Michał Szułdrzyński: Polacy rozczarowani Unią Europejską, ale przeciwko akcji polexit

Europa przeżywa głęboki kryzys własnej tożsamości. Do wielu Polaków dotarło, że Unia nie do końca odpowiada nadziejom, jakie w niej pokładali. Mit Europy musimy zbudować na nowo. Tłumienie tej dyskusji groźbą polexitu nie pomoże ani Polsce, ani Unii Europejskiej.

Aktualizacja: 18.01.2018 17:25 Publikacja: 18.01.2018 15:39

Ateny, 2011 rok.

Ateny, 2011 rok.

Foto: AFP

W polityce już tak jest, że jeśli jakiś temat zbyt długo traktuje się jako dogmat, w końcu ktoś go zakwestionuje. Samonapędzająca się radykalizacja polityki sprawia, że prędzej czy później ktoś zaczyna podważać odwieczne prawdy, by się odróżnić od innych. Podobnie jak zbyt długie tłumienie emocji może doprowadzić do wybuchu, tak niemówienie na pewne tematy w polityce sprawia, że powracają one z nową mocą.

Ale to nie tylko radykalizm sprawia, że w debacie publicznej pojawiają się tematy, o których podnoszeniu dawniej nikt nie myślał. Gdy w dorosłość wkraczają młode pokolenia, nie traktują one zastanej rzeczywistości jako niezmiennej i mają śmiałość zadawać pytania, których stawianie 20 lat temu byłoby dowodem szaleństwa. I tak dziś pytamy o to, czy nasza transformacja mogła się potoczyć zupełnie inaczej; czy rzeczywiście duża część rynku medialnego musi być własnością przedsiębiorstw zagranicznych; dlaczego przez 27 lat nikt nie przeprowadził głębokiej reformy sądownictwa w Polsce i nie doprowadził do jego odcięcia od wymiaru sprawiedliwości z czasów PRL... Nic więc dziwnego, że pojawiają się też pytania o to, jaka powinna być nasza obecność w Unii Europejskiej.

Jednak z faktu, że po kilkunastu latach członkostwa zaczynamy się zastanawiać, czy UE nam się podoba i czy nie da się jej trochę zmienić, wcale nie wynika, że oto w Polsce rozpoczął się polexit. Wręcz przeciwnie – można odnieść wrażenie, że ten, kto o nim mówi, chce jakąkolwiek debatę o Unii uniemożliwić. Gdy w debacie pojawia się słowo „polexit", nie ma miejsca na myślenie o tym, jaką Unię byśmy chcieli współtworzyć. Jeśli straszy się polexitem, stawia się alternatywę: albo bierzecie Unię taką, jaka ona jest – bez gadania, albo dojdzie do rozwodu Polski ze Wspólnotą.

Lekcja realizmu

Od dłuższego czasu można zaobserwować w Polsce swoiste rozczarowanie Europą. Rozczarowanie to często mylone jest z niechęcią wobec Wspólnoty Europejskiej. To jednak zupełnie inne pojęcia. Warto być precyzyjnym, jeśli chodzi o język. Rozczarowanie to odczarowanie, koniec pewnego czaru, kryzys ekstatycznego podejścia, a więc swego rodzaju kryzys wiary. Zaczarowanie, ale i rozczarowanie, choć są stanami emocjonalnymi, odzwierciedlają jednak stosunek do pewnych wartości.

Zaczarowanie Zachodem i Europą było czymś zupełnie oczywistym dla narodu, który skazany został pod koniec II wojny światowej na zniewolenie w bloku sowieckim. Nic więc dziwnego, że wiara w Europę wybuchła ze zwielokrotnioną siłą po upadku komunizmu. Europa stała się jedynym punktem odniesienia. Polacy zaczęli wyznawać wiarę w Zachód i w zachodnią Europę. Idea europejska stała się główną ideą łączącą wszystkie strony sceny politycznej.

I jeśli dziś w Polsce mówimy o jakiejś zmianie, to właśnie kryzys wiary w Europę jest jego bardzo istotną składową. Kryzys wiary nie jest jednak tożsamy z wrogością czy sprzeciwem. Raczej oznacza, że po okresie zaczarowania nadchodzi czas większego realizmu. Dlatego też nie należy go mylić z negatywnym usposobieniem, sceptycyzmem ani wołaniem o polexit.

Prawdą jednak jest, że jesteśmy w momencie przełomowym. Kryzys wiary w Europę oznacza bowiem upadek pewnego mitu, który stał się aksjomatem polskiej polityki po 1989 r. Oczywiste jest, że wiąże się to z przemianą generacyjną. Po 1989 r. po stronie postsolidarnościowej dominowało pokolenie, które albo pamiętało traumę II wojny światowej, albo się wychowało w pamięci o niej. Dla niej proeuropejski kurs był sprawą cywilizacyjnego wyboru – z jednej strony, ale też dziejowej sprawiedliwości – z drugiej.

I choć wciąż w polskiej polityce rządzą dziś ludzie, którzy działalność publiczną rozpoczynali w okresie komunizmu, pokolenie pierwszego niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego, dla którego Europa była podstawowym wyborem, odeszło w przeszłość. Zaś kilkanaście lat członkostwa Polski w strukturach europejskich było dla nas wielką lekcją realizmu.

Dołączenie do struktur europejskich było głównym celem polityki po upadku komunizmu. Tyle tylko że z tym naturalnym dążeniem nie wiązała się głębsza refleksja dotycząca tego, czym właściwie jest Europa. Każdy raczej doszukiwał się w niej tego, co jemu samemu było bliskie, niż analizował sytuację, w której znalazła się Wspólnota Europejska pod koniec XX w. Czas biegł naprzód, wielu Polaków żyło jednak mitem europejskim, zupełnie jakby nic w Europie się nie zmieniało w czasie, gdy my ją próbowaliśmy dogonić.

Nic dziwnego, że po pewnym czasie po wejściu do Unii do wielu Polaków dotarło, że Europa nie do końca odpowiada nadziejom, jakie w niej pokładali. Zawiedzione były obie główne strony sporu politycznego. Spora część konserwatystów chciała wierzyć, że Unia, do której wchodziliśmy w 2004 r., to wciąż wspólnota wartości, którą stworzyli chrześcijańscy ojcowie założyciele, jak Adenauer, De Gasperi, Schuman, Monnet. Sęk w tym, że gdy Polska znalazła się już w UE, w wielu państwach zachodnich partie postchadeckie coraz mniej wspólnego miały z chrześcijaństwem, a sama Unia znacznie bardziej zaczęła przypominać biurokratyczny moloch niż jakąkolwiek wspólnotę wartości.

Co paradoksalne, Europa zawiodła też liberałów. Wszak wielu z nich uważało Europę za najlepsze antidotum na polski konserwatyzm i katolicyzm. Wierzyli więc, że Unia stanie się ich sojusznikiem w walce z tradycjonalizmem i po prostu prawicą. Trudno dziś nie dostrzec ich rozczarowania, że Unia nie może im właściwie pomóc nawet w konflikcie z prawicowym rządem Prawa i Sprawiedliwości. Wciąż jednak usiłują używać Brukseli jako głównego narzędzia do walki z obecną władzą, co może w przyszłości zaowocować wzrostem antyeuropejskich nastrojów.

Bolesny kac

Rozczarowanie Europą miało też miejsce na znacznie głębszym poziomie niż tylko polityczno-ideologiczny. Było równie bolesne, jak wielki był mit Zachodu, który zresztą miał być siłą, pod wpływem której miał zmieniać się nasz kraj. Po upadku komunizmu Polska wybrała całkowicie imitacyjny sposób modernizacji. Kraj unowocześniał się poprzez naśladowanie Europy. Przez wiele lat przed wejściem do Unii Europejskiej, ale też i bardzo często po tym fakcie, głównym zadaniem polskiego parlamentu było przyjmowanie prawa, które dostosowywało nasze przepisy do zachodnich standardów.

Europeizacja stała się synonimem modernizacji, była ucieczką przed pytaniem o własną tożsamość. Do jakiej bowiem własnej tradycji Polska miała się odwołać? Najbliższa przeszłość to był znienawidzony komunizm. Sięganie do Polski przedwojennej? A może do przedrozbiorowej potęgi Rzeczypospolitej z XVI w.? Dla niektórych historia stała się głównym punktem odniesienia, ale poza historycznymi odniesieniami i przestrogami płynącymi z przeszłości nie mieli dużo do zaproponowania.

Dlatego masową wyobraźnią Polaków zawładnęła imitacyjna modernizacja. Westernizacja, europeizacja zastąpiły pytanie o własną tożsamość, głębszą refleksję nad tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Transformacja polegała wszak na ciągłym ruchu i miliony Polaków przekonywały siebie, że sam ruch jest wartością. Idziemy do Europy, ten proces jest ważny, a pytanie o to, kim naprawdę jesteśmy i czym w istocie jest Europa, odkładaliśmy na półkę.

Tak daleko w czasie odsuwaliśmy od siebie te pytania, oszołomieni mitem Europy, że później kac po prostu musiał być bolesny, gdy kilka lat po wejściu do Unii Europejskiej wszyscy znaleźliśmy się w kryzysie. Wydaje się też, że dzisiejszy masowy powrót Polaków do historii, patriotyzmu, do myślenia w kategoriach narodowych jest swego rodzaju spóźnioną reakcją na modernizacyjne trendy z lat 90. XX w.

Wśród wszystkich partii politycznych (nie licząc ekstremy) po upadku komunizmu panowała zgoda co do tego, że racją stanu, najważniejszym celem strategicznym Polski, jest wejście do Unii Europejskiej oraz NATO. Obie te sprawy były de facto wyłączone z debaty publicznej. Choć te cele były rzeczywiście fundamentalne, przypominało to trochę ucieczkę do przodu przed pustką.

Po osiągnięciu obu tych celów konsensus się rozpadł, a pustka stała się widoczna. Gdy już Polska stała się członkiem paktu północnoatlantyckiego i wspólnoty europejskiej, wielkie historyczne cele zostały zastąpione przez szarzyznę dnia codziennego. Wtedy już nic nas nie mogło odwieść od pytania o własną tożsamość.

Jestem gotów postawić tezę, że natężenie sporu politycznego, z którym mamy dziś do czynienia, odzwierciedla właśnie natężenie sporu różnych wizji polskiej tożsamości i wynikających z nich różnych wizji dalszej modernizacji kraju. Warto zauważyć, że ten ostry konflikt wybuchł tuż po wejściu Polski do UE w 2004 r. Partia Jarosława Kaczyńskiego zdobyła władzę w 2005 r., Platforma Obywatelska Donalda Tuska pokonała PiS w 2007, lecz znów przegrała w roku 2015. I ten spór wciąż napędza polską politykę. Równocześnie Polacy zaczęli dostrzegać nie tylko owoce, ale również uciążliwości związane z osiągnięciem upragnionego celu. To tylko wzmacniało poczucie realizmu w podejściu do Europy.

Kryzys, kryzys, kryzys...

Ale też i wydarzenia w samej Unii Europejskiej przyczyniły się do upadku europejskiego mitu w Polsce. Niecałe cztery lata po wejściu Polski do UE, na koniec pierwszego kwartału 2008 r., bank Lehman Brothers odnotował 3 mld dol. straty. Kilka miesięcy później finansowy gigant upadł, rozpoczynając najgłębszy od dziesięcioleci kryzys finansowy na świecie. Kryzys z USA szybko przeniósł się do Europy. Najpierw zatrzęsły się systemy bankowe, a wkrótce, by uratować ich stabilność, uruchomiono pomoc publiczną – uderzył kryzys fiskalny.

Dziś wiemy, że największymi ofiarami tego kryzysu w świecie Zachodu okazała się klasa średnia. A to właśnie ona była motorem europejskiej integracji. To umiarkowane, chadeckie czy socjaldemokratyczne centrum przez lata napędzało projekt europejski. Kryzys klasy średniej doprowadził do tego, że polityczne centrum znacznie się skurczyło, ustępując miejsca radykalizmom zarówno z lewej, jak i prawej strony sceny politycznej.

Kryzys klasy średniej doprowadził więc do kryzysu wiary w liberalno-demokratyczny ustrój, który panował w Europie od końca II wojnie światowej i był podstawą budowy Wspólnoty Europejskiej. Ten model był też dogmatem w czasie polskiej imitatywnej westernizacji przed 2004 r. Dziś zaś Polska nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o obserwowane w społeczeństwie załamanie się wiary w liberalno-demokratyczny modus operandi.

Ale kryzys uderzył też w liberalną demokrację w inny sposób. Obserwując surowość i bezwzględność, z jaką Unia traktowała problemy zadłużonych państw Południa – sztandarowym przykładem stała się tu Grecja, która przez wiele miesięcy była sceną ulicznych protestów przeciw Brukseli i Berlinowi – wielu Europejczyków zwątpiło nie tylko w znaczenie solidarności europejskiej, ale również w demokratyczność jej mandatu do podejmowania decyzji i wytyczania przyszłości Unii. Jedność Wspólnoty stanęła pod dużym znakiem zapytania wobec całkowitej rozbieżności interesów zadłużonego Południa oraz reszty Europy.

Nim kryzys fiskalny zdążył wygasnąć, uderzył w nasz kontynent kryzys migracyjny. Równocześnie kolejnym ciosem, jaki spadł na Europę, było referendum, w którym Brytyjczycy zdecydowali o opuszczeniu Wspólnoty, co tak naprawdę odwróciło logikę funkcjonowania Unii. Dotąd bowiem była to organizacja, do której każdy dążył, która była marzeniem. Brexit zaś był sygnałem, że nie tylko proces rozszerzania się Wspólnoty dobiegł końca, ale być może zacznie się ona od tego momentu kurczyć.

Wszystkie te kryzysy podważyły demokratyczną legitymizację Unii i całego porządku europejskiego. Brytyjczycy, Grecy, ale też mieszkańcy Europy Środkowej protestujący przeciwko relokacji uchodźców, zaczęli się poważnie zastanawiać nad potęgą urzędników w Brukseli, którzy – nie ponosząc za to żadnej politycznej odpowiedzialności – podejmowali decyzje mające wpływ na życie milionów obywateli. Kolejni szefowie Komisji Europejskiej zapowiadali kolejne działania na rzecz zwiększenia poczucia współuczestnictwa Europejczyków w podejmowaniu decyzji o przyszłości Wspólnoty, ale ani na jotę nie zbliżyło to Unii to zakładanego celu.

Babcia Europa

Wszystko to tylko przyspieszyło erozję mitu Europy w Polsce. Choć brukselscy urzędnicy lubią powtarzać, że dzięki kolejnym kryzysom Unia jest coraz silniejsza, w oczach wielu Polaków Unia stała się problemem samym w sobie. Kryzys Europy, kryzys demokratycznej legitymizacji, wszystkie kolejne wstrząsy – szczególne coraz częstsze zamachy terrorystyczne, których sprawcami są radykalni islamiści – odsłaniają najgłębszy kryzys, jakim jest kryzys europejskiej tożsamości.

Przeżywając go, Europa nie radzi sobie z poważnymi problemami. Nie do końca wie, czym właściwie są te wartości europejskie, które mają być fundamentem jej funkcjonowania. Stąd z Polski słychać coraz częściej głosy o konieczności powrotu do intelektualnych źródeł Europy. Tylko że nie do źródeł laickiego oświecenia, które doprowadziło do wypłukiwania się dotychczasowych wartości, lecz do refleksji nad chrześcijańskim dziedzictwem, które było jednym z filarów wspólnej Europy.

Polacy przestają wierzyć w Europę, bo obserwując ją – ale też samych siebie – widzą, że ma ona problem z wiarą w siebie samą. Cóż jest tym czynnikiem, który jednoczy niemal pół miliarda mieszkańców naszego kontynentu? Wolność? Ona wielu wydaje się już czymś oczywistym. Dobrobyt? Obietnica dobrobytu nie przekonuje młodych bezrobotnych w wielu krajach. Oni nie wierzą, że ich życie będzie bardziej dostatnie niż życie ich rodziców, ponieważ kryzys fiskalny pokazał im, że będą przez dekady spłacać kredyt, który był podstawą budowy państwa dobrobytu ich rodziców. Wartości? Jak można mówić o wartościach w liberalnej demokracji, która lubi kwestionować wszystkie tożsamości oparte na twardych wartościach?

I tak kryzys się pogłębia. W Europę zdaje się wierzyć jedynie znienawidzona we wszystkich krajach armia unijnych urzędników, dla której urzędowy optymizm stał się racją bytu. To nie są zbyt dobre warunki do tego, by próbować wyjść z kryzysu tożsamości.

Ten problem chyba najlepiej wyraził papież Franciszek, który podczas przemówienia w Parlamencie Europejskim nazwał Europę bezpłodną babcią. Kryzys europejski nie jest wyłącznie wymysłem antyunijnej skrajnej prawicy, jak lubią się pocieszać politycy umiarkowanego centrum, którzy wierzą, że wystarczy tylko jeszcze ładniej opakować Unię Europejską, by Europejczycy zaczęli ją mocniej kochać. Kryzys jest poważnym problemem duchowym.

To problem niezmiernie poważny. Widać to choćby po tym, jak wielkie kontrowersje wywołała wystawa brukselskiego Domu Historii Europejskiej. Zbudowana przez Parlament Europejski placówka miała przedstawić wspólną przeszłość, wspólne wartości, na których zbudowana ma być Unia. I choć budowę rozpoczął chadecki przewodniczący europarlamentu Hans-Gert Pöttering, zdaniem wielu obserwatorów placówka zamiast jednoczyć, raczej przyczynia się do poważnych podziałów.

Przedstawia bowiem bardzo tendencyjną wizję historii Europy: potępiając chrześcijaństwo czy państwa narodowe, niezwykle delikatnie obchodzi się z komunizmem, przez który Europa Środkowa cierpiała kilkadziesiąt lat. I choć to nie miejsce na dyskusję o DHE, spory wokół tej wystawy pokazują dobrze samoświadomość części europejskich elit i odsłaniają wielki problem z poszukiwaniem wspólnej tożsamości.

Nowy mit

Polacy towarzyszą Europie w jej kryzysie. Stali się większymi realistami. Ale wcale się od niej nie odwrócili. Przeciwnie, Polacy są jednym z najbardziej pozytywnie odnoszących się do UE narodów Europy. We wszystkich sondażach dotyczących obecności w UE, korzyści wynikających z członkostwa we Wspólnocie itp. Polacy znajdują się w absolutnej czołówce. Dlatego trudno uwierzyć, by to oni nagle zaczęli wierzyć w mit antyeuropejski.

Choć na marginesach polskiego życia politycznego i społecznego pojawiają się polskie wersje myśli kremlowskiego ideologa Aleksandra Dugina, głoszącego wyższość Słowian nad upadającym Zachodem, to jednak dla zdecydowanej większości Polaków odpowiedź na pytanie: Zachód czy Wschód – jest oczywista. Kryzysy podkopały mit Europy w Polsce, ale jego sedno – czyli wiara w to, że jest ona głównym cywilizacyjnym wyborem Polski – wciąż jest powszechna.

Co jednak wcale nie musi oznaczać zgody co do tego, czym jest ta Europa. W pewnym sensie stoimy dziś przed kolejną redefinicją znaczenia tego pojęcia. Obecny kryzys oznacza, że musimy mit zbudować na nowo. Skoro zaczęliśmy na nowo pytać, kim jesteśmy, musimy też spytać, jak ma wyglądać Europa, w której będziemy żyć, w której będą rodzić się, dorastać i żyć nasze dzieci i wnuki. Próba stłumienia tej dyskusji groźbą polexitu nie pomoże ani Polsce, ani Unii Europejskiej.

Artykuł jest zmodyfikowaną wersją tekstu, który w marcu ukaże się w niemieckim roczniku „Jahrbuch Polen 2018 Mythen", Wiesbaden, Harrassowitz 2018.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W polityce już tak jest, że jeśli jakiś temat zbyt długo traktuje się jako dogmat, w końcu ktoś go zakwestionuje. Samonapędzająca się radykalizacja polityki sprawia, że prędzej czy później ktoś zaczyna podważać odwieczne prawdy, by się odróżnić od innych. Podobnie jak zbyt długie tłumienie emocji może doprowadzić do wybuchu, tak niemówienie na pewne tematy w polityce sprawia, że powracają one z nową mocą.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków