I co teraz? Prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog i doradca prezydenta Andrzeja Dudy, mówi wprost: nie uciekniemy z tego systemu sami, musi wkroczyć państwo, narzucić tu jakiś miękki autorytaryzm, jakieś nowe ramy, do których wszyscy będziemy musieli się dostosować, bo jak nie, to skończy się to futurystyczną dyktaturą niczym z powieści science fiction.
Zgadzam się, że sami z tego nie wyjdziemy. Wzmacnianie praw i budowanie świadomości każdego z nas z osobna to konieczność. Ale też błąd, jeśli miałaby to być jedyna taktyka. Na przykład dzięki rozporządzeniu o ochronie danych osobowych (RODO) mamy możliwość zweryfikować, co dana firma o nas wie. Możemy zażądać ujawnienia pełnego profilu zbudowanego z tysięcy cyfrowych śladów. Ale nadal nie możemy takiej firmie odebrać wiedzy, jaką zdobyła, obserwując przez lata nasze życie w sieci. Nawet jeśli po latach batalii prawnych udałoby mi się wymusić na Facebooku usunięcie wszelkich danych na mój temat, on dalej będzie obserwował miliony innych użytkowników. Dzięki zdobytej w ten sposób wiedzy będzie rozumiał również moje zachowanie i pośrednio wpływał na moje życie.
Czyli lepsza edukacja i szerzenie świadomości zagrożeń nie rozwiążą tego problemu.
Ale na pewno muszą być częścią całej układanki. Inny konieczny element – i tu się zgadzam z prof. Zybertowiczem – to przemyślana, polityczna interwencja podmiotu, który reprezentuje nasze zbiorowe interesy. Nie wiem tylko, czy na pewno państwa o charakterze narodowym...
...bo wy liberałowie z dystansem podchodzicie do tego państwa.
Łatka „liberałów" zupełnie do nas nie pasuje, bo w Panoptykonie wierzymy w to, że prawa i godność człowieka trzeba chronić nawet wtedy, jeśli on sam tego głośno się nie domaga. W sferze technologii jesteśmy na progu podobnego kryzysu, jakiego w ostry sposób doświadczamy w sferze ekologii. Tu też odkrywamy globalne zjawiska, które są bardzo szkodliwe społecznie. Mierzymy się z upadkiem niezależnych mediów, z uzależnieniem ludzi od informacyjnych bodźców, z zanikiem krytycznego myślenia i coraz lepiej kamuflowaną manipulacją, która zniekształca debatę publiczną w kluczowych dla demokracji momentach. To pochodne modelu biznesowego wylansowanego przez internetowe platformy. Wobec tych zagrożeń musimy odejść od liberalnego założenia, że jednostka – wyposażona w nowe narzędzia – sama sobie poradzi, i pójść w stronę systemowych rozwiązań. Takich, jakie kiedyś wprowadziliśmy po to, by chronić ludzi przed niezdrowym jedzeniem, niebezpiecznymi produktami czy zanieczyszczeniem.
Takie protekcjonalne cele realizować może wyłącznie władza polityczna, niezależnie od tego, czy to będzie państwo, czy jakaś międzynarodowa lub ponadpaństwowa instytucja, ale w Narody Zjednoczone to chyba nikt już nie wierzy...
Raczej myślę o duopolu Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Myślę, że na Zachodzie jesteśmy w stanie sobie z tym wyzwaniem poradzić. Przynajmniej od pięciu lat w kręgach ludzi zajmujących się regulacją technologii dojrzewa inne spojrzenie na internetowe korporacje. Przestajemy je traktować jak neutralnych pośredników, dostrzegamy naturę ich władzy i społeczne konsekwencje testowania jej na ludziach przez ostatnie dwie dekady. Coraz bardziej „do pomyślenia" stają się strukturalne zmiany na rynku usług internetowych, na przykład wymuszenie interoperacyjności (współpracy na poziomie technicznym – red.) lub rozbicie firm, które kontrolują pewien rynek, a jednocześnie świadczą na nim własne usługi. Co więcej, mam wrażenie, że niektóre z dominujących firm internetowych same dojrzewają do takich zmian. Nawet Facebook.
Jego założyciel Mark Zuckerberg stwierdził niedawno, że sami nie są w stanie niczego zmienić, ale dodał, że zawsze można im pewne zmiany odgórnie nakazać.
Zuckerberg kokieteryjnie zaprasza regulatorów, żeby zdjęli z niego odpowiedzialność za „sprzątanie" największej sieci społecznościowej i wreszcie narzucili twarde reguły. Jeszcze kilka lat dostawaliśmy inną narrację: Facebook jako globalna społeczność, w której władzę sprawuje mądry i sprawiedliwy cesarz. To on miał ustalać, co jest dozwolone, wsłuchując się w kakofonię głosów swoich poddanych. Ta fantazja nie wytrzymała jednak zderzenia z rzeczywistością. Facebook jest dziś przyparty do ściany zarzutami o to, że rozgrywa polityczne batalie, pozwala na promowanie ludobójstwa (np. w Birmie), arbitralnie usuwa treści niezgodne z jego linią światopoglądową, wystawia prywatność swoich użytkowników na żer manipulujących ich emocjami reklamodawców. To realna presja, pod którą Zuckerberg wydaje się manewrować w kierunku rozbicia Facebooka na niezależne usługi i porzucenia tej nadbudowy, która tylko udaje globalną społeczność.
Co to znaczy?
Rozstajemy się z mitem globalnego internetu, który wszędzie działa wedle podobnych reguł. Ta wizja nigdy się nie zrealizowała i tym bardziej nie zrealizuje się w sieci kontrolowanej przez prywatne korporacje. Kryzys zaufania, którego doświadczamy w przestrzeni cyfrowej, ma swoje korzenie w modelu biznesowym dominujących firm. Jeśli naprawdę chcemy przywrócić użytkownikom podmiotowość, otworzyć ten rynek na konkurencję i zahamować erozję mediów, musimy model przekształcić. Na przykład wymusić na dominujących firmach dzielenie się danymi, na których trenują swoje algorytmy, po to, by ta cała wiedza o ludziach mogła służyć celom społecznym. W ubiegłej dekadzie Komisja Europejska doprowadziła do tego, że Microsoft musiał dopuścić konkurencję do tworzenia programów na system operacyjny Windows. Na podobnej zasadzie Facebook z zamkniętego ogrodu mógłby stać się otwartą platformą, w ramach której inaczej myślące firmy mogłyby oferować konkurencyjne usługi. W poszukiwaniu takich rozwiązań nie ogranicza nas technologia, tylko polityczna wyobraźnia. Dlatego się cieszę, że w tej kadencji Komisja Europejska ma zamiar na poważnie zmierzyć się z platformami internetowymi. Idzie nowe.
Katarzyna Szymielewicz jest prawniczką, działaczką społeczną oraz publicystką, współzałożycielką i szefową Fundacji Panoptykon, organizacji pozarządowej, której celem jest ochrona podstawowych wolności wobec zagrożeń związanych z rozwojem współczesnych technik nadzoru nad społeczeństwem