Oskar Górzyński: Nierówna walka z bzdurą

Jak mawiał Terry Pratchett, brytyjski pisarz o skłonności do mizantropii, „Kłamstwo obiegnie cały świat, zanim prawda zdąży włożyć buty". Tym bardziej jednak warto podstawiać mu nogi.

Aktualizacja: 11.09.2016 19:18 Publikacja: 08.09.2016 15:26

Foto: Andrzej Krauze

Jeśli jesteś wiernym i wytrwałym obywatelem internetu, istnieje duża szansa, że dowiedziałeś się już, iż paliwo lotnicze nie jest w stanie stopić stalowych belek (ergo: zamach na WTC był mistyfikacją), że wpływowy doradca amerykańskiego senatora już w latach 70. przyznał, że istnieje żydowski spisek mający na celu światową dominację; że Kaddafi zginął, bo próbował stworzyć panafrykańską walutę, która pogrążyłaby dolara, a historia Jezusa to nic innego jak tylko wierna kopia mitologii egipskiego boga Horusa i perskiego Mitry. Jednocześnie nie powinno cię zbytnio zdziwić, że żaden z powyższych faktów nie jest prawdziwy. Bo jak przestrzegał już sam Abraham Lincoln, „nie możesz wierzyć we wszystko, co przeczytasz w Internecie".

Internet w swoim pierwotnym zamyśle miał być narzędziem ułatwiającym komunikację, rozpowszechnianie wiedzy i informacji. Po części tak faktycznie jest. Nawet traktowana często z lekceważeniem Wikipedia sprawia, że ogromne ilości przystępnych informacji dostępne są dla każdego użytkownika. Ale to tylko jedno ostrze obosiecznego miecza. Dzięki internetowi – tej demokratycznej sieci, gdzie naukowe publikacje sąsiadują na równych prawach z szarlatanerią, gdzie pisma o ugruntowanej pozycji konkurują z „alternatywnymi" lub „niezależnymi" blogami i portalami, dezinformacja nigdy nie była tak łatwa. A dzięki mediom społecznościowym – tak łatwo i niemal samoistnie rozpowszechniana.

Ale też internet ułatwia też prostowanie i weryfikację wszystkich bredni, bzdur i legend krążących w sieci i przenikających do zbiorowej świadomości ludzi. W ten sposób, w bezkresnej sieci, w nierównej walce ściera się dobro ze złem i prawda z fałszem.

Być może najbardziej prężnym przedstawicielem jasnej strony mocy jest snopes.com. Portal, założony jeszcze w latach 90. jako amatorska, garażowa inicjatywa jednego człowieka, dziś jest czymś na kształt potężnej encyklopedii internetowych mitów i dezinformacji, rozprawiającej się z każdym z nich z osobna. Na brak pracy autorzy portalu nie narzekają. Każdego dnia przybywają dziesiątki nowych haseł.

Rozpiętość katalogu jest imponująca. Trafiają doń krążące po sieci legendy miejskie, fałszywe cytaty, zmyślone newsy, manipulacje, teorie spiskowe, od „Hillary Clinton uwolniła 40-letniego gwałciciela dzieci" przez „Chińskie syntetyczne kapusty" (rzekomo produkowane i sprzedawane w supermarketach) po żyjącego również w Chinach „265-letniego człowieka". Mówiąc o hobby, które z biegiem czasu stało się pełnowymiarową pracą, założyciel portalu David Mikkelson zdaje się mieć świadomość, że jego działalność ma wiele wspólnego z działalnością Syzyfa czy Don Kichota.

Została otwarta brama śluzowa i wszystko się przez nią wlewa. Ten szlam wzbiera szybciej, niż możemy go wypompować – powiedział w wywiadzie dla „Guardiana".

Problemem nie jest sama ilość informacyjnego szlamu, która wydaje się rosnąć w tempie geometrycznym. Być może bardziej alarmujące jest to, jak głęboko może mieć efekt, zagnieżdżając się w masowej świadomości i przenikając w głąb społecznej struktury. Ofiarami nabierającymi się na „fejki" i krążące po sieci bzdury bywają nie tylko maluczcy, ale i wykształceni, przedstawiciele elit, politycy.

Coraz łatwiej o frajerów

Dzieje się tak, tym bardziej że stworzenie fałszywki, rozpowszechnianej potem przez tysiące użytkowników, jest czasem niezwykle łatwe. Wystarczy wymyślić cytat i nanieść go na zdjęcie domniemanego autora. Na przykład taki: „Jeżeli naród największych bohaterów, polski naród, nie obudzi się, to Europa za 15 lat będzie islamska". Podpisanie tą mroczną przepowiednią zdjęcia węgierskiego premiera Viktora Orbana wystarczyło, by zmylić jednego z najbardziej notorycznych rozpowszechniaczy (ale też i źródeł) internetowych bzdur w polskiej polityce, Janusza Korwin-Mikkego. Opatrzony refleksyjnym komentarzem Korwina („A to p. Wiktor Michał Orban; ceni nas wysoko – czy słusznie?") obrazek poszedł dalej, zbierając dziesiątki tysięcy lajków i udostępnień.

Ale takie rzeczy spotykają nie tylko figury z politycznego marginesu. Jeszcze będąc szeregowym posłem, obecny minister środowiska prof. Jan Szyszko składał interpelację, w której wyrażał zaniepokojenie zjawiskiem „chemtrails" (smug pozostawianych na niebie przez samoloty), dopytując, czy nie jest to efekt wojskowych projektów badawczych.

Chemtrails to jedna z najstarszych i najbardziej rozpowszechnionych (a przez to wielokrotnie obalanych) w internecie teorii spiskowych: owe smugi mają być owocem tajnego projektu elit rządzących światem, mającego na celu kontrolę populacji za pomocą broni biologicznej. Podobne zainteresowania wykazywał też obecny minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, który dopytywał, „kto finansuje to przedsięwzięcie?" i „dlaczego społeczeństwo nie jest o tym informowane?". Natomiast europoseł PO Dariusz Rosati, najwyraźniej działając wedle zasady: jeśli coś jest w internecie, to musi być prawdziwe, nie miał oporów przed podzieleniem się z internautami obrazkiem „informującym", że wuj Jarosława Kaczyńskiego podpisał wyrok śmierci na Witolda Pileckiego, a Kaczyńscy jemu właśnie zawdzięczają swoją kamienicę na Żoliborzu.

Łapanie się na internetowe bzdury nie jest domeną tylko polskich polityków. Z fałszywych cytatów przypisywanych samemu tylko Thomasowi Jeffersonowi wykorzystywanych przez amerykańskich polityków można by złożyć całą książkę, a w odwodzie są jeszcze George Washington, Ronald Reagan... Zupełnie nową jakość, jeśli chodzi o przenikanie pseudoprawd do polityki, stanowi kariera Donalda Trumpa, który wypłynął na szersze wody cztery lata temu, zostając nieformalnym przywódcą (głównie internetowego) ruchu „birthersów" oskarżającego prezydenta Obamę, że urodził się w Kenii i jest ukrytym muzułmaninem. Jego obecna kampania obficie czerpie z wielokrotnie obalonych, lecz wciąż krążących w sieci faktoidów i teorii spiskowych: od twierdzeń, że szczepionki powodują autyzm, przez sugestię, że Clintonowie zlecili morderstwo swojego byłego doradcy Vince'a Fostera, po insynuację, że Obama jest twórcą ISIS. W jego kampanii udział biorą znani propagatorzy teorii spiskowych tacy jak Roger Stone oraz być może największa gwiazda internetowego konspiracjonizmu, Alex Jones. Jones, który twierdzi, że doradza Trumpowi, miał przy innej okazji powiedzieć, że jego rady nie były konieczne, bo w większości spraw się zgadzają.

Nic dziwnego, że dla amerykańskich portali zajmujących się weryfikowaniem i odkłamywaniem wypowiadanych przez polityków „faktów" ostatnie miesiące były rekordowe, zarówno pod względem pracy, jak i odwiedzin. Jak przyznał Eugene Kelly, dyrektor portalu FactCheck.org, w bieżącym roku jego strona zanotowała wzrost odsłon o 146 proc. w stosunku do poprzedniego – rekordowego – roku. To samo dotyczy niemal wszystkich takich portali.

Uwaga, sprawdzam

Jest ich niemało, bo za sprawą internetu fact-checking stał się w USA niemal osobną branżą medialną. Portale takie jak FactCheck, PolitiFact, MediaMatters i inne to prężne biznesy zatrudniające liczne zespoły redaktorów, którzy w ekspresowym tempie weryfikują wypowiedzi polityków, komentatorów i innych osób publicznych, oceniając, na ile były one prawdziwe. To zresztą tylko część tej branży, bo osobne działy „fact checkerów" zatrudniają także redakcje największych dzienników i stacji telewizyjnych.

W Polsce takie inicjatywy dopiero raczkują i polegają raczej na wysiłkach pojedynczych blogerów niż zorganizowanych serwisach. Wyjątkiem jest portal demagog.org.pl, który podobnie jak jego amerykańscy odpowiednicy zajmuje się weryfikowaniem wypowiedzi polityków. Funkcjonujący od dwóch lat serwis działa na zasadzie stowarzyszenia i jest tworzony przez 50 wolontariuszy.

– To bardzo żmudna praca. Wymaga poświęcenia czasami nawet kilku godzin, aby odnaleźć potwierdzenie informacji w źródłach. Czasem trzeba wykorzystać do tego oficjalny dostęp do informacji publicznej – mówi Małgorzata Kilian, prezes stowarzyszenia. Jak dodaje, prawdomówność polskich polityków jest na podobnym poziomie, jak w innych krajach (prawdziwych jest ok. 60 procent ich wypowiedzi). Jednak cechą wyróżniającą polską debatę publiczną jest to, że ogromnej większości wypowiedzi nie da się w ogóle zweryfikować.

– Politycy rzadko budują swoje wypowiedzi w oparciu o fakty, twarde liczby czy dane, których nie można podważyć – mówi Kilian.

Wkrótce do Demagoga dołączyć ma inny podobny portal, tworzony przez Grupę NaTemat Tru Dat, który będzie pierwszym komercyjnym przedsięwzięciem tego typu.

Na razie jednak weryfikowanie kłamstw, obalanie mitów i prostowanie manipulacji obecnych w debacie publicznej to głównie domena pojedynczych pasjonatów. Pierwotnie byli to przede wszystkim blogerzy. M.in. na punktowaniu niespójności i przekłamań prasy i polityków – połączonym z własnymi obserwacjami i komentarzami – popularność zdobyła blogerka Kataryna, jedna z legend polskiej blogosfery.

Nie tak popularny, lecz równie ciekawy jest blog o wymownym tytule „Kompromitacje". Jego autor podpisujący się jako Ebenezer Rojt w niezwykle skrupulatny sposób rozkłada na czynniki pierwsze publikacje znanych autorów, często uznawanych za autorytety. Bezlitośnie wytyka im błędy, przeinaczenia i manipulacje, opatrując je licznymi przypisami i odesłaniami do źródeł. Lista „ofiar" blogera może robić wrażenie: Zygmunt Bauman, Agnieszka Bielik-Robson, Sławomir Cenckiewicz, Wojciech Orliński, Waldemar Łysiak i wielu innych.

– Na „Kompromitacje" składają się głównie notatki z moich lektur. Nie jestem fanatycznym tropicielem błędów. Piszę jedynie o tym, co akurat rzuciło mi się w oczy – mówi „Plusowi Minusowi" Rojt. Jak wyjaśnia, internet to „bardzo pożyteczna pomoc", ale czasem zawodzi. – W większości wypadków nie można się jednak obejść bez sięgnięcia do „analogowego" księgozbioru – wyjaśnia.

Ten typ działalności jest jednak niszą, która – podobnie jak sięganie do księgozbiorów – powoli odchodzi do lamusa. Miejsce blogerów częściej zastępują dziś strony na Facebooku, jak Żelazna Logika, Nagroda Złotego Goebbelsa czy Co to ja powiedziałem. Nierzadko cieszą się one popularnością liczoną w dziesiątkach, a nawet setkach tysięcy użytkowników. Nie są bez wad. W przeważającej większości mają zdecydowane zabarwienie ideologiczne (najczęściej prawicowe), a co za tym idzie, skupiają się na wytykaniu błędów przeciwnemu obozowi politycznemu. Demaskując zaś manipulacje innych, sami niejednokrotnie dopuszczając się manipulacji (co znamienne, w odpowiedzi na przekłamania prawicowej Żelaznej Logiki, powstała lewicowa Żałosna Logika – która również nie jest wolna od tendencyjnych analiz).

Obecność mitów, fałszywek i w życiu publicznym to w większości przypadków wynik lenistwa czy politycznego cynizmu. Jednak dla putinowskiej Rosji kolportaż spiskowych teorii to element świadomie i konsekwentnie prowadzonej polityki. Kreml uczynił z tego broń w swojej walce z Zachodem.

Treści przedstawiane w państwowych mediach skierowanych do zagranicznej widowni pełne są najbardziej wybujałych fantazmatów. Do studiów telewizji RT (dawniej Russia Today) zapraszani są „alternatywni" eksperci demaskujący spiski iluminatów, masonów, Rotszyldów, Watykanu. Portal Sputnik cytuje „łowców UFO" twierdzących, że znaleźli na Marsie but pozostawiony tam przez marsjańskich żołnierzy (!). Wszystko to amplifikowane jest przez potężną, pracującą non stop armię internetowych trolli.

Propaganda Kremla jest nazywana bronią, bo jej celem niekoniecznie jest – jak w tradycyjnie pojmowanej propagandzie – przekonanie do swoich racji czy wersji wydarzeń, lecz dezorientacja odbiorców; podkopanie wiary w system i w to, że obiektywna prawda istnieje.

– To oparta wprost na postmodernistycznych tezach polityka wielowymiarowej krytyki dotychczasowych form wiedzy i myślenia o cywilizacji Zachodu. Ma ona deformować tożsamość i kulturowe wartości Zachodu przez wzbudzenie przekonania o pełnej względności wszystkiego. Całe pole informacyjne ma być zamglone, zaśmiecone, pełne sprzecznych komunikatów – mówił „Gazecie Wyborczej" Peter Pomerantsev, Brytyjczyk rosyjskiego pochodzenia, który przez dziesięć lat był producentem programów dla rosyjskiej telewizji, i autor bestsellera „Jądro dziwności" o kształtowaniu rzeczywistości przez rosyjskie media. Oryginalny tytuł książki, „Nothing is true and everything is possible", trafnie oddaje ideę przyświecającą kremlowskiej propagandzie.

Zdaniem Jewhena Fedczenki, ukraińskiego politologa i współzałożyciela portalu StopFake.org, Rosja wykorzystuje przeciw Zachodowi jego własne reguły, w tym zasady obowiązujące w zachodnim dziennikarstwie, nakazujące zawsze przedstawiać na równych prawach obie strony sporu.

– Należy odrzucić ten fałszywy dyskurs dwóch stron. Prawdziwa debata koncentruje się na problemach i wartościach. Jednak gdy wartością jednej strony jest prowadzenie wojny, której ofiarą jest druga strona, to wtedy nie mamy do czynienia z debatą, ale raczej z pewnym rodzajem agresji – powiedział Fedczenko w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.

Portal Fedczenki jest jednym z niewielu inicjatyw mających na celu walkę z kłamstwami rosyjskich mediów. Przeglądając jego zawartość, można zrozumieć, dlaczego mówi on o agresji. Każdego dnia archiwum obalanych kłamstw, fałszywek i manipulacji dotyczących Ukrainy powiększa się o kolejne pozycje. Tylko w trzech ostatnich dniach sierpnia z rosyjskich mediów można było się dowiedzieć, że Polska buduje mur na granicy z Ukrainą, Ukrainie grozi „drugi Czarnobyl", a Chiny odmawiają przyjęcia importu ukraińskich płodów rolnych.

– Codziennie oglądamy rosyjskie wiadomości, przeglądamy dziesiątki portali i stron na social media – mówi Artem Babak, jeden z pracowników portalu. – To dość przygnębiające zajęcie, ale wierzę, że ma sens. Oczywiście wojny informacyjnej w ten tylko sposób nie wygramy, ale przynajmniej pokazujemy ludziom, że nie można wszystkiego przyjmować na wiarę, że trzeba oceniać informację i oddzielać je od dezinformacji – dodaje.

Dla pracowników StopFake weryfikowanie wytworów rosyjskiej propagandy to – oprócz patriotycznego obowiązku – codzienna praca. Dla innych – dość nietypowe hobby.

Waleczne koty

Andrew Haggard za dnia jest jednym z szeregowych pracowników jednej z międzynarodowych korporacji w Warszawie. Kiedy jednak wraca do domu, przeobleka się w nieustraszonego tropiciela ruchów rosyjskich wojsk na Ukrainie. Jest członkiem grupy Bellingcat, skupiającej „obywatelskich dziennikarzy śledczych" z całego świata, którzy w wolnym czasie, z odległości tysięcy kilometrów, pracując w bezpiecznym zaciszu swoich domów, próbują poznać prawdę o tym, co tak naprawdę dzieje się na Ukrainie i w innych miejscach.

Na portalach społecznościowych (głównie rosyjskim Vkontakte) przegląda zdjęcia rosyjskich żołnierzy, dziennikarzy, lokalnych mieszkańców i na podstawie charakterystycznych punktów, map i innych informacji stara się oddzielić prawdę od fikcji. Inspiracją była katastrofa samolotu MH-17 nad Donbasem.

– Kiedy usłyszałem wiadomość o zestrzeleniu MH17, to coś się we mnie ruszyło – mówi Haggard. – Do tej pory śledziłem ten konflikt dość luźno i nie miałem o nim wyrobionego zdania. Ale ta tragedia mną wstrząsnęła. Zacząłem gorączkowo przeglądać informacje dochodzące. Ale oficjalnych informacji było mało. Postanowiłem więc sam dojść do tego, kto mógł to zrobić – dodaje.

I doszedł. Na podstawie opublikowanego na Twitterze zdjęcia wyrzutni rakiet Buk niedługo przed zestrzeleniem samolotu, udało mu się potwierdzić, że zgodnie z przypuszczeniami większości – i wbrew wersji Rosjan – stała ona w kontrolowanej przez rebeliantów miejscowości Śniżne. Po nim inni natrafili na kolejne zdjęcia tej samej wyrzutni, zrobione kilka godzin później w Doniecku – z jednym pociskiem mniej.

Potem znalazły się kolejne fotografie, dzięki czemu wkrótce można było ułożyć cały harmonogram i trasę buka w dniu katastrofy. Amatorskim śledczym z grupy udało się też łatwo obalić forsowaną przez Rosjan teorię o zestrzeleniu boeinga przez ukraiński myśliwiec, a także potwierdzić obecność rosyjskich „specjalsów" na terenie konfliktu. Większość z tych rzeczy nie byłaby możliwa bez pomocy samych żołnierzy, którzy nie mają oporów przed dzieleniem się zdjęciami z Ukrainy.

– Czasami zastanawiam się, po co oni to robią. Zobacz – mówi Haggard, wskazując na ekran swojego laptopa. – Mam tu pełen folder zdjęć z ćwiczeń rosyjskiej jednostki przy granicy z Ukrainą. Wszystko to wzięte z Vkontakte. Czy oni nie zdają sobie sprawy, że wiele z tych zdjęć można łatwo zlokalizować? Tak czy inaczej, mam nadzieję, że nadal będą to robić – dodaje.

Jednak mimo takich sukcesów walka prawdy z kłamstwem w sieci pozostaje walką nierówną – i niewielu przyznaje się do złudzeń, że walczy po tej zwycięskiej stronie. Jak to ktoś powiedział, kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Jak na ironię, tym kimś nie był Joseph Goebbels, który funkcjonuje jako autor tych słów na setkach tysięcy stron internetowych – co tylko potwierdza prawdziwość tego cytatu. Ale być może jeszcze zwięźlej wyraziła to Barbara Mikkelson, żona i współpracowniczka założyciela portalu Snopes.

– Jeśli spojrzymy na losy batalii między prawdą i plotką, prawda nie ma żadnych szans – podsumowała.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jeśli jesteś wiernym i wytrwałym obywatelem internetu, istnieje duża szansa, że dowiedziałeś się już, iż paliwo lotnicze nie jest w stanie stopić stalowych belek (ergo: zamach na WTC był mistyfikacją), że wpływowy doradca amerykańskiego senatora już w latach 70. przyznał, że istnieje żydowski spisek mający na celu światową dominację; że Kaddafi zginął, bo próbował stworzyć panafrykańską walutę, która pogrążyłaby dolara, a historia Jezusa to nic innego jak tylko wierna kopia mitologii egipskiego boga Horusa i perskiego Mitry. Jednocześnie nie powinno cię zbytnio zdziwić, że żaden z powyższych faktów nie jest prawdziwy. Bo jak przestrzegał już sam Abraham Lincoln, „nie możesz wierzyć we wszystko, co przeczytasz w Internecie".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach