Bardzo patetycznie zabrzmiało. A to, że teraz jest pan tak skupiony na wystawie w White Cube, to dlatego, że to bardzo ważna galeria, czy tak jest przy okazji każdej wystawy?
Tak to wygląda za każdym razem. Rozmiar i pozycja galerii nie mają wpływu na jakość pracy. To będzie trzecia wystawa w przestrzeni Mason's Yard. W Wielkiej Brytanii jestem bardzo mocno obecny od wielu lat. Pierwszy raz wystawiałem tam w 1988 r. Wielokrotnie wystawiałem w Tate i innych ważnych instytucjach. Za każdym razem mam ambicję zainspirowania odbiorcy do myślenia.
Chodzi o potwierdzenie, że jest się artystą, którego prestiżowa galeria nadal chce mieć w swojej stajni?
Nie rozumiem pojęcia stajni. Artyści w galeriach są partnerami i są to miejsca im przyjazne, tak jak inne ważne instytucje zainteresowane sztuką. Takim przychylnym mi miejscem jest na przykład od wielu lat Tel Aviv Museum of Art i Galeria Dvir w Tel Awiwie. I daje mi satysfakcję, kiedy kolega artysta izraelski Moshe Ninio w tekście do mojego katalogu pisze „Our Bałka", czyli „Nasz Bałka".
Rozumiem, że ważne jest dla pana, co o panu piszą.
Jeśli to ważna dla mnie osoba, to oczywiście.
Dlaczego Holokaust jest tematem tak wielu pańskich prac?
Rozmawiamy w moim rodzinnym domu w Otwocku. Jedną ulicę dalej znajdowała się granica getta, a ja bardzo długo o tym nie miałem pojęcia. W okolicy są też dwa żydowskie cmentarze. Nie wiedziałem, że jednego dnia w czasie II wojny zostało stąd wywiezionych do obozu w Treblince 8 tys. Żydów. W pewien sposób odpracowuję pamięć po nich.
Jest między nami niewiele lat różnicy, ja i pan urodziliśmy się wiele lat po wojnie. W szkole jednak literatura czasów pogardy – Nałkowskiej, Borowskiego, Różewicza, Grochowiaka – była w programie lektur.
Jako uczeń szkoły podstawowej byłem z klasą na wycieczce do obozu koncentracyjnego na Majdanku, ale to nie była lekcja historii Holokaustu. W szkole średniej też nikt o tym nie mówił. Chodziłem do miejscowego technikum nukleonicznego kształcącego kadry techniczne dla atomistyki. Historia i język polski były zminimalizowane. A lektury polskie, jak choćby „Proszę państwa do gazu" Tadeusza Borowskiego, koncentrowały się na Polakach, a nie na Żydach.
A rodzina, sąsiedzi – nie opowiadali o historii?
Jeśli, to Żydzi pojawiali się w stereotypowym, obraźliwym kontekście chciwości materialnej.
Jak pan odkrył Holokaust?
Za sprawą lektury wstrząsających zapisków Caleka Perechodnika „Spowiedź". Perechodnik był inżynierem agronomem pochodzenia żydowskiego, a w czasie wojny funkcjonariuszem żydowskiej policji w getcie w Otwocku. A potem był przełomowy rok 1989 i powoli w literaturze i przestrzeni myślowej zaczęło się pojawiać słowo „Żyd" – wcześniej wymazane, zwłaszcza po 1968 r., kiedy wielu z nich wygnano z Polski. Nie uczono mnie o powstaniu w getcie, które ukryte było w cieniu powstania warszawskiego, które do 1989 r. też się musiało ukrywać. Dlaczego teraz demonstracyjnie pamiętamy 1944, a nie pamiętamy 1943?
Moją pracownię odwiedziły dziesiątki ważnych osób z całego świata, które chciały zobaczyć, gdzie pracuję. Stałym elementem oprowadzania były wizyty na dwóch pobliskich cmentarzach, w tym żydowskim. W pewnym momencie dojrzałem, by podjąć temat Holokaustu. Zaczynałem od pierwszego kręgu – dzieciństwa. Potem pojawiły się kolejne pytania o pustkę, pamięć, wymazanie – i wciąż są. Artystę, który podejmuje temat Holokaustu, łatwo zidentyfikować tylko z tym jednym tematem, bardzo łatwo uczynić z tego naklejkę, zaszufladkować. I później można Zagładą interpretować całą twórczość. Cień Holokaustu jest bardzo długi.
Pod koniec 1998 r. wziął pan udział w międzynarodowym konkursie na pomnik pamięci ponad 800 ofiar katastrofy promu „Estonia" i wygrał go. Pomnik stoi dziś w Sztokholmie.
To był konkurs dla zaproszonych artystów i dlatego wziąłem w nim udział – nie miałem wcześniej aspiracji, by stworzyć pomnik. Bardzo długo tej katastrofie towarzyszyły zresztą konspiracyjne historie. Nigdy tego promu nie wydobyto, tylko zalano go betonem, co powodowało protesty rodzin. Były spekulacje, że rosyjska mafia przewoziła nim materiały radioaktywne do Szwecji. Zaprojektowany przeze mnie pomnik stał się ludzkim gestem przygarnięcia. Byłem dumny, że go zrobiłem.
Nie chciał pan wziąć udziału w konkursie na pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej?
Nikt mnie do niego nie zaprosił. Gdyby tak było, przyjrzałbym się problemowi, choć nie wiem, czy byłbym w stanie go udźwignąć. Ale uczestniczenie w konkursie, w którym startują również artyści amatorzy, raczej mnie nie interesuje. W dodatku – przy założeniach, które poczyniono – ciężko byłoby mierzyć się z tematem – działka, na której stanął pomnik, wyklucza odważny gest przestrzenny. Rosjanie postawiliby pomnik większy niż Teatr Wielki, gdyby zginęło sto najważniejszych osób w ich państwie.
rozmawiała Małgorzata Piwowar
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95