W XX wieku w Iraku utarło się, że nową władzę w pełni legitymizuje dopiero egzekucja poprzedniego przywódcy i upokorzenie jego ciała po śmierci. W 1958 roku grupa nacjonalistycznych oficerów pod przywództwem generała Abd al-Karim Kasima obaliła młodocianego króla Fajsala II, potomka haszymidzkiej dynastii wywodzącej się od towarzysza Lawrence'a z Arabii i panującej do dziś w sąsiedniej Jordanii. Zabito nie tylko jego, ale i resztę rodziny, strzelając z ustawionych na dziedzińcu pałacu karabinów maszynowych. Zwłoki pogrzebano w nieznanym miejscu.
Po pięciu latach socjaliści z partii Baas zafundowali Irakowi kolejną rewolucję. Tym razem ceregiele z ujętym Kasimem trwały nieco dłużej. Wytoczono mu nawet proces. Rozstrzelanie sfilmowano, aby pokazywać je społeczeństwu, a zwłoki zakopano gdzieś na bezludziu. Rok po obaleniu władzy partii Baas (czyli cztery dekady później) mizerne szczątki odnaleziono.
Trzeba przyznać, że w innych krajach regionu spokój zmarłych szanowano. Nie chowano byle gdzie byłych przywódców Syrii czy Egiptu, a i w Iranie Pahlawich po Islamskiej rewolucji z grobów nie wywlekano. Assad czy Chomeini wydawali się rozumieć prostą zasadę rządzącą losem przywódców. Traktuj swoich poprzedników z szacunkiem – być może wtedy zrobią to również twoi następcy.
Mijały lata: Chomeini leżał już we wspaniałym mauzoleum, a Assad na zacisznym cmentarzu w rodzinnej wiosce. W 2003 roku przyszedł czas na upadek Husajna. Obalili go nie rodacy, mordowani szyici ani prześladowani Kurdowie. Po zdobyciu przez siły amerykańskie Bagdadu Husajn zbiegł i ukrywał się w pobliżu rodzinnego Tikritu. Ujęto go w grudniu 2003 roku, wkrótce po śmierci jego dwóch synów, których ciała wystawiono na widok publiczny. Husajna poddano upokarzającym procedurom medycznym, które oczywiście nagrano. Ale na tym prześladowania zakończono. Światowe i demokratyczne supermocarstwo mogło sobie na to pozwolić, miało zresztą w tym sporą praktykę – Goeringa w Norymberdze czy Tojo w Tokio nie traktowano w sposób obrzydliwy.
Skonfundowani Amerykanie
Z Saddama nie chciano robić męczennika. Jego proces miał być przykładem wymierzania sprawiedliwości pokonanym zbrodniarzom i odbył się w nowym stylu. Tym razem zwycięskie mocarstwo zgodziło się na to, by sprawiedliwość wymierzyli byli poddani. Jeśli nie liczyć wstępnych posiedzeń, postępowanie sądowe rozpoczęło się w październiku 2005 roku i zajęło ponad rok. Latem 2006 roku byłemu prezydentowi wykończono zresztą kolejny proces, którego nigdy formalnie nie ukończono. Do dziś nie wiadomo, czemu jedne zbrodnie w akcie oskarżenia uwzględniano, a innych nie.