Chrabota: Nie ma ważniejszej polskiej sprawy niż obecność w Unii

Przy okazji konfliktu o Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego po raz pierwszy poczułem realną grozę wyjścia Polski ze struktur Unii Europejskiej. Do tej pory sądziłem, że to historyczne osiągnięcie mojego pokolenia będzie uważane za świętość. Będzie absolutnie niepodważalne. Oto po stuleciach cywilizacyjnej niepewności, błąkania się gdzieś po europejskich peryferiach, ponad setce lat upokarzającej niewoli państwo polskie wchodzi na mocy demokratycznej woli narodu do struktur Zachodu na równych prawach z Niemcami czy Francją. Staje się integralną częścią Europy. Historycznej wspólnoty wartości, której częścią czuła się od zawsze, niezależnie od niesprzyjających wyroków losu. Co więcej, witane jest z nadzieją i sympatią, by nie wspomnieć o wsparciu materialnym, pomagającym nam, Polakom, w szybkim marszu do równego poziomu europejskich społeczeństw i gospodarek.

Aktualizacja: 23.08.2021 14:56 Publikacja: 23.07.2021 18:00

Chrabota: Nie ma ważniejszej polskiej sprawy niż obecność w Unii

Foto: AdobeStock

Wybaczcie mi Państwo odrobinę patosu, który przebija się przez te słowa, ale trudno, żeby w tej sprawie się go wyzbyć. To w istocie był nie tylko triumf pokolenia wolności, które ukształtowało się w czasie polskiego buntu 1980 roku, ale przede wszystkim udane wprowadzenie naszego kraju na ścieżki koniunktury, która nigdy wcześniej nie była mu dana.

I nagle dziś, wskutek nieobliczalnych ambicji kilku polityków, źle pojętego interesu narodowego i manipulacji kłamliwych mediów, stawiamy naszą obecność w Unii pod znakiem zapytania? Do niedawna wierzyłem, że to tylko gra na negatywnych emocjach. Tak bardzo oczywisty wydawał mi się nasz narodowy interes pozostawania i rozwijania się w ramach Unii Europejskiej. Dziś już wiadomo, że nie.

Cyniczni gracze, których staliśmy się zakładnikami, podjęli działania, które naprawdę mogą się skończyć polexitem. I to na własne życzenie, bo łaskawa Unia nawet nie przewidziała mechanizmu wyrzucania państw z Unii. To wszystko może być dokonane naszymi polskimi rękami. Wciąż trudno w to uwierzyć. Rzekomo chroni nas naturalna proeuropejskość; wciąż zdecydowana większość Polaków jest prounijna. Tyle że tymi proporcjami łatwo jest zachwiać, przekonać, że oczywiste prawdy nie są aż tak oczywiste, że „prawdziwy" interes narodowy leży całkiem gdzie indziej, niż do tej pory sądziliśmy.

Ciągle mam w głowie przykład brexitu i zdziwione miny brytyjskich intelektualistów, z którymi debatowaliśmy w portugalskim Estoril w przeddzień feralnej daty referendum w czerwcu 2016 roku. Zapewniali nas, że brexit jest niemożliwy, że to kompletnie wbrew interesowi Zjednoczonego Królestwa. Jakiż mieli wyraz twarzy po ogłoszeniu wyniku! Zdziwienie ścigało się ze wstydem. Przestrach z niepewnością. Nie mieli innych wyjaśnień niż to, że naród padł ofiarą medialnej manipulacji. Nie wiem, czy to jedyna przyczyna. Z pewnością antyunijny marketing manipulatorów takich jak Boris Johnson miał tu znaczenie, ale brytyjskiego psa pogrzebano gdzie indziej. Mentalność Brytyjczyków zawsze była mieszanką reminiscencji kolonialnej wielkości i cywilizacyjnego poczucia wyższości. Brytyjczycy (to ich narodowe DNA) zawsze czuli się lepsi od pogardzanych Francuzów, nielubianych Niemców czy śmiesznie sepleniących Hiszpanów. To na Wyspy przyjeżdżało się do pracy, podczas gdy Brytyjczycy do Europy wybierali się odpoczywać. Brytyjski płatnik musiał utrzymywać dzieci imigrantów, podczas gdy ci ostatni wypierali rodowitych Anglików z rynku pracy. Takimi stereotypami łatwo w istocie było żonglować. Budzić etniczne niesnaski, wręcz ksenofobię, których skutkiem był brexit.

Wybaczcie mi Państwo odrobinę patosu, który przebija się przez te słowa, ale trudno, żeby w tej sprawie się go wyzbyć. To w istocie był nie tylko triumf pokolenia wolności, które ukształtowało się w czasie polskiego buntu 1980 roku, ale przede wszystkim udane wprowadzenie naszego kraju na ścieżki koniunktury, która nigdy wcześniej nie była mu dana.

I nagle dziś, wskutek nieobliczalnych ambicji kilku polityków, źle pojętego interesu narodowego i manipulacji kłamliwych mediów, stawiamy naszą obecność w Unii pod znakiem zapytania? Do niedawna wierzyłem, że to tylko gra na negatywnych emocjach. Tak bardzo oczywisty wydawał mi się nasz narodowy interes pozostawania i rozwijania się w ramach Unii Europejskiej. Dziś już wiadomo, że nie.

Cyniczni gracze, których staliśmy się zakładnikami, podjęli działania, które naprawdę mogą się skończyć polexitem. I to na własne życzenie, bo łaskawa Unia nawet nie przewidziała mechanizmu wyrzucania państw z Unii. To wszystko może być dokonane naszymi polskimi rękami. Wciąż trudno w to uwierzyć. Rzekomo chroni nas naturalna proeuropejskość; wciąż zdecydowana większość Polaków jest prounijna. Tyle że tymi proporcjami łatwo jest zachwiać, przekonać, że oczywiste prawdy nie są aż tak oczywiste, że „prawdziwy" interes narodowy leży całkiem gdzie indziej, niż do tej pory sądziliśmy.

Ciągle mam w głowie przykład brexitu i zdziwione miny brytyjskich intelektualistów, z którymi debatowaliśmy w portugalskim Estoril w przeddzień feralnej daty referendum w czerwcu 2016 roku. Zapewniali nas, że brexit jest niemożliwy, że to kompletnie wbrew interesowi Zjednoczonego Królestwa. Jakiż mieli wyraz twarzy po ogłoszeniu wyniku! Zdziwienie ścigało się ze wstydem. Przestrach z niepewnością. Nie mieli innych wyjaśnień niż to, że naród padł ofiarą medialnej manipulacji. Nie wiem, czy to jedyna przyczyna. Z pewnością antyunijny marketing manipulatorów takich jak Boris Johnson miał tu znaczenie, ale brytyjskiego psa pogrzebano gdzie indziej. Mentalność Brytyjczyków zawsze była mieszanką reminiscencji kolonialnej wielkości i cywilizacyjnego poczucia wyższości. Brytyjczycy (to ich narodowe DNA) zawsze czuli się lepsi od pogardzanych Francuzów, nielubianych Niemców czy śmiesznie sepleniących Hiszpanów. To na Wyspy przyjeżdżało się do pracy, podczas gdy Brytyjczycy do Europy wybierali się odpoczywać. Brytyjski płatnik musiał utrzymywać dzieci imigrantów, podczas gdy ci ostatni wypierali rodowitych Anglików z rynku pracy. Takimi stereotypami łatwo w istocie było żonglować. Budzić etniczne niesnaski, wręcz ksenofobię, których skutkiem był brexit.

Dziś bardzo podobne schematy stosują w Polsce przeciwnicy Unii Europejskiej. Są jedynymi depozytariuszami prawdy o interesie narodowym, zasadzie suwerenności, patriotyzmie. Szermują jedyną słuszną doktryną o „Europie narodów", cokolwiek by oznaczała. Kłamliwa propaganda państwowych mediów daje im nieograniczone pole do szerzenia swoich poglądów, a jedyne, co ich trzyma w Unii, to pieniądze. I mniejsza o realną użyteczność tych pieniędzy. Im są potrzebne do kupowania elektoratu, a jedynym celem jest utrzymanie władzy. A co się wydarzy, jeśli Europa zakręci kurek z pieniędzmi? Już sobie wyobrażam tę krytykę, która z czasem przekształca się w falę nienawiści. Wszelkiemu złu będzie winna Unia, która złośliwie skończyła z finansowaniem polskiej polityki. Przestała dokładać do funduszu wyborczego populistów. Stąd już tylko mały krok do obłędnej antyeuropejskiej propagandy, która skończy się referendum.

Co będzie po drugiej stronie? Izolacja. Cła. Problemy gospodarcze. Autorytaryzm w polityce, bo przecież „trzeba zewrzeć szeregi" w nowych realiach. To całkiem niewyśniony scenariusz. Możliwy i groźny. Spychający Polskę do drugiej bądź trzeciej ligi państw. Scenariusz, którego będziemy ofiarami, bo przecież dla wolnościowców w takim kraju miejsca nie będzie.

Proszę mi wybaczyć tę czarną wizję polskiej przyszłości, ale w ostatnich dniach naprawdę mnie przeraziła. Musiałem te intuicje ubrać w słowa. Podobnie jak i inną: to nie jest scenariusz bez alternatywy. Obrona polskiej obecności w Unii to ratunek. Walczmy więc o swoje miejsce w Unii do ostatniej kropli krwi. 

Wybaczcie mi Państwo odrobinę patosu, który przebija się przez te słowa, ale trudno, żeby w tej sprawie się go wyzbyć. To w istocie był nie tylko triumf pokolenia wolności, które ukształtowało się w czasie polskiego buntu 1980 roku, ale przede wszystkim udane wprowadzenie naszego kraju na ścieżki koniunktury, która nigdy wcześniej nie była mu dana.

I nagle dziś, wskutek nieobliczalnych ambicji kilku polityków, źle pojętego interesu narodowego i manipulacji kłamliwych mediów, stawiamy naszą obecność w Unii pod znakiem zapytania? Do niedawna wierzyłem, że to tylko gra na negatywnych emocjach. Tak bardzo oczywisty wydawał mi się nasz narodowy interes pozostawania i rozwijania się w ramach Unii Europejskiej. Dziś już wiadomo, że nie.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich