Zygmunt Nowakowski. Ludzie mi wierzą, nie mogę wrócić

Aktor, reżyser i dyrektor teatru, ale także poczytny pisarz, wzięty felietonista i publicysta polityczny, a na dodatek działacz sportowy i obrońca praw zwierząt. We wszystkich swych wcieleniach pozostawił Zygmunt Nowakowski (właściwie Tempka) trwały ślad.

Publikacja: 23.07.2021 18:00

Gawędziarz niezrównany. Jak wylicza sam Zygmunt Nowakowski, po 1939 r. napisał ponad tysiąc pogadane

Gawędziarz niezrównany. Jak wylicza sam Zygmunt Nowakowski, po 1939 r. napisał ponad tysiąc pogadanek radiowych. Na zdjęciu przy mikrofonie Radia Wolna Europa, 1 stycznia 1970 r.

Foto: RSW/RSW/Forum

Urodził się 130 lat temu w Krakowie. Tam też po latach studiuje polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, równocześnie debiutuje na deskach Teatru Ludowego, a niebawem dostaje angaż do Teatru im. Juliusza Słowackiego. Gdy wybucha I wojna światowa, wstępuje do Legionów Polskich. Prochu zanadto nie powącha. Służy na tyłach w poczcie polowej. W 1920 r. wraca na scenę. Otrzymuje główną rolę w zastępstwie nieobecnego aktora i tak rozpoczyna się jego wielka kariera teatralna. Nie tylko gra, ale także reżyseruje spektakle, wciela się w rolę dramaturga, pisze recenzje teatralne. A przecież otwiera się przed nim jeszcze jedna ścieżka, gdy zostaje pierwszym aktorem polskim ze stopniem naukowym. Choć jego promotor, młody wówczas prof. Ignacy Chrzanowski, w przyszłości wybitny historyk literatury, bardzo chwali jego doktorat, Nowakowski nie wybiera kariery naukowej. Po latach trochę żałuje, ale jak wspomina, nie pamięta sytuacji, w której doktorat przyniósłby mu choć grosz zarobku.

W 1926 r. w wieku 35 lat na trzy sezony zostaje dyrektorem Słowackiego. Utalentowany reżyser przyciąga do teatru widza, a jako sprawny menedżer przeprowadza najpoważniejszy od początku istnienia krakowskiej sceny remont. Równocześnie nawiązuje współpracę z nowo powstałą rozgłośnią radiową w Krakowie. Mimo sukcesów, zmęczony i rozgoryczony ciągłymi utarczkami z lokalnymi włodarzami o pieniądze, odchodzi z dyrektorskiego stanowiska. Przestaje także występować na scenie i reżyserować. Kontakt z teatrem ogranicza do roli widza (w jego pośmiertnych papierach zachowała się karta wolnego wstępu do Teatru Słowackiego na sezon 1938/1939).




***

Niebawem objawia się jako felietonista „Ilustrowanego Kuryera Codziennego". Popularny „Ikac", wydawany w Krakowie, jest wysokonakładowym dziennikiem polityczno-informacyjnym o ogólnopolskim charakterze. Prawie przez dekadę (do wybuchu II wojny światowej) Nowakowski publikuje coniedzielne felietony. I w tej roli jest mistrzem. Zdobywa sławę, popularność, pieniądze. O jego astronomicznych zarobkach krążą legendy. Za każdy felieton otrzymuje pokaźną jak na owe lata kwotę 100 zł, a podobno i na tym się nie kończyło.

W 1933 r. jako korespondent „IKC" obserwuje na żywo wybory w Niemczech wygrane przez NSDAP. W reportażach z Berlina, Lipska i Monachium pisze profetycznie: „Niemcy ponad wszelką wątpliwość są chore. A Hitler, który zamawia tę chorobę, jest wielkim szarlatanem albo wielkim cudotwórcą".

Sukces odnosi także jako prozaik. Jego najbardziej znana książka „Przylądek dobrej nadziei", powieść dla młodzieży z licznymi wątkami autobiograficznymi, wydana w 1931 r. u Gebethnera i Wolffa, staje się bestsellerem. Wielokrotnie wznawiana, nawet w PRL-u mimo zapisu cenzorskiego na autora. Przetłumaczona na sześć języków. Kolejne powieści to również wydawnicze hity. W latach 30. ubiegłego wieku Zygmunt Nowakowski jest bodaj najpopularniejszą postacią Krakowa i jednym z najpoczytniejszych współczesnych pisarzy polskich. Dziś w rodzinnym mieście nie ma nawet ulicy swego imienia.

Największy rozgłos przynosi mu widowisko teatralne „Gałązka rozmarynu" z 1938 r. Wracając do przeżyć z czasów I wojny światowej, Nowakowski z humorem opowiada o dzielnych młodych legionistach gotowych do poświęceń dla ojczyzny. Przedstawienie grane na wszystkich najważniejszych scenach przedwojennej Polski pobiło wszelkie rekordy frekwencji. Premiera zbiegła się z 20. rocznicą odzyskania niepodległości. Za honoraria kupi elegancką willę. W jednym z listów pisze, że dom „zbudował pięciu palcami", bo tyloma pisał na maszynie. Widowisko opiewające mit Legionów Piłsudskiego w PRL mogło być zagrane dopiero w 1982 r.

Jest też inicjatorem i prezesem Związku Opieki nad Zwierzętami. Wrażliwy na los wszystkich zwierząt (no, może z wyjątkiem kotów, których – jak wyznał – zasadniczo nie cierpi i za skarby świata nie trzymałby takiego zwierzęcia w domu). Upomina się zwłaszcza o konie eksploatowane nadmiernie przez niektórych krakowskich dorożkarzy. Ten miłośnik zwierząt nie stroni jednak od udziału w polowaniach.

Jako entuzjasta sportu żywiołowo kibicuje krakowskim Pasom. Piastuje też funkcję wiceprezesa Cracovii. Po latach na falach Radia Wolna Europa mówi, że chce być pochowany na polu karnym swego ukochanego klubu, aby nawet po śmierci bronić jego bramki (zapomniał, że każdy mecz piłkarski ma dwie połowy i po przerwie drużyny zamieniają się miejscem na boisku?). Równie chętnie ogląda walki bokserskie. Jako emigrant nad Tamizą nie chodzi na mecze. Co go tam obchodzi jakiś Arsenal, Chelsea czy Tottenham. Co innego gdyby grała Cracovia.

***

3 września 1939 r. jako zmobilizowany podporucznik rezerwy z walizkową maszyną do pisania w ręce opuszcza rodzinne miasto. Ukochanego Krakowa nie zobaczy już nigdy. W tragicznych dniach wrześniowej kampanii ewakuuje się wraz z wojskiem na wschód. We Lwowie spotyka gen. Władysława Sikorskiego (znają się jeszcze z czasów I wojny światowej). W trudnej sytuacji proponuje mu dokonanie zamachu stanu i przejęcie władzy. Generał sugestii nie odrzuca.

Nowakowski widzi jeszcze, jak do grodu nad Pełtwią wkraczają Sowieci. Zawsze wierny Lwów zalewa fala czerwonych sztandarów i transparentów. Po latach wspomina: „Rozpłakałem się z bólu i pobiegłem szybko, gdzieś w bok, byle nie patrzeć".

W październiku 1939 r. przedostaje się na Węgry. W połowie grudnia dociera do Paryża. Nad Sekwaną jest początkowo stronnikiem politycznym Sikorskiego. Prezydent Władysław Raczkiewicz powołuje go w skład Rady Narodowej, która jest organem doradczym głowy państwa i rządu oraz namiastką parlamentu na emigracji. Wyjeżdża niebawem do Stanów Zjednoczonych i Kanady, gdzie prowadzi akcję propagandową wśród Polonii. Zza oceanu firmuje swym nazwiskiem jako nominalny redaktor naczelny „Wiadomości Polskie Polityczne i Literackie", tygodnik z przedwojennym rodowodem wydawany przez Mieczysława Grydzewskiego.

Gdy w drugiej połowie maja 1940 r. wraca do Francji, od ponad tygodnia trwa już niemiecka ofensywa na Zachodzie. Nadzieje na szybkie zakończenie wojny i pokonanie Niemiec, ucieleśnione w powiedzeniu: „Im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej" [Polski], oddalają się coraz bardziej. Z Paryża wydostaje się tuż przed wkroczeniem tam Niemców. Przez Hiszpanię i Portugalię w lipcu 1940 r. dociera do Wielkiej Brytanii. Londyn, gdzie ewakuowały się władze polskie i resztki wojska stworzonego we Francji, na kolejne pół wieku staje się politycznym centrum polskiego wychodźstwa.

Wojna dzieli jego biografię na dwa zasadnicze okresy: krakowski i londyński. Nad Tamizą rodzi się Nowakowski publicysta polityczny. Rejtan niezłomny i sumienie emigracji. Bije na alarm jak dzwon Zygmunta nomen omen. Jego trybuną są przede wszystkim reaktywowane „Wiadomości Polskie". Coraz krytyczniej ocenia działalność Sikorskiego, w którym jeszcze niedawno upatrywał męża opatrznościowego. Przełomem jest podpisane przez generała porozumienie z Sowietami (układ Sikorski–Majski z 30 lipca 1941 r.). Nowakowski staje się zdeklarowanym krytykiem rządu, a zwłaszcza polityki wschodniej gabinetu Sikorskiego. Na łamach „Wiadomości Polskich" przekonuje: „Polska nie po to weszła do wojny, by po najstraszniejszych doświadczeniach wyjść z niej okrojona do połowy. Należy zarzucić postawę dłużnika. Bo jak na razie, jak do dzisiaj, Polska nie jest bynajmniej dłużnikiem, ale cierpliwym wierzycielem".

Na początku 1943 r. dochodzi do publicznej scysji z Sikorskim. W porywie gniewu Nowakowski wali pięścią w stół. Ma nawet chwycić za krzesło. Z jeszcze większą dezaprobatą ocenia kolejnego premiera – Stanisława Mikołajczyka, któremu wytyka również uleganie naciskom aliantów zachodnich.

Wstrząsem dla publicysty jest odkrycie przez Niemców w kwietniu 1943 r. grobów w Katyniu. Nowakowski od początku nie ma żadnych wątpliwości, kto jest sprawcą mordu: „Sprawcy tej zbrodni – pisze – wystawili sobie pomnik, trwalszy nad spiż, choć zbudowany z ciał ludzkich". Trafnie przewiduje, że sprawa katyńska będzie kłopotliwa dla sojuszników na Zachodzie, „ale to ani nie może narzucać nam milczenia, ani też nie pozwala nam na tajenie straszliwej prawdy, czy stwarzanie bodaj pozorów, jakoby rzecz nie była dostatecznie jasna dla nas". Za sprawą cenzury angielskiej artykuł ukazuje się z czterema białymi plamami.

Już we wrześniu 1941 r. opozycyjne „Wiadomości Polskie" tracą rządową dotację, nieco później dotyka je zakaz kolportażu w wojsku, a następnie zmniejszony przydział papieru. Sowiecki wiceminister spraw zagranicznych w rozmowie z polskim ambasadorem na Kremlu uskarża się, że „nie ma chyba bardziej zajadle antyradzieckiego pisma na całej naszej półkuli", a specjalne zasługi ma na tym polu Nowakowski. W sierpniu 1943 r. rządowy „Dziennik Polski" posuwa się do plugawego oskarżenia niepokornego publicysty o „systematyczną współpracę" z gadzinowym „Gońcem Krakowskim" wydawanym pod okupacją niemiecką i nazywa go „londyńskim korespondentem koncernu Hansa Franka" (pretekstem było przedrukowanie przez „Gońca" fragmentów artykułów Nowakowskiego, oczywiście bez jego wiedzy).

W jednym z lutowych numerów „Wiadomości Polskich" z 1944 r. Nowakowski apeluje o drugie polskie „nie". Przekonuje, że tak jak Polska odpowiedziała Hitlerowi „nie" w 1939 r., tak równie stanowczo i otwarcie powinna odpowiedzieć „nie" na sowieckie zakusy terytorialne (linia Curzona) i namowy aliantów zachodnich. Na marginesie wypomina sojusznikom, że ich pomoc w 1939 r. była „raczej teoretyczna". Choć artykuł jest ukryty na trzeciej (przedostatniej) stronie pisma, to tydzień później brytyjskie Ministerstwo Informacji cofa przydział papieru i zezwolenie na druk. W ten sposób uciszony zostaje niewygodny tygodnik. Sprawę celnie puentuje później Nowakowski: „Pismo zostało zamknięte przez czynniki brytyjskie, dla dogodzenia czynnikom rosyjskim, a nie bez życzliwego współudziału czynników polskich".

***

Po zakończeniu II wojny niezłomny publicysta pozostaje na emigracji. Trudno sobie wyobrazić, żeby wrócił do Polski rządzonej przez komunistów pod sowieckim nadzorem i pozbawionej połowy terytorium. Podobnie jak dla tysięcy emigrantów również dla niego Polska bez Wilna i Lwowa nie może być wolna i niepodległa. O konferencji wielkiej trójki na Krymie, która naznaczyła los emigrantów, w jednym z felietonów napisze później lapidarnie: „W Jałcie zasiadło dwóch amatorów do gry z zawodowcem i do tego szulerem. Wstali od stołu bez portek".

Zarabia piórem. Drukuje cotygodniowe felietony w londyńskim „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza", współpracuje regularnie z nowojorskim „Nowym Światem" i „Dziennikiem Polskim" z Detroit, pisze do reaktywowanych „Wiadomości" oraz do innych pism emigracyjnych, wygłasza pogadanki historyczne na falach monachijskiej rozgłośni. Jak sam wylicza, po 1939 r. napisał chyba z dziesięć tysięcy felietonów i ponad tysiąc pogadanek radiowych. Gawędziarzem jest niezrównanym. A pisze, jak mówi. Z polotem i humorem, a gdy trzeba, stanowczo i zasadniczo.

Dręczy go nostalgia. Kraków, raj utracony, śni mu się po nocach. „Chodzi" ulicami ukochanego miasta. W jednym z felietonów wyzna przecież, że przed skonaniem tak bardzo pragnie usłyszeć hejnał mariacki w oryginale. Innym razem napisze jednak: „Choćby nawet uruchomili dla mnie »Zygmunta« wawelskiego, nie wrócę". Londyn, w którym spędzi ostatnie 23 lata życia, nigdy nie stanie się „jego" miastem. Jako „lajkonik na wygnaniu" pisze: „Tu siedzę, tu jem, tu piję, tu śpię, ale jestem tam".

W połowie lat 50. do powrotu wzywa emigrantów sam Bolesław Bierut. Publicznie deklaruje wybaczenie im ich „win". Nawołują też krajowi intelektualiści. Nowakowskiego kuszą przyjaciele i znajomi z kraju oraz brat, znany lekarz i profesor UJ, z którym spotka się po latach rozłąki w 1956 r. w Amsterdamie. U schyłku życia pisze do mieszkającej pod Wawelem Róży Celiny Otowskiej, wybranki swego serca, starszej od niego o dziewięć lat, przed wojną właścicielki majątku i dworu w Trzęsówce na Podkarpaciu, gdzie w latach 30. regularnie spędzał letnie miesiące: „Wrócić nie mogę i nie mogę przyjechać nawet na jeden dzień, na jedną godzinę, choć tęsknię wręcz niewymownie. Polska to kraj najpiękniejszy na świecie, jedyny! Ale moja sytuacja jest tego rodzaju, że ludzie na mnie patrzą, że mi wierzą. Gdybym wrócił, straciłbym szacunek ludzki i w kraju, i tutaj [na emigracji], nadto zaś straciłbym szacunek dla samego siebie".

Już po II wojnie ponownie (choć na krótko) wchodzi w skład Rady Narodowej, parlamentu na wygnaniu, ale właściwie nie angażuje się w życie polityczne „polskiego" Londynu. Odpychają go spory i kłótnie emigracyjnych polityków. To nie jego żywioł. Apeluje: „Niechże wreszcie te wszystkie kilkuosobowe stronnictwa, z tej i z tamtej strony, zrozumieją, że są niczym wobec rzeczy prawdziwie wielkiej, wobec Polski!".

Prywatnie do końca życia pozostaje kawalerem, nie założy rodziny, nie ma dzieci. Z napojów preferuje gin, ale i innymi trunkami nie gardzi. Z pojałtańską Polską nie pogodzi się nigdy. Umiera w Londynie w 1963 r. Prawie pięć lat później urnę z prochami złożono na cmentarzu Rakowickim. Jako przeciwnik Polski Ludowej nad Wisłą skazany jest na przemilczenie i zapomnienie. Zapomniany pozostaje także i dziś. 

Prof. Krzysztof Tarka jest historykiem, wykładowcą Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. Zajmuje się polską emigracją polityczną i działaniami władz PRL wobec wychodźstwa

Urodził się 130 lat temu w Krakowie. Tam też po latach studiuje polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, równocześnie debiutuje na deskach Teatru Ludowego, a niebawem dostaje angaż do Teatru im. Juliusza Słowackiego. Gdy wybucha I wojna światowa, wstępuje do Legionów Polskich. Prochu zanadto nie powącha. Służy na tyłach w poczcie polowej. W 1920 r. wraca na scenę. Otrzymuje główną rolę w zastępstwie nieobecnego aktora i tak rozpoczyna się jego wielka kariera teatralna. Nie tylko gra, ale także reżyseruje spektakle, wciela się w rolę dramaturga, pisze recenzje teatralne. A przecież otwiera się przed nim jeszcze jedna ścieżka, gdy zostaje pierwszym aktorem polskim ze stopniem naukowym. Choć jego promotor, młody wówczas prof. Ignacy Chrzanowski, w przyszłości wybitny historyk literatury, bardzo chwali jego doktorat, Nowakowski nie wybiera kariery naukowej. Po latach trochę żałuje, ale jak wspomina, nie pamięta sytuacji, w której doktorat przyniósłby mu choć grosz zarobku.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje