Bogusław Chrabota: Ziemia nie do sklejenia, ziemia popękana

"Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie zajrzałem do internetu". To rzekomy cytat ze Stanisława Lema; rzekomy, bo są kłopoty ze znalezieniem źródła, z którego pochodziłaby ta – bez wątpienia trafna – uwaga.

Publikacja: 15.10.2021 16:00

Bogusław Chrabota: Ziemia nie do sklejenia, ziemia popękana

Surfowanie w internecie

Foto: Adobe Stock

Może pochodzić zresztą skądkolwiek. Nie ma też znaczenia nazwisko ani tożsamość mędrca, który ją sformułował; istotne jest, że wyjątkowo trafnie oddaje jedną z podstawowych prawd o naszym świecie.

Demokratyczny – jak żadna dotąd w historii platforma komunikowania – internet uwolnił taką masę idiotyzmu, głupoty, bezmyślności, żenady, umysłowej, emocjonalnej czy estetycznej pustki, że pytania o przyszłość ludzkości i planety nabierają całkiem nowego sensu. Można wieścić, że zabije nas technologia, że skonsumujemy wszystkie ziemskie zasoby, że zamienimy Ziemię w zdegradowany do szczętu śmietnik etc. Ale jeszcze bardziej przerażająca jest wizja, że utoniemy w głupocie, że przebicie się w mętnym gwarze internetu z sensowną uwagą będzie równie beznadziejne jak próba wypłynięcia spod grubej warstwy lodu. Czasem widzimy to na filmach: przerażone oczy już niemal topielca z gasnącą nadzieją wypatrują ratunku aż do chwili, kiedy nasączone wodą pęcherzyki płucne ściągną ciało na dno. Wtedy kończy się życie i zaczyna ostateczność. Taki oto komentarzyk do domniemanej maksymy Stanisława Lema.

Czytaj więcej

Vanier, Zięba, Węcławski. Gdy Mistrz zawodzi uczniów

Skąd te gorzkie uwagi? Otóż piszemy w tym numerze „Plusa Minusa" o kryzysie autorytetu. To jeden z zasadniczych problemów w cywilizacji, w której popularność zdobywają takie indywidua, jak niejaki Najman, jakiś Popek czy Bąkiewicz. Internet, głównie internet, daje im tanią popularność, a jej zasada jest prosta. Wystarczy nabluzgać, błysnąć kretyńskim tatuażem, parsknąć albo się obnażyć i sława już rośnie, podlewana jak chwast hektolitrami klików i uwagą „unique users". Po kilku godzinach czy dniach to już miliony albo więcej. Jaka jest reakcja autorów podrygu lub parsknięcia? Ano traktują to jak Niagarę spodziewanej sławy. Publicznego zainteresowania, a nawet – o zgrozo! – jakiejś pokracznej formy akceptacji. „Mówią o mnie!!!" – puszy się ich ego i skłania do kolejnych parsknięć, podrygów, narcystycznych selfie czy pseudointelektualnych elukubracji. A internetowa gawiedź się cieszy, faluje, klika, klika, klika bez ustanku i opamiętania.

Mylą się jednak zazwyczaj ci, których proceder klikania dotyczy. W erze emotikonów klikanie to nie dowód miłości, ale zainteresowania. Tu fascynacja działa na równych prawach z pogardą, uwielbienie równa się nienawiści, akceptacja braku akceptacji. Przez chwilę taka postać jest królem, choćby „królem Albanii", ale po chwili tonie w odmętach hejtu albo jeszcze gorzej – zapomnienia. A to dramat i tragedia. Więc znów trzeba działać, bluzgać bądź obnażać się, bardziej i bardziej.

To ścieżki współczesnego celebrytyzmu. I prawdziwy kłopot z czymś naprawdę dużo ważniejszym, ze zjawiskiem autorytetu. Zauważacie państwo jego brak, czujecie deficyt? Kto jest dziś autorytetem? Prawdziwym punktem odniesienia? Czyż wystarczy być głową Kościoła powszechnego, laureatem Nagrody Nobla czy prezydentem średniej wielkości kraju, by zasłużyć na szacunek, bez którego nie obchodzi się autorytet? Otóż nie, zawsze znajdzie się jakiś bęcwał, najlepiej z tytułem, który taką postać opluje, a echo splunięcia podchwycą internauci. I zacznie się dodawanie postów, klikanie, wyścig w zohydzaniu, wyleje się cała rzeka gnojówki.

Dziś byle dureń może sprzedać swoim bliźnim najgłupszą myśl

Pisano kiedyś, że każdego można zabić gazetą. Tak, popularność prasy to był pierwszy kilometr na autostradzie demolowania autorytetu. Telewizja poprowadziła nas przez kolejne. A internet zawiódł na kompletne manowce. Dziś byle dureń może sprzedać swoim bliźnim najgłupszą myśl. Nie tak jeszcze dawno temu wstępu na to forum bronili profesjonalni redaktorzy. Obowiązywały jakieś reguły przyzwoitości, zasada selekcji. Byle durniów nie wpuszczano na łamy, przed mikrofon czy do telewizyjnego studia. Ale internet zabił wszelkie zasady. Laissez-faire, dziś wszystko wolno. Więc nie dziwmy się, że nie ma w sferze publicznej autorytetów, nie tęsknijmy za nimi. Jesteśmy skazani na internetowe bańki z rekordzistami kliknięć na czele. Taki już jest nasz świat. Popękany i nie do sklejenia. Trzeba nauczyć się w nim żyć. Tylko czy jest po co? Czy w ogóle warto?

Może pochodzić zresztą skądkolwiek. Nie ma też znaczenia nazwisko ani tożsamość mędrca, który ją sformułował; istotne jest, że wyjątkowo trafnie oddaje jedną z podstawowych prawd o naszym świecie.

Demokratyczny – jak żadna dotąd w historii platforma komunikowania – internet uwolnił taką masę idiotyzmu, głupoty, bezmyślności, żenady, umysłowej, emocjonalnej czy estetycznej pustki, że pytania o przyszłość ludzkości i planety nabierają całkiem nowego sensu. Można wieścić, że zabije nas technologia, że skonsumujemy wszystkie ziemskie zasoby, że zamienimy Ziemię w zdegradowany do szczętu śmietnik etc. Ale jeszcze bardziej przerażająca jest wizja, że utoniemy w głupocie, że przebicie się w mętnym gwarze internetu z sensowną uwagą będzie równie beznadziejne jak próba wypłynięcia spod grubej warstwy lodu. Czasem widzimy to na filmach: przerażone oczy już niemal topielca z gasnącą nadzieją wypatrują ratunku aż do chwili, kiedy nasączone wodą pęcherzyki płucne ściągną ciało na dno. Wtedy kończy się życie i zaczyna ostateczność. Taki oto komentarzyk do domniemanej maksymy Stanisława Lema.

Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich