Jakiś czas temu, bo w roku 2011, Sylwia Ługowska, kandydatka Prawa i Sprawiedliwości do Sejmu, jeden z „aniołków" Jarosława Kaczyńskiego, znalazła się pod ostrzałem za czytanie „podejrzanych" książek. Konkretnie szło o „Obóz świętych" Jeana Raspaila, z którym to tomem pojawiła się na plakacie wyborczym. Krytyka była miażdżąca: „W redakcji »Metra« nikt tej książki nie czytał ani nie znał autora. Ale zaintrygowało nas zdanie na jej temat z angielskiej Wikipedii" – można było przeczytać w komentarzu. Oto klasyczny przykład ignorancji stosowanej w służbie propagandy...
Oczy Ireny
Nakładem Wydawnictwa Dębogóra ukazał się nie tak dawno przekład kolejnej, bodaj siódmej na naszym rynku, powieści Raspaila. Ci, którzy znają jego twórczość lub też mają wobec niej określone oczekiwania, pewnie będą zaskoczeni. „Oczy Ireny" (wydanie francuskie 1984) to powieść inna od tych, które znamy, choć z drugiej strony mamy żonglowanie konwencjami dobrze znanymi z twórczości Raspaila, ale i literatury popularnej. Od powieści drogi przez nawiązania do libertyńskich opowiastek aż po kryminał czy też powieść sensacyjną. Jeśli o „Pierścieniu rybaka" pisano, że „jest to lepsze niż Dan Brown" (Wojciech Orliński), to taki opis chyba bardziej pasuje do „Oczu Ireny", które są literackim majstersztykiem utkanym z wątków religijnych, metafizycznych i popularnych. Francuski pisarz, kiedy podejmuje tematy metafizyczne i religijne, nie musi konfabulować jak Dan Brown. Zna je dobrze i wie, że religia przeżywana świadomie dostarcza ciekawszych i głębszych treści niż zmyślenia autora „Kodu Leonarda da Vinci".
To, co czyni „Oczy Ireny" książką odmienną od pozostałych znanych w Polsce, to jej na poły biograficzny charakter. Dziewięćdziesięcioletni dziś autor w formie przypowieści podaje nam do lektury przygody pisarza doświadczającego kryzysu twórczego, ale i życiowego, przekraczającego smugę cienia. Jednak pod przykryciem licznych perypetii dostajemy tu opowieść o zmaganiach dobra ze złem, w ich duchowym, ale jakże konkretnym wymiarze. Fryderyk Pons, główny bohater i powieściowe alter ego Raspaila, przeżywając twórczą niemoc, przypomina sobie o liście, jaki otrzymał od Salwatora, towarzysza młodzieńczych przygód. Jego dawny przyjaciel zupełnie niespodziewanie został pewnego dnia benedyktyńskim mnichem, a nawet z czasem opatem otoczonym pewną sławą. Musiało się jednak wydarzyć coś niezwykłego, ponieważ po 25 latach opuścił swoje opactwo i zamieszkał w nękanej sztormami latarni morskiej Ar Men u wybrzeży Bretanii. Fryderyk postanawia porzucić jałowe próby napisania kolejnej powieści i planuje podróż, która z czasem staje się coraz bardziej zawikłaną próbą rozwiązania zagadek z życia przyjaciela, tajemniczego Zajazdu Książąt, dawnej siedziby handlarzy niewolnikami, oraz namalowanego na płótnie wizerunku kobiety o imieniu Irena. Do bohatera dołącza Alda, młoda kobieta, miłośniczka jego powieści, która postanawia przeżyć ostatnią przygodę przed czekającym ją ślubem z nudnym narzeczonym. Jakby z oddali towarzyszy tej dwójce zagadkowa postać watykańskiego emisariusza kardynała de Hohenlo...
Ostatni tradycjonalista
Choć wydano w Polsce kilka ważnych książek Jeana Raspaila, wciąż jest autorem słabo znanym i opisanym. Docierają do nas sprzeczne informacje o nim – jak choćby ta, że jest zagorzałym rojalistą, równoważona inną: że miałaby to być tylko forma artystycznego dandyzmu, oporu wobec świata. Bardzo podobnie rzecz ma się z jego stosunkiem do państwa francuskiego: można przeczytać, że pisarz bojkotuje wybory, tymczasem w jednym z wywiadów zadeklarował, że choć nic go nie łączy z republiką, to jednak głosuje, chcąc wpływać na losy swojego kraju, który kocha. Jednocześnie pytany o patriotyzm Raspail mówi, że nie ma on dla niego większego znaczenia – ważniejsza jest miłość kraju i króla, który stanowi uosobienie żyjącego pod jego panowaniem ludu. Ta perspektywa wydaje się spójna – jeśli Raspail stara się odrzucić nowożytne sposoby przeżywania tożsamości, to niewątpliwie patriotyzm, tak jak go zwykle rozumiemy, jest zatrutą spuścizną romantyzmu, stawiającą wyżej ideę narodową niż związki z konkretnymi ludźmi, którzy mogą być zwyczajnie podli lub odpychający, ale też dobrzy i prawi. Tych pierwszych Raspail nie akceptuje i nie chce, by łączyła ich wspólna idea, zależność i odpowiedzialność. Może się to wydać brutalne, ale jest bardzo uniwersalne – relacje pomiędzy konkretnymi ludźmi mają większe znaczenie niż abstrakcyjna przynależność do narodu. Dlatego prawdziwym narodem są ci, którzy wierzą w króla, zdaje się mówić Raspail.
Być może jednak niechęć do patriotyzmu ma u Raspaila także podłoże osobiste. Jednym z najważniejszych wydarzeń, jakie miało dla pisarza znaczenie formacyjne, była „wielka ucieczka", czyli panika, jaka ogarnęła Francuzów podczas inwazji niemieckiej w roku 1940. Była ona w dużej mierze zjawiskiem z zakresu psychologii tłumu, nie miała szczególnego uzasadnienia, jeśli weźmie się pod uwagę przebieg wojny we Francji. Raspail obserwował te wydarzenia, podróżując na rowerze (podobnie jak Andrzej Bobkowski, autor „Szkiców piórkiem"). Miał 15 lat i także uciekał. Sam, porzucił bowiem rodziców, uważając się za wystarczająco dojrzałego, by ich opuścić. Wtedy też zrodziło się w nim coś, co sam określa mianem rezerwy czy też dystansu do własnego kraju. To doświadczenie ucieczki z roku 1940, a potem obojętna postawa Francuzów wobec wojny i okupacji, ukształtowało Raspaila oraz całą grupę francuskich pisarzy młodego pokolenia.