Z Orbánem i Salvinim? A dlaczego nie?

Nie histeryzuję, gdy Kaczyński i Morawiecki rozmawiają z Orbánem i Salvinim, nawet jeśli Włoch wydaje mi się krzykliwym demagogiem, a Węgier – potencjalnym autokratą. Bardziej autokratyczne są rządy poprawności, które intelektualne i moralne dogmaty nazywane postępowymi przedstawiają jako coś jedynego i nieuchronnego.

Aktualizacja: 18.04.2021 14:23 Publikacja: 16.04.2021 00:01

W krytyce aliansu z Viktorem Orbánem (w środku) czy Matteo Salvinim (z prawej) można się doszukiwać

W krytyce aliansu z Viktorem Orbánem (w środku) czy Matteo Salvinim (z prawej) można się doszukiwać szantażu – każdy, kto się z nimi zbrata, może zostać oskarżony o zdradę. Na zdjęciu spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z premierami Węgier i Włoch, 1 kwietnia 2021 r. w Budapeszcie

Foto: AFP

Rosja mobilizuje siły wokół Ukrainy. USA ogłaszają stan zagrożenia w Europie. Morawiecki w Budapeszcie organizuje z Orbánem i Salvinim proputinowski blok polityczny. To nie jest prima aprilis" – napisał Donald Tusk, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej. Aleksander Kwaśniewski z kolei nie ma wątpliwości: Jarosław Kaczyński gotów jest ogłosić, że nie Unia Europejska jest gwarantem naszej przyszłości, ale Władimir Putin.

To odpowiedź na jeszcze nie w pełni skonsumowany pomysł nowej osi w europarlamencie. Partnerami mają być: PiS Jarosława Kaczyńskiego, węgierski Fidesz Victora Orbána i włoska Liga Mattea Salviniego, idący razem z hasłami skądinąd ostrożnymi i nawet odrobinę eklektycznymi. Oto deklaracje prowadzącego negocjacje premiera Morawieckiego: „NATO jako podstawowa płaszczyzna zapewnienia bezpieczeństwa, ale także pogłębiona integracja europejska w tych obszarach, które są potrzebne. Ale jednocześnie szanująca narodową suwerenność, wolność, wolność jednostek, ale przede wszystkim rzeczywiste europejskie wartości, takie jak rodzina, godność jednostki, chrześcijaństwo, obrona tych wartości przed różnymi innymi kulturami, które spoza Europy, ale i z wewnątrz Europy, próbują je atakować".

Winien jest Putin?

Im bardziej krytyka tego nowego sojuszu schodzi w dół, tym bardziej jest dosadna, by nie rzec: prymitywna. Czytamy o putinowskich marionetkach, ba o... brunatnej międzynarodówce. Pewien średnio udany komentator lewicowy nazwał Mattea Salviniego, niedawnego włoskiego wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych, nazistą, co jest kompletną bzdurą. Oczywiście, wątek domniemanego moskiewskiego patronatu i rosyjskich korzyści jest przez opozycję liberalno-lewicową i opozycyjne media eksploatowany najmocniej. „Polski rząd gra w grę projektowaną na Kremlu" – nie ma wątpliwości Paweł Kowal, dawniej polityk PiS, a dziś PO.

Ostrzał musi być bezpardonowy, bo tak się w Polsce rozmawia o polityce na wszystkich polach. Odpowiedź jest, jak zawsze w tej polityce, w duchu Kalego. Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński wypomina Tuskowi związki z niemiecką CDU, która nie zrezygnowała z budowy wraz z Rosjanami gazociągu Nord Stream 2. Inny polityk PiS nazwał niemiecką chadecję „najbardziej prorosyjską formacją w Europie".

Można do woli debatować nad stopniem prorosyjskości poszczególnych polityków europejskich. To premier Orbán, a nie chadecy znad Renu, podważał najmocniej sankcje UE wobec Kremla związane z agresją na Ukrainę. Żaden z polityków niemieckich nie paradował też po placu Czerwonym w koszulce z podobizną Putina – jak Salvini. Jeśli potrzeba było sugestywnego obrazka ilustrującego kokietowanie dyktatora, to go dostaliśmy.

Ale też w tym przerzucaniu się odpowiedzialnością tych czy innych rządów i partyjnych liderów za niechęć do powstrzymywania Moskwy kryje się szersza prawda. Mało kto w Europie ma dziś ochotę na przeciwdziałanie rosyjskiemu imperializmowi i rosyjskim występkom przeciw praworządności. Takie emocje jak po aresztowaniu Aleksieja Nawalnego zawsze są chwilowe i zbyt słabe.

W wielu wypadkach mamy do czynienia z tradycjami poszczególnych narodów i państw, które są silniejsze niż demokratyczne standardy czy solidarność z innymi. Jan Rokita przypomniał w erudycyjnym wywodzie na łamach „Sieci", jak mocne sympatie wobec Rosji cechowały na ogół politykę Włoch – od XIX wieku. Lewicowy były premier Matteo Renzi manifestujący przyzwolenie na zabór Krymu przez Putina w roku 2016 nie różni się tu wiele od Salviniego. W tym sensie wywód o świecie wykreowanym przez Putina wydaje się klasycznym produktem spiskowej wizji świata. Lewica nie jest od niej wolna.

Dochodzą do tego licytacje wewnątrzpolskie. Politycy PO jeszcze niedawno oskarżali rządzącą prawicę o zamiar rozpętania wojny z Rosją. Ten wątek nawet teraz się pojawia, choćby przy okazji tematu katastrofy smoleńskiej. Czołowym krytykiem „proputinowskiego kursu" Kaczyńskiego i Morawieckiego jest dziś Radosław Sikorski, który w przeszłości, na początku rządów koalicji PO–PSL, nawoływał do wciągnięcia Rosji do Unii Europejskiej i NATO. W tych samych latach Donald Tusk nawoływał do resetu w relacjach z Kremlem, gdzie tak jak dziś zasiadał Putin. Tych wysiłków nie przerwał w roku 2010 nawet Smoleńsk. Choć polskie elity polityczne są w swej większości instynktownie antyrosyjskie, zdają się po troszę zamieniać rolami. Gdy jedni mocniej przestrzegają przed zagrożeniem, drudzy są przedmiotem podejrzeń o gotowość dogadywania się z rosyjskim reżimem.

Pieniądze i złudzenia

Prawdą jest natomiast i to, że przy całej umiejętności rosyjskiej dyplomacji do grania na wielu europejskich fortepianach formacje antyeuropejskie i eurosceptyczne zajmują szczególne miejsce w strategii Kremla. Są przecież potencjalnym narzędziem osłabiania Unii Europejskiej jako politycznego organizmu. Stąd nie tylko polityczne flirty, ale i finansowe wsparcie dla tego nurtu – Salvini też nie uniknął oskarżeń o przyjmowanie moskiewskich pieniędzy. I tu powinna się zapalić ostrzegawcza lampka. Czy mamy do czynienia jedynie z polityczną grą czy także ze swoistym mafijnym uzależnieniem? Pamiętajmy, że o ile Orbán dopiero teraz opuszcza Europejską Partię Ludową, a więc rozstaje się oficjalnie z liberalnym mainstreamem, o tyle Salvini i jego Liga byli w europarlamencie sprzymierzeni z siłami jeszcze bardziej otwarcie grającymi na Rosję – jak Alternatywa dla Niemiec czy francuskie Zjednoczenie Narodowe.

Do tej pory Kaczyński obawiał się zbliżenia z takimi formacjami. Wahał się i teraz. Czy da się usprawiedliwić kurs na Salviniego? Z pewnością liderzy PiS mogą się powołać na wspólny stosunek do wielu tematów, od stopnia europejskiej integracji do kwestii powstrzymania napływu imigrantów.

Czy byłoby to wystarczające tłumaczenie, gdyby blok eurosceptyczny mógł sięgnąć po realny wpływ na politykę Unii? Chyba nie. Ale przecież wyczekiwana właśnie przez Salviniego wiosna 2019 roku nie przyniosła antycentralizacyjnego przełomu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Euroentuzjastyczny establishment dominuje jeszcze bardziej. Na razie więc te alianse PiS to tylko szukanie doraźnych sojuszników, i to raczej w sprzeciwie wobec różnych trendów niż w konstruktywnych rozwiązaniach. – To reakcja na ewolucję Europejskiej Partii Ludowej. Jeszcze kilka lat temu chadecja była do pewnego stopnia otwarta na prawicową wrażliwość, teraz jest laicka, federalistyczna i zamknięta na inne racje niż czysta polityczna poprawność. Te nowe sojusze nie mają skądinąd większego praktycznego znaczenia. Żadna z tych partii, od PiS do francuskiego Zjednoczenia Narodowego, nie ma żadnego wpływu na politykę Unii – mówi polityk PiS istotny dla jego europejskiej polityki.

Morawiecki i jego współpracownicy pocieszają się nawet, że ewentualny sojusz z Orbánem i Salvinim to może droga do przekonania eurosceptyków, aby uwolnili się od rosyjskich złudzeń. Trochę to naiwne, jeśli te złudzenia są fundowane również na transferze pieniędzy do zachodniej polityki. Ale oczywiście polski rząd nie jest zobowiązany nowymi konfiguracjami do wyrównania szeregów z kimkolwiek. Może się nawet powoływać na wypowiedź Salviniego dla dziennika „Corriere della Sera", która zabrzmiała jak zrozumienie dla polskiego oporu wobec rosyjskich zakusów.

Wolność czy samowola

Mój sceptycyzm jest oczywisty – w tej jednej sprawie bliższa jest mi pryncypialność amerykańskiego prezydenta Joe Bidena nazywającego Putina „mordercą" (choć dopiero się okaże, czy kryje się za tym spójna postawa). Ale też warto podkreślić: program szybszej europejskiej integracji forsowany przez partie mainstreamowe, chadecję, socjalistów czy liberałów, nie jest z kolei automatyczną gwarancją takiej czy innej polityki Europy wobec Rosji. W krytyce aliansu z Orbánem czy Salvinim można się za to doszukiwać szantażu: „Nie wolno wam szukać zbliżenia z formacjami, które podzielają wasze oceny co do przyszłości Europy powiedzmy w 80 proc., bo oskarżymy was o zdradę". Takie oskarżenia miałyby sens, gdyby rzucali je ludzie stawiający na konsekwentną odmowę współpracy z Putinem. Tymczasem tak nie jest. Cyniczni gracze wymawiają innym grę.

Oddzielnym problemem jest definiowanie rysującego się sojuszu jako zmowy sił antydemokratycznych i skrajnych. Widzę tu jakiś problem. Program Unii „luźniejszej", pozwalającej poszczególnym państwom maszerować własną drogą, jawi się ze strony PiS czy Orbána jako stawka na uzyskanie swoistego immunitetu. Przyznajemy sami sobie prawo do rozwiązań co najmniej kontrowersyjnych. Polski rząd broni na przykład własnego prawa do naciskania na sędziów, a w przyszłości nawet pewnego rodzaju czystki w wymiarze sprawiedliwości.

Powiedzmy wprost: Fidesz jeszcze w ramach Europejskiej Partii Ludowej zapewnił sobie możność pomagania sobie w rządach nad własnym krajem łokciami w tak wielu sferach, że ten społeczny model chwieje się niebezpiecznie między populistyczną demokracją a oligarchią. Ład naprawdę demokratyczny zakłada żadne lub ograniczone przywileje dla ekipy rządzącej i dla ludzi władzy. Na Węgrzech są one przeogromne. W fascynacjach Kaczyńskiego i jego ludzi można wyczuć podobne tęsknoty. I można je tłumaczyć poczuciem permanentnej wojny prawicy ze starymi elitami czy korporacjami. Prawnicy, naukowcy, artyści, biznes, wszyscy oni są na ogół przeciw. Poczucie oblężonej twierdzy może tu popychać do niekonwencjonalnych, wątpliwych rozwiązań. Ta pokusa jest zdradliwa.

Zarazem jednak nic tu nie jest proste. Bo jeśli z kolei Liga Salviniego jest „skrajną prawicą", powstaje pytanie, jakie kryteria za tym przemawiają. Czy chodzi o twarde ruchy Salviniego przeciw nielegalnej imigracji, która zmieniła Włochy w swoiste państwo frontowe, narażone na różne plagi społeczne i kłopoty? Jeśli tak, to poprawność polityczna staje się gorsetem pętającym jakąkolwiek debatę. Także dyskusję o konsekwencjach przynależności do Unii czy o możliwości rozpychania się różnych państw w jej ramach. Liga to normalna demokratyczna partia. Z wadami typowymi dla wszystkich włoskich formacji.

Tak oto spór o metody sprawowania władzy nakłada się na pytanie o rzeczywiste prawo państw europejskich do własnej drogi, kulturowej, obyczajowej, społecznej. Nie mam tu prostej, mechanicznej odpowiedzi, jak oddzielić jedno od drugiego. Zwłaszcza gdy wiele państw europejskich o bardziej klasycznym modelu ustrojowym też zmaga się z problemami korupcji, alienacji władzy, deficytów demokracji. Ten sam kłopot mają zresztą również zbiurokratyzowane instytucje europejskie.

Kto obroni chrześcijaństwo

Ciekawy punkt widzenia zaprezentował w poprzednim „Plusie Minusie" Michał Szułdrzyński. Pisząc o zmianach kulturowych, wystąpił jako ich krytyk i zresztą pesymista. „Z jednej strony mamy niekontrolowaną migrację, która skłoniła Brytyjczyków do opuszczenia Unii i dla wielu Europejczyków jest źródłem lęku o przyszłość, a z drugiej wiarę, już nie tylko lewicy, ale coraz częściej dawnych partii chadeckich, że jedynym celem polityki jest postęp, a miarą cywilizacji – emancypacja i uznanie zachowań kolejnych mniejszości seksualnych za standard. Podobnie jest z przekonaniem, że dostęp do aborcji to podstawowe prawo człowieka. Co ciekawe, duża część polskiego centrum i cała lewica widzą Europę wyłącznie przez ten pryzmat. Poza naśladownictwem nie proponują jednak żadnej refleksji, czym integracja powinna być. Ci zaś, którzy rozumieją postęp w inny sposób, nazywani są od razu wrogami wolności i zwolennikami prześladowania kobiet, homofobami, transfobami itp.".

Zarazem Szułdrzyński uznał przyszłość za w wielu punktach zdeterminowaną. Bo chrześcijaństwo zaczyna być spychane do roli mniejszości, bo następuje zwrot w kierunku zupełnie innej wizji człowieka w społeczeństwie. Pojawia się w komentarzu refleksja na temat malejącej roli Kościoła, po części na skutek jego własnej winy. Znamienny jest internetowy tytuł : „Nie ma nadziei na renesans chrześcijańskiej Europy".

Wicenaczelny „Rzeczpospolitej" nie wierzy w szczególności w skuteczność polityków jako autorów ewentualnego odrodzenia wartości. Przytacza okoliczności drobniejsze: Salvini to człowiek o burzliwej biografii, także erotycznej, z pewnością nieżyjący po chrześcijańsku. Ale ma też zastrzeżenia znacznie bardziej fundamentalne. Budująca oligarchię ekipa Orbána nie jest żadnym wzorcem moralnym. Także naśladujący jej metody rząd PiS.

Jest w tym sporo racji. Można mieć zasadniczą wątpliwość, czy jakakolwiek partia, czy jacykolwiek politycy kierujący się doraźnymi zyskami mają szansę na odrodzenie tradycyjnej etyki.

Ale też bardziej bym te oceny wyważył. Co do zachodniej prawicy „niemainstreamowej" to spotyka się ona z dwiema sprzecznymi krytykami. Bywa przedstawiana jako formacja próbująca zawracać wskazówki zegara, prawie reakcyjna. I zwraca się zarazem uwagę na to, że ci politycy traktują chrześcijaństwo już tylko jako swoisty lukier, ozdobnik. Godząc się ze znaczną częścią zmian. Nie tylko chadecy, także Salvini nie próbuje bić się o zakaz aborcji albo zmianę podejścia wobec LGBT.

– Tak, ludzie Salviniego są raczej postchrześcijanami niż chrześcijanami. Ale w dyskursie na przykład o korzeniach Europy formułowana przez nich przestroga przed ich całkowitym unieważnieniem ma pewne znaczenie – mówi minister rządu Morawieckiego.

Co do Węgier i Polski można z kolei źle oceniać metody utrwalania władzy przez rządzące nimi prawicowe ekipy. Ale na przykład rząd Orbána ma pewne osiągnięcia (skądinąd większe niż PiS) w forsowaniu tendencji pronatalistycznych, czyli zachęcania do rodzenia dzieci, choć nie próbował zakazywać aborcji.

Gdy wszyscy myślą tak samo

Polska prawica jest może najbardziej związana z Kościołem i ostatnimi czasy ten alians nie służy specjalnie ani katolicyzmowi, ani prawicowej polityce. Ale trzeba przyznać, że pomimo wszelkich anachronizmów w stylu i jawnych błędów (próba zakazu aborcji eugenicznej w apogeum pandemii) udaje się ciągle ekipie Kaczyńskiego powstrzymywać najbardziej radykalne nowinki zachodnie. Nie wiadomo na jak długo. Koncepcja osłaniania tradycyjnej agendy socjalnymi transferami miała w każdym razie do pewnego momentu sens. Dziś jest poddana ostrej próbie.

Zanim wydamy definitywny wyrok, powinniśmy się przestraszyć momentu, w którym wszyscy będą myśleć tak samo. I wszyscy uznają świetlaną przyszłość za jedyną drogę rozwoju – „bo taka jest żelazna logika postępu". Konsolidowanie się takiej czy innej prawicy w Parlamencie Europejskim ma tę zaletę, że zmusza do wysłuchiwania innych głosów, respektowania innych punktów widzenia. Dlatego nie histeryzuję, kiedy Kaczyński i Morawiecki rozmawiają z Orbánem i Salvinim, nawet jeśli Włoch wydaje mi się krzykliwym demagogiem, a Węgier – potencjalnym autokratą. Jako bardziej autokratyczne jawią mi się rządy poprawności, które intelektualne i moralne dogmaty nazywane postępowymi przedstawiają jako coś jedynego i nieuchronnego.

„Każde państwo ma prawo kroczyć własną ścieżką. Nie może być żadnej organizacji, która będzie decydować, kto jest demokratą, a kto nie jest. [...] U naszych bram jest islamizm, który musimy pokonać. Bez tego nie ma przyszłości" – mówi Salvini. Rzecznicy politycznej poprawności nie pozwalają na takie proroctwa. Zwalczają dużo mniej opresyjne chrześcijaństwo jako coś nienaturalnego i sprzecznego z wolnością, za to wobec cudzej oferty cywilizacyjnej są bezbronni i niezdolni do zajęcia stanowiska. W imię czystego pluralizmu jestem za tym, aby ktoś przekłuwał takie balony.

Ma rację Szułdrzyński: na krytyce podobno moralnie zdegenerowanego Zachodu korzysta Putin (choć przecież sama Rosja jest w pewnych sferach mekką relatywizmu i nihilizmu). Ale jedyną drogą dla Europy wydaje mi się w tej sytuacji solidna praca nad własną tożsamością. Dlatego niech rozkwita sto kwiatów, także prawicowych. Nawet ich dwuznaczna geneza i podejrzane interesy z Rosją wydają mi się mniej groźne niż zakneblowanie tej strony sporu. Ona i tak jest bliska zadławienia.

Rosja mobilizuje siły wokół Ukrainy. USA ogłaszają stan zagrożenia w Europie. Morawiecki w Budapeszcie organizuje z Orbánem i Salvinim proputinowski blok polityczny. To nie jest prima aprilis" – napisał Donald Tusk, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej. Aleksander Kwaśniewski z kolei nie ma wątpliwości: Jarosław Kaczyński gotów jest ogłosić, że nie Unia Europejska jest gwarantem naszej przyszłości, ale Władimir Putin.

To odpowiedź na jeszcze nie w pełni skonsumowany pomysł nowej osi w europarlamencie. Partnerami mają być: PiS Jarosława Kaczyńskiego, węgierski Fidesz Victora Orbána i włoska Liga Mattea Salviniego, idący razem z hasłami skądinąd ostrożnymi i nawet odrobinę eklektycznymi. Oto deklaracje prowadzącego negocjacje premiera Morawieckiego: „NATO jako podstawowa płaszczyzna zapewnienia bezpieczeństwa, ale także pogłębiona integracja europejska w tych obszarach, które są potrzebne. Ale jednocześnie szanująca narodową suwerenność, wolność, wolność jednostek, ale przede wszystkim rzeczywiste europejskie wartości, takie jak rodzina, godność jednostki, chrześcijaństwo, obrona tych wartości przed różnymi innymi kulturami, które spoza Europy, ale i z wewnątrz Europy, próbują je atakować".

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich