Pani prezydent Dulkiewicz jest na fali i czuje nastroje społeczne.
No właśnie. Tym bardziej nie rozumiem jej zachowania. Po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza została obdarzona ogromną sympatią i zaufaniem społecznym. Otrzymała naturalne w takiej sytuacji wsparcie, także od swoich politycznych przeciwników. I natychmiast weszła w te same buty co Adamowicz, czyli zaczęła aspirować do roli jednego z liderów opozycji wobec rządu Zjednoczonej Prawicy. Mam zresztą wrażenie, że robi to jeszcze bardziej gorliwie i hałaśliwie niż jej poprzednik. Szkoda, bo otrzymany kapitał mogła spożytkować lepiej. Na przykład zajmując się ważnymi dla gdańszczan sprawami, za które odpowiada samorząd. Tymczasem aktywność publiczna pani Dulkiewicz ogranicza się do ataków na polski rząd i przygotowania obchodów 4 czerwca.
Ale mieszkańcy Gdańska chcą coś zamanifestować. Również rządowi. Prezydent miasta nie chce tego lekceważyć.
Mieszkańcy Gdańska mają prawo manifestować swoje przekonania. Przyjmuję też z szacunkiem fakt, że większość aktywnych politycznie gdańszczan inaczej ocenia to, co się dzieje w Polsce, niż ja. Ale pojawia się pytanie o wiarygodność słów, które wypowiada pani Dulkiewicz. W dniu zaprzysiężenia mówiła, że jest otwarta na dialog z opozycją i nie chce, żebyśmy tu, w Gdańsku, „wchodzili w role, które ma dla nas Warszawa". Niemal wszystko, co od dnia inauguracji zrobiła, przeczy tym słowom. Może nie jest to zbyt wyrafinowane i nowoczesne, ale ja wierzę, że prezydent miasta powinien przede wszystkim skutecznie zarządzać miastem, a samorząd jest od rozwiązywania codziennych problemów swoich mieszkańców.
Jak powinny wyglądać obchody 4 czerwca?
Chciałbym, żeby gdańszczanie mieli z tego coś więcej niż tylko możliwość oglądania śmietanki towarzyskiej goszczącej na wielodniowej politycznej imprezie. Uchwałą Rady Miasta 2019 r. jest w Gdańsku Rokiem Wolności i Solidarności. To nie może mieć w moim przekonaniu jedynie wymiaru symbolicznego, zwłaszcza że ta symbolika wykorzystywana jest przez władze miasta w sposób instrumentalny. Dlatego, jako klub radnych, przedstawiliśmy pakiet propozycji będących praktycznym wzmocnieniem wolności wszystkich gdańszczan i solidarności z wykluczonymi dzisiaj mieszkańcami miasta.
Co konkretnie jest w tym pakiecie?
Chodzi m.in. o skokową poprawę sytuacji mieszkańców domów komunalnych, co zostanie rozpoczęte porządną inwentaryzacją zasobów miasta. Chcemy wzmocnić poczucie równości gdańszczan wobec prawa – tu pierwszym krokiem będzie umożliwienie wykupienia lokali od miasta ludziom, którym się dziś tego z bardzo wątpliwych powodów odmawia. Zależy nam też na prostych gestach podkreślających rzeczywiste przywiązanie Gdańska do etosu opozycji antykomunistycznej, rozumianej jako pewna całość, bez podziału na tych lepszych opozycjonistów, a więc popierających PO, i gorszych, którzy PO nie popierają. Tu pierwszą propozycją będzie zwolnienie z opłat za korzystanie z transportu publicznego osób będących działaczami opozycji antykomunistycznej. Będziemy sukcesywnie zgłaszali kolejne uchwały, budowali ten pakiet. I zobaczymy, czy prezydent Dulkiewicz zechce z nami na ten temat rozmawiać.
Gdańsk zawsze był bastionem PO, a teraz nastroje się ugruntowały. Jak pan, jako szef radnych PiS, zamierza z tym walczyć?
Generalnie wychodzę z założenia, że emocje w polityce nie są dobrym doradcą. Dobra polityka to polityka realizowana z zimną głową. Emocje w polityce to narzędzie do manipulowania tłumem.
Cała polityka składa się dziś z emocji. To one decydują o wyniku wyborów.
Ale to nie znaczy, że zadaniem polityków jest ich rozgrzewanie do czerwoności. To będzie sprawiać, że przepaść między nami będzie coraz trudniej zasypać. Nie to powinno być celem polityków. To nie jest propaństwowa postawa. To działanie skierowane na osiągnięcie krótkotrwałych korzyści, ale społeczne koszty takiego zachowania płacić będziemy przez długie lata.
To porozmawiajmy o Gdańsku. Na początku swojej kampanii wyborczej powiedział pan: „Przypominanie nam, że Gdańsk kiedyś nie był częścią Rzeczypospolitej, nie jest zgodne z polską racją stanu, ale to też krzywdzi nas, Polaków, mieszkających w tym mieście". Pisarz Szczepan Twardoch stwierdził, że zachowuje się pan jak dziecko, któremu trzeba opowiadać bajki, bo boi się konfrontacji z niewygodną dla Polski prawdą.
Cytat jest wyrwany z bardzo długiej wypowiedzi. Z konferencji prasowej poświęconej etosowi Gdańska przeprowadzonej wspólnie z wybitnym historykiem prof. Andrzejem Nowakiem.
To jak go mamy rozumieć?
Chodzi o to, że Gdańsk ma tysiącletnią historię. Jest to historia skomplikowana, ale zdecydowana jej większość jest nierozerwalnie związana z Rzecząpospolitą. Nie wiedzieć czemu, władze miasta postanowiły jednak, że osią, na której budowana ma być tożsamość XXI-wiecznego Gdańska, jest mroczny czas, gdy był on Wolnym Miastem.
I, jak pan mówił, nie jest zgodne z polską racją stanu przypominanie tej części historii miasta?
Nie jest zgodne z polską racją stanu upamiętnianie okresu Wolnego Miasta Gdańska na zasadzie tworzenia fałszywego wrażenia, że był to twór otwarty i tolerancyjny, który powinniśmy dziś, dążąc do Gdańska otwartego i tolerancyjnego, odwzorowywać. To wszystko jest kłamstwem. Mniejszościom, w tym Polakom, ale także Żydom, żyło się wówczas źle. Z roku na rok mniejszości były coraz bardziej piętnowane, poniżane. W Wolnym Mieście Gdańsku jeszcze przed wojną powstały oddziały SS, a zdecydowana większość mieszkańców głosowała w wyborach na NSDAP. Wolne Miasto Gdańsk nie miało nic wspólnego z ideą, która jest zawarte w jego nazwie. Było tej idei zaprzeczeniem.
Myślę, że większość ludzi patrzy na Wolne Miasto Gdańsk przez pryzmat powieści Güntera Grassa, gdzie czytamy o utraconej wspólnocie Polaków i Niemców.
To jest przy okazji pytanie o to, kogo Gdańsk powinien honorować. Grass był pisarzem wielkiego formatu, ale czy rzeczywiście należą mu się w mieście pomniki? Czy jest to postać, którą powinniśmy się szczycić? W moim przekonaniu nie. Musimy się zastanowić, kogo chcemy upamiętniać.
Grass to wielki pisarz i noblista, który wpisał się w dzieje Gdańska i sprawił, że świat się tym miastem zainteresował.
I człowiek z okropną kartą w życiorysie. Kartą tą jest służba w zbrodniczej Waffen SS, organizacji eksterminującej Polaków. Do wojska zgłosił się na ochotnika. Możemy uznać jego wielkość jako pisarza, analizować twórczość, spierać się o nią podczas wydarzeń kulturalnych, ale nie można robić patronem polskiego miasta żołnierza Waffen SS.
Przed panem proces z Biedronką? Jest pan w stanie udowodnić, że pracownica została zwolniona w związku z wyciekiem nagrania z panią prezydent?
Tu nic nie trzeba udowadniać, bo taki właśnie powód oficjalnie został jej podany. Tymczasem moja klientka nie upubliczniła tego filmu, nie opublikowała go w internecie. Myślę, że dla wszystkich jest jasne polityczne tło zwolnienia. Politycy związani z Aleksandrą Dulkiewicz żądali czyjejś głowy i ją dostali. Ofiarą politycznej wojny została zwykła gdańszczanka, dzięki pracy w sklepie utrzymująca swoją rodzinę. Na to nie może być zgody. Fakty i argumenty są po naszej stronie. Wezwałem właściciela sieci Biedronka do ugodowego załatwienia sprawy, liczę, że tak się stanie. Jeśli dojdzie do procesu, wygramy go.
rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95