Kacper Płażyński: Dulkiewicz już wybrała Tuska na swego patrona

Wierzył, że można budować szeroki, różnorodny, ale centroprawicowy, patriotyczny front, który zmieni Polskę. Z czasem zostało to zweryfikowane, bo z osobami takimi jak Donald Tusk takiego frontu robić się po prostu nie dało – opowiada o swoim ojcu Macieju, który zginął w katastrofie smoleńskiej, Kacper Płażyński, członek rady miasta Gdańska, polityk PiS.

Publikacja: 05.04.2019 18:00

Maciej Płażyński między Jarosławem Kalinowskim (z lewej), Donaldem Tuskiem i Pawłem Piskorskim (z ty

Maciej Płażyński między Jarosławem Kalinowskim (z lewej), Donaldem Tuskiem i Pawłem Piskorskim (z tyłu). Sejm, 2001 r.

Foto: EAST NEWS

Pamięta pan ostatnią rozmowę z tatą?

Przyjąłem założenie, z jakiego wychodził mój tata, i o wątkach prywatnych wypowiadam się w bardzo ograniczony sposób. Nie dzielę się na przykład z opinią publiczną treścią prywatnych rozmów. Mogę za to powiedzieć, że sposób, w jaki mój ojciec myślał o państwie, jest dla mnie latarnią i wskazówką, jak politykę należy rozumieć i uprawiać. A należy robić to tak, by pamiętać o etosie służby publicznej i o tym, że liczy się coś więcej niż wynik wyborczy w okręgu. Mało kto wie, że tata miał filię swojego biura w Katowicach. Nigdy stamtąd nie startował, ale czuł, że sprawy związane ze Śląskiem są istotne dla polskiej gospodarki, był też w stałym kontakcie z działającymi tam związkami zawodowymi. Ten etos służby publicznej mocno wyrył się w tradycjach rodzinnych. W naszej rodzinie wiele osób było urzędnikami państwowymi. Mój pradziadek Maksymilian Płażyński był piłsudczykiem i żołnierzem Pierwszej Kompanii Kadrowej, gdy z Oleandrów wychodziła przywracać niepodległość. Przywiązanie do niepodległościowej tradycji i ogromny szacunek dla służby publicznej bardzo mocno utrwaliły się w postępowaniu mojego taty. Ja też staram się z tego czerpać.

Trochę paradoksalnie pana tata jest pamiętany jako współtwórca Platformy Obywatelskiej.

Gdy powstawała Platforma, nic nie wskazywało, jakie będą jej dalsze losy. Wtedy wszyscy czekali na odsunięcie postkomunistów od władzy. Tata chciał stworzyć szeroki prawicowy nurt. Partię, która mogłaby po prostu wygrać z SLD. To może truizm, ale powstająca PO była czymś zupełnie innym niż dzisiejsza formacja działająca pod tym szyldem. Nawet oficjalne dokumenty Platformy z tego czasu można sprowadzić do dewizy: Bóg, Honor, Ojczyzna. Ta formacja miała się odwoływać do wartości, jakimi są suwerenność państwa i chrześcijańskie korzenie Polski.

I być partią liberalną gospodarczo.

Tata wierzył w gospodarkę opartą na zasadach zgodnych ze społeczną nauką Kościoła i opiekuńczą rolą państwa.

Współtwórca PO nie był zbyt długo w formacji.

Odszedł dwa lata po jej założeniu, w 2003 roku. Chyba jako pierwszy zdał sobie sprawę, że ten okręt zmierza na ideową mieliznę.

Jako przewodniczący nie chciał walczyć o zmiany w partii?

Próbował, nie udało się, zdecydował więc, że nie będzie uwiarygodniał czegoś, co sam tworzył, ale nad czym nie da się zapanować i z czym przestał się zgadzać. W następnych wyborach mocno wybrzmiały jego słowa, że popierając Lecha Kaczyńskiego, opowiedział się za Polską solidarną, a nie liberalną. Myślę, że to stwierdzenie dobrze opisuje to, z czym mój ojciec się utożsamiał, i to, na co nie mogło być z jego strony przyzwolenia.

Ale na pewnym etapie znalazł wspólny język nie tylko z Donaldem Tuskiem, ale też z Andrzejem Olechowskim. I z braćmi Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi. Tata był jednym z głównych inicjatorów koalicji Prawa i Sprawiedliwości i Platformy Obywatelskiej w wyborach samorządowych w 2002 roku. Tak zwany POPiS akurat wtedy zadziałał. Ojciec wierzył, że można budować szeroki, różnorodny, ale jednak jednoznacznie centroprawicowy, patriotyczny front, który zmieni Polskę. Z czasem zostało to zweryfikowane, bo z osobami takimi jak Donald Tusk takiego frontu robić się po prostu nie dało.

Tata mówił o Tusku?

W moim domu bardzo dużo mówiło się o sprawach publicznych i w tym kontekście, również ze względu na sprawowane przez tatę funkcje, także o Donaldzie Tusku. Tata zawsze starannie dobierał słowa, szczególnie wtedy, gdy dokonywał oceny innych osób, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko. Dlatego bardzo mocno zapadła mi w pamięć jego ocena Donalda Tuska, gdy określił go po prostu jako makiawelistę. Dzisiaj takie sformułowanie wypowiedziane publicznie przeszłoby bez żadnego echa, ale wtedy zrobiło na mnie duże wrażenie.

Może pogodziliśmy się z tym, że polityka jest makiawelistyczna, i patrzymy tylko na skuteczność polityczną.

Dla mojego taty znaczyło to tyle, że Tusk jest człowiekiem, z którym nie da się nic wspólnie zrobić. Dla którego polityka jest wyłącznie narzędziem, a ostatecznym celem własny interes, nie zaś interes Polski. Tata cenił skuteczność w polityce, ale nie cenił dążenia do sukcesu po trupach i bez oglądania się na koszty społeczne.

Rozmowy z tatą pchnęły pana do polityki?

Wychowałem się w domu, gdzie o sprawach publicznych mówiło się codziennie. To mnie na pewne sprawy uwrażliwiło, nadało kierunek temu, w jaki sposób rozumiem politykę. Pchnęła mnie do niej chęć pomagania ludziom.

Pana tata zginął w Smoleńsku. Jak pan ocenia wyjaśnianie tej katastrofy?

Nie tylko dlatego, że mój ojciec zginął w Smoleńsku, nie chcę się na ten temat szeroko wypowiadać. Trzeba dać prokuraturze spokój i czas na to, by bardzo dokładnie zbadała wszystkie fakty, zebrała dowody w tej sprawie. Liczę, że śledztwo wyjaśni, co się stało, i że gdy to się stanie, zdecydowana większość z nas nie będzie miała wątpliwości co do okoliczności tej tragedii.

Nie jest zgodne z polską racją stanu upamiętnianie okresu Wolnego Miasta Gdańska na zasadzie tworzen

Nie jest zgodne z polską racją stanu upamiętnianie okresu Wolnego Miasta Gdańska na zasadzie tworzenia fałszywego wrażenia, że był to twór otwarty i tolerancyjny, który powinniśmy dziś odwzorowywać

Foto: Forum

Kacper Płażyński

Z czym się panu kojarzy 4 czerwca?

Z bardzo wyraźnym opowiedzeniem się Polaków przeciwko komunie. Wybory 1989 r. były wolne jedynie w części, ale w pełny, dobitny sposób pokazały, że Polacy mają dosyć PRL.

Rozczaruję pana, bo w pana partii 4 czerwca kojarzy się przede wszystkim z upadkiem rządu Jana Olszewskiego.

„Przede wszystkim"? Mam pewne wątpliwości, czy rzeczywiście tak jest.

Nie wiem, czy to przekaz partyjny, ale przy ostatnim 4 czerwca tak mówili.

Nie mam za to żadnych wątpliwości, że nasi rywale marzą, by 4 czerwca kojarzył się wyłącznie z 1989 r. i wyidealizowaną, a przez to nieprawdziwą, wizją wyborów do Sejmu kontraktowego. I chcą, byśmy zapomnieli o tym, co się stało trzy lata później. A stała się rzecz bardzo zła: wywrócono propaństwowy rząd, któremu – choć działał krótko – udało się bardzo wiele, w szczególności w zakresie polityki bezpieczeństwa. To on ustawił jasny, pronatowski kurs dla naszej ojczyzny. Gdyby nie zdecydowana postawa rządu Jana Olszewskiego, nie udałoby się zwalczyć szalenie niebezpiecznych i trzymających nas w rosyjskiej strefie wpływów pomysłów typu utworzenie NATO-bis czy zachowanie eksterytorialnych obszarów w miejscu, gdzie dawniej stacjonowały wojska rosyjskie. Warto też pamiętać, że nocną zmianę przeprowadził szeroki front sił zainteresowanych w zachowaniu niedobrego dla Polski status quo. Od lewej do prawej, od postkomunistów przez liberałów po prawicę. Taki sposób budowania koalicji wyłącznie po to, żeby coś zniszczyć, z czymś się rozprawić, widzimy i dzisiaj, przed eurowyborami.

Pan już wie, jak będzie wyglądać? 4 czerwca w Gdańsku?

Nie wiemy nic poza ogólnymi deklaracjami pani prezydent Dulkiewicz. Słyszymy, że mają być duże obchody, na które będą zaproszeni samorządowcy z różnych miast Polski i w których będzie uczestniczył Donald Tusk. Myślę, że to centralna postać tych obchodów i że nie chodzi o celebrację pamięci o 4 czerwca 1989 r., tylko o przygotowanie gruntu pod ewentualny powrót Tuska do polskiej polityki. Wystarczy obserwować media społecznościowe pani Dulkiewicz, by dostrzec, jak wiele uwagi poświęca Donaldowi Tuskowi. 4 czerwca jest elementem wewnętrznej rozgrywki w PO. Prezydent Gdańska już wybrała swojego politycznego patrona i nie jest nim Grzegorz Schetyna.

Wygodnie wam tak mówić, ale fakty są takie, że za chwilę na swoim terenie będzie pan miał wielki ruch opozycji.

Czy wielki, to zobaczymy. A nad tym, że gdański samorząd pod rządami Dulkiewicz popełnia te same błędy co za czasów śp. prezydenta Adamowicza, ubolewam.

Jakie błędy?

Nie chcę dziś wchodzić w motywację Pawła Adamowicza. Powiem tylko to, co każdy widzi – prezydent Dulkiewcz, podobnie jak jej poprzednik, wikła samorząd w bardzo ostry konflikt polityczny z organami państwa, daleko wykracza poza swoje kompetencje. Kompetencje te wyznacza zaś konstytucja, której obrończynią mieni się pani Dulkiewicz.

Pani prezydent Dulkiewicz jest na fali i czuje nastroje społeczne.

No właśnie. Tym bardziej nie rozumiem jej zachowania. Po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza została obdarzona ogromną sympatią i zaufaniem społecznym. Otrzymała naturalne w takiej sytuacji wsparcie, także od swoich politycznych przeciwników. I natychmiast weszła w te same buty co Adamowicz, czyli zaczęła aspirować do roli jednego z liderów opozycji wobec rządu Zjednoczonej Prawicy. Mam zresztą wrażenie, że robi to jeszcze bardziej gorliwie i hałaśliwie niż jej poprzednik. Szkoda, bo otrzymany kapitał mogła spożytkować lepiej. Na przykład zajmując się ważnymi dla gdańszczan sprawami, za które odpowiada samorząd. Tymczasem aktywność publiczna pani Dulkiewicz ogranicza się do ataków na polski rząd i przygotowania obchodów 4 czerwca.

Ale mieszkańcy Gdańska chcą coś zamanifestować. Również rządowi. Prezydent miasta nie chce tego lekceważyć.

Mieszkańcy Gdańska mają prawo manifestować swoje przekonania. Przyjmuję też z szacunkiem fakt, że większość aktywnych politycznie gdańszczan inaczej ocenia to, co się dzieje w Polsce, niż ja. Ale pojawia się pytanie o wiarygodność słów, które wypowiada pani Dulkiewicz. W dniu zaprzysiężenia mówiła, że jest otwarta na dialog z opozycją i nie chce, żebyśmy tu, w Gdańsku, „wchodzili w role, które ma dla nas Warszawa". Niemal wszystko, co od dnia inauguracji zrobiła, przeczy tym słowom. Może nie jest to zbyt wyrafinowane i nowoczesne, ale ja wierzę, że prezydent miasta powinien przede wszystkim skutecznie zarządzać miastem, a samorząd jest od rozwiązywania codziennych problemów swoich mieszkańców.

Jak powinny wyglądać obchody 4 czerwca?

Chciałbym, żeby gdańszczanie mieli z tego coś więcej niż tylko możliwość oglądania śmietanki towarzyskiej goszczącej na wielodniowej politycznej imprezie. Uchwałą Rady Miasta 2019 r. jest w Gdańsku Rokiem Wolności i Solidarności. To nie może mieć w moim przekonaniu jedynie wymiaru symbolicznego, zwłaszcza że ta symbolika wykorzystywana jest przez władze miasta w sposób instrumentalny. Dlatego, jako klub radnych, przedstawiliśmy pakiet propozycji będących praktycznym wzmocnieniem wolności wszystkich gdańszczan i solidarności z wykluczonymi dzisiaj mieszkańcami miasta.

Co konkretnie jest w tym pakiecie?

Chodzi m.in. o skokową poprawę sytuacji mieszkańców domów komunalnych, co zostanie rozpoczęte porządną inwentaryzacją zasobów miasta. Chcemy wzmocnić poczucie równości gdańszczan wobec prawa – tu pierwszym krokiem będzie umożliwienie wykupienia lokali od miasta ludziom, którym się dziś tego z bardzo wątpliwych powodów odmawia. Zależy nam też na prostych gestach podkreślających rzeczywiste przywiązanie Gdańska do etosu opozycji antykomunistycznej, rozumianej jako pewna całość, bez podziału na tych lepszych opozycjonistów, a więc popierających PO, i gorszych, którzy PO nie popierają. Tu pierwszą propozycją będzie zwolnienie z opłat za korzystanie z transportu publicznego osób będących działaczami opozycji antykomunistycznej. Będziemy sukcesywnie zgłaszali kolejne uchwały, budowali ten pakiet. I zobaczymy, czy prezydent Dulkiewicz zechce z nami na ten temat rozmawiać.

Gdańsk zawsze był bastionem PO, a teraz nastroje się ugruntowały. Jak pan, jako szef radnych PiS, zamierza z tym walczyć?

Generalnie wychodzę z założenia, że emocje w polityce nie są dobrym doradcą. Dobra polityka to polityka realizowana z zimną głową. Emocje w polityce to narzędzie do manipulowania tłumem.

Cała polityka składa się dziś z emocji. To one decydują o wyniku wyborów.

Ale to nie znaczy, że zadaniem polityków jest ich rozgrzewanie do czerwoności. To będzie sprawiać, że przepaść między nami będzie coraz trudniej zasypać. Nie to powinno być celem polityków. To nie jest propaństwowa postawa. To działanie skierowane na osiągnięcie krótkotrwałych korzyści, ale społeczne koszty takiego zachowania płacić będziemy przez długie lata.

To porozmawiajmy o Gdańsku. Na początku swojej kampanii wyborczej powiedział pan: „Przypominanie nam, że Gdańsk kiedyś nie był częścią Rzeczypospolitej, nie jest zgodne z polską racją stanu, ale to też krzywdzi nas, Polaków, mieszkających w tym mieście". Pisarz Szczepan Twardoch stwierdził, że zachowuje się pan jak dziecko, któremu trzeba opowiadać bajki, bo boi się konfrontacji z niewygodną dla Polski prawdą.

Cytat jest wyrwany z bardzo długiej wypowiedzi. Z konferencji prasowej poświęconej etosowi Gdańska przeprowadzonej wspólnie z wybitnym historykiem prof. Andrzejem Nowakiem.

To jak go mamy rozumieć?

Chodzi o to, że Gdańsk ma tysiącletnią historię. Jest to historia skomplikowana, ale zdecydowana jej większość jest nierozerwalnie związana z Rzecząpospolitą. Nie wiedzieć czemu, władze miasta postanowiły jednak, że osią, na której budowana ma być tożsamość XXI-wiecznego Gdańska, jest mroczny czas, gdy był on Wolnym Miastem.

I, jak pan mówił, nie jest zgodne z polską racją stanu przypominanie tej części historii miasta?

Nie jest zgodne z polską racją stanu upamiętnianie okresu Wolnego Miasta Gdańska na zasadzie tworzenia fałszywego wrażenia, że był to twór otwarty i tolerancyjny, który powinniśmy dziś, dążąc do Gdańska otwartego i tolerancyjnego, odwzorowywać. To wszystko jest kłamstwem. Mniejszościom, w tym Polakom, ale także Żydom, żyło się wówczas źle. Z roku na rok mniejszości były coraz bardziej piętnowane, poniżane. W Wolnym Mieście Gdańsku jeszcze przed wojną powstały oddziały SS, a zdecydowana większość mieszkańców głosowała w wyborach na NSDAP. Wolne Miasto Gdańsk nie miało nic wspólnego z ideą, która jest zawarte w jego nazwie. Było tej idei zaprzeczeniem.

Myślę, że większość ludzi patrzy na Wolne Miasto Gdańsk przez pryzmat powieści Güntera Grassa, gdzie czytamy o utraconej wspólnocie Polaków i Niemców.

To jest przy okazji pytanie o to, kogo Gdańsk powinien honorować. Grass był pisarzem wielkiego formatu, ale czy rzeczywiście należą mu się w mieście pomniki? Czy jest to postać, którą powinniśmy się szczycić? W moim przekonaniu nie. Musimy się zastanowić, kogo chcemy upamiętniać.

Grass to wielki pisarz i noblista, który wpisał się w dzieje Gdańska i sprawił, że świat się tym miastem zainteresował.

I człowiek z okropną kartą w życiorysie. Kartą tą jest służba w zbrodniczej Waffen SS, organizacji eksterminującej Polaków. Do wojska zgłosił się na ochotnika. Możemy uznać jego wielkość jako pisarza, analizować twórczość, spierać się o nią podczas wydarzeń kulturalnych, ale nie można robić patronem polskiego miasta żołnierza Waffen SS.

Przed panem proces z Biedronką? Jest pan w stanie udowodnić, że pracownica została zwolniona w związku z wyciekiem nagrania z panią prezydent?

Tu nic nie trzeba udowadniać, bo taki właśnie powód oficjalnie został jej podany. Tymczasem moja klientka nie upubliczniła tego filmu, nie opublikowała go w internecie. Myślę, że dla wszystkich jest jasne polityczne tło zwolnienia. Politycy związani z Aleksandrą Dulkiewicz żądali czyjejś głowy i ją dostali. Ofiarą politycznej wojny została zwykła gdańszczanka, dzięki pracy w sklepie utrzymująca swoją rodzinę. Na to nie może być zgody. Fakty i argumenty są po naszej stronie. Wezwałem właściciela sieci Biedronka do ugodowego załatwienia sprawy, liczę, że tak się stanie. Jeśli dojdzie do procesu, wygramy go.

rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pamięta pan ostatnią rozmowę z tatą?

Przyjąłem założenie, z jakiego wychodził mój tata, i o wątkach prywatnych wypowiadam się w bardzo ograniczony sposób. Nie dzielę się na przykład z opinią publiczną treścią prywatnych rozmów. Mogę za to powiedzieć, że sposób, w jaki mój ojciec myślał o państwie, jest dla mnie latarnią i wskazówką, jak politykę należy rozumieć i uprawiać. A należy robić to tak, by pamiętać o etosie służby publicznej i o tym, że liczy się coś więcej niż wynik wyborczy w okręgu. Mało kto wie, że tata miał filię swojego biura w Katowicach. Nigdy stamtąd nie startował, ale czuł, że sprawy związane ze Śląskiem są istotne dla polskiej gospodarki, był też w stałym kontakcie z działającymi tam związkami zawodowymi. Ten etos służby publicznej mocno wyrył się w tradycjach rodzinnych. W naszej rodzinie wiele osób było urzędnikami państwowymi. Mój pradziadek Maksymilian Płażyński był piłsudczykiem i żołnierzem Pierwszej Kompanii Kadrowej, gdy z Oleandrów wychodziła przywracać niepodległość. Przywiązanie do niepodległościowej tradycji i ogromny szacunek dla służby publicznej bardzo mocno utrwaliły się w postępowaniu mojego taty. Ja też staram się z tego czerpać.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół ma alternatywny świat. W nim świetnie działa Wychowanie do życia w rodzinie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Sikorski czy Trzaskowski? Kto kandydatem PiS? Ustawka Tuska i kapelusz Kaczyńskiego