Naród z aspiracjami – marzenia i kompleksy Polaków
O czym marzą Polacy? Jakie jako naród mamy kompleksy? Czy marzenia są nam potrzebne, a może lepsze jest odniesienie do rzeczywistości? Nad tym w podcaście „Posłuchaj, Plus Minus” zastanawiają się Hubert Salik i Michał Płociński, redaktorzy magazynu „Plus Minus”.
...i zobaczyłeś, że to nie daje ci szczęścia i możesz z tego zrezygnować. A jak ktoś się o tym nie przekonał?
Właśnie, jak zrobić, by ludzie zyskiwali tę perspektywę bez skonsumowania takiej ilości planety, jaką ja skonsumowałem? Powiem ci, że najlepszym doświadczeniem, jakie mnie spotkało, był wolontariat w hospicjum. I bardzo to polecam młodym ludziom, bo nic tyle nie uczy o życiu, ile rozmowa z ludźmi, którzy wiedzą, że to życie im się już kończy. I uwierz, że jeżeli pacjenci w hospicjum czegoś żałują, to zawsze mówią o relacjach z bliskimi. To jest żal, że ktoś nie poświęcił komuś tyle czasu, ile powinien, że jakiejś relacji nie dał jeszcze jednej szansy, że nie umiał przebaczyć.
I nikt nie żałuje, że nie zrobił większej kariery?
No, wyobraź sobie, że jakoś pod koniec życia się nie żałuje, że nie spędzało się w biurze codziennie dwóch godzin więcej... I teraz, jak to zrobić, byśmy wszyscy uwierzyli w to, że to relacje naprawdę powinny być dla nas najważniejsze? Byśmy, mając lat 15, 20, 30, zaufali tej mądrości ludzi, którzy przeżyli całe życie, przekonaniu, że nic nie daje tyle szczęścia, co zdrowe relacje z najbliższymi i otaczanie się ludźmi, którzy cię wspierają, a nie trwanie w relacjach, które są w jakiś sposób prestiżowe, budują twój status, ale de facto w żaden sposób cię nie karmią, nie wzbogacają.
Zabrzmię jak najgorsza konserwa, ale mam wrażenie, że kiedyś to Kościół i religia pomagały nam spojrzeć trzeźwo na rzeczywistość i skupiać się na tym, co jest w życiu ważne.
Oczywiście. Kościół zawsze miał też rolę tworzenia społeczności, które się wspierają, które dają ci oparcie. A społeczność to jest coś, co tracimy. Jak byłem mały, to znałem wszystkich mieszkańców naszego bloku, a do czterech mieszkań wchodziłem bez pukania. To i tak były już czasy, gdy coś traciliśmy w kwestii relacji, bo więzi rodzinne słabły, właściwie nie było już rodzin wielopokoleniowych mieszkających razem. A nie tak dawno próbowaliśmy z żoną poznać bliżej sąsiadów w naszym bloku i to zupełnie nie wychodziło. Dopiero jak wyprowadziliśmy się poza miasto, wynajęliśmy dom pod Warszawą, to znaleźliśmy na naszej ulicy pewną namiastkę bliskości, poczucia, że możemy liczyć na sąsiadów, czasem się z nimi spotykać. I tu widzimy to, co powiedziałeś o Kościele, bo mamy sąsiadów, którzy są w neokatechumenacie i innych grupach kościelnych, co od razu widać, bo to jest bardzo istotnym elementem ich życia, i oni rzeczywiście nie konsumują dużo, ich życie jest znacznie bliższe zrównoważeniu niż życie innych ludzi, których znam z naszej klasy średniej.
Czyli by zrównoważyć naszą gospodarkę, potrzebujemy więcej wspólnoty?
Dokładnie, potrzebujemy więcej wspólnoty, ale co to właściwie oznacza wspólnota? Ja lubię mówić o relacjach na trzech poziomach: ze sobą, z bliskimi i ze światem. Fundamentalnie ważna jest relacja z samym sobą. To, skąd czerpię poczucie własnej wartości. Jak mnie ukształtowało to, co mi się przydarzyło w życiu: jak byłem dzieckiem, jak byłem nastolatkiem – jak to wszystko na mnie wpłynęło. I na tym fundamencie budujemy wszystkie inne relacje. Jak wiemy, kim jesteśmy, co jest dla nas ważne, do czego dążymy, to dopiero wtedy możemy tworzyć zdrowe relacje z bliskimi; bo tylko wtedy, gdy rozumiemy siebie, możemy sobie pozwolić na szczerość z innymi. I dopiero z tej podstawowej wspólnoty, z poziomu relacji z bliskimi, wychodzimy do relacji ze światem. I jeśli na każdym z tych poziomów będziemy mieli zdrowe relacje, to naprawdę nie będziemy musieli szukać pocieszenia w konsumpcji czy gromadzeniu dóbr.
Z tym że dobra wielu gromadzi nie dla siebie, ale dla swoich dzieci, myśląc właśnie o najbliższej wspólnocie.
Ale jeśli tych dzieci uważnie posłuchamy, to one raczej nam powiedzą, że tych dóbr nie potrzebują, że wolą spędzać z nami więcej czasu, a pewnie z czasem powiedzą nam, że wolałyby, żebyśmy wcześniej zaczęli się zajmować rzeczami, które dadzą szansę światu, by za 100 lat w ogóle dało się na nim żyć.
Młode pokolenie coraz częściej nie chce już rozmawiać ze starszymi, coraz częściej nie mając już nadziei, że świat da się uratować. Wiesz, ile razy od młodych słyszałem ostatnio zwrot, że żyjemy w czasach ostatecznych?
Ale te zerojedynkowe podziały, które wyciągasz, pochodzą chyba z mediów społecznościowych, bo to głównie w nich mamy ten podział „młodzi kontra starzy" i to media społecznościowe rzeczywiście wspierają skrajności. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi: z jednej strony jesteśmy chciwi i egoistyczni, a z drugiej – troskliwi i pełni miłości. To wszystko jest w nas, pytanie tylko, z czym mamy kontakt i co karmimy. Kiedyś nastawiałem się mocno na to, by wchodzić z młodymi w dialog, by kanalizować ich energię, a dziś znajduję spokój w innym podejściu, bo wiem, że jak długo tylko jestem spójny ze sobą, tak długo wnoszę do świata najlepsze, co mogę wnosić. I nie tylko nie muszę innym niczego udowadniać, ale i nie rozprasza mnie to, że inni nie robią tak dużo, jakby mogli. I nie rozprasza mnie też to, że sam mam mały wpływ na świat. Bo mam poczucie, że kiedyś sam siebie będę rozliczał z tego, na ile ten swój wpływ wykorzystałem.
Czyli ty nie masz katastroficznego podejścia do przyszłości?
Bardzo podobają mi się słowa Davida Attenborough, że my, ludzie, jesteśmy pierwszym gatunkiem, który pisze własną historię, i z jednej strony mamy skłonność przedkładania krótkoterminowych celów ponad długoterminowy dobrobyt, ale jednocześnie jesteśmy najlepszymi „problem solvers", czyli „rozwiązywaczami" problemów, jacy kiedykolwiek chodzili po tej planecie. I to nam daje szansę, by uratować świat, a ja po prostu staram się robić swoją część.
I jesteś optymistą?
Mimo wszystko nie umiem nie być optymistą. Jestem przekonany, że wcześniej czy później się zmienimy, bo po prostu będziemy musieli się zmienić. Pytanie tylko, co nami wstrząśnie, jakich katastrof najpierw będziemy musieli doświadczyć. Jak już zacznie nam brakować surowców albo walka o nie stanie się naprawdę brutalna, to będziemy bardziej zmotywowani do szukania sensu w tym, co mamy, i do odcięcia się od aspiracji, które nam zakodowała kapitalistyczna gospodarka. Bardzo potrzebujemy przełomu technologicznego i ja naprawdę wierzę, że on w końcu nastąpi, ale też widzę, że potrzebujemy po prostu ograniczyć konsumpcję, nie tylko jakby czekając na ten przełom, ale po to, by po prostu lepiej żyć, być szczęśliwsi.
Michał Paca (ur. 1979)
Przedsiębiorca, działa w branży recyklingu odpadów organicznych. Jest prezesem m.in. spółki Bioodpady.pl. Założył Fundację Life Leaders, prowadzącą program „School of Life", oraz Fundację Las Na Zawsze. Pisze na swoim blogu Sortownia Opinii