Wydawnictwo to nie tylko pełnokrwista biografia, ale przede wszystkim erudycyjny, choć bardzo osobisty opis powojennej historii Polski z perspektywy wyjątkowego jej uczestnika, jakim był Lityński. Bo Janek, jak go nazywali bliscy, to nie tylko uczestnik KOR-u, zadeklarowany opozycjonista czasów PRL, ważny członek i ekspert Solidarności, parlamentarzysta czterech kadencji, ale również człowiek o wyjątkowej wrażliwości społecznej, angażujący się w tysiące pozornie beznadziejnych spraw, które służyły w jego przekonaniu Polsce i jej obywatelom.
Miałem honor go poznać dość wcześnie, bo we wczesnych miesiącach 1988 roku, kiedy organizowaliśmy na UJ niezależną konferencję poświęconą dziedzictwu Marca '68. Spotkałem się wtedy jako założyciel Koła Myśli Politycznej z Lityńskim w Warszawie. Zaproszenie przyjął bez wahania, choć z lekką rezerwą wobec organizatorów. Tak to pamiętam. Nic w tym zresztą dziwnego, byliśmy młodzi, entuzjastyczni, ale prócz osobistych rekomendacji Jerzego Turowicza i kolegów z „Tygodnika Powszechnego" – anonimowi.
Byłem u niego, o ile dobrze pamiętam, w pierwszych dniach stycznia. Zapamiętałem go jako człowieka o młodzieńczym wyglądzie, serdecznego i otwartego, ale z pewnym smutkiem w oczach. Kompletnie wtedy tego nie rozumiałem; sam byłem pełnym werwy dwudziestokilkulatkiem, który był pewien, że wystarczy wysilić muskuły, by przenosić góry. Trochę było w tym racji, bo przenosiliśmy skutecznie góry ledwie półtora roku później.
Czytaj więcej
Ostry spór pomiędzy strukturami unijnymi a Polską na pewnym etapie członkostwa był nieuchronny. Mógł on oczywiście mieć inny przebieg i dotyczyć innych kwestii, ale najprawdopodobniej miałby miejsce, nawet gdyby nie rządził PiS.
Wracając do Lita, bo tak się o nim mówiło, przyjechał zgodnie z obietnicą w marcu do Krakowa i był główną atrakcją sesji, która niemal rozsadziła ściany największej sali wykładowej Collegium Novum. Siedziałem z nim potem na kawie i puszyłem się (jak tylko puszyć może się szczeniak w moim wieku) faktem, że wszystko wyszło wzorcowo, niemal wszyscy goście przyjechali, nikogo nie aresztowano i przyszły tłumy.