Raspail, prorok schyłku Francji

Jean Raspail już 43 lata temu wydał powieść o konającej w imigracyjnych konwulsjach Francji. Kim jest ten literacki „prorok", którego książki lewicowi intelektualiści uważają za niebezpieczne lub wręcz zbójeckie?.

Aktualizacja: 06.03.2015 19:12 Publikacja: 06.03.2015 03:12

Jean Raspail w poczekalni sądu: w 2005, po opublikowaniu szkicu „Co to znaczy być Francuzem”, oskarż

Jean Raspail w poczekalni sądu: w 2005, po opublikowaniu szkicu „Co to znaczy być Francuzem”, oskarżono go o szerzenie nienawiści rasowej

Foto: AFP

Jakiś czas temu, bo w roku 2011, Sylwia Ługowska, kandydatka Prawa i Sprawiedliwości do Sejmu, jeden z „aniołków" Jarosława Kaczyńskiego, znalazła się pod ostrzałem za czytanie „podejrzanych" książek. Konkretnie szło o „Obóz świętych" Jeana Raspaila, z którym to tomem pojawiła się na plakacie wyborczym. Krytyka była miażdżąca: „W redakcji »Metra« nikt tej książki nie czytał ani nie znał autora. Ale zaintrygowało nas zdanie na jej temat z angielskiej Wikipedii" – można było przeczytać w komentarzu. Oto klasyczny przykład ignorancji stosowanej w służbie propagandy...

Oczy Ireny


Nakładem Wydawnictwa Dębogóra ukazał się nie tak dawno przekład kolejnej, bodaj siódmej na naszym rynku, powieści Raspaila. Ci, którzy znają jego twórczość lub też mają wobec niej określone oczekiwania, pewnie będą zaskoczeni. „Oczy Ireny" (wydanie francuskie 1984) to powieść inna od tych, które znamy, choć z drugiej strony mamy żonglowanie konwencjami dobrze znanymi z twórczości Raspaila, ale i literatury popularnej. Od powieści drogi przez nawiązania do libertyńskich opowiastek aż po kryminał czy też powieść sensacyjną. Jeśli o „Pierścieniu rybaka" pisano, że „jest to lepsze niż Dan Brown" (Wojciech Orliński), to taki opis chyba bardziej pasuje do „Oczu Ireny", które są literackim majstersztykiem utkanym z wątków religijnych, metafizycznych i popularnych. Francuski pisarz, kiedy podejmuje tematy metafizyczne i religijne, nie musi konfabulować jak Dan Brown. Zna je dobrze i wie, że religia przeżywana świadomie dostarcza ciekawszych i głębszych treści niż zmyślenia autora „Kodu Leonarda da Vinci".

To, co czyni „Oczy Ireny" książką odmienną od pozostałych znanych w Polsce, to jej na poły biograficzny charakter. Dziewięćdziesięcioletni dziś autor w formie przypowieści podaje nam do lektury przygody pisarza doświadczającego kryzysu twórczego, ale i życiowego, przekraczającego smugę cienia. Jednak pod przykryciem licznych perypetii dostajemy tu opowieść o zmaganiach dobra ze złem, w ich duchowym, ale jakże konkretnym wymiarze. Fryderyk Pons, główny bohater i powieściowe alter ego Raspaila, przeżywając twórczą niemoc, przypomina sobie o liście, jaki otrzymał od Salwatora, towarzysza młodzieńczych przygód. Jego dawny przyjaciel zupełnie niespodziewanie został pewnego dnia benedyktyńskim mnichem, a nawet z czasem opatem otoczonym pewną sławą. Musiało się jednak wydarzyć coś niezwykłego, ponieważ po 25 latach opuścił swoje opactwo i zamieszkał w nękanej sztormami latarni morskiej Ar Men u wybrzeży Bretanii. Fryderyk postanawia porzucić jałowe próby napisania kolejnej powieści i planuje podróż, która z czasem staje się coraz bardziej zawikłaną próbą rozwiązania zagadek z życia przyjaciela, tajemniczego Zajazdu Książąt, dawnej siedziby handlarzy niewolnikami, oraz namalowanego na płótnie wizerunku kobiety o imieniu Irena. Do bohatera dołącza Alda, młoda kobieta, miłośniczka jego powieści, która postanawia przeżyć ostatnią przygodę przed czekającym ją ślubem z nudnym narzeczonym. Jakby z oddali towarzyszy tej dwójce zagadkowa postać watykańskiego emisariusza kardynała de Hohenlo...

Ostatni tradycjonalista

Choć wydano w Polsce kilka ważnych książek Jeana Raspaila, wciąż jest autorem słabo znanym i opisanym. Docierają do nas sprzeczne informacje o nim – jak choćby ta, że jest zagorzałym rojalistą, równoważona inną: że miałaby to być tylko forma artystycznego dandyzmu, oporu wobec świata. Bardzo podobnie rzecz ma się z jego stosunkiem do państwa francuskiego: można przeczytać, że pisarz bojkotuje wybory, tymczasem w jednym z wywiadów zadeklarował, że choć nic go nie łączy z republiką, to jednak głosuje, chcąc wpływać na losy swojego kraju, który kocha. Jednocześnie pytany o patriotyzm Raspail mówi, że nie ma on dla niego większego znaczenia – ważniejsza jest miłość kraju i króla, który stanowi uosobienie żyjącego pod jego panowaniem ludu. Ta perspektywa wydaje się spójna – jeśli Raspail stara się odrzucić nowożytne sposoby przeżywania tożsamości, to niewątpliwie patriotyzm, tak jak go zwykle rozumiemy, jest zatrutą spuścizną romantyzmu, stawiającą wyżej ideę narodową niż związki z konkretnymi ludźmi, którzy mogą być zwyczajnie podli lub odpychający, ale też dobrzy i prawi. Tych pierwszych Raspail nie akceptuje i nie chce, by łączyła ich wspólna idea, zależność i odpowiedzialność. Może się to wydać brutalne, ale jest bardzo uniwersalne – relacje pomiędzy konkretnymi ludźmi mają większe znaczenie niż abstrakcyjna przynależność do narodu. Dlatego prawdziwym narodem są ci, którzy wierzą w króla, zdaje się mówić Raspail.

Być może jednak niechęć do patriotyzmu ma u Raspaila także podłoże osobiste. Jednym z najważniejszych wydarzeń, jakie miało dla pisarza znaczenie formacyjne, była „wielka ucieczka", czyli panika, jaka ogarnęła Francuzów podczas inwazji niemieckiej w roku 1940. Była ona w dużej mierze zjawiskiem z zakresu psychologii tłumu, nie miała szczególnego uzasadnienia, jeśli weźmie się pod uwagę przebieg wojny we Francji. Raspail obserwował te wydarzenia, podróżując na rowerze (podobnie jak Andrzej Bobkowski, autor „Szkiców piórkiem"). Miał 15 lat i także uciekał. Sam, porzucił bowiem rodziców, uważając się za wystarczająco dojrzałego, by ich opuścić. Wtedy też zrodziło się w nim coś, co sam określa mianem rezerwy czy też dystansu do własnego kraju. To doświadczenie ucieczki z roku 1940, a potem obojętna postawa Francuzów wobec wojny i okupacji, ukształtowało Raspaila oraz całą grupę francuskich pisarzy młodego pokolenia.

Swoją pierwszą powieść skończył pisać w 1946 roku, liczyła 600 stron i odrzucili ją wszyscy wydawcy. Sam autor po latach uważał, że utwór był niedobry, a jednak zdolność do rozwinięcia w wieku 21 lat narracji na kilkaset stron wskazywała na potencjał pisarski. Wymagało to jednak jeszcze lat pracy. Pierwsze niepowodzenie zachwiało przekonaniem młodego Raspaila, że już jest pisarzem, zajął się więc pracą dziennikarską. Rozpoczął swoje liczne podróże, szczególnie po kontynencie południowoamerykańskim, odwiedził Patagonię, która w przyszłości będzie jego wielkim tematem.

Kolejną próbę literacką Raspail podjął około roku 1956, kiedy napisał dwie książki, jak mówi – jedną dobrą i jedną złą, co po raz wtóry przekonało go, że powieściopisarstwo nie jest jego powołaniem. A jednak ostatecznie pisarzem został, choć przełom, którym okazało się wydanie „Obozu świętych", książki o zagładzie zachodniego, europejskiego świata, nastąpił po kolejnych kilkunastu latach.

„Nerwica rasowa"

Kiedy przed prawie dekadą ukazywała się w Polsce jego najgłośniejsza chyba po „Obozie świętych" powieść, czyli „Pierścień rybaka", w której autor niejako przewidywał pojawienie się papieża o imieniu Benedykt i barwnie snuł na poły historyczną, a na poły fantastyczną opowieść, w jednej z telewizyjnych audycji Jana Pospieszalskiego („Warto rozmawiać", TVP 2) można było usłyszeć taką oto wymianę zdań.

„Jan Pospieszalski: Dziś będziemy rozmawiać o książkach. Co warto przeczytać?

Rafał Ziemkiewicz: Zaraz spadnę z krzesła, pani Szczuka ma na kolanach książkę Jeana Raspaila...

Kazimiera Szczuka: No właśnie, bardzo bym chciała wiedzieć, co to jest. Kto to czytał?

Rafał Ziemkiewicz: Bardzo dobre i ciekawe książki. Świetne na chwile oddechu.

Paweł Milcarek: Uważam, że pisarstwo Raspaila jest rewelacyjne w każdym znaczeniu tego słowa.

Roman Kurkiewicz: To książki bardzo niebezpieczne!

Cezary Michalski: To książki wręcz zbójeckie.

Paweł Milcarek: Bardzo niebezpieczne! Tak jak czasem niebezpieczne jest sączenie dobrego wina".

Już ta rozmowa częściowo odsłania paradoksalność polskiej recepcji twórczości Jeana Raspaila. Kazimiera Szczuka, uchodząca w owym czasie (a była to połowa poprzedniej dekady) za literaturoznawcę i specjalistę od słowa pisanego, pytała, kim jest ten pisarz, który dla ludzi o innych poglądach był ważnym autorem. Co więcej, we Francji był twórcą ważnym i popularnym. Zresztą tak jest do dziś, jego książki sprzedają się w dużych nakładach, przynajmniej dwukrotnie nieoficjalnie mówiono o jego członkostwie w prestiżowej Akademii Francuskiej. Na to okazał się jednak zbyt kontrowersyjny.

Źródłem emocji, jakie wzbudzał pisarz (sam mówi wręcz o nienawiści), była wydana we Francji w roku 1973 powieść „Obóz świętych". „Książkę odebrano jako manifest ksenofobii" - poinformował skwapliwie czytelników „Polityki" jej publicysta, Adam Szostkiewicz. Wojciech Orliński przyznał, że okazała się  ona „prorocza", Rafał Ziemkiewicz zaś, przypomniawszy rdzeń fabuły – historię wygłodzonych tłumów z Indii, które opanowują siłą statki, łodzie, barki i na oślep, niepowstrzymaną falą, ruszają ku Europie – podkreślał: „Raspail zdaje sobie doskonale sprawę z umowności powieściowej wędrówki ludów, z historycznych oraz kulturowych kontekstów tej kolejnej literackiej apokalipsy. Opowieść o konającej w imigracyjnych konwulsjach Francji jest zarazem opowieścią o upadku Rzymu i Bizancjum, o wellsowskich Elojach i Morlokach, rewolucji bolszewickiej i może najbardziej – o Kościele Dni Ostatnich. To suma lęków wspólnych wymierającym cywilizacjom". Nie zmienia to faktu, że kolejne edycje książki spotykają się z niezwykle ostrą krytyką. Aude Lancelin na łamach „Le Nouvelle Observateur" twierdził jeszcze w 2011 roku, że w przypadku tej powieści mamy do czynienia z przykładem „nerwicy rasowej".

Prawda i kreacja

Warto posłuchać, co ma do powiedzenia o sobie sam Raspail. Kilka lat temu w wywiadzie dla Polskiego Radia deklarował: „Po pierwsze, jestem wyznania katolickiego, jestem katolikiem tradycjonalistą, po drugie, jako monarchista i rojalista jestem również tradycjonalistą. Urodziłem się  w roku 1925, w epoce tak różnej od tego, co mamy obecnie.... Nie było wtedy telewizji, odrzutowce nie istniały, nie było internetu – nic z tego, co mamy, nie istniało. U moich ciotek na wsi jeździłem kariolką zaprzężoną w konie. To wszystko się kończy. Nie znaczy to, że nie funkcjonuję we współczesnym świecie. Nie jestem idiotą, nie odrzucam telefonu, latam samolotem, używam elektryczności. Jestem jednak tradycjonalistą, bo w moim przypadku to coś wrodzonego".

Bez wątpienia jest w postawie Jeana Raspaila element kreacji, który dotyczy i dotyczył większości ważnych (a i niejednego nieważnego) pisarzy w dziejach literatury. Choć jest tradycjonalistą, to z wiekiem coraz mocniej potwierdza opinię, że nie ma i nie miał nigdy żadnych mistrzów. A jednocześnie lubi opowiadać, że jest ostatnim z tych, którzy reprezentują miniony świat. Tym tłumaczy swoją popularność wśród młodych czytelników. Jaki jest zatem ratunek dla takiego tradycjonalisty, gdzie może się on zaczepić, by nie pielęgnować jedynie złudzeń? Odpowiedź musi brzmieć dość prosto: w Kościele. Kiedy Raspail mówi o ciągłości, wskazuje na nią jako na najważniejszy element sensowności świata, a kiedy chce pokazać tę ciągłość, mówi o sukcesji apostolskiej. „Myślę zresztą, że obecnie wraca się do innego spojrzenia na tradycję. Mówi się, że być może popełniliśmy błąd, odrzucając to wszystko. Widać to wyraźnie, jeśli chodzi o religię, przynajmniej wśród katolików, którzy pozostali we Francji"– twierdzi.

Choć Jean Raspail z wiekiem chce sprawiać wrażenie postaci coraz bardziej pomnikowej, to w przeszłości wskazywał na pisarzy, bez których nie mógłby być dziś tym, kim jest, choćby na Chateaubrianda. Także i dziś potrafi jeszcze docenić również sobie współczesnych, jak Jeanne d'Ormesson. Przy tej okazji warto zapytać, jakie są faktycznie literackie korzenie Raspaila, który dziś tak bardzo chciałby być samotny, osobny i ostatni, jak uosobienie dziedzictwa i przeszłości. Krytyka literacka zalicza Raspaila do grupy pisarzy, którzy byli określani mianem Huzarzy (Hussards), choć nie jest to ścisłe, ponieważ debiutował od nich później i jakby do nich doszlusował. Należeli do nich przede wszystkim Roger Nimier (rówieśnik Raspaila, zmarły w wieku 36 lat) czy Michel Deon (który od lat 70. jest członkiem Akademii Francuskiej), z którym Raspail wiązany jest i dziś. Te koneksje potwierdził, wydając w roku 1982 (wiele lat po śmierci Nimiera) zbiór pięciu nowel pod tytułem „Les Hussards". Huzarzy byli grupą kontestującą powojenną rzeczywistość i obojętność Francuzów wobec grozy minionej wojny oraz swoich win z tamtych czasów. Podobnie można powiedzieć o bohaterach noweli Raspaila – to ludzie wierni swoim zasadom, dążący do celu, mający świadomość ulegania pewnym złudzeniom, ale i z tych złudzeń się śmiejący, choć równocześnie broniący ich nawet za najwyższą cenę.

Można zapytać, czy sam Raspail nie jest właśnie taki – czy nie jest pełnym zwątpienia dandysem poszukującym nadziei wobec doświadczenia rozpadu świata. Można to dostrzec w nietypowej dla pisarza, bardzo osobistej wypowiedzi, której udzielił po abdykacji Benedykta XVI: „Ta wiadomość mnie zasmuciła. Poczułem się osierocony. W czasach rozbuchanej kultury medialnej, która sprawia, że obecność Papieża jest prawie nie do pomyślenia, jego decyzja była więcej niż przewidywalna – była pożądana. Oczywiście, wydaje się, że to kres rzeczy dotąd niezmiennej: papież królował aż do śmierci, jak królowie, ale myślę, że na swój sposób nie mógł postąpić inaczej. Na szczęście Papież zamierza teraz udać się do klasztoru i poświęcić się modlitwie. To bardzo ważne, bo wszystko skłania do wiary, że jego modlitwa będzie wysłuchana. Gdy o tym myślę, wraca do mnie zaufanie i spokój o przyszłe losy Kościoła rzymskiego, nad którym rozpostarty jest mistyczny parasol sprawowanych mszy, miliardów modlitw wznoszących się od całych wieków – a także i teraz! – ze wszystkich klasztorów Europy i świata".

To wypowiedź wyjątkowa. Raspail jest pisarzem ukrywającym się za swoją twórczością. Pomimo jasno komunikowanych konserwatywnych i tradycyjnych poglądów właściwie nie wypowiada się na tematy kościelne czy religijne. W tym roku pisarz skończy 90 lat. Być może z tego szczytu życia rzeczywiście widać lepiej. Być może oko sięga już poza horyzont.

Czy można jednak powiedzieć , że „Oczy Ireny" są jakąś klamrą w jego twórczości? Z pewnością jest to pewnego rodzaju podsumowanie własnego życia, opis tego, co osobiste, francuskie i katolickie – od krajobrazu aż po zakorzenienie w religijności i realności duchowego świata. Jednocześnie przynajmniej część swoich ważnych książek Raspail napisał już po wydaniu „Oczu Ireny" (1984). Dotyczy to powieści znanych polskiemu czytelnikowi, jak: „Sire" (1990), „Siedmiu jeźdźców" (1993), „Pierścień rybaka" (1995) czy „Król zza morza" (2000). Co jeszcze ciekawsze, bohater „Oczu Ireny" rozpoczyna swoją podróż, zarzucając pisanie rozpoczętej powieści o siedmiu jeźdźcach, która wyjdzie spod pióra pisarza dopiero kilka lat później. Jej fragmenty zajmują początkowe strony „Oczu Ireny". Warto przytoczyć, co o „Siedmiu jeźdźcach" sądził bohater powieści Fryderyk Pons, w czasie gdy książka ta istniała jedynie we fragmentach: „I tak oto, będąc w pełni władz umysłowych (jak podaje się w testamencie), zaplanowałem miłość, przyszłość, spotkania, nadzieję, przeznaczenie. Mogła z tego powstać powieść. To, co najważniejsze, już tam było – na miarę ambicji pisarza – wszystkie te słowa, składające się na człowieka i jego los, ale była to jedynie odwrotna strona medalu, przeciwieństwo rzeczy, karykatura życia, powolny marsz po mogile. Żadnej drogi wyjścia. Szedłem ku nicości. Zrozumiałem, że tym, co mnie paraliżuje, jest fakt, iż pisząc tę powieść, po prostu dokończyłbym dzieła samozniszczenia".

Czarne proroctwo jednak się nie sprawdziło. Może pisarza uratowały „Oczy Ireny", a może się pomylił i powieść o siedmiu jeźdźcach okazała się czymś zupełnie innym, niż się spodziewał.

Autor jest publicystą, redaktorem prowadzącym portalu Christianitas.org

Jakiś czas temu, bo w roku 2011, Sylwia Ługowska, kandydatka Prawa i Sprawiedliwości do Sejmu, jeden z „aniołków" Jarosława Kaczyńskiego, znalazła się pod ostrzałem za czytanie „podejrzanych" książek. Konkretnie szło o „Obóz świętych" Jeana Raspaila, z którym to tomem pojawiła się na plakacie wyborczym. Krytyka była miażdżąca: „W redakcji »Metra« nikt tej książki nie czytał ani nie znał autora. Ale zaintrygowało nas zdanie na jej temat z angielskiej Wikipedii" – można było przeczytać w komentarzu. Oto klasyczny przykład ignorancji stosowanej w służbie propagandy...

Oczy Ireny


Nakładem Wydawnictwa Dębogóra ukazał się nie tak dawno przekład kolejnej, bodaj siódmej na naszym rynku, powieści Raspaila. Ci, którzy znają jego twórczość lub też mają wobec niej określone oczekiwania, pewnie będą zaskoczeni. „Oczy Ireny" (wydanie francuskie 1984) to powieść inna od tych, które znamy, choć z drugiej strony mamy żonglowanie konwencjami dobrze znanymi z twórczości Raspaila, ale i literatury popularnej. Od powieści drogi przez nawiązania do libertyńskich opowiastek aż po kryminał czy też powieść sensacyjną. Jeśli o „Pierścieniu rybaka" pisano, że „jest to lepsze niż Dan Brown" (Wojciech Orliński), to taki opis chyba bardziej pasuje do „Oczu Ireny", które są literackim majstersztykiem utkanym z wątków religijnych, metafizycznych i popularnych. Francuski pisarz, kiedy podejmuje tematy metafizyczne i religijne, nie musi konfabulować jak Dan Brown. Zna je dobrze i wie, że religia przeżywana świadomie dostarcza ciekawszych i głębszych treści niż zmyślenia autora „Kodu Leonarda da Vinci".

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków