Emotikony jak hieroglify

Pokolenie dzieci i nastolatków zawsze wypracowywało własne slangi, żarty, kody kulturowe odróżniające je od „starych". Ale współcześnie, za sprawą nowych technologii, ta graniczna fosa zmienia się w przepaść.

Aktualizacja: 02.08.2015 19:13 Publikacja: 31.07.2015 02:00

Kyle (z lewej) jest zdruzgotany: nie ma wspólnego języka z maluchami. South Park w posadach drży

Kyle (z lewej) jest zdruzgotany: nie ma wspólnego języka z maluchami. South Park w posadach drży

Foto: Plus Minus

W marcu tego roku w katowickim Spodku odbyły się mistrzostwa świata w grach komputerowych. Hala wypełniła się po brzegi. Przybyła młodzież z całej Polski i sąsiednich krajów, przede wszystkim po to, by zobaczyć, jak grają inni, najlepsi gracze. Dla nich to nic niezwykłego, dla starszych, nawet ich rodzeństwa, to coś niepojętego. Mogą zrozumieć, że można grać w gry komputerowe, ale żeby to oglądać?

Dziennikarz i bloger Krzysztof Stanowski skomentował to na swojej stronie sportowej Weszlo.com: „Teraźniejszość to nuda, za to przyszłość nurtuje. W katowickim Spodku tłumy ludzi, w telewizji wywiad z niejakim »Pashą«, z internetu dowiaduję się, że »Pasha« jest gwiazdą, żyje z tego, że jest dobry w gry komputerowe. Na jakiejś stronie przeczytałem zapowiedź materiału wideo: »Pasha znalazł chwilę, by z nami porozmawiać«. No, gdyby to była Madonna, to bym zrozumiał, ale o istnieniu »Pashy« do teraz nie miałem zielonego pojęcia. Okazuje się, że o rozmowę z nim trudno i że taka rozmowa to prawdziwy exclusive. Kamera pokazała, jak rozdawał autografy, i chyba nawet ktoś podekscytowany pisnął. (...) Teraz ludzie mówią, że gry komputerowe to też sport i »Pasha« to sportowiec, czołowy. Przyznam, że mam z tym pewny problem. Spędzając w swoim życiu długie godziny przed komputerem, raczej nie miałem świadomości, że jestem sportowcem, chociażby początkującym. Raczej wtedy słyszałem: – Poszedłbyś na boisko, pouprawiał sport, zamiast gapić się w monitor. (...) No więc zewsząd atakują mnie opinie, że można być sportowcem, nie wstając z krzesła i gapiąc się w monitor. Nie można nawet wykluczyć, że kiedyś będzie to sport olimpijski".

Rehash

Znamienne, że te słowa napisał jednak wciąż stosunkowo młody dziennikarz. Co jeszcze ważniejsze, jak to mówią, „potrafiący internety", a także choćby gry komputerowe i nowe technologie. Jego strona to jeden z przykładów nowego medium, które pozostawiło w polu tradycyjne media, w tym wypadku sportowe. Wszystko jak trzeba, są filmiki, pomysłowe teksty, interakcja z czytelnikami, również młodymi, którzy mają swój własny internetowo-sportowo-kibicowski metajęzyk i kody. Wiek, jak można zobaczyć po ludziach komentujących na Facebooku, od nastoletniego do najwyżej czterdziestki, choć bywają i starsze rodzynki. A tymczasem oddają pole, przegrywają nie tylko z własnymi dziećmi: nieraz nastolatki kapitulują wobec młodszego rodzeństwa. Tak wynika z komentarzy pod tekstem. Najciekawsza była odpowiedź na filipikę Stanowskiego jednego z ojców, przed czterdziestką (zachowuję pisownię oryginalną, bez polskich znaków, która też daje pojęcie, jak wygląda pisanie w internecie w dzisiejszych czasach), który napisał:

„Moja 14 letnie corka porozumiewa sie z kolezankami przez whatsapp nawet idac czasem ulica kilka metrow od siebie. Na moja ironiczna uwage, ze chyba to absurd, niby zauwaza, ze to bez sensu, ale jednoczesnie odpala, ze »tak juz jest«, a ja nie rozumiem wspolczesnego swiata. (...) Moj syn ma 11 lat, za chwile 12. 3 razy w tygodniu trenuje w klubie pilke i gra co tydzien mecze ligowe, do tego chodzi na zajecia z gitary rockowej i gra co jakis czas koncerty z grupa adeptow z tej szkolki. poza tymi rozrywkami chodzi ze mna co tydzien lub co 2 po gorach, na plaze, nad jezioro, plywamy itp. Do tego zawsze ogladamy razem mecze w TV. (...) wydaje mi sie, ze zapewniam mu tyle, ile moge, zeby trzymal sie jak najmocniej realnego swiata, a mimo to, jedyne, o czym gada poza pilka, muzyka i swoim psem, to to jaka bron ostatnio odblokowal w Call of Duty i jak zajebiscie gra sie z niektorymi kumplami w druzynie odstrzeliwujac lby przeciwnikom. Zachwyca sie akcjami z gry i tym, jak jakis tam koles przeszedl jakas tam plansze i jakis mial bilans zabitych do wlasnych smierci. Niektorzy koledzy mojego syna nie maja innych rozrywek – jest COD, GTA, FIFA, wyscigi aut etc. Czasem pojda na plaze, czasem pokopia gale, ale generalnie konsolka rules a najwiekszym marzeniem jest zostac – uwaga – youtubberem! To dla nich sa prawdziwi idole".

W jednym z odcinków serialu „South Park" z zeszłego roku pod tytułem „Rehash" temat został ujęty bardziej ironicznie. Sam tytuł to potworek językowy, trudny do przetłumaczenia na polski, oznaczający przesłanie dalej – już nie jakiejś wypowiedzi z Twittera, ale samego hashtaga (czyli znaku „#") z dodanym hasłem, tak by jeszcze lepiej „trendował". Niezrozumiałe dla niektórych? Trudno, tak to właśnie jest.

Zauważmy, że „South Park" to sama kwintesencja popkultury lat 90. i pierwszej dekady naszego wieku. Obrazoburczy, nowatorski formalnie, dowcipny, kojarzony z MTV, niegdyś wyznaczającą najważniejsze młodzieżowe trendy. Zaczął się w telewizji, ale załapał się też na internetową rewolucję. Tyle że, choć zachowuje nerw i świeżość, wygląda na to, że zestarzał się wraz ze swoimi twórcami i widzami, dziś liczącymi około 30–40 lat.

W „Rehash" jeden z bohaterów, dziesięcioletni Kyle, martwi się, że nie ma dobrego kontaktu ze swoim trzyletnim bratem Ike'em. Postanawia pograć z nim w gry komputerowe, ale okazuje się, że mały nie jest tym w ogóle zainteresowany. Stwierdza, że Kyle jest stary i nie ma co z nim gadać, bo dziś nie gra się w gry komputerowe, tylko je ogląda. Ike całymi godzinami razem ze swoimi rówieśnikami ogląda dokonania niejakiego PewDiePie. To szwedzki youtuber, który zamieszcza w internecie filmy pokazujące, jak sam gra. Przesuwającym się obrazkom towarzyszy jego komentarz w okienku w rogu ekranu, czasem fachowy i analityczny, czasem dowcipny. Poza tym Szwed czasem żartuje na różne inne tematy, opowiada też o sobie.

PewDiePie istnieje naprawdę. Zresztą w tym odcinku „South Park" wystąpił na końcu we własnej osobie. Ma dziś 26 lat, ale zaczął karierę w wieku lat 21. Jego kanał jest od 2013 roku najpopularniejszy w całym serwisie, jeśli chodzi o liczbę subskrybentów. Obecnie jest ich 38 milionów, z całego świata. Tylko w lipcu tego roku jego filmy obejrzało 9 mln młodych ludzi.

Nazywa się Felix Arvid Ulf Kjellberg i pochodzi z Göteborga. W 2011 roku porzucił uniwersytet, bo uwierzył, że zostanie gwiazdą YouTube. Obecnie mieszka ze swoją włoską dziewczyną we Włoszech. Ona też jest znaną youtuberką. Nazywa się CutiePieMarzia, mniej znana jest pod prawdziwym nazwiskiem Marzia Bisognin. Prowadzi blog i zamieszcza filmy dotyczące mody.

Kultura 2.0?

Myślę, że YouTube strasznie narzuca nam standardy i wdziera się w nasze życie – im ktoś młodszy, tym bardziej. Wideo staje się językiem rozmowy. Czasami nic nie mówisz, tylko przesyłasz przyjacielowi link do filmiku, po czym ten odpowiada filmikiem. Czasem ludzie spotykają się, ale nie rozmawiają, tylko razem surfują po YouTube. Myślę, że takie spędzanie czasu zdarza się nawet 30-, 40-latkom – mówi dr Aleksander Tarkowski, socjolog, dyrektor Centrum Cyfrowego Projekt: Polska.

– W Polsce też już można na YouTube zarabiać. Na różne sposoby. To, że można zarabiać na filmach o kosmetykach, pielęgnacji, modzie albo na śmiesznych filmach, to nic dziwnego. Ale poza tym można zarabiać na filmach o graniu. Są i w Polsce tacy młodzi ludzie, którzy wrzucają do internetu nagrania, jak grają, ze swoim komentarzem. Oglądają to każdego dnia dziesiątki tysięcy rówieśników – dodaje Tarkowski.

W USA młodsza młodzież preferuje Vine, aplikację powiązaną z Twitterem. Bo w przeciwieństwie do starszych użytkowników nastolatki porozumiewają się w ten sposób, że przesyłają sobie na Twitterze głównie obrazki i emotikony, a nie słowne komunikaty. Na Vine filmiki trwają więc góra 6 sekund. Jeszcze bardziej nadają się do tego, by same w sobie stać się komunikatem. Gwiazdą Vine jest na przykład Magcon Family: grupa chłopców, którzy wygłupiają się albo śpiewają przed kamerami. W zeszłym roku odbyli... trasę koncertową po USA. Inny chłopiec, Nash Grier, mówi w dwóch, trzech zdaniach, jakie cechy nie podobają mu się w dziewczynach i czego dziewczyna nie powinna robić, jeśli chce się spodobać chłopakowi.

Nisza dla piwosza

Internet wpływa na język i sposób komunikacji jego użytkowników w ogromnym stopniu. Nie słabnie, ale raczej rośnie rola emotikonów dodawanych do różnych tekstów w internecie czy przesyłanych przez SMS, są liczne skróty, uproszczenia, kalki z angielskiego. Szybko okaże się, że najbardziej typowy język pisany to będzie język pisany Facebooka. Podejrzewam, że dziś dzieciaki piszą bardzo dużo w porównaniu choćby z latami 90. Tylko piszą w „kosmicznym" stylu. Czytałem niedawno, że na Dalekim Wschodzie emotikony w słowie pisanym wypierają w komunikacji online kolejne zwroty. Oczywiście, w Chinach czy Japonii może to mieć związek ze złożonością alfabetu, ale my też zmierzamy w tym kierunku – mówi dr Tarkowski.

Kilka, kilkanaście lat temu socjologowie zajmujący się internetem mieli nadzieję, że dzięki niemu powstanie, jak to nazywali, kultura 2.0. Czyli kultura uczestnicząca, partycypacyjna. Nazwa kultura 2.0 jest dziś nieco myląca, ale wtedy nawiązywała do Web 2.0, nowej odsłony internetu, w którym coraz większą rolę zdobywały serwisy społecznościowe i w ogóle aktywność użytkowników kosztem biernego przeglądania stron WWW.

– Liczono, że nowe technologie przyniosą przede wszystkim dobre owoce: rozwój kultury, informacji, społeczeństwa obywatelskiego. Jeden będzie fotografem, drugi poważnym blogerem, trzeci będzie pisał amatorskie powieści. Ale ta wizja okazała się idealistyczna. Wszelkie troszkę bardziej wymagające formy, jak blogi, tworzy może 2 procent internautów. A wszyscy tworzymy rzeczy bardziej przyziemne, jak na przykład zamieszczamy swoje zdjęcie. I rodzi się pytanie, czy nas to zadowala czy nie. To prawda, że dzięki internetowi więcej niż kiedyś ludzi w jakiś sposób może się wypowiedzieć. Komentują, robią filmy, demotywatory, ktoś robi memy, raz na pewien czas wybija się jakiś muzyk czy dziennikarz. Mogą nas denerwować szafiarki, ale trzeba docenić, że ktoś ze swoją pasją wylansował się niemal z niczego. Ale pewnie liczyliśmy na więcej, na podwyższenie poziomu szeroko pojętej kultury. I pod tym względem wydarzyło się dużo mniej, niż oczekiwano – uważa Tarkowski.

Jak mówi, w różnych krajach pojedyncze instytucje kultury, publiczne czy prywatne, czasem kombinują, jak tu spopularyzować i poprawić dostęp do kultury wysokiej za pomocą nowych technologii. Muzea wywieszają na przykład wersję online swoich zbiorów albo koordynują powstawanie muzeów online. Ale to wciąż bardzo niszowe.

Partycypacja mas w kulturze okazała się specyficzna – dodaje Tarkowski. – W największym stopniu popkulturowa, ale to nie jest nawet popkultura, jak ją rozumieliśmy przed kilkunastu laty. Dziś miesza się czasem z kulturą wysoką, czasem z tą naprawdę najniższych lotów i zupełnie amatorską albo z kulturą życia codziennego czy z elementami z innych dziedzin. Jednego dnia może być jakaś muzyka klasyczna czy wzruszający film, a następnego dnia jakaś głupota. Dziś, jeśli coś zaskoczy na Facebooku, nawet głupi mem, to rośnie i leci przez świat. Internet ma też najbardziej mroczną stronę, świat trollowania, hejtowania, ale to nieco inny temat.

Jego zdaniem nowe formy komunikacji, jakie dominują wśród ludzi młodych, powinny inspirować i stać się wyzwaniem dla instytucji edukacyjnych. Można na przykład, wykorzystując zaangażowanie i zapał młodych ludzi, promować jakieś lepsze treści i wartości. – Nawet w tym tak krytykowanym świecie gier komputerowych można znaleźć pozytywne zjawiska i potencjał. Są ludzie, którzy wymieniają się jakimiś radami, spostrzeżeniami, uczą się nawzajem od siebie – zapewnia. Zdarza się na przykład, że gra komputerowa staje się fundamentem wydanej później powieści. Tak było w przypadku gry online „Survarium": scenariusz, a potem książkę napisał ukraiński pisarz Andriej Lewicki. Oczywiście, to książka popularna, a nie jakieś wielkie dzieło, ale zawsze – książka.

Piszę „młodzież", ale to pojęcie względne. Nierzadko pod pseudonimami na forach graczy czy w ogóle w internetowych rozmowach może kryć się 60-latek, który jednak mentalnie podziela różne tego rodzaju pasje albo tak głęboko przylgnął do komputera, że językiem internetowym posługuje się jak typowy „gimbus". Decyduje stosunek do technologii.

– Nie jest tak, że siedzenie w internecie oznacza, iż nie ma się kontaktu z prawdziwym życiem. Bywa bardzo różnie. Są przecież ludzie, którzy nigdy być może nie spotkaliby bratniej duszy, gdyby nie internet. Jest mnóstwo forów motoryzacyjnych, kobiecych, miłośników piwa, drewnianych fajek, pociągów czy zainteresowanych gotowaniem. To jest też jakaś kultura. Tego często nie widać nawet na Facebooku czy innych znanych serwisach, jest masa trudnych do opisania i zakwalifikowania miejsc. Osobno wydają się niszowe, ale jeśli zsumuje się je wszystkie, składają się na spore zjawiska społeczne i pewną wspólnotę upodobań.

Tarkowski uważa, że nieźle na przykład radzą sobie i integrują się w internecie katolicy. Zwraca też uwagę, że w Polsce przy okazji ostatnich wyborów swoją siłę w internecie pokazała szeroko pojęta prawica. Przez lata, narzekając na dostęp do głównych mediów, chcąc nie chcąc, ludzie o takich poglądach uczyli się internetu, budowali sobie kanały komunikacji, odpowiedni język. Często każdy w swojej niszy. A w końcu powstał cały nurt, została przekroczona masa krytyczna. Czego wielu ludzi starszych (od polityków po rodziców i dziadków tych młodych, którzy głosowali i myślą o polityce inaczej niż oni) wciąż nie rozumie. Przy czym, pamiętajmy, „stary" to w tym kontekście każdy powyżej czterdziestki.

Kłopoty z kanonem

Mamy straszną przepaść między starymi i młodymi. Co może ich w Polsce dziś łączyć? Powstanie Warszawskie, sport, może samochody. Kredyt we frankach, bo i rodzice, i dzieci mieszkają w domu obciążonym frankową hipoteką. Ale ogólnie starych jest w Polsce dużo mniej w internecie i liczba ta jeszcze ciągle spada. To jest polska specyfika – wskazuje badacz.

Coraz mniej jest więc wspólnych kanonów, punktów odniesienia. Nie tylko jeśli chodzi o kulturę wysoką, ale też popkulturę. Albo kanon istnieje, ale w paradoksalny sposób. Na przykład większość młodych ludzi nie oglądała nigdy filmów z serii „Gwiezdne wojny". Ale znają postaci z tego klasycznego popkulturowego dzieła w pośredni sposób, jako postaci z klocków Lego albo wzory na koszulkach.

Popek Monster to wyjątkowo wulgarny i ciężkostrawny raper nawet dla obeznanych z wszelkimi odmianami hip-hopu, ale starszych słuchaczy. Swoją popularność zawdzięcza oczywiście internetowi. To ulubieniec nastolatków. I ten Popek Monster nagrał swoją rapową wersję „Ody do młodości", tej Adama Mickiewicza. Zupełnie na poważnie.

Jak mówi Tarkowski, kanony mają coraz mniejsze znaczenie, ale na razie jakoś ta kultura się kręci i jakoś żyją. Nie wiadomo tylko, co się zdarzy, jeśli się wyczerpią i zostaną ostatecznie przemielone.

– W polskiej kulturze kanon to droga do przemiany. Wchodzisz w tradycję nie po to, by kuć to wszystko na pamięć, znać nazwiska, tylko po to, żeby przemieniać samego siebie i świat. Kanon polski tworzą ci wielcy, którzy sami siebie przemieniali i to w swoich tekstach opisali. W takim kanonie są Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Krasiński, Brzozowski, nawet Gombrowicz. I Jan Paweł II, który wszystko zebrał do kupy. Klasę, naród, jednostkę, Boga. A w Polsce intelektualiści kłócą się, co z tego jest ważniejsze. Kłopotem więc nie jest to, czy mamy dostęp do kanonu czy nie, tylko czy mamy dostęp do samego siebie – mówi dr Michał Łuczewski, socjolog z UW i dyrektor Centrum Myśli Jana Pawła II.

– Dziś już nie mamy takich doświadczeń, że wszyscy oglądali te same filmy czy czytali te same książki, co budowało szeroką wspólnotę. Coś z pewnością tracimy, a czy coś zyskujemy? Może wspólnota tworzy się inaczej, na innych poziomach. Nie ma lub też zanika jakieś odgórne sterowanie kulturą wysoką i popkulturą albo nastrojami społecznymi. A nie wszystko, co w „starych dobrych czasach" proponowano, było wartościowe – mówi Tarkowski. – Z drugiej strony jednak boję się, że internet jest już nieźle rozpoznany i wykorzystywany przez wielki biznes, od którego teoretycznie miał być ucieczką. Menedżerowie odkryli, że ludzie przesyłają im filmy, sami, bez dodatkowej zapłaty albo z dobrej woli, są gotowi promować jakieś produkty. Jest marketing szeptany, działy marketingu często coś imitują, tworzą internetowe fikcje i ślepe uliczki. Tym bardziej że tradycyjna reklama do młodych w ogóle już nie trafia.

– Zawsze mnie śmieszy mówienie w mediach o „buncie polskiej młodzieży" przeciwko temu czy tamtemu. To, co tak opisują w mediach, to jest najczęściej „bunt", który został zaprojektowany przez marketingowców, media czy polityków – uzupełnia Łuczewski. – Kultura, którą mamy, jest jednym ze źródeł naszej godności. Jeśli człowiek czuje się spadkobiercą wielkich nazwisk, to jest silny. Gdy mu się to utnie, to jego samopoczucie zależy od statusu finansowego czy płytkiej popularności. I wtedy łatwo takich ludzi zmanipulować. Jeśli się nie pracuje nad sobą, jeśli człowiek nie przemienia się nieustannie, nieustannie się nie nawraca, to nawraca nas ktoś inny, dla swoich celów.

– Mam jednak nadzieję na nową kontrkulturę. Z polską młodzieżą jest lepiej niż z rówieśnikami na Zachodzie – dodaje. – Samo poszukiwanie ideału może spowodować, że nawet człowiek zanurzony po uszy w internecie zacznie sięgać po najlepsze dzieła naszej kultury. Najpierw młodzi muszą zobaczyć zło w świecie. I wydaje mi się, że coraz bardziej to widzą, przestają być zadowoleni ze wszystkiego. Inaczej niż polskie elity. One uważają, że III RP jest wspaniała. Zadowolenie zaś skutkuje słabością intelektualną.

W Polsce bardziej niż gdzie indziej popularne są kanały mówiące o edukacji i nauce. Są ludzie, którzy robią filmiki popularnonaukowe, kilku-, kilkunastominutowe, i na nich zarabiają. Dziedziny wybierają różne: medycyna, fizyka, mechanika... Takie filmy ogląda nawet 700 tysięcy osób. Pewna dziewczyna opowiada o języku polskim, uczy, jak się poprawnie wypowiadać, i ma duże grono subskrybentów. Takie montaże mają większą oglądalność niż programy kulturalne i naukowe w telewizji i można sobie chyba wyobrazić w przyszłości takie kanały o literaturze, historii czy filozofii.

Jak zauważa Tarkowski, za sprawą internetu można wręcz mówić w Polsce o pewnym renesansie życia towarzyskiego i społecznego. W sieci zwołują się na przykład miłośnicy kolei, którzy wspólnie naprawiają stare linie wąskotorówek. To cenne zwłaszcza w Polsce, gdzie przez tyle lat cierpieliśmy na polaryzację społeczną i chorobliwy indywidualizm. Takie sieciowe wspólnoty często rodzą się ponad tradycyjnymi strukturami, sąsiedzkimi, rodzinnymi, instytucjonalnymi. Co z nich wyrośnie?

W marcu tego roku w katowickim Spodku odbyły się mistrzostwa świata w grach komputerowych. Hala wypełniła się po brzegi. Przybyła młodzież z całej Polski i sąsiednich krajów, przede wszystkim po to, by zobaczyć, jak grają inni, najlepsi gracze. Dla nich to nic niezwykłego, dla starszych, nawet ich rodzeństwa, to coś niepojętego. Mogą zrozumieć, że można grać w gry komputerowe, ale żeby to oglądać?

Dziennikarz i bloger Krzysztof Stanowski skomentował to na swojej stronie sportowej Weszlo.com: „Teraźniejszość to nuda, za to przyszłość nurtuje. W katowickim Spodku tłumy ludzi, w telewizji wywiad z niejakim »Pashą«, z internetu dowiaduję się, że »Pasha« jest gwiazdą, żyje z tego, że jest dobry w gry komputerowe. Na jakiejś stronie przeczytałem zapowiedź materiału wideo: »Pasha znalazł chwilę, by z nami porozmawiać«. No, gdyby to była Madonna, to bym zrozumiał, ale o istnieniu »Pashy« do teraz nie miałem zielonego pojęcia. Okazuje się, że o rozmowę z nim trudno i że taka rozmowa to prawdziwy exclusive. Kamera pokazała, jak rozdawał autografy, i chyba nawet ktoś podekscytowany pisnął. (...) Teraz ludzie mówią, że gry komputerowe to też sport i »Pasha« to sportowiec, czołowy. Przyznam, że mam z tym pewny problem. Spędzając w swoim życiu długie godziny przed komputerem, raczej nie miałem świadomości, że jestem sportowcem, chociażby początkującym. Raczej wtedy słyszałem: – Poszedłbyś na boisko, pouprawiał sport, zamiast gapić się w monitor. (...) No więc zewsząd atakują mnie opinie, że można być sportowcem, nie wstając z krzesła i gapiąc się w monitor. Nie można nawet wykluczyć, że kiedyś będzie to sport olimpijski".

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach