Polska na haju

W czasach zaborów i II RP narkotyki, choć dostępne i praktycznie legalne, były domeną klas wyższych. Dziś, zdelegalizowane, używane są przez wszystkie warstwy społeczne.

Aktualizacja: 28.11.2015 08:23 Publikacja: 27.11.2015 00:39

Polska na haju

Foto: AFP

Psychotropy stosują politycy. Skala jest nie do oszacowania, bo to kwestie skrywane przez tajemnicę lekarską. Mówiło się w Warszawie, że jeden ze znanych ministrów w latach 90. „jechał" na słynnym antydepresancie, prozaku. A Jarosław Kaczyński po przegranej w wyborach prezydenckich w 2010 roku powiedział wprost, że brał leki uspokajające. To można zrozumieć, wszak parę miesięcy wcześniej w Smoleńsku zginęli jego brat i bratowa. Ale ten epizod pokazuje istotną cechę współczesności – nie ma czasu na cierpienie, żałobę, przemyślenia i przepracowanie ciężkich doświadczeń. Show must go on.

Wielki ból

Jak mówi pisarz Wojciech Albiński, który przez dziesięć lat pracował w agencji reklamowej, udział branży farmaceutycznej w rynku reklamowym z roku na rok jest coraz większy.

– Chyba jedynie banki i farmacja, może jeszcze jakieś słodycze robią u nas własne reklamy, pozostała, rosnąca część reklam to adaptacje gotowych kampanii z zagranicy, więc leki to nie lada gratka dla agencji. Do tego stopnia, że zaczynają się w tym specjalizować lub oddają swe struktury niemal we władanie farmacji – opowiada Albiński.

Jego zdaniem nie można jednak o wszystko obwiniać branży farmaceutycznej i marketingu. – To jest sprzężenie zwrotne. Z tych ich badań marketingowych pewnie wychodzi, że jest w Polsce ból, jeden wielki ból, który trzeba uśmierzyć, więc o tym bólu się mówi. Na przykład ostatni plakat ibupromu mówi: „nie ma bólu w mieście", a inny: „zatrzymaj ból". No, ale tak właśnie ewokuje się go, podnosi, cierpienie staje się jawne i szuka apteki. Ale ból tylko uśmierzony wraca, rośnie i mamy coraz więcej aptek. Wszyscy, osiągając czterdziestkę, są chorzy – opisuje Albiński.

– Połowa reklam skierowana jest do miejskich profesjonalistów. Ale ci miejscy profesjonaliści to nie są yuppies sprzed 20 lat, tylko w swej, nawet aspirującej do tego obrazu, masie, najemni, pozbawieni praw pracownicy, na których czyha bezrobocie, więc rano hops – jakiś tam lek bez recepty, i tak można zdążyć do pracy przed Panem Bogiem. To zresztą ciekawe, bo kariera leków to jest w kulturze rozmowa o chwili, o panaceum, magicznym przełączniku ze złego na dobre, a tu do takiej kultury chwili dochodzi także sama bieda. Gdzieś w Iranie całe miasta po trzęsieniach ziemi odurzają się opium, my mamy ibuprom – wyjaśnia obrazowo.

Przez pierwszą dekadę III RP penalizowany był handel narkotykami, a nie samo ich posiadanie. To wytworzyło atmosferę dużej swobody i otwarcia na narkotyki. Nie tylko młodzież, ale też artyści, a nawet politycy masowo zaczęli sięgać zwłaszcza po marihuanę i pochodne oraz amfetaminę („hit eksportowy" polskich gangów narkotykowych w latach 80. i 90.). Pojawiła się prawdziwa heroina i pochodne, wypierając „kompot".

Politycy w pierwszych latach III RP z powodu owej bezkarności dla „własnego użytku" nie ukrywali się specjalnie z zażywaniem kokainy, amfetaminy czy paleniem marihuany. Miłośników narkotyków można było znaleźć i na prawicy, i na lewicy, i w centrum, co ciekawe: w każdej grupie wiekowej. Sytuacja zmieniła się kiedy posłowie i senatorzy także samym sobie czy też swoim kolegom zakazali posiadania narkotyków. Od tego czasu do dziś, poza jednym senatorem sfilmowanym przez szantażystów z białym proszkiem, nikt z czynnych polityków nie wpadł z narkotykami. Wiedzą, że to najkrótsza droga do zakończenia kariery.

Narkotyki, zwłaszcza kokaina, trzymają się mocno w biznesie, wśród pracowników korporacji, w światku artystycznym i celebryckim. Politycy, podobnie zresztą jak dziennikarze, wolą dziś alkohol i papierosy. Kilku, i to znanych, polityków dało się sfilmować w stanie mocno wskazującym na spożycie alkoholu, jeden był nawet na cmentarzu pomordowanych polskich oficerów w Charkowie jako prezydent. To, że nie zakończyło to ich kariery, świadczy o dużej tolerancji Polaków wobec picia alkoholu. Tak było już przed wojną. Ale trzeba też podkreślić, że jednak państwo, politycy wszystkich partii oraz Kościół i inne wspólnoty religijne starały się walczyć z nałogiem. Było też parę wpływowych i oddolnych inicjatyw trzeźwości. Do tego stopnia, że pod koniec lat 20. w Polsce wprowadzono na parę lat częściową prohibicję, na przykład prawo regulowało, gdzie i o jakiej porze można sprzedawać alkohol.

Kiedyś zażywali artyści, nie tyle dla przyjemności, ile dla zmniejszenia bólu istnienia albo po prostu, żeby żyć i tworzyć. Dzisiaj każdy, nie z własnej woli, jest jakby artystą. Podobnie jak artysta nie może być pewien jutra i musi być ponad miarę „kreatywny" i nabuzowany, żeby przetrwać. I dotyczy to nie tylko tych dobrze sytuowanych wykształconych z wielkich miast. Wśród biedniejszej części społeczeństwa skala spożycia na przykład środków przeciwbólowych czy suplementów diety (takich jak choćby tabletki na wypróżenienia albo na powstrzymanie wypróżnień) rośnie. Po części wynika to z trudnego dostępu do podstawowej opieki zdrowotnej, ale nie tylko.

– Samoleczenie jest groźne dla chorych, ale chwytliwe reklamy pozwalają uwierzyć, że sami możemy sobie pomóc, a nawet za pomocą prostego testu postawić diagnozę. Apteka z miejsca pełnego tajemnicy stała się kuszącą kolorowymi ogłoszeniami placówką handlową, gdzie wszystko jest w zasięgu naszej ręki – uważa prof. Iwona Arabas z Instytutu Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk i kierowniczka Muzeum Farmacji (oddziału Muzeum Warszawy). Jej zdaniem Polska nie jest tu wyjątkiem, po prostu bezkrytycznie podążamy za trendami światowymi.

A typowe dla czasów współczesnych jest właśnie rosnące spożycie leków. Piszę „leki", ale to właściwie nieprecyzyjne pojęcie, potocznie nazywa się tak wszystkie specyfiki: od psychotropów i poważnych leków na poważne choroby do suplementów diety.

Leki przed wojną albo w czasach zaborów były drogie, a poza tym medycyna nie była aż tak rozwinięta oraz nie było tak dużych pieniędzy w tej branży. Choć zdaniem prof. Iwony Arabas można dotrzec podobieństwa między współczesnością a sytuacją w przeszłości.

Już 100 lat temu i więcej producenci i farmaceuci obiecywali ludziom, że wyzwolą ich z różnych nieprzyjemnych stanów fizycznych i psychicznych. Różnica jest taka, że dziś zasięg tego rynku jest dużo większy.

– Informacyjna rola apteki była od zawsze wpisana w jej funkcję. Oczywiście właściciele aptek nie działali charytatywnie. Apteka zawsze była przedsiębiorstwem, które miało przynosić dochód. Bardzo szybko reklama zaczęła odgrywać dużą rolę i zachęcać do kupowania leków. O intensywności takiej reklamy, jednocześnie z elementami krytycznymi pisano już na przełomie XIX i XX w. W jednym z artykułów napisano nawet, że wiara w taką reklamę „to podatek za łatwowierność i głupotę" – mówi prof. Arabas.

W PRL dostępność leków w sklepach i aptekach była, jak do wszystkiego, utrudniona, może poza archaicznym i mocnym przeciwbólowym gardanem oraz popularnymi przeciwbólowymi „tabletkami z krzyżykiem" dostępnymi prawie w każdym kiosku.

– Ustawa dla farmaceutów i aptek z 1844 r., z różnymi zmianami, przetrwała ponad sto lat, aż do upaństwowienia aptek w 1951 r. Okres PRL to czasy bardzo ograniczonej dostępności do najnowszych światowych osiągnięć, ale jednocześnie bardzo rozsądnego traktowania leku. Oczywiście było i marnotrawstwo spowodowane dość szerokim bezpłatnym dostępem do leków – wyjaśnia prof. Arabas.

Dziś są takie kraje jak Kanada, gdzie na stacjach benzynowych można kupić nawet antybiotyki bez recepty. Są takie jak Chorwacja (kraj zresztą o dużych tradycjach farmaceutycznych), gdzie szeroko pojęte leki można dostać tylko w aptekach. III RP znajduje się gdzieś pomiędzy, choć z upływem czasu jakoś tak jest, że coraz więcej leków dostępnych jest bez recepty i poza aptekami.

Psychotropy wypierają zaś psychoterapię, bo są coraz lepsze, tańsze i bardziej dostępne, ale też dlatego, że pacjent potrzebuje szybkich efektów. A przecież psychiatria i psychologia powinny się uzupełniać.

– Często trafiają do nas pacjenci z długą historią choroby i farmakoterapii. Obawiają się odstawić leki i zacząć czuć, wyobrażają sobie, że im w tym pomożemy. A tego zrobić nie możemy, bo terapia nie ma być kolejnym autodestrukcyjnym substytutem radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, a czasem tylko trudnych – opowiada Katarzyna Sędrowska z Centrum Psychoterapii Gdańsk–Gdynia. – Mówimy takim pacjentom, że niemiłe emocje, takie jak lęk, niepokój, strach, złość, smutek, nie tylko określają nasz stan, „bo ja tak mam, bo taki już jestem", ale pozwalają także właściwie zareagować na to, co przynosi życie. Nie możemy sprawić, aby nasi pacjenci przestali czuć. Najważniejsze jest to, aby pacjent lepiej zrozumiał to, co się z nim dzieje, i wypracował lepsze sposoby radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych.

Choroba śmiertelna

Zmienianie swoich stanów emocjonalnych lub stanu świadomości za pomocą substancji psychoaktywnych jest znane ludzkości od początku istnienia. Znajomość określonych właściwości roślin była cenną, chętnie wykorzystywaną wiedzą.

Potrzeba doświadczenia przyjemnych emocji lub ulgi odczuwanej jako przyjemność kierowała więc ludzi w stronę substancji narkotycznych czy alkoholu. Samo zażywanie nie od razu prowadzi do uzależnienia, ale dokonuje trwałego zapisu na poziomie neurologicznym – ta substancja wywołuje określony, pożądany stan. Na zawsze zapisuje się więc jako ewentualne źródło przyjemnych doznań. Jeśli wszelkie napięcia, nawet te niewielkie, regulowane są daną substancją – w prostej drodze prowadzi to do uzależnienia. A więc do utrwalenia pewnego mechanizmu. Polega on na tym, że za naturalny, znośny emocjonalnie stan uznaje się ten, w którym układ nerwowy jest pod wpływem chemii.

Mechanizmy uzależnienia degradują emocje, system wartości, sposób myślenia. Do tego dołączają fizyczne, materialne i społeczne skutki nadużywania substancji psychoaktywnych.

Niestety, wciąż pokutuje niesłuszny podział na substancje mniej lub bardziej destrukcyjne. Wiąże się to głównie z tym, jakie niosą one fizyczne skutki, ale również z dostępem do tych substancji czy ich ceną, a więc ilością osób nadużywających. Mechanizmy i konsekwencje są jednak bardzo podobne. Uzależnienie, niezależnie od substancji, jest chorobą śmiertelną.

Tyle podstawy medycyny i psychologia. Ale to przecież także temat z dziedziny socjologii, historii, polityki i gospodarki. Jeśli mówimy o współczesnych czasach, jeden z najważniejszych.

– „Świat na dragach" to, niestety, jedno z lepszych określeń ludzkości naszego wieku. Styl, jakość i sposób życia w połączeniu z modernizacją i ekonomią narzucają pewne reguły i zasady, w których przetrwa nie najsilniejszy, ale ten, który najwięcej przyjmie. Ważne jest to, aby być wydajnym, aby przed końcem miesiąca zrobić „target", a to oznacza, że trzeba nałożyć zbroję, którą rozumiem jako alkohol, dragi, zakupy, jedzenie, leki itp. – twierdzi Katarzyna Sędrowska. – Problem polega na tym, że zbroja nie chroni nas przed zmiennymi niezależnymi, na które nie mamy wpływu, takie jak trudności w pracy, choroba, śmierć kogoś bliskiego lub lęk przed własną śmiercią, krytyka lub niezapłacone rachunki i wtórny do tego stres. Ta zbroja zmniejsza jedynie nasz próg wrażliwości na to, co nieuchronne, a co było z nami od zarania dziejów, a więc właśnie niemiłe emocje, bezradność, ból i cierpienie. Sami tępimy i odbieramy sobie instynktowne i naturalne dla przetrwania gatunku umiejętności radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Chcąc wywiązać się z „obowiązków", dopingujemy się – efekt jest taki, że w krótkim czasie przestajemy czuć, aby równie szybko odzyskać świadomość i doświadczać „niemiłego" i znowu sięgnąć po różne substancje.

Wódka czy koks?

Narkotyki długo upowszechniały się w Polsce. W czasach zaborów i II RP, choć dostępne i praktycznie legalne, były domeną klas wyższych, stosowane przez dość wąski krąg ludzi. Poza eterem, który uważano za narkotyk dla biedoty. W PRL narkotyki też były, ale zdecydowanie zdominowane przez alkohol. Młodzież uprawiała sobie marihuanę w doniczce, czasem ktoś coś przemycił z Zachodu. Eter w roli najbardziej obrzydliwego i najtańszego narkotyku dla biedoty i degeneratów zastąpił klej butapren. W latach 70. ktoś opracował tzw. polską heroinę, zwaną też kompotem, podawaną dożylnie i czyniącą takie spustoszenie, że władza musiała oficjalnie przyznać, że problem narkomanii w Polsce jednak istnieje, i sypnęła na walkę z nim środkami. To wtedy pionierską działalność zaczął Marek Kotański. Zresztą nie tylko on, lata 70. i 80. to początek prawdziwej terapii uzależnień w Polsce w ogóle.

– Ze statystyk wynika co prawda, że przed wojną pito mniej niż obecnie, spożycie szacowano na blisko pięć litrów czystego spirytusu na głowę, teraz ponad dziesięć. Ale przedwojenne statystyki nie brały pod uwagę czarnego rynku. Wśród młodych pierwszy kontakt z alkoholem był średnio w wieku około 13 lat! Alkohol był problemem i w szkołach, i na uniwersytetach – wylicza historyk Paweł Rzewuski z portalu Histmag.org.

Demoralizację przyniosły lata wojny i okupacji. – To był główny problem Polskiego Państwa Podziemnego. Polacy masowo pili i trudno się temu dziwić, rzeczywistość wokół była straszliwa. Do tego Niemcom zależało na tym, by rozpijać Polaków, i alkohol był bardziej dostępny niż żywność – mówi Rzewuski. – W PRL też było zresztą ciche przyzwolenie władz na to, by ludzie pili. Wystarczy powiedzieć, że ORMO dostawało alkohol normalnie, z przydziału, ludowe Wojsko Polskie było zupełnie rozpite.

Alkohol był co prawda na kartki, wprowadzono też w późniejszym okresie takie ograniczenia, jak dostępność alkoholu dopiero po godzinie 13, ale zawsze można go było jednak jakoś kupić. Piło się w pracy, szpitalu, na ulicach, stadionach, dosłownie wszędzie. Absolutny abstynent Wojciech Jaruzelski był w partii i wojsku trochę dziwadłem, a trochę nadczłowiekiem.

W III RP alkohol, mimo różnych ograniczeń, zalał sklepy i powierzchnie reklamowe, i tak jest do dziś. Choć pije się mniej wódki i innych spirytusowych, a więcej wina czy piwa.

– Myślę, że w II RP starano się dużo więcej zrobić dla trzeźwości. Były takie inicjatywy, jak mobilny wagon Przeciwalkoholwej Ligi Kolejarzy, który badał, czy pracownicy kolei nie łamią zakazu spożywania alkoholu. I Kościół, i władze propagowały np. bezalkoholwe wesela. Retorykę i działalność abstynencką traktowano z szacunkiem. W PRL też oficjalnie coś robiono, ale mało kto poważnie to traktował. Jeśli już, to jakieś znaczenie miały kościelne inicjatywy trzeźwości. W III RP moim zdaniem pije się więcej niż w II RP, choć niewiele więcej. Natomiast z PRL mamy dystans do asbstynenckiej retoryki – ocenia Rzewuski.

Przez lata tematem przemilczanym był alkoholizm w Kościele. A takie zjawisko też istnieje. W końcu duchowni nie biorą się z nieba, tylko z życia. Kilka lat temu warszawski biskup pomocniczy prowadził samochód, mając 2,6 promila alkoholu we krwi. Uderzył w latarnię i o sprawie dowiedziały się media. O swoich problemach alkoholowych szczerze opowiedział też dominikanin o. Maciej Zięba.

Dziadkowie i wnuki na dopingu

No i oczywiście jest problem nałogów wśród młodzieży. Jak wskazuje Katarzyna Sędrowska, młodzi Polacy w wieku 15–16 lat sięgają po substancje szkodliwe tak samo często jak np. Francuzi czy Hiszpanie. Dodaje, że niepokojące jest to, że według młodzieży używanie nielegalnych substancji jest mało ryzykowne.

– Każde pokolenie ma swój pomysł na integrację ze społeczeństwem i przetrwanie kryzysów rozwojowych. Dziś młodzież, szukając akceptacji i przyjaciół oraz chcąc zaistnieć w grupie, musi na przykład upodabniać się do tego, co kreują media, czyli do fałszu i retuszu. Dziewczyny, a raczej dziewczynki, mają być wychudzone i dzięki temu szczęśliwe, każdy powinien mieć konto na Facebooku, Twitterze i często aktualizować status – mówi Sędrowska.

– Wyniki badań przeprowadzonych przez Zakład Psychologii Zdrowia Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku dotyczących angażowania się w zachowania ryzykowne wśród młodzieży uprawiającej sport, nie tylko z naszej szkoły, wskazują, że zawodnicy chłopcy używają narkotyków bądź piją alkohol tak samo jak rówieśnicy nieuprawiający sportu – podaje Agnieszka Wałęsa, pedagog z dwudziestoletnim stażem w Zespole Szkół Sportowych i Ogólnokształcących w Gdańsku. – Jedynym szkodliwym zachowaniem, które w mniejszym stopniu występuje u sportowców, jest palenie papierosów. Poza tym chłopcy uprawiający sport w większym stopniu angażują się w ryzykowne zachowania seksualne niż rówieśnicy. Badania te wskazują jednak również, że sport jest czynnikiem chroniącym dziewczęta przed angażowaniem się w zachowania ryzykowne, odwrotnie niż u chłopców.

– Picie wśród młodzieży rzeczywiście pozostaje na tym samym poziomie od wielu lat, natomiast teraz pojawiły się nowe problemy, takie jak dopalacze czy mefedron i oczywiście marihuana. Pamiętam, że przez pierwsze pięć lat pracy, a było to w latach 1995–2000, spotkałam się z problemem uzależnienia, ale za to skrajnie zaawansowanym u jednego z uczniów. Był to siedemnastoletni heroinista, dla którego jedyną szansą było leczenie zamknięte. Dzisiaj nie ma tygodnia, żebym nie dowiedziała się o jakimś nowym uczniu eksperymentującym ze środkami psychoaktywnymi – dodaje Agnieszka Wałęsa.

Jak mówi, na pierwszym miejscu wśród narkotyków w badanej grupie jest zdecydowanie marihuana.

– Pewnie dlatego, że coraz częściej lansowana jest jako środek całkowicie nieszkodliwy. Z racji charakteru szkoły dużą popularnością cieszą się również napoje energetyczne. Papierosy coraz częściej zastępowane są e-papierosami. Mój duży niepokój budzi dziś coraz częstsze sięganie przez młodzież naszej szkoły po mefedron, a w przypadku gimnazjalistów po leki zawierające efedrynę – mówi Wałęsa. – Mieliśmy też w szkole kilka przypadków uzależnienia od gier komputerowych i zaobserwowaliśmy, że często współwystępują one z zaburzeniami emocji i zachowania u uczniów, a nawet z ich fobiami. Uczniowie, o których mowa, pochodzą z rodzin niewątpliwie potrzebujących wsparcia. Ze względu na charakter szkoły kilka razy mieliśmy do czynienia z zaburzeniami odżywiania, ale stosunkowo szybko poradziliśmy sobie akurat z tego typu problemami.

– Zawsze powtarzam, że młodzież nie jest jednak taka zła – zapewnia Agnieszka Wałęsa. – Należy pamiętać, że akurat nasze dzieci ciężko trenują przez cały sezon, a na ewentualne „wyskoki" pozwalają sobie poza nim. Oczywiście jest to marne pocieszenie, ale jednak jakieś jest. Zdecydowanie największym problemem jest brak współpracy z rodzicami, zwłaszcza w dobie dzisiejszego kryzysu rodziny, pogoni za pracą, pieniędzmi, często migracji zarobkowej. Myślę, że jednym z głównych powodów sięgania przez młodzież po środki psychoaktywne w dzisiejszych czasach są ich samotność i zagubienie we współczesnym, często przez nich nierozumianym świecie. Dlatego tak ważne jest, aby z nimi po prostu być, towarzyszyć im i ewentualnie subtelnie wskazywać kierunek.

Antykultura doby turbokapitalizmu

Dorośli zaś też pod pewnymi względami zachowują się lub muszą zachowywać się jak nastolatki. Gdy pojawia się problem, nie zmieniają sposobu życia, tylko umawiają wizytę u lekarza i kupują tabletki, aby nie czuć. A dzieje się to, paradoksalnie, w czasach, gdy wszędzie teoretycznie promuje się naturalność, ekologię, bycie sobą. Charakterystyczna jest popularność viagry i innych tabletek pozwalających prowadzić życie seksualne starszym mężczyznom. Marketing przekonuje, że dzięki temu są sobą, mogą korzystać z uroków życia. Tymczasem naturalne jest właśnie, że w pewnym wieku aktywność seksualna spada, a nie utrzymuje się na poziomie nastolatka, studenta czy 30-latka.

Katarzyna Sędrowska wskazuje, że w porównaniu choćby z czasami PRL spada spożycie alkoholu i papierosów, ale za to pojawiają się inne. – Nadal mimo wszystko uzależnienia tzw. fizyczne, czyli właśnie alkohol, narkotyki, papierosy czy leki, trzymają się dość mocno. Ale wzrasta liczba tzw. uzależnień behawioralnych. Polegają na nabytej silnej potrzebie wykonywania jakiejś czynności. Gry komputerowe, internet, hazard, zakupy, zbytnie dbanie o wygląd, jedzenie czy też obsesyjne dostosowywanie swojego zachowania do tego, jakie prezentują pozostali członkowie grupy, to tylko kilka spośród nowych autodestrukcyjnych sposobów radzenia sobie ze stresem – wymienia. – Wszystko ma pomóc nam w tym, aby zostać w czołówce pogoni, ale nie wiadomo za czym. Bo cel jest zazwyczaj nieokreślony. Bo na przykład „szef kazał". I człowiek przestaje racjonalnie myśleć – stwierdza Katarzyna Sędrowska.

Mechanizmy biologiczne, które wiążą się z piciem alkoholu czy zażywaniem narkotyków albo braniem leków, są takie same dla wszystkich ludzi we wszystkich epokach. Wydaje się jednak, że dziś ludzie używają wszelkich „dragów", od kawy i papierosów przez leki po narkotyki, z innych powodów niż kiedyś. Kluczem może tu być kultura, a zdaniem niektórych antykultura życia codziennego w dobie turbokapitalizmu, w dodatku pogrążonego w kryzysie, i w przypadku Polski peryferyjnego.

Psychotropy stosują politycy. Skala jest nie do oszacowania, bo to kwestie skrywane przez tajemnicę lekarską. Mówiło się w Warszawie, że jeden ze znanych ministrów w latach 90. „jechał" na słynnym antydepresancie, prozaku. A Jarosław Kaczyński po przegranej w wyborach prezydenckich w 2010 roku powiedział wprost, że brał leki uspokajające. To można zrozumieć, wszak parę miesięcy wcześniej w Smoleńsku zginęli jego brat i bratowa. Ale ten epizod pokazuje istotną cechę współczesności – nie ma czasu na cierpienie, żałobę, przemyślenia i przepracowanie ciężkich doświadczeń. Show must go on.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach