Napisał pan w swojej biografii, że piłkarz musi mieć czystą głowę i nie może się zajmować niczym innym poza grą. Nie ma już szans, by w tym samym czasie studiować?
Żeby dojść do wysokiego poziomu, trzeba poświęcić się w stu procentach. Nauka jest ważna, trzeba jej przypilnować, doprowadzić do jakiegoś poziomu – teraz takim minimum wydaje się matura. Ja chodząc do technikum samochodowego, w porozumieniu z Gwardią Warszawa musiałem już brać korepetycje. Miałem trudności z łączeniem szkoły z intensywnymi treningami. Jako 15-latek trenowałem już z dorosłymi, z zawodowcami. Nie da się robić wszystkiego naraz, zawsze coś odbywa się kosztem czegoś innego. Nie można mieć za dużo na głowie. Oczywiście są wyjątki, ale nikt nie jest w stanie zaliczać przez trzy tygodnie sesji podczas studiów i jednocześnie być piłkarzem na wysokim poziomie. Wtedy nie można się skupić na treningu, spala się energię podczas nauki. Zresztą tak samo podczas robienia biznesu. Myśląc o robieniu pieniędzy, nie jesteśmy w stanie oddać się sportowi.
A jak ktoś ma wielki talent?
Nie wystarcza. Sport nie polega na tym, że przez miesiąc wypracowuje się wysoką formę, która przez całe życie pozwoli nam grać w dobrym klubie albo reprezentacji. Przecież nawet kiedy całkowicie oddajemy się piłce, też przychodzą słabsze momenty. I wtedy trzeba znaleźć drogę wyjścia z kryzysu, mieć na to czas.
Brakuje panu piłkarskiej szatni czy jednak jako osobie, której udało się skończyć studia, niekoniecznie?
Szatnia może być bardzo fajna – tak jak fajnie może być przy stole na imprezie, jeżeli jest dobra atmosfera, a liderami są ci, którzy mają coś mądrego do powiedzenia. Gorzej jest, jeżeli w szatni dominuje ktoś, kto mówi dużo i głupio, bo to ma wpływ na pozostałych zawodników. Efekt tego widać także na boisku, bo jak w szatni jest głupio, to tak samo podczas gry. Szatnia to miejsce specyficzne, trudne. Pamiętajmy, że nie siedzą w niej ludzie, którzy co tydzień walczą tylko z przeciwnikami. Najpierw muszą rywalizować między sobą o możliwość gry. To walka fizyczna, kontaktowa, wyścig, ale ważna jest także siła mentalna. Trzeba wiele znieść, wytrzymać w głowie. Myślę, że teraz szatnia już się zmieniła, bo życie piłkarza jest inne i inne są także wymagania. Trzeba trzymać wysoki poziom nie tylko na boisku, ale także poza nim. Piłkarz sprzedaje się w mediach, zarabia swoim wizerunkiem. Jeśli pojawia się biznes i sponsorzy, to trzeba być bardziej otwartym. Nie trafi się do wielkiego klubu, będąc tylko genialnym piłkarzem, to już nie wystarcza.
„Nie da się już być drugim George'em Bestem" – dla niektórych to spore zaskoczenie, że powiedział to właśnie pan.
Już za moich czasów się nie dało. Najpierw zasuwałem między szkołą a treningami. W Legii, kiedy miałem gorszy okres, przychodziłem na zajęcia dodatkowe wieczorami. Raz zapomniałem butów, poprosiłem żołnierza z wartowni, żeby otworzył mi magazyn. Później magazynierka wykorzystała ten fakt i ogłosiła, że jej wszystko zginęło. Żołnierz poszedł do aresztu, a ja trenowałem, kiedy inni mieli urlopy. Oczywiście są sytuacje, kiedy widzi się zawodnika w innym stroju niż dres, czasami z lampką wina w dłoni, ale we współczesnym futbolu trzeba się całkowicie podporządkować karierze. Jeśli ma się chęć coś osiągnąć, trzeba być piłkarskim narkomanem, żyć tym, co się robi, 24 godziny na dobę. Kiedy słyszę zawodnika, który mówi, że nie ogląda meczów w telewizji, bo go to nie interesuje, to jest chora sytuacja. Ja nawet teraz ciągle muszę je oglądać.
Obalił pan teorię o biedzie, a jak jest z szybkim małżeństwem? Pomaga czy przeszkadza?
Piłkarz musi myśleć przede wszystkim o karierze. Oczywiście jest młody – może mieć przyjaciółki, narzeczone, czasem nawet zdarzy się jakaś mądra kobieta, z którą można chcieć się związać na całe życie. Tyle tylko, że piłkarz spędza w domu mało czasu, często ma mecze wyjazdowe, nie może dać dużo z siebie drugiej osobie, raczej tylko korzysta ze wsparcia. Zawodnik na wysokim poziomie wymaga wielu poświęceń ze strony najbliższych. Wczesne małżeństwa, zawierane między 25. a 28. rokiem życia, bywają udane, ale wymagają dużej dojrzałości po obu stronach. Jednak optuję za tym, że w tym wieku dla piłkarza, jeśli profesjonalnie myśli o swojej karierze, najważniejsza powinna być piłka. Mamy tak napięty grafik, tak dużo czasu musimy poświęcić swojemu zawodowi, że nasze wyobrażenie o prawdziwym związku zazwyczaj jest – delikatnie mówiąc – niewystarczające. Piłkarz często nie ma czasu, by dobrze poznać drugą osobę.
Jak pan radził sobie z presją? Widzew Łódź kupił pana za 21 milionów złotych, to był rekord na tamte czasy.
Szokiem była dla mnie nie tyle cena, ile publiczne podanie jej do wiadomości. Wtedy nie było takich zwyczajów. Wszystko spadło na mnie nagle, byłem pewny, że trafię do Legii, bo przecież byłem w wojsku. Studiowałem, byłem w Gwardii, ale przysięgę też złożyłem – co prawda w gabinecie i z długimi włosami, ale zawsze. Okazało się jednak, że pójdę do Widzewa, a tam były takie charaktery, że nie porównałbym mojej sytuacji nawet do wrzucenia do głębokiego basenu.
To do czego?
Zrzucili mnie z samolotu na środek oceanu. I nie tylko miałem się uratować, ale wymagali jeszcze, żebym stylowo płynął.
Walczyć w Łodzi o swoje było nawet trudniej niż później w Celticu Glasgow?
W Widzewie wtedy liderzy odeszli, a ci, którzy zostali, chcieli przejąć ich rolę nie tylko na boisku. Naśladowali ich zachowania także w szatni. To był problem. Poza tym trener Władysław Żmuda był dość delikatny, na dużo pozwalał zawodnikom, którzy to wykorzystywali. Było wiele niepotrzebnych słów i zachowań.
Mówił pan wtedy, że wracając do Warszawy, otwierał okno samochodu, żeby oddychać świeżym powietrzem.
A teraz jeżdżę po całej Polsce i Europie, mogę mieć otwartą szybę i czuję się dobrze.
Wie pan, co to znaczy, jak napastnikowi zaczynają liczyć minuty bez gola. Myśli pan, że Lewandowskiemu teraz zaczną?
Trenując i oddając się całkowicie piłce, nie powinien czuć wagi tych minut. Jeżeli jesteśmy w porządku wobec siebie i kolegów z drużyny, to nie jest żaden ciężar. To ludzkie, czasami takie sytuacje się zdarzają. W takich momentach ważne jest wsparcie, gole innych piłkarzy i kolejne zwycięstwa. Jeżeli Robert po strzelonych golach podkreśla rolę swoich kolegów, a nie krzyczy, że to tylko jego zasługa, jeżeli potrafi się cieszyć także z ich bramek i przyjmuje do siebie uwagi, jeśli coś jest nie tak, na pewno szybko poradzi sobie z tą sytuacją. Problem mógłby się pojawić, gdyby brak skuteczności jednego piłkarza stanowił alibi dla pozostałych. Nie można mówić: „Bo on nie strzelił". Nie na tym poziomie.
Niektórzy mówią, że Lewandowski za dużo macha rękami i gestykuluje podczas gry.
Pytanie, po co i w jakich sytuacjach tak robi. Jeśli macha pod publiczkę, to źle. Jeśli denerwuje się i przeklina, bo ma to pomóc w rozegraniu następnej akcji – to dobrze. Nigdy nie słyszałem trenera, który mówiłby w szatni: „Czy byłbyś tak miły i podbiegał do przeciwnika szybciej, gdyż jest on bardzo groźny? Zrobisz to dla mnie?". W piłce padają mocne słowa, bo piłka to mocne emocje. To one powodują, że mówimy bardzo krótko i w taki sposób, by przekaz błyskawicznie trafiał do kolegów. Wersal to nawet we francuskiej piłce się nie przebił.
rozmawiał Michał Kołodziejczyk, redaktor naczelny WP SportoweFakty
Dariusz Dziekanowski (ur. 1962), uznawany za jeden z największych talentów piłkarskich początku lat 80. Grał m.in. w Gwardii Warszawa, Widzewie Łódź, stołecznej Legii, a za granicą – w szkockim Celticu Glasgow i niemieckiej Alemannii Aachen. W reprezentacji Polski rozegrał 63 mecze i strzelił 20 goli
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95