Później krążyło takie powiedzenie, że Pawlak na spotkaniach partyjnych nigdy nie siada tyłem do drzwi, żeby mu koledzy nie wbili noża w plecy. Ale przegranej w 2012 roku też się nie spodziewał.
Spokojnie! PSL to partia demokratyczna i lider odchodzi w naturalny sposób. Tak jak na Kongresie w listopadzie w 2012. W 2010 ogłosiłem, że będą walczył z nim o przywództwo. To było na Radzie Naczelnej po wyborach prezydenckich, podczas której Waldek atakował nas za swój słaby wynik w wyborach prezydenckich. Nie chciał się nawet poddać ocenie, czy ma moralne prawo do kierowania Stronnictwem. A gdy zgłosiłem wniosek o głosowanie w tej sprawie, który poparło zaledwie pięć osób na około setkę działaczy, Waldek zaczął sobie na mnie używać. Wtedy wstałem i powiedziałem: Waldek, informuję cię, że na najbliższym kongresie będę kandydował na prezesa. Wykonałem gigantyczną pracę i w przeddzień kongresu miałem 150 głosów przewagi.
Ale wygrał pan kilkunastoma głosami?
Bo tak przeprowadzono głosowanie, że było wiadomo, do której urny wrzucały głosy które województwa. I poszły sygnały do delegatów, że jeżeli ktoś podskoczy, to jego województwo może nie dostać odpowiedniego wsparcia od rządu. Ale ku zdumieniu wszystkich, w urnie, do której wrzucili głosy członkowie prezydium partii, znalazło się kilkanaście głosów na mnie (śmiech).
Wróćmy do Kalinowskiego. Jako prezes PSL średnio się spisał. Koalicja rządząca z SLD, którą zawarł w 2001 r., rozpadła się po półtora roku.
Ale gdyby nie Kalinowski, to nasi rolnicy nie wyszliby dobrze na integracji z Unią Europejską, bo SLD wywiesił białą flagę w kwestii interesów wsi.
A czy z perspektywy czasu nie uważa pan, że wasze udry z premierem Leszkiem Millerem, które zakończyły się rozpadem koalicji, to był błąd? Czy warto było z powodu winiet przechodzić do opozycji?
Gdyby PSL pozostało w tamtej koalicji do końca kadencji, to nie przekroczylibyśmy progu wyborczego. SLD zaczął znowu swoje stare gierki i wszystkie sukcesy przypisywał sobie. A nam na dodatek wyrósł konkurent w postaci Samoobrony, którą koledzy z SLD chcieli wprowadzić do rządu i tylko z powodu naszego zdecydowanego sprzeciwu do tego nie doszło. Byliśmy bici ze wszystkich stron. Dlatego wykorzystaliśmy winiety, żeby znaleźć się w opozycji, bo wtedy skala ataków jest mniejsza. To jest bolesne, ale takie zachowanie było wówczas racjonalne.
Skoro tak, to dlaczego Kalinowski przestał być prezesem PSL na rzecz Janusza Wojciechowskiego?
Bo nadchodziły wybory, a sondaże nie były optymistyczne. Poza tym to za jego prezesury popadliśmy w ogromne długi. Wymyśliliśmy Wojciechowskiego, który miał nas otworzyć na nowych wyborców. Pochodził ze wsi, ale nie był rolnikiem. Tyle że niespodziewanie zaczął zachowywać się nieracjonalnie. Ogłosił, że w wyborach parlamentarnych nie wystartuje PSL, tylko koalicja Zgoda z prof. Zbigniewem Religą, za którym stał Artur Balazs z Jerzym Kropiwnickim. W tajnym dokumencie zapisano nawet, że Wojciechowski będzie premierem, Religa prezydentem, a Kropiwnicki szefem Banku Centralnego. Tacy z nich byli fantaści. Mieliśmy oddać koalicjantom dwie trzecie miejsc na listach wyborczych, a szyld PSL w ogóle miał być nieobecny.
Nie zdradził wam tych planów, gdy wybraliście go na prezesa PSL?
Skądże. Dlatego po niespełna roku Wojciechowski został zamieniony na Pawlaka. I to ja zaproponowałem, żebyśmy wrócili do Waldka. W symboliczny sposób był to powrót do pozytywnego mitu PSL z czasów naszego wielkiego zwycięstwa wyborczego.
To może teraz też trzeba wrócić do tego mitu?
Jest młody Władek Kosiniak-Kamysz. Są inni z jego pokolenia. Rok temu przed wyborami Waldek wzywał do odmłodzenia kierownictwa PSL. Mam nadzieję, że był w tym szczery. Waldek wyciął mi i PSL zbyt wiele numerów. Chodził po mediach i mówił, że Piechociński padł na kolana na kongresie i ciągle nie może wstać. Montował koalicję przeciwko mnie, żeby partia nie wystawiła własnego kandydata na prezydenta. A przecież gdybyśmy nie mieli swojego kandydata w wyborach prezydenckich, to by nas to zabiło, bo nie bylibyśmy w stanie odkleić się od PO. Wreszcie, gdy przyszło do wyborów, zaczął hamletyzować, czy kandydować do Sejmu, czy do Senatu, z szyldem PSL czy bez. To moim zdaniem obniżyło nasz wynik o ok. 2 punkty procentowe i dało PiS większość mandatów w Sejmie.
Czyli wasze kiepskie wyniki to wina Pawlaka?
Tego nie mówię. Ale utrudniał mi życie od pierwszej chwili. Godzinę po mojej wygranej na kongresie jeden z jego popleczników otwarcie mi powiedział, że zaczyna się czas odbijania partii. Ja nie chciałem wojny. Nikogo nie zwolniłem z wyjątkiem Ewy Kierzkowskiej. W trzy lata spłaciłem 13,5 mln Skarbowi Państwa. Uporządkowałem sprawy materialne. Rozliczyliśmy dobrze cztery kampanie wyborcze. Inaczej wygląda kampania, jak się ma 30 mln złotych do wydania jak w 2005 r., a inaczej, gdy całość wydatków jest na poziomie 10 mln czy kilkuset tysięcy jak w prezydenckich.
Zwolnił pan też Kalembę.
Bo wpędził nas w kłopoty. Mieliśmy kryzys z powodu afrykańskiego pomoru świń, a on nie dość, że wyznaczył zagrożoną strefę na ogromnym obszarze Polski, to jeszcze opowiadał chłopom, że rząd skupi od nich świnie i przerobi na konserwy, które później rozda. Wie pani, ile kosztowałyby te konserwy? 21 zł za kilogram świniny. A świń było 400 tysięcy sztuk. Musiałbym mieć miliardy złotych, żeby to zrealizować. A Waldek Pawlak tylko mu wtórował. Przy czym wszystko to się działo w roku wyborczym. Po jego dymisji rozwiązaliśmy problem w dwa tygodnie.
Będzie pan jeszcze kandydował do Sejmu?
Nie wiem. Zawsze ciężko i uczciwie pracowałem. A wie pani, czego się nasłuchałem w kampanii? PiS rozpuszczało informacje, że przeze mnie trasa linii energetycznej została zmieniona, żeby nie szła przez moją posesję. I to było na ulotkach z moim zdjęciem. Dowiedziałem się, że co drugi dom w Magdalence jest mój, że moja żona rzuciła pracę, bo tak nam się dobrze powodzi, że przenieśliśmy się do luksusowego osiedla strzeżonego.
Nie ciągnie pana do realnego rządzenia?
Dla mnie to jest wybawienie, że jestem dzisiaj poza Sejmem. Jeszcze zdrowotnie odczuwam te 140 tysięcy kilometrów rocznie po kraju, tysiące spotkań i spraw do załatwienia. Od grudnia 2012 do listopada 2015 żyłem tylko pracą. Mam satysfakcję, bo GUS podliczył ubiegły rok i ogłosił, że wzrost PKB wyniósł 3,9 proc. Że w 2015 roku mieliśmy największy przyrost inwestycji zagranicznych i największą nadwyżkę w handlu zagranicznym. Sprzedaliśmy polskie jabłko mimo rosyjskiego embarga. Ciekawe, kiedy znowu będą takie wyniki, bo za lata 2016 i 2017 na pewno nie.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95