Kiedyś Maciej Rybiński, zastanawiając się, dlaczego historia „Solidarności" nie stała się dla świata tak porywająca jak upadek muru berlińskiego, napisał, że nie ma nic pasjonującego w obrazkach facetów siedzących za stołem i palących papierosy.
Rybiński był świetnym felietonistą, a dobrym prawem felietonu jest przesada. Ale dotknął tą wypowiedzią rzeczywistego problemu: wizerunku polskiej rewolucji. „Solidarność" była jednak ruchem pokojowym, powstrzymywała się od używania przemocy, działała jawnie: nie mogła pójść na całość, podobnie zresztą jak władza. A nawet gdy ta już poszła – po kilku latach komunizm i tak zakończył się spotkaniem i porozumieniem elit, znowu w gronie facetów palących papierosy lub pijących, jak w Magdalence, wódkę.
Tyle że tak naprawdę do dziś nie zrozumieliśmy, czym właściwie był zryw lat 1980–1981. Ani jak świetny film dałoby się na tej podstawie nakręcić.
Skok przez płot, mowa z beczki
Blisko Stoczni Gdańskiej i Europejskiego Centrum Solidarności stoi kawałek dawnego muru zakładu, przedstawiany jako ten, który przeskoczył 14 sierpnia 1980 roku Lech Wałęsa. Działacz Wolnych Związków Zawodowych, który wówczas od dawna nie był pracownikiem Stoczni Gdańskiej imienia Lenina (wyrzucony z pracy za działalność w WZZ). Strajk, przypomnijmy, rozpoczął się od protestu przeciwko wyrzuceniu z pracy innej działaczki WZZ Anny Walentynowicz.
Kwestia, jak Wałęsa dostał się na teren zakładu, gdzie strajkowali robotnicy, budzi emocje do dziś. Ikoniczny skok przez mur został uwieczniony w filmie Andrzeja Wajdy o Wałęsie, ale byli i są tacy, którzy uważają, że jest „prawda czasu i prawda ekranu". Jak Anna Walentynowicz, która twierdziła za życia, że Wałęsa został przywieziony motorówką przez marynarkę wojenną, w porozumieniu z SB, a jego misją miało być zakończenie strajku.
Wiadomo, że Wałęsa miał według planów WZZ wejść do stoczni 14 sierpnia przed godziną szóstą rano wraz z grupą robotników. Uzgodniono, że to on zostanie wybrany na przewodniczącego strajku. Podobno nie było aż tak trudno dostać się przez bramę do zakładu. Czekali na Wałęsę koledzy i koleżanki z WZZ.
Pojawił się jednak dopiero około godziny 10. Wałęsa twierdzi po latach, że jakieś „duperele" sprawiły, iż pojawił się parę godzin później. A przez to spóźnienie ciągle musi się tłumaczyć ludziom, którzy są przeciwko niemu.