrującą przyszłość". Można zadać sobie pytanie, czy takie komunikaty wystarczą w dobie „kasowania" Dr. Seussa tylko za to, że promował „neutralność rasową", a nie potępiał białych.

Disney nie zdjął na razie odcinka, w którym Johnny Cash śpiewa z flagą Konfederacji za plecami. Moim zdaniem jednak tylko kwestią czasu jest usuwanie piosenek tego wielkiego amerykańskiego barda z serwisów streamingowych.

Co z dubbingiem

Wiele można wymieniać przykładów na radykalne wchodzenie ideologii w sztukę. Twórcy nagrodzonego w tym roku Złotym Globem za najlepszą animację roku „Co w duszy gra" zostali ostro skrytykowani za to, że dopuścili, by w duńskiej wersji dubbingowej... biały aktor podłożył głos pod czarnoskórego bohatera. W oryginale głos pod nauczyciela muzyki Joe podkłada czarnoskóry Jamie Foxx – zdobywca Oscara za rolę Raya Charlesa. Nawet powstała petycja, by reżyserzy Pete Docter i Kemp Powers wpłynęli na to, by usunąć z duńskiego dubbingu białego aktora Nikolaja Lie Kaasa.

Czy tak samo będzie w przypadku wersji polskiej, gdzie Joe dubbinguje Tomasz Kot? Kaas wydał oświadczenie, że aktorstwo polega na wcielaniu się w różne osoby. To samo napisał niemiecki aktor dubbingujący Joe. W USA takie tłumaczenia już nic nie dają. Hank Azaria po 30 latach dubbingowania hinduskiego bohatera Apu w kultowych „Simpsonach" został zmuszony do odejścia z serialu przez oskarżenia o ugruntowywanie stereotypów.

Dziś w Hollywood coraz głośniej krzyczy się o potrzebie zatrudniania do ról postaci niepełnosprawnych tylko niepełnosprawnych aktorów. Również niepełnosprawnych intelektualnie i emocjonalnie, z czym mieliśmy do czynienia przy okazji tegorocznego filmu „Music" w reżyserii Sii, australijskiej gwiazdy pop. Problemem okazało się zatrudnienie do roli osoby z ciężkim autyzmem zdrowej aktorki. Czy w takim razie Oscara nie mieliby już szans zdobyć Dustin Hoffman za „Rain Mana" albo Daniel Day-Lewis za „Moją lewą stopę"? Jak znaleźć do ról głęboko upośledzonych osób aktorów, którzy z racji na upośledzenie nie mogą być aktorami?

Ten problem dotyka też przedstawicieli mniejszości seksualnych. Czy postulat , by homoseksualistów grali tylko homoseksualiści, a transseksualistów transseksualiści nie powoduje przymusowego ujawniania swojej orientacji przez artystów, którzy nie muszą chcieć tego robić? Czy w takim razie homoseksualista nie będzie miał prawa wcielić się w heteroseksualistę? Czy nie jest to jawna dyskryminacja? W końcu pojawia się najbardziej banalne pytanie: czy aktorstwo ma już nie polegać na wcielaniu się w inne osoby?

Do zupełnego absurdu doszło w Holandii. Lauerat(ka) Nagrody Bookera Marieke Lucas Rijneveld (definiuje się jako osoba niebinarna) wycofał(a) się z tłumaczenia poezji Amandy Gorman na język holenderski po zarzutach, że osoba biała nie ma prawa tłumaczyć poezji osoby czarnoskórej. 23-letnia Gorman stała się gwiazdą po przeczytaniu swoich wierszy na inauguracji prezydentury Joe Bidena.

Rozumiem ból czarnoskórych, którzy oglądali pomalowanego pastą Orsona Wellesa grającego „Otella", podczas gdy czarni aktorzy grali najwyżej drugoplanowe role w filmach. Zniesmacza mnie Mickey Rooney jak pan Yunioshi w „Śniadaniu dla Tiffany'ego" mistrza komedii Blake'a Edwardsa. Rooney rzeczywiście brutalnie parodiuje Japończyka, w którego wcielić się powinien właśnie Azjata. Zdaję sobie też sprawę, jakim przełomem był film „W upalną noc" (1967) Normana Jewisona, gdzie pierwszy raz postać czarnoskóra (policjant grany przez Sidneya Poitiera) spoliczkowała postać białą (policjant o twarzy Roda Steigera). Polecam też książkę „Nigger" Randalla Kennedy'ego, która uzmysławia, jak krzywdzące przez stulecia było to słowo. Czarnoskórzy filmowcy od Spike'a Lee przez Johna Singletona aż po Jordana Peele'a opowiadają o wszystkich aspektach zła, jakiego doświadczyli czarnoskórzy w USA i najlepiej wytłumaczyli mi problem systemowego rasizmu w USA. Potrafię zrozumieć pewne niuanse rasowe w USA z uwagi na to, że kończyłem w Stanach Zjednoczonych liceum. Zawsze jednak myślałem, że celem walki ze spuścizną rasizmu ma być pojednanie. Domaganie się większej liczby czarnoskórych aktorów i aktorek w kinie miało na celu zbliżanie ze sobą białej i czarnej kultury. To samo osiągnął przecież rap, który wprost z ulic nędzy Brooklynu, Harlemu i Compton stał się głosem blokowisk w Paryżu, Neapolu czy Warszawie. Tego chciał Martin Luther King i wszyscy, którzy stali przy uciskanych mniejszościach. Jak więc traktować dzisiejsze próby oddzielenia od siebie tych dwóch ras?

Fakty nie mają znaczenia

W amerykańskiej prasie co chwilę można przeczytać o kolejnych zakazach przebierania się białych na balach halloweenowych w przedstawicieli mniejszości etnicznych. Nazywa się to przywłaszczeniem kulturowym. Biały nie może więc przebierać się za rdzennego Amerykanina (kiedyś zwanego Indianinem) ani nosić ubrań kojarzących się z kulturą inną niż biała. Studentkom zabrania się na niektórych kampusach nosić duże kolczyki kojarzone z kulturą afrykańską. Zdarzają się zwolnienia z pracy za samo kwestionowanie sensu ingerowania przez polityczną poprawność w stroje na Halloween.

Brytyjczyk Douglas Murray w swojej niezwykle odważnej książce „Szaleństwo tłumów" przykład wykładowczyni Yale Eriki Christakis, która w 2015 r. wyraziła wątpliwość, czy władze uczelni powinny radzić dorosłym studentom, jak się ubrać w Halloween. Jej mąż został za to otoczony na dziedzińcu College'u Silliman, którego był dziekanem, przez czarnoskórych studentów. Krzyczeli na niego, wyszydzali i ubliżali mu. Usłyszał, że wątpliwości jego żony były elementem przemocy i rasizmu wobec czarnych. Życzono mu utraty pracy. Usłyszał też, że nie debatuje się z takimi ludźmi jak on. Gdy próbował ze studentami rozmawiać o wolności słowa, jedna dziewczyna rzuciła w jego stronę: „Nie powinieneś spać spokojnie w nocy. Jesteś obrzydliwy". Małżeństwo Christakis spotkało się z poparciem części kolegów, ale odeszli z końcem roku ze swoich stanowisk.

Do tego dochodzi problem tzw. pozytywnego rasizmu, który już otwarcie jest stosowany wobec białych obwinianych za grzechy ojców. Małżeństwo Christakisów zostało potraktowane tak radykalnie przez przeświadczenie czarnych studentów, że wszyscy biali są odpowiedzialni za kolonializm, rasizm i powinni zapłacić za swoją uprzywilejowaną pozycję. Środowiska akademickie przez lata kształtowały takie postawy, co przenikliwie opisał Alain Bloom w „Zamkniętym umyśle".

Jordan Peele w nagrodzonym Oscarem za scenariusz, swoją drogą świetnym, horrorze „Uciekaj" pokazał, jak liberałowie głosujący na Baracka Obamę i walczący z rasizmem podstępnie mordują i zniewalają czarnych. Jak? Przejmując ich ciała niczym kosmici z klasycznej „Inwazji pożeraczy ciał". Czy to uderzenie w kulturowe przywłaszczenie? Nie przez przypadek Peele w jednym z wywiadów powiedział wprost, że nie obsadzi nigdy w głównej roli białego aktora. Czy ktoś wyobraża sobie takie słowa w ustach białego reżysera o czarnych albo Azjatach? Douglas Murray w „Szaleństwie tłumów" opisuje znamienną debatę na Uniwersytecie Rutgersa, w której udział brał libertariański czarnoskóry dziennikarz Kmele Foster. Opowiadał o istocie wolności słowa, za obronę której Martin Luther King trafił w latach 60. do więzienia. Usłyszał od czarnoskórych studentów, że fakty nie są ważne. Ważne jest to, że biali są odpowiedzialni za kolonializm, a największym problemem jest ich supremacja. Po takim założeniu zostaje już tylko publiczne wykluczenie ludzi o wyklętej rasie.

Spotkało to aktora Armiego Hammera (swoją drogą ostatnio oskarżono go o molestowanie seksualne i próby... kanibalizmu), którego serwis BuzzFeed opisał jako kogoś uprzywilejowanego wyglądem. Hammer to wysoki blondyn o niebieskich oczach. Niemal jak Ameryka z wywiadu Muhammada Alego. Autorka tekstu postawiła tezę, że Hammer zawdzięcza karierę wyglądowi pasującemu do ery takich gwiazd ery lat 50. jak Gary Cooper. „Nikt w Hollywood nie dostaje tyle szans, co biali heteroseksualni mężczyźni" – oznajmiła. Co prawda zagrał on geja w filmie włoskiego reżysera Luci Guadagniniego „Tamte dni, tamte noce", ale wtedy zarzucono reżyserowi (również gejowi), że w takiej roli obsadził heteroseksualistę.

Douglas Murray w swej książce nie skupia się tylko na USA i przytacza podobne przykłady ze swojej ojczyzny. W 2018 r. grupie brytyjskich nauczycieli akademickich kazano przyznać się do bycia uprzywilejowanymi białymi i uznać, że bycie białym może prowadzić do rasizmu. Odsyłam do „Szaleństwa tłumów", by przekonać się także, jak traktowani są czarnoskórzy popierający Donalda Trumpa i amerykańską prawicę.

Czy jest szansa, by wyjść z tego rewolucyjnego szaleństwa? Amerykańscy konserwatyści widzą nadzieję w walce sądowej o obronę pierwszej poprawki do konstytucji chroniącej wolność słowa. Wydaje się, że jest to najlepsza droga, bo zaprzęga do walki choćby komików coraz głośniej mówiących, że polityczna poprawność zabija komedię. „Musimy walczyć z tą toksyczną i destrukcyjną ortodoksją, jeżeli chcemy, by Ameryka była miejscem, jak to powiedział Martin Luther King, »gdzie nasze dzieci są oceniane za ich charakter, a nie kolor ich skóry«" – pisze na łamach „National Review" Samantha Harris.

A co, jeżeli wygrał duch nazywającego białych diabłami Malcolma X, a nie Martina Luthera Kinga? Czarnoskóry autor i akademik John L. Jackson w 2009 r. przewidział rewolucję w „Rasowej paranoi", nie mając złudzeń, że nowa nadzieja lewicy Barack Obama jest w stanie uleczyć Amerykę. Nawet on jednak nie przewidział, jak daleko w ciągu dekady zajdzie ta rewolucja.

Rasizm w „W pustyni i w puszczy". Książki Dr. Seussa znikające z amerykańskich szkół. Protest przeciwko białemu tłumaczowi wierszy czarnoskórej poetki. Troska o kolor skóry w Pałacu Buckingham. To tylko najgłośniejsze przykłady kontrowersji z rasizmem w tle z ostatnich tygodni. Mogą zaskakiwać polskiego czytelnika, który nie jest przygotowany na debatę o tym, czy język i spojrzenie Henryka Sienkiewicza na Afrykę uderza we wrażliwość młodego człowieka wychowanego na globalnej, przesiąkniętej poprawnością polityczną popkulturze.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi