W miarę, jak noc zbliżała się do końca, coraz więcej ludzi traciło wzrok. Marielein Erler czuła, że oczy ją swędzą. Potem zamiast swędzenia pojawił się ból. Była w tym jakaś okrutna logika. Do tej pory Marielein żyła otoczona pięknem, a teraz przyszło jej oglądać trudne do wyobrażenia okropieństwa, zdawało się więc, że jej oczy nie potrafią tego znieść. Minęło kilka godzin, odkąd ziemia przestała drżeć pod bombami. Erlerowie szli przed siebie, wdychając powietrze gęste od pyłu, posuwali się roztrzaskanymi chodnikami, mijali czarne szkielety spalonych lub dogasających domów. Po drodze widzieli „niezliczone zwłoki", przeważnie nagie, całkowicie zwęglone. Dwukrotnie zdarzyło im się ujrzeć trupa ciężarnej kobiety. W obu wypadkach pęknięty brzuch odsłaniał szczątki martwego płodu.
Milczący gruz pokrywał ulice
Kamienica Erlerów rzecz jasna przestała istnieć. Małżonkowie, wiedzeni dziwnym przymusem, weszli do ogrodu. Starannie wypielęgnowane rabatki spoczywały pod kupą gruzu. Na tyłach znajdowały się druciane klatki, w których sąsiedzi trzymali króliki. Ze zwierząt pozostały tylko „zwęglone grudki". Oczy dokuczały Marielein Erler coraz bardziej. Kobieta i jej mąż postanowili pójść dalej, do domu starej ciotki Else, która mieszkała daleko od centrum, w dzielnicy, do której nie dotarła burza ogniowa. Niebo w górze było ciemne, metaliczne, pełne gorącego pyłu. Popiół pokrywał ziemię niczym śnieg. Im dalej szli, tym swobodniejszy stawał się przepływ powietrza. Oddalali się od płomieni, od zapachu płonącej materii. Dom ciotki również został trafiony, lecz się nie spalił. Else była cała i zdrowa. „Na powitanie objęła nas ze łzami" – wspominała Frau Erler, która w tamtej chwili ledwo mogła otworzyć oczy. „Poprosiłam o trochę wody i chusteczkę". Najwyraźniej jednak rura wodociągowa uległa zniszczeniu: z kranu nie pociekła nawet jedna kropla. Zrozpaczona Marielein szukała pomocy u sąsiadki, lecz ta miała tylko garnek brudnej wody. Marielein spróbowała więc położyć się do snu, by oczy mogły nieco odpocząć. Po krótkim odpoczynku niewiele się poprawiło. Erlerowie postanowili wrócić do domu. Liczyli, że wraz z sąsiadami stworzą grupę samopomocową.
Kłopoty ze wzrokiem miał też Lothar Rolf Luhm. Osoby ukryte w schronie pod pałacem Taschenberg zdołały się wydostać – cud sprawił, że gruz z zawalonego budynku nie zablokował wyjścia. Nie wiedzieli, czy słońce już wzeszło, niebo było bowiem zasnute dymem. Luhm wraz z kilkoma innymi ruszył do miasta na poszukiwania. Wszystko wokół stukało i trzeszczało. Ruiny niespodziewanie stawały w płomieniach. Ocalałe szyby pękały, rozrzucając okruchy ostre niczym żyletki. Kościoły płonęły jasnym ogniem. Milczący gruz pokrywał ulice, których planu nie dawało się już odtworzyć. Młody żołnierz stąpał bardzo ostrożnie, bo prawie nic nie widział. Cała grupa przedarła się do szerszych alej i zdołała przejść przez martwe Altstadt w stronę Großer Garten. Minęli Altmarkt i sine, rozdymające się trupy w basenie pożarowym. Pokonali wężowisko pozrywanych drutów tramwajowych. Nieco dalej Luhm zobaczył tramwaj, pełen „kobiet, dzieci i żołnierzy". Wszyscy byli martwi, „wyglądali, jak gdyby spali".
W Großer Garten grupa Luhma ujrzała kikuty powalonych, rozerwanych, rozszczepionych i poczerniałych dębów i lip, głębokie leje, a także porozrzucane bezgłowe trupy i torsy. Robiło to wrażenie, jak gdyby na park, długi na półtora kilometra, spadł gęsty deszcz meteorytów. Niektóre zwłoki kobiet i dzieci zdawały się na pierwszy rzut oka zupełnie nietknięte. Leżały pełne upiornego spokoju. Tymczasem wzrok Luhma szybko się pogarszał. Żołnierzowi ciemniało w oczach, zorientował się jednak, że dookoła są inne ocalałe osoby. W przerażającej scenerii kręcili się „ludzie niosący pomoc, komu tylko mogli jej udzielić".
Luhmowi towarzyszyli między innymi jego przyjaciel Günther oraz dwie kobiety, matka i córka, które także przeczekały bombardowanie w pałacowym schronie. Obaj żołnierze zamierzali wyruszyć razem z nimi do ich krewnych mieszkających pod miastem, kilka kilometrów dalej, Luhm był jednak zupełnie ślepy, a ponadto nikt z całej czwórki nie potrafił ustalić, w którym kierunku powinni iść. Sanitariusz obejrzał oczy Luhma i oznajmił, że ich stan nie jest poważny: przyczyną problemów było przejściowe „zatrucie dymem". Młodsza z kobiet wzięła go za rękę i niewielka grupka poszła szukać jakiegoś ocalałego mostu, by przedostać się na drugą stronę rzeki i odnaleźć drogę wiodącą przez zimny, pusty krajobraz.