Przez lata walczyła pani o większy udział kobiet w życiu publicznym, więc pewnie podoba się pani, że w tej kampanii kobiety wodzą rej?
Cieszę się, że kobiety odgrywają role pierwszoplanowe, choć składam to trochę na karb złych czasów dla zużytych polityków płci męskiej. Poza tym zastanawiam się, na ile nasze polityczki są samodzielne, tak jak np. Angela Merkel. Niewątpliwie wybija się na samodzielność Ewa Kopacz. Po ostatnich wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego jednakże widzę, że żadnej szansy nie ma na to Beata Szydło, choć z oddaniem pracuje dla partii. Po wygranej Andrzeja Dudy zastanawiałam się, jak to zniesie Kaczyński, bo przecież nowemu prezydentowi RP udało się to, co nie udało się pięć lat temu Kaczyńskiemu. A to jest już wystarczający powód, aby prezes poczuł się nieswojo, bo Dudy nie może już np. publicznie zbesztać, odwołać, wykpić, co w przeszłości wobec różnych podkomendnych już robił... Sytuacja trochę wyszła poza jego możliwości, z czym Kaczyński z trudem się godzi. Dlatego zabrał głos w sprawie uchodźców, na wyrost zaczął strofować Beatę Szydło, która wyraźnie znalazła się w niekomfortowej sytuacji. Nie zdziwiłabym się, gdybyśmy mieli powtórkę z casusu Kazimierza Marcinkiewicza, bo Jarosław Kaczyński jeszcze nie odpuści. Świadczą o tym chociażby okoliczności potajemnego spotkania z Dudą w domu Kaczyńskiego.
Andrzej Duda został prezydentem dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu, poza tym wie, że swą wizję prezydentury może zrealizować w pełni tylko wtedy, gdy PiS dojdzie do władzy. Więc to jest chyba naturalne, że konsultuje się z Kaczyńskim.
Owszem i nie twierdzę, że takich konsultacji być nie powinno. Ale może byłoby składniej, gdyby to Kaczyński odwiedził głowę państwa w jego oficjalnej siedzibie. To są gesty, które świadczą o układzie sił wewnątrz PiS i o tym, jak długo Beata Szydło będzie mogła trwać na stanowisku premiera w przypadku wygranej PiS, kto będzie miał realny wpływ na prezydenturę Dudy. Takie nieformalne wpływy są szkodliwe dla demokracji, ponieważ rozmazuje się nam kwestia odpowiedzialności. Nie chciałabym, aby Jarosław Kaczyński w praktyce politycznej trzymał w garści oba urzędy – premiera i prezydenta. Mam na myśli coś na kształt nadprezydenta.
W czasach, gdy Aleksander Kwaśniewski był prezydentem, miał ochotę nieformalnie wpływać na premiera Leszka Millera. Stąd się zresztą wzięła tzw. szorstka przyjaźń albo – jak mówią inni – walka na śmierć i życie.