Sanacja w karnym obozie

Po wrześniu 1939 r. sanacyjni dygnitarze byli eliminowani z wojska i życia publicznego. Nie szczędzono im przy tym upokorzeń czy złośliwych komentarzy. Gen. Władysław Sikorski nawet nie ukrywał politycznych powodów utworzenia specjalnego obozu dla oficerów, do którego mieli trafić ci, „którzy robią intrygi" oraz „siali ferment i niepokój w wojsku".

Aktualizacja: 22.08.2021 21:50 Publikacja: 20.08.2021 18:45

Sanacja w karnym obozie

Foto: Wikimedia Commons, Domena Publiczna

Klęska we wrześniu 1939 r. oraz internowanie władz RP na terytorium Rumunii otworzyły przedstawicielom przedwojennej opozycji drogę do władzy. Wspierani przez Francję utworzyli nad Sekwaną nowy ośrodek rządowy z gen. Władysławem Sikorskim na czele, który objął stanowiska premiera i naczelnego wodza oraz ministra spraw wewnętrznych, spraw wojskowych i sprawiedliwości. Od razu zabrał się też do odsuwania od wpływów możliwie największej liczby przedstawicieli poprzedniego reżimu. Sanacyjni dygnitarze byli eliminowani z wojska i życia publicznego. Nie szczędzono im przy tym upokorzeń czy złośliwych komentarzy. Nie bez znaczenia były poczucie krzywdy i niechęć do ludzi, którzy – zdaniem Sikorskiego – przyczynili się do jego przymusowej bezczynności po zamachu majowym. Na taką postawę szefa rządu wpływali też jego najbliżsi współpracownicy. Zdecydowanymi zwolennikami politycznych czystek i rozliczeń personalnych z ekipą sanacyjną byli w szczególności „szara eminencja" tych lat ludowiec prof. Stanisław Kot oraz generałowie Józef Haller i Ignacy Modelski. Walkę z sanacją wykorzystywali do zemsty i odegrania się na znienawidzonych przeciwnikach.

W takiej atmosferze w końcu listopada 1939 r. w Cerizay, niewielkiej miejscowości w zachodniej Francji, z rozkazu gen. Sikorskiego utworzono Ośrodek Zborny Rezerwy Oficerów, będący faktycznie miejscem odosobnienia dla „nieprawomyślnych" i „sprawców klęski wrześniowej". Kilka dni później do Cerizay wysłano pierwszą grupę 44 oficerów. Wśród nich byli m.in. generałowie Stanisław Kwaśniewski (prezes Ligi Morskiej i Kolonialnej), Ludomił Rayski (dowódca lotnictwa), Stanisław Rouppert (szef Departamentu Zdrowia w Ministerstwie Spraw Wojskowych), pułkownicy Henryk Abczyński (dyrektor Państwowych Zakładów Lotniczych), Tadeusz Alf-Tarczyński (adiutant Piłsudskiego), Władysław Rusin (komendant główny Związku Strzeleckiego), Adam Sokołowski (wojewoda nowogródzki), Mieczysław Wyżeł-Ścieżyński (prezes Związku Dziennikarzy RP), majorowie Kazimierz Jurgielewicz (wojewoda warszawski), Kazimierz Kaciukiewicz (dowódca żandarmerii w twierdzy brzeskiej, gdy internowani w niej byli działacze opozycji). Kilka miesięcy później do Cerizay trafił płk Roman Umiastowski, podczas kampanii wrześniowej szef propagandy w Sztabie Naczelnego Wodza.

Męczennik i ofiara prześladowań

Najsłynniejszym „pensjonariuszem", który dołączył do osadzonych w marcu 1940 r. był gen. Stefan Dąb-Biernacki, inspektor armii w Wilnie i fanatyczny piłsudczyk. Na jego polecenie 14 lutego 1938 r. grupa oficerów z garnizonu wileńskiego ciężko pobiła Stanisława Cywińskiego, docenta Uniwersytetu Stefana Batorego i publicystę endeckiego „Dziennika Wileńskiego". W recenzji książki Melchiora Wańkowicza Cywiński napisał, że rozbudowa Centralnego Okręgu Przemysłowego „zadaje kłam słowom pewnego kabotyna, który mawiał o Polsce, że jest jak obwarzanek: tylko to coś warte, co jest na brzegach, a w środku pustka", co było czytelną aluzją do Józefa Piłsudskiego. Oficerowie zdemolowali też redakcję „Dziennika Wileńskiego" i pobili kilka innych osób. Ani generał, ani sprawcy pobić nie ponieśli żadnych konsekwencji, natomiast Cywiński został skazany na trzy lata więzienia (ostatecznie odsiedział pięć miesięcy). Dąb-Biernacki domagał się również osadzenia go w obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej.

We wrześniu 1939 r. generał nieudolnie dowodził Armią Odwodową „Prusy". Po przegranej kampanii, jak wielu żołnierzy, przedostał się na Węgry. W styczniu 1940 r. zamierzał wrócić do kraju i podjąć pracę konspiracyjną, ale polskie władze wojskowe wezwały go do Francji. Wezwanie okazało się podstępem. Dąb-Biernacki został zatrzymany na granicy francusko-włoskiej przez żandarmerię francuską jako rzekomy szpieg niemiecki i pod eskortą przewieziony do Paryża, gdzie go tymczasowo aresztowano. Władze wojskowe wszczęły przeciwko niemu postępowanie karne. Na znak protestu Dąb-Biernacki rozpoczął w więzieniu głodówkę, zrzekł się też stopnia generalskiego.

Już z Cerizay 25 maja 1940 r. wysłał listy do prezydenta RP Władysława Raczkiewicza i prezydenta Francji Alberta Lebruna. Zrzekając się wszystkich odznaczeń polskich oraz francuskiej Legii Honorowej, protestował przeciwko „bezprawnemu" postępowaniu polskich władz, o co oskarżał przede wszystkim gen. Sikorskiego. W liście do Raczkiewicza groził: „Nie mam możliwości obecnie pociągnąć do odpowiedzialności konstytucyjnej członków Rządu Polskiego winnych nadużycia władz w stosunku do mojej osoby, zastrzegam sobie jednak prawo dalszego postępowania, przewidzianego ustawami, po powrocie do kraju".

W niefortunnym piśmie skierowanym do głowy obcego państwa uskarżał się na sposób, w jaki go potraktowano. Informując prezydenta Francji o osadzeniu w Cerizay, pisał: „Ośrodek ten, Panie Prezydencie, którego niewinnie brzmiąca nazwa nie mogłaby budzić żadnych specjalnych podejrzeń, jest w rzeczywistości miejscem karnym i dyscyplinarnym, rodzajem obozu izolacyjnego dla oficerów odsuniętych na jakiś czas z kadr Armii Polskiej we Francji". Dając sposobność obcym czynnikom mieszania się w sprawy polskiej polityki wewnętrznej, dodał: „Odkładam do przyszłej sprawiedliwości w Polsce sprawę, czy Generał Sikorski nie nadużył swej władzy i swych kompetencji. Odkładam do sądu historii, czy Generał Sikorski przez swą ambitną politykę osobistą nie zaszkodził w wielkiej mierze interesom wojskowym zarówno Aliantów, jak i Polaków, zniekształcając prawdę o kampanii wrześniowej 1939 r. i nie pozwalając na użytkowanie doświadczenia wyższych oficerów polskich". Za sprawą listów do prezydentów Dąb-Biernacki wyrósł na męczennika i ofiarę brutalnych prześladowań politycznych oraz nieformalnego przywódcę opozycji piłsudczykowskiej. Stał się też wrogiem numer jeden dla ekipy Sikorskiego i symbolem sprzeciwu sanacyjnych dygnitarzy wobec rozliczeń z przeszłością.

Sereza-Bereza

Nie jest znana dokładna liczba osób, które przewinęły się przez obóz w Cerizay. Wiadomo, że na początku czerwca 1940 r. przebywało w nim 64 oficerów i 5 szeregowców. Nie był to zresztą obóz w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie było w nim baraków, drutów kolczastych czy straży. Oficerowie zostali zakwaterowani w hotelach i pensjonatach bądź wynajmowali kwatery prywatne, opłacając pobyt z własnych pieniędzy (otrzymywali żołd, choć obniżony o połowę). Nie mogli jednak opuszczać miejscowości bez zezwolenia komendanta obozu, musieli się codziennie meldować w komendanturze, a ich korespondencja poddana była kontroli.

W powszechnej opinii obóz w Cerizay traktowany był jako obóz karny, miejsce zesłania, do którego kierowano przede wszystkim wrogów politycznych gen. Sikorskiego na podstawie decyzji administracyjnej dowódcy jednostki, bez wyroku sądowego. Nazywany był „francuskim Wiśniczem" czy „Wiśniowcem" (w Nowym Wiśniczu koło Krakowa przed II wojną światową mieściło się więzienie dla wojskowych. Cerise to po francusku wiśnia). Porównywano go również z miejscem odosobnienia w Berezie Kartuskiej posługując się zbitką Sereza-Bereza.

Odsunięci od czynnej służby w wojsku oficerowie skazani zostali na przymusową bezczynność. Poza grupą „politycznych" do Cerizay skierowano również niewielką liczbę awanturników, alkoholików, kryminalistów czy homoseksualistów. Komenda obozu rozpuściła wśród mieszkańców miasteczka plotkę, że osadzeni są podejrzani o kontakty i sympatyzowanie z Niemcami.

Obóz przestał istnieć w połowie czerwca 1940 r., gdy jego personel ewakuował się na wieść o zbliżaniu się Niemców, pozostawiając osadzonych oficerów własnemu losowi. Ci, przebywszy ponad 200 km, dotarli do francuskich portów nad Atlantykiem, a następnie na angielskich statkach do Wielkiej Brytanii. Informator gen. Modelskiego donosił, że podczas podróży publicznie krytykowali rząd i naczelnego wodza za zaistniałą sytuację.

W końcu czerwca oficerowie z Cerizay dopłynęli do Glasgow w Szkocji. Pierwszą noc spędzili na stadionie miejscowej drużyny piłkarskiej Rangers. Następnie umieszczono ich w obozach w lesie pod namiotami. W połowie sierpnia 1940 r. trafili do Rothesay, malowniczo położonego kurortu na wyspie Bute leżącej u zachodnich wybrzeży Szkocji, gdzie utworzone zostało Zgrupowanie Oficerów Nieprzydzielonych (taka była oficjalna nazwa obozu w Rothesay), przemianowane na Samodzielny Obóz Oficerski, a następnie Stację Zborną Oficerów.

Agresja i konflikty

Sikorski nie ukrywał politycznych powodów utworzenia specjalnego obozu dla oficerów, do którego mieli trafić ci, „którzy robią intrygi" oraz „siali ferment i niepokój w wojsku". Na jednym z posiedzeń rządu premier zapowiedział „odseparowanie nieużytków". Wobec innych osadzonych istniały zastrzeżenia natury moralnej (alkoholicy, hazardziści czy homoseksualiści).

Wśród umieszczonych w Rothesay zdecydowanie najwięcej było jednak oficerów, którzy ze względu na wiek i/lub stan zdrowia nie nadawali się do służby w wojsku. Dla dużej grupy brakowało też etatów. Po klęsce Francji w czerwcu 1940 r., a zwłaszcza fatalnie przeprowadzonej ewakuacji wojska polskiego do Wielkiej Brytanii, pojawił się bowiem problem nadmiaru oficerów, którzy stanowili aż 1/4 ogólnego stanu.

W archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie zachowała się lista oficerów przewidzianych do przeniesienia do Rothesay. Wśród nieco ponad 700 nazwisk jest zaledwie 17 oficerów, którzy trafili tam ze względów politycznych. W tej grupie znaleźli się m.in. znani już z Cerizay gen. Dąb-Biernacki czy ppłk Umiastowski, ale także były premier ppłk Marian Zyndram-Kościałkowski, płk Tadeusz Münnich (adiutant marsz. Śmigłego-Rydza), kpt. rez. Michał Grażynski (wojewoda śląski i naczelnik Związku Harcerstwa Polskiego), mjr Konrad Libicki (dyrektor Polskiej Agencji Telegraficznej i Polskiego Radia), ppor. rez. Stefan Mękarski (historyk i publicysta, autor wydanych po latach, obszernych „Zapisków z Rothesay 1940–1942") oraz oficerowie wywiadu: ppłk Stefan Mayer i kpt. Jerzy Niezbrzycki (Ryszard Wraga). Ten ostatni według legendy do Rothesay trafić miał po tym, gdy na pytanie komisji ewidencyjnej: kogo pragnąłby zawiadomić w razie swego wypadku, beztrosko stwierdził, że marszałka Śmigłego-Rydza, internowanego w Rumunii. Do obozu trafiali również krytyczni wobec gen. Sikorskiego narodowcy, m.in. por. rez. Adam Doboszyński, znany z marszu na Myślenice w 1936 r.

W ciągu trzech lat przez obóz oficerski w Rothesay przewinęło się ogółem blisko 800 osób. Jednocześnie przebywało w nim maksymalnie około 600 osób. Podobnie jak w Cerizay oficerowie przeniesieni do Rothesay zostali zakwaterowani w kilkunastu hotelach i pensjonatach, większość z nich wynajmowała jednak kwatery prywatne. Za zgodą władz brytyjskich mogli sprowadzić rodziny. Otrzymywali również obniżony o połowę żołd.

Poczucie napiętnowania i zupełnej zbędności oraz wszechwładna nuda i przymusowa bezczynność doskwierały wielu oficerom, co niekiedy odbijało się na ich stanie psychicznym, powodując załamania nerwowe, a nawet samobójstwa. Jeden z oficerów popełnił samobójstwo na wieść o tym, że ma być skierowany do Rothesay. Na miejscowym cmentarzu zachowało się osiem grobów polskich oficerów, choć przyczyna ich śmierci nie jest znana. Monotonia życia w połączeniu z przygnębieniem i rozgoryczeniem prowadziły do rozluźnienia dyscypliny czy wręcz do demoralizacji. Frustracja rodziła agresję i konflikty. Plagą było pijaństwo oraz donosicielstwo wśród osadzonych.

Oficerowie obowiązkowo uczestniczyli w nauce języka angielskiego. Zajęcia odbywały się trzy, a później cztery razy w tygodniu. Przechodzili również szkolenie wojskowe. Dla chętnych uruchomiono kurs samochodowy. W obozie funkcjonował też chór. Mogli także prenumerować prasę. Do miejscowych atrakcji należały kawiarnie, kino i kryta pływalnia. Osadzonym przysługiwał urlop, ale bez specjalnej przepustki nie mogli opuścić wyspy. Ich listy przed wysłaniem podlegały cenzurze.

W końcu 1940 r. w szkockim Tighnabruaich utworzony został specjalny Podobóz Oficerski. W miejscowych pensjonatach i hotelu umieszczono około 50 osób. Zdecydowana większość z nich przebywała wcześniej w Rothesay. Wobec tej grupy oficerów toczyły się przeważnie postępowania przed sądami polowymi. Najczęściej zarzucano im alkoholizm i „kartograjstwo". Zdarzały się przypadki przywłaszczenia stopnia oficerskiego. Niektórzy mieli problemy z dyscypliną wojskową bądź uważano ich za zboczeńców seksualnych. Pod naciskiem Brytyjczyków obóz został ostatecznie zlikwidowany w czerwcu 1942 r. Dłużej, bo do końca 1943 r., przetrwał obóz w Rothesay, ale i on został ostatecznie zlikwidowany po śmierci gen. Sikorskiego przez jego następcę na stanowisku naczelnego wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Wcześniej sprawa dyskutowana była na forum emigracyjnej Rady Narodowej i w brytyjskiej Izbie Gmin.

Zdecydowanie złą sławą cieszył się obóz dyscyplinarny w Kingledoors w południowej Szkocji przeznaczony dla żołnierzy oskarżonych o defetyzm, niesubordynację, krytykę przełożonych czy inne wykroczenia dyscyplinarne. Więźniowie przebywali w namiotach, a sam obóz otoczony był podwójnymi zasiekami z drutu kolczastego. W następnych miesiącach obóz jeszcze dwukrotnie był przenoszony. Wtedy też nieco poprawiły się warunki bytowe, gdyż więźniowie umieszczeni zostali w drewnianych barakach, ale nadal panował bardzo surowy reżim. Obóz został zlikwidowany jeszcze w końcu 1941 r.

Obozy w Cerizay czy w Rothesay z pewnością nie przynoszą chluby polskiemu rządowi i władzom wojskowym z gen. Sikorskim na czele. Choć wykorzystywane były jako środek represji przeciwko przeciwnikom politycznym, to niefortunne jest zrównywanie ich z obozem w Berezie Kartuskiej czy twierdzą w Brześciu, gdzie więźniowie byli bici i lżeni. Stefan Mękarski, opuszczając Rothesay na początku lipca 1942 r. po 22 miesiącach pobytu, zanotował nawet: „Czasem wydaje mi się, że w historii tortur polskich w tych latach, nie rzeka Kołyma, nie Morze Białe, nie Komi, Starobielsk, katorga sybirska i nie obozy koncentracyjne w Dachau, Oranienburgu czy Oświęcimiu – ale Rothesay wymieniane będzie jako miejsce najbardziej ponurej zagłady kilkuset polskich inteligentów". Jakże się mylił. Przymusowej izolacji, w całkiem przecież znośnych warunkach, nie da się zrównać z fizyczną zagładą. 

Prof. Krzysztof Tarka jest historykiem, wykładowcą Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. Zajmuje się polską emigracją polityczną i działaniami władz PRL wobec wychodźstwa

Klęska we wrześniu 1939 r. oraz internowanie władz RP na terytorium Rumunii otworzyły przedstawicielom przedwojennej opozycji drogę do władzy. Wspierani przez Francję utworzyli nad Sekwaną nowy ośrodek rządowy z gen. Władysławem Sikorskim na czele, który objął stanowiska premiera i naczelnego wodza oraz ministra spraw wewnętrznych, spraw wojskowych i sprawiedliwości. Od razu zabrał się też do odsuwania od wpływów możliwie największej liczby przedstawicieli poprzedniego reżimu. Sanacyjni dygnitarze byli eliminowani z wojska i życia publicznego. Nie szczędzono im przy tym upokorzeń czy złośliwych komentarzy. Nie bez znaczenia były poczucie krzywdy i niechęć do ludzi, którzy – zdaniem Sikorskiego – przyczynili się do jego przymusowej bezczynności po zamachu majowym. Na taką postawę szefa rządu wpływali też jego najbliżsi współpracownicy. Zdecydowanymi zwolennikami politycznych czystek i rozliczeń personalnych z ekipą sanacyjną byli w szczególności „szara eminencja" tych lat ludowiec prof. Stanisław Kot oraz generałowie Józef Haller i Ignacy Modelski. Walkę z sanacją wykorzystywali do zemsty i odegrania się na znienawidzonych przeciwnikach.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje