Kościół z defektem

W Niemczech do komunii przystępują niemal wszyscy, podczas gdy spowiedź przestała być praktykowana. W niektórych parafiach konfesjonały pełnią rolę magazynów, gdzie przechowuje się m.in. świece, sztandary i obrazki. Roztrząsanie tego, czy Jezus miał żonę, nikogo nie oburza ani nie dziwi.

Aktualizacja: 29.11.2014 10:12 Publikacja: 29.11.2014 01:36

Kościół z defektem

Foto: 123RF

Niemieccy biskupi okazali się najbardziej postępową frakcją podczas zakończonego niedawno w Rzymie synodu poświęconemu rodzinie. To oni zadawali najwięcej pytań o miejsce homoseksualistów w Kościele i postulowali łagodniejsze podejście do osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Przewodniczący episkopatu Niemiec kardynał Reinhard Marx od początku tłumaczył, że „musimy znaleźć rozwiązanie dla rozwiedzionych", oraz podkreślał, że „rozwodnicy w nowych związkach nie są chrześcijanami drugiej kategorii".

I choć ostateczne ustalenia hierarchów nie spełniły oczekiwań niemieckich purpuratów, to kardynał Marx już po zamknięciu obrad dał do zrozumienia, że walka o złagodzenie dyscypliny kościelnej jeszcze się nie skończyła. „Magisterium Kościoła nie jest statycznym zbiorem zdań, jest rozwojowe. Doktryna jest poddana dialogowi – nie zależy od znaków czasu, ale tak czy inaczej może być rozwijana. Nie możemy zmienić Ewangelii. Jednak jeszcze nie wszystko zrozumieliśmy" – oznajmił.

Aktywność przedstawicieli niemieckiego Kościoła zaniepokoiła delegatów z innych grup językowych i na powrót pojawiły się pytania o stan katolicyzmu w tym kraju. W którą stronę zmierza niemiecki Kościół? Czy jest to już Kościół schizmatycki, jak twierdzi wielu polskich księży wracających z tamtejszej posługi?

Wielki pracodawca

W całej Europie Kościoły mniej lub bardziej kapitulowały pod naporem liberalnych tendencji, lecz w Niemczech był to proces szczególny. Tutaj poszło to najdalej. No i tutaj w naciskach bardzo mocny był laikat. We Francji, Belgii, Hiszpanii wierni po prostu przestawali interesować się Kościołem i odchodzili. W Niemczech wierni wchodzili zaś w ostry spór z Kościołem instytucjonalnym, domagali się zmian, lecz go nie opuszczali. Masowe wystąpienia przyniosły dopiero ostatnie lata.

Skąd więc u niemieckich katolików taka chęć postawienia na swoim?

Ważnym powodem na pewno jest fakt, że Kościół katolicki w Niemczech jest drugim co do wielkości pracodawcą po państwie. Wierni z jednej strony nie mają więc interesu w porzucaniu go, jak to jest np. we Francji, ale z drugiej strony, płacąc podatek kościelny wynoszący od 8 do 10 procent, wymagają, by Kościół dostosował się do ich potrzeb. Centralny Komitet Niemieckich Katolików (ZDK) to potężna organizacja świeckich niemająca sobie równych w żadnym innym kościele lokalnym na świecie. ZDK obok takich organizacji jak „Wir sind die Kirche" (My jesteśmy Kościołem) i „Kirche von unten" (Kościół od dołu) od lat domagają się m.in. uznania prymatu sumienia w decyzjach dotyczących etyki seksualnej, możliwość wolnego wyboru w kwestii celibatu, umożliwienia święceń kapłańskich kobietom oraz liberalnego podejścia do środków antykoncepcyjnych i aborcji. Biskupi niemieccy nie mogą sobie pozwolić na lekceważenie ich głosu.

Działalność ZDK i „Wir sind die Kirche" nie wyczerpuje limitu kłopotów niemieckiego Kościoła. Żeby w pełni zrozumieć kryzys, w którym się znalazł, trzeba sobie uzmysłowić, że Niemcy to ojczyzna protestantyzmu, kulturkampfu i szkoły frankfurckiej. Te zaszłości historyczne, choć niezauważalnie, z czasem coraz bardziej oddziaływały na oblicze katolicyzmu w tym kraju.

„Postępowanie każdej instytucji biurokratycznej najlepiej wyjaśnia założenie, że steruje nią kilku wrogów" – twierdził amerykański myśliciel Robert Conquest. Jego słowa dobrze pasują do opisu sytuacji niemieckiego Kościoła. Katolicyzm w Niemczech jest ściśnięty między nieprzyjazne mu siły. I choć kulturkampf dawno się skończył i nikt nie mówi dziś, że katolicyzm nie pasuje do niemieckiej duszy, to w pamięci zbiorowej wielu środowisk zostało poczucie, że niemiecki katolik to taki nie do końca Niemiec, obywatel drugiej kategorii. Otto von Bismarck pisał do swojej siostry w 1861 r.: „Bawarczyk jest w połowie drogi między Austriakiem a człowiekiem". Stworzone przez bismarckowską propagandę metody walki z Kościołem służą jego wrogom do dziś, a katolicy na wszelkie sposoby próbują wyciągać rękę dosłownie do każdego, by przypodobać się wszystkim.

Uleganie protestantom

Nieustanna konfrontacja z dziedzictwem Marcina Lutra i protestanckimi teologami to kolejny czynnik, ważniejszy nawet niż kulturkampf, który kształtował niemiecki katolicyzm. Dzień Reformacji jest ważnym świętem w tym kraju. Luter wciąż cieszy się poważaniem wśród swoich rodaków.

Niezliczone ułatwione kontakty między protestantami i katolikami oraz kult ekumenizmu i pojednania powodują, że wspólnota katolicka uległa daleko idącej protestantyzacji. „W Niemczech zakorzenił się już zwyczaj, że w Święto Reformacji kapłan rzymskokatolicki wygłasza kazanie w zborze ewangelickim, a w dzień św. Marcina (notabene jest to dzień urodzin ks. Marcina Lutra) pastor czyni to samo w parafii rzymskokatolickiej" – pisze redaktor naczelny Magazynu Teologicznego „Semper Reformanda" Dariusz Bruncz. Katolicy w trosce o „owocny dialog" i nieurażanie protestantów godzą się na zacieranie różnic dogmatycznych w zagadnieniach szczególnie dla protestantów drażliwych. Bardzo często się zdarza, że katolicy przyjmują punkt widzenia protestantów.

Dotyczy to np. stosunku do papieża. Niemieccy katolicy wymieszani z protestantami co rusz mierzyli się z pytaniami o sukcesję apostolską głowy Kościoła oraz dogmat o nieomylności. W imię pojednania i „owocnego dialogu" strona katolicka coraz bardziej odpuszczała obronę papieży i zaczęła przesiąkać protestancką krytyką papiestwa w ogóle. W niezliczonych debatach ekumenicznych katoliccy duchowni często odcinają się od treści zawartych w encyklikach i tłumaczą się tym, że „niektóre ustępy w nich zawarte mogłyby utrudnić wzajemne porozumienie". „Będąc wychowywaną w Niemczech, przez lata słuchałam, jak księża nauczali, że »oficjalne nauczania Kościoła w Rzymie mówi«, podczas gdy oni głosili coś odwrotnego w kwestiach seksu przedmałżeńskiego, antykoncepcji, rozwodów (czasem nawet nie robiąc rozróżnienia między doktryną a ich własnymi heterodoksyjnymi przekonaniami). Kiedy Jan Paweł II nie chciał, by kościelne instytucje były zamieszane w biznes aborcyjny, (...) zanim doszło do zgody, miało miejsce długie przeciąganie liny między niemieckimi biskupami a Rzymem" – cytuje pisarkę Marie Meaney portal Pch24.pl.

Wpływ protestantyzacji widoczny jest w pojmowaniu kapłaństwa. Najsilniejsza krytyka celibatu i domaganie się dopuszczenia kobiet do kapłaństwa nie przypadkiem wychodzi właśnie z Niemiec. „Mimo stanowczego sprzeciwu Kościoła rzymskokatolickiego wobec święceń kapłańskich dla kobiet współpraca lokalna między katolickimi proboszczami a ewangelickimi pastorkami wypada bardzo dobrze. Nikogo też nie dziwią wspólne wystąpienia, nabożeństwa i bliska kooperacja między katolickimi biskupami a ich koleżankami w urzędzie" – przekonuje dalej Bruncz. Ta współpraca i nieustanna wymiana doświadczeń nie tylko na poziomie instytucjonalnym, ale także osobowym odcisnęła głęboki ślad na sposobie postrzegania przez katolików roli księdza. W kraju, gdzie pastor może mieć rodzinę, cieszyć się nią i pokazywać jako przykład spełnienia, stronie katolickiej o wiele trudniej przedstawiać argumenty broniące celibatu.

Tradycja protestancka odcisnęła też głębokie piętno na niemieckich katolikach w obszarze samodzielnego interpretowania Pisma Świętego. Wzorem protestantów katolicy pozostają z Biblią „sam na sam" i bardzo krytycznie odnoszą się do oficjalnych orzeczeń Magisterium Kościoła. Korzystają przy tym z wydań ekumenicznych, w których wiele zapisów ociera się o granice błędu lub jawnie przeczy nauce Kościoła. Perykopy traktują w sposób zupełnie dowolny. W efekcie 70 procent katolików nie wierzy np. w Zmartwychwstanie. W Monachium na chrzest swoich dzieci decyduje się jedynie 5 proc. katolików, ponieważ sens sakramentów też został podważony, podobnie jak główne prawdy wiary. Do komunii przystępują niemal wszyscy, podczas gdy spowiedź przestała być już praktykowana. Dyskusje, czy Jezus miał żonę, nikogo nie oburzają ani nie dziwią. W parafii Marktl am Inn, w której chrzest przyjął Benedykt XVI, konfesjonały pełnią już de facto rolę magazynów, gdzie przechowuje się m.in. świece, sztandary i obrazki.

Z protestanckiego podejścia do Biblii wyrosło wielu katolickich teologów. Ich książki są nad Renem bardzo poczytne, a utrata kanonicznej misji nauczania często przysparza im nowych zwolenników. Tak było w przypadku Hansa Künga i prof. Uty Ranke-Heinemann. Ten pierwszy zanegował najważniejsze zasady katolickiego nauczania, m.in. dogmat nieomylności papieża, celibat księży, brak możliwości wyświęcania kobiet i zakaz eutanazji. Krytykował też rygorystyczny zakaz przerywania ciąży i podał w wątpliwość wieczne trwanie piekła.

„Kardynałki" do episkopatu

Uta Ranke-Heinemann traktuje biblijny przekaz w kategoriach baśni niemającej pokrycia w prawdziwej nauce. „Dziewica i anioł – to temat dla poety i malarza. Poeta – Łukasz – rzecz opisał, a malarze wciąż na nowo temat ten podejmują. Zwiastun tego, co boskie, i niewinna dziewica, oddalona jeszcze od znojów konkretnego ludzkiego życia, będąca na pograniczu młodości i kobiecości, ogarnięta jeszcze czasem oczekiwania i nadziei, pełna marzeń... Obraz rozrasta się, napełniając się czarem ludzkiej i religijnej fantazji, tak jak fascynował ludzi od zawsze".

W światku biblistów wzmianka o nowych dokonaniach niemieckich teologów wywołuje ironiczne mrugnięcie okiem. Niezwykle ceniony i przedstawiany jako wzór uczestników soboru ks. Karl Rahner w trosce o ekumenizm nie zgadzał się na określanie Maryi jako Pośredniczki Wszystkich Łask. „Z punktu widzenia ekumenicznego wyniknęłaby niewyobrażalna szkoda w kontaktach z prawosławnymi i protestantami" – argumentował. Nieco wcześniej napisał „Traktat o dziewiczym macierzyństwie Maryi", w którym twierdził, że „dziewictwo oznacza być całkowicie do dyspozycji Boga. Rzecz jasna w tym sensie również osoby żyjące w stanie małżeńskim mogą być dziewicami". Tylko Jan XXIII uratował go wtedy od potępienia przez Święte Oficjum. Były niemiecki dominikanin, obecnie teolog ekumenista prof. Otto Hermann Pesch twierdzi z kolei, że „odwoływanie się w refleksji teologicznej tylko do swego Kościoła jest dziś anachronizmem", i wyrokuje: „koniec monopolu europejskiej teologii". Z kolei wpływowy berliński metropolita kard. Rainer Woelki w kapłaństwie kobiet i związkach homoseksualnych również nie dostrzega większego problemu. Widziałby nawet chętnie kobiety „kardynałki" w niemieckim episkopacie. Można by jeszcze dodać Josepha Wittiga, który już w latach 20. XX w. krytykował oficjalną wykładnię kościelną grzechu i spowiedzi. Śmiałe poglądy teologiczne doprowadziły go do ekskomuniki.

Więcej, jeszcze bardziej radykalnie

Najgorszy czas próby dla niemieckiego Kościoła przyszedł wraz z pojawieniem się szkoły frankfurckiej. Po zakończeniu II wojny światowej z wygnania wrócili radykalni neomarksiści, którzy w krótkim czasie objęli rząd dusz w Niemczech. Tacy ludzie jak Max Horkheimer, Friedrich Pollock i inni dostali najlepsze katedry uniwersyteckie, opanowali najważniejsze instytucje kulturalne i naukowe.

Niemcy pogrążeni w ogromnym poczuciu winy za zbrodnie Hitlera bez żadnego sprzeciwu przyjmowali pomysły liderów nowej lewicy. Jakie to były pomysły? Radykalizacja myśli marksistowskiej i światowa rewolucja. Pollock po powrocie z ZSRS stwierdził, że „to jeszcze za mało, że trzeba jeszcze bardziej radykalnie", a był tam w latach 20., w czasie największego bolszewickiego terroru. Herbert Marcuse (pozostał na emigracji w USA i stamtąd oddziaływał na swoich kolegów w Niemczech) przekonywał, że do rewolucji potrzebna jest totalna destrukcja społeczeństwa, a tę można osiągnąć poprzez „seksualizację wszystkich sfer ludzkiej egzystencji". Ambicją tych ludzi było unicestwienie religii, rodziny i zachodniej cywilizacji. Willi Münzenberg tak podsumował cel zachodnich rewolucjonistów: „Zachód zrobimy tak zepsutym, że będzie śmierdział".

Po wojnie, kiedy na pierwszy plan zaczynała wychodzić szkoła frankfurcka, to Kościoły protestanckie poparły nową ideę postępu i włączyły się w projekt odnawiania oblicza Niemiec. W nowym klimacie ideowym sytuacja katolików twardo broniących zasad wiary byłaby nie do zniesienia. Toteż katolicy wzorem protestantów odpowiedzieli na nowe zagrożenia „syndromem Kurta Tucholsky'ego". „Już w 1930 r. Tucholsky ironizował: »Co daje się zauważyć w postawie obu Kościołów, to ich wywieszony język. Bez przerwy, z zadyszką, biegną za czasem, aby nikt im nie umknął. 'My także, my także!' nie tak jak przed stuleciami: 'My'. Socjalizm? My także. Praca z młodzieżą? My także. Sport? My także. Takie Kościoły nic nie tworzą, one dopasowują rozwiązania już stworzone przez innych, biorą te fragmenty, które im mogą być przydatne (...). Kościół rezygnuje, nie zmienia siebie, lecz ulega zmianom«. Skutkiem tego jest »Kościół z defektem«, jak to drastycznie sformułował Karl Barth" – pisze w artykule „Być dzisiaj Kościołem w Niemczech" Hubert Windisch („Teologia Praktyczna", Tom 6, 2005 r., str. 9).

Konsekwencją tej drogi była tzw. deklaracja z Königstein mająca na celu ugłaskanie rewolucji seksualnej z 1968 roku. Ten dokument niemieckiego episkopatu podważał encyklikę papieża Pawła VI „Humanae vitae" w nauce o ludzkiej seksualności. Decyzję w kwestii stosowania środków antykoncepcyjnych biskupi pozostawili do rozstrzygnięcia własnemu sumieniu wiernych i złagodzili zdecydowane stanowisko papieża wobec fali narastającej seksualizacji.

Dostosuj się albo zgiń

Kiedy poprze się doktrynę środowisk postępowych, trzeba już nadążać za zmianą społeczeństwa. Misja zbawienia dusz schodzi na dalszy plan. Zastępuje ją dewiza płynięcia z prądem i kajanie się przed każdym, kto tylko mocniej tupnie nogą. Kościół w Niemczech misję głoszenia Ewangelii zawiesił w próżni, zamiast tego całe swoje siły skupił na przystosowywaniu się do postmodernistycznej wizji świata. Kto nie ma własnego zdania, po pewnym czasie staje się wykonawcą cudzych poleceń.

W miarę jak niemiecki katolicyzm gubił swoją drogę i wypłukiwał się z tożsamości, opanowywała go wręcz obsesyjna chęć dialogu z przedstawicielami najróżniejszych środowisk, często stojących w jawnej wrogości wobec niego. Strategią przetrwania stała się polityka polegająca na przymykaniu oczu na rzeczywistość i łudzeniu się, że wszystko jest w porządku.

Niemieccy katolicy mają coraz większą świadomość pogłębiającego się kryzysu. Jednak w debatach nad uzdrowieniem Kościoła nikt nie mówi o powrocie do źródeł, wysiłku dawania świadectwa swoim życiem, wzmocnieniu tożsamości katolickiej. Zamiast tego panuje wzięta ze świata biznesu zasada „dostosuj się albo zgiń", bo i Kościół traktowany jest tam jako instytucja społeczno-usługowa. Kościół w Niemczech ulega przekonaniu, że przetrwa nie ten, kto jest najinteligentniejszy i najsilniejszy, lecz ten, kto najszybciej przystosuje się do zmian. Trudno wytłumaczyć tę postawę uniżania się wobec ideologii, które zamierzają Kościół zniszczyć i wcale się z tym nie kryją. Faktem jest, że receptą na kryzys ma być jeszcze większe otwarcie i wkomponowanie nauki Kościoła w wizję liberalnej demokracji.

Niemieccy biskupi okazali się najbardziej postępową frakcją podczas zakończonego niedawno w Rzymie synodu poświęconemu rodzinie. To oni zadawali najwięcej pytań o miejsce homoseksualistów w Kościele i postulowali łagodniejsze podejście do osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Przewodniczący episkopatu Niemiec kardynał Reinhard Marx od początku tłumaczył, że „musimy znaleźć rozwiązanie dla rozwiedzionych", oraz podkreślał, że „rozwodnicy w nowych związkach nie są chrześcijanami drugiej kategorii".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi