Starczewski robił na ten temat film dokumentalny, ja reportaż dla „Rzeczpospolitej". Przed wyjazdem na Ukrainę Krzysztof Masłoń powiedział mi, że kopalnią wiedzy o Schulzu jest Alfred Schreyer, jeden z ostatnich jego uczniów, nauczyciel muzyki. Powszechnie szanowany i dystyngowany pan Alfred, mówiący biegle piękną literacką polszczyzną, ukraińskim, niemieckim i jidysz, stał się naszym nie tylko przewodnikiem, ale i przyjacielem. Kilkakrotnie koncertami i opowieściami o swym nauczycielu otwierał nasze wystawy. Był człowiekiem niezwykłej kultury i klasy. To on zapoznał nas też z Igorem Meniokiem, młodym Ukraińcem, który miłością do Schulza promieniował na całą Ukrainę, stworzył festiwal jego imienia i potrafił ściągnąć na kolejne edycje znawców Schulza z niemal całego świata. Igor zawsze miał wielkie wsparcie w swej żonie Wierze, która po jego nieoczekiwanej śmierci z wielkim poświęceniem kontynuuje dzieło męża. Ona z kolei zaprowadziła nas do dwóch niesamowitych sióstr Urbanowicz – Apolonii i Salomei, dystyngowanych, choć mocno zubożałych starszych pań, które godzinami potrafiły opowiadać o Schulzu i jego wyobraźni.
Leżący 70 km od Lwowa Drohobycz ma dziś wiele cech miasteczka ukraińskiego. W jedynej synagodze przez lata sowieckie mieścił się dom meblowy, teraz trwa w niej wielki remont. Kamienica, w której był sklep bławatny rodziny Schulzów, wyleciała w powietrze w czasie wojny, drugi dom Schulza zamieszkany jest przez rodzinę milicjantów. Ciągle nie ma pewności, gdzie zamordowany przed 75 laty artysta został pochowany. Jeden z cmentarzy żydowskich posłużył jako teren budowy osiedla mieszkaniowego, drugi, na którym najprawdopodobniej w zbiorowej mogile go pochowano, stoi zarośnięty, opuszczony i zamknięty. Przed kilkoma laty najchętniej nawiedzali to miejsce sataniści. Przez lata skrywane popiersie Schulza udostępniane jest w sali drohobyckiego gimnazjum. Jeśli powstanie Muzeum Schulza z prawdziwego zdarzenia, będzie to z pewnością zasługa Wiery Meniok.
Schulz, przyglądając się swoim wyznawcom, potrafi spłatać im figla. Kiedyś, zaglądając do jednej z klatek schodowych starej kamienicy, zobaczyliśmy dziewczynę w kapelusiku zupełnie jak z jego rysunków. Innym razem – to było największe zaskoczenie – zobaczyliśmy samego Schulza. Na rynku w Drohobyczu siedziała grupa emerytów grających w szachy. Najbardziej z nich skupiony właśnie jego przypominał. Był wyraźnie niezadowolony, gdy chcieliśmy mu przeszkodzić w rozegraniu kolejnej partii, pytając o Schulza, o którym oczywiście nie miał pojęcia.
Jerzy Satanowski, który napisał niezwykłą muzykę do wystawy, po pokazie w Odessie, na który zaprosiliśmy Bohdana Stupkę powiedział, że ponoć infekuję Schulz em. Być może. Na szczęście żaden zainfekowany twórca nie domagał się dotąd odszkodowania. Szkoda tylko, że są i tacy, którzy zastosowali szczepionkę, by ustrzec się tej infekcji. Ci uodpornieni na Schulza to, niestety, przede wszystkim biznesmeni. Ostatnio prezes znanej firmy powiedział krótko: – Żołnierze wyklęci tak. Artyści wyklęci – nie teraz.
Zawsze powtarzam, że artystyczna podróż w stronę Schulza ma sens wtedy, gdy trafi na entuzjastów. na ludzi z otwartą głową. Często trzeba postępować jak kropla drążąca skałę. Dla mnie, krytyka teatralnego, publicysty, Macieja Starczewskiego, producenta i dokumentalisty, oraz grupy przyjaciół, z którymi powołaliśmy Republikę Marzeń, wyprawa w stronę Schulza stała się z pewnością czymś więcej niż przygodą. Rodzajem wyzwania, któremu staramy się sprostać. Siłą projektu są artyści, którzy dali się porwać w tę magiczną podróż. Zawierzyło nam tak wielu fantastycznych ludzi, że w chwilach zwątpienia przypominamy sobie ich nazwiska i one dają nam siłę.