Folwarki objęły do schyłku wieku XVI ponad 20 procent ziemi uprawnej w Koronie. Ta proporcja już nie wzrośnie znacząco w następnych wiekach. Udział pańszczyzny w pracach polowych folwarku wynosił w połowie owego stulecia przeciętnie nieco ponad 60 procent. Resztę pracy trzeba było wykonać siłami najemnej czeladzi. Przeciętny folwark szlachecki obejmował ok. 3,6 łanu, czyli 60 hektarów. W systemie trójpolówki oznaczało to, że dwie trzecie tego obszaru znajdowało się w danym roku pod uprawą. Ciężki pług drewniany (z żelaznym krojem i lemieszem, odcinającym skibę od gleby), ciągnięty przez cztery woły, dokonywał głębokiej, kilkakrotnej orki. Nawożenie – oczywiście naturalnym nawozem, a następnie bronowanie, pozwalało przykryć wysiane ziarno i wschodzić plonom: przeciętnie 5–6 ziaren z 1 wysianego. Żniwa, dokonywane na ogół starannie sierpem (kosy używano do koszenia trawy), w średniej wielkości folwarku przynosiły, jak oszacował to profesor Wyczański, zbiór około 28 ton zboża. Zdecydowaną większość stanowiło żyto i owies, mniejszość – pszenica i jęczmień. Z tego zbioru prawie połowę trzeba było odłożyć na przyszłoroczny zasiew oraz konsumpcję folwarku i dworu. Po wymłóceniu zboża zostawało więc niemal 15 ton ziarna na sprzedaż, co przynosiło na początku drugiej połowy XVI wieku około 150 złotych. To był główny dochód folwarku. Zboże można było sprzedać na lokalnym rynku – targu, jeśli spław do Wisły był odległy albo w ogóle niedostępny.
[...] Folwark to był opłacalny biznes. Ale dla kogo opłacalny? Zacznijmy odpowiedź na to ważne pytanie od jego najbardziej dramatycznego wymiaru: czy to się opłacało Polsce, jej historycznej przyszłości? Czy też może był tu właśnie początek albo przynajmniej jeden z kamieni milowych na drodze do dziejowej klęski Rzeczpospolitej, czy wręcz nawet do „nieudanej" polskości? To nie jest pytanie wymyślone tutaj, ale powtarzane od wieków, a przedstawione zostało w naukowej formie w ostatnich kilkudziesięciu latach w postaci modeli gospodarczego uzależnienia Polski od Zachodu, utrwalenia czy wręcz wyboru polskiej peryferyjności, narastającego zacofania. Tam, to jest na „Zachodzie" (to pojęcie jeszcze w XVI wieku, przypomnijmy, nie istnieje – pojawi się dopiero w Wieku Oświecenia, nadającego kanoniczny kształt polskim kompleksom), rozpędza się od końca XV wieku „nowoczesność", a tu, na „Wschodzie", zaczyna się, albo tylko utwierdza, odwieczne zacofanie. Samozawinione – przez egoizm klasowy szlachty, albo też wynikające z kolonialnej polityki „Zachodu", za którą może mniejszą Polska (i jej polityczno-społeczne elity) ponosi odpowiedzialność, ale za to tym bardziej beznadziejnie pozostaje ofiarą, i niczym więcej. Taka jest istotna wymowa dwóch modeli, jakie zdobyły sobie szczególne uznanie w latach 60. i 70. XX wieku i wciąż mają swoich zwolenników.
Wschód i Zachód na wsi
Ich fundamentem jest marksizm i stworzone w 1882 roku przez klasyka tej ideologii Fryderyka Engelsa pojęcie wtórnego czy też drugiego poddaństwa. Na wschód od Łaby – wtórne poddaństwo i „refeudalizacja", na zachód od Łaby – kapitalizm, czyli nowoczesność. W Polsce po 1945 roku tę koncepcję rozwinęli dwaj wybitni historycy gospodarki: Marian Małowist i Witold Kula. Ten pierwszy, zajmując się przede wszystkim nierównością w kontaktach handlowych między Wschodem a Zachodem, wskazywał zasadnicze znaczenie dalekosiężnego handlu zagranicznego dla utrwalenia podziału Europy i świata na gospodarcze centrum i podporządkowane mu peryferie. Handel ze strefy bałtyckiej, organizowany w XV wieku przez niemiecką Hanzę, a kontynuowany w wieku XVI w oparciu o znaczenie Gdańska i jego polskiego zaplecza zbożowego w wymianie z Amsterdamem, pomógł okrzepnąć północno-zachodnioeuropejskim centrom rodzącego się kapitalizmu. Małowist uważał nawet (chyba jednak z pewną przesadą), że „bez dostaw [nie tylko zboża, ale i drewna] z Europy Wschodniej rozbudowa floty portugalskiej (podobnie jak i hiszpańskiej) natrafiłaby na trudności zapewne nie do przezwyciężenia. [...] Również dostawy zboża z terytoriów polskich w pewnym i, jak się wydaje, z biegiem czasu coraz większym stopniu ułatwiały trudną sytuację aprowizacyjną krajów Półwyspu Pirenejskiego. Niewątpliwie jednak ekspansja zamorska tych krajów oddziaływała z kolei na aktywizację polsko-litewskiej gospodarki leśnej i rolnej". Tę koncepcję podjął i uogólnił jeszcze amerykański socjolog historii, twórca modelu Systemu-Świata (w tym wypadku: europejskiej gospodarki światowej), Immanuel Wallerstein. Budowanie zamorskich imperiów kolonialnych przez Portugalię, Hiszpanię, a potem Holandię, Anglię i Francję, połączone z przejściem od handlu towarami luksusowymi do handlu towarami masowymi, powoduje w wieku XVI trwałe uzależnienie jednych terytoriów od drugich. Kolonie (zachodnio)europejskie powstają w Ameryce, Afryce i Azji, ale także w pewnym sensie – zauważa Wallerstein – w Europie Wschodniej. Państwo polsko-litewskie akceptuje rolę peryferii, surowcowego, rolniczego zaplecza, a faktycznie wyzyskiwanej kolonii (zachodnio)europejskiego systemu gospodarki światowej. Akceptują tę rolę elity polityczne tego państwa, czyli szlachta – bo jej się to opłaca, i spychają ciężar ekonomiczny i społeczny peryferyzacji kraju na barki ludności poddańczej. Szlachta robi to, bo może – bo tak silna jest jej pozycja w tym państwie. Witold Kula w swoich rozważaniach modelowych zaostrzył jeszcze wymowę tej koncepcji, ukazując szlachtę jako „rentiera niezainteresowanego w samym procesie produkcyjnym, w szczególności w jego ulepszaniu, gdyż mógł on bez tego odcinać kupony z międzynarodowej koniunktury" na polskie zboże. Chłop pada ofiarą tego systemu, razem z długofalową przyszłością Polski.
Bardziej radykalne rozważania brytyjskiego marksisty Perry'ego Andersona, wpływowego profesora Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, ukazują dualizm w rozwoju Europy jako normę. Wschód zawsze był gorszy, od samego początku – bo nie ma tego germańsko-rzymskiego dziedzictwa, z którego wyrósł „dojrzały" zachodnioeuropejski feudalizm, silne miasta, monarszy absolutyzm (a nie szlachecka anarchia, jak zgodnie z najbardziej prymitywnym stereotypem nasz republikański ustrój nazywa marksista z Kalifornii), dalej kapitalizm i wreszcie liberalizm oraz rządy prawa. Z tej perspektywy można w XVI wieku mówić tylko o umocnieniu odwiecznej „normy", a polska szlachta nawet nie jest tu szczególnie winna: po prostu ta wschodnia część Europy, z państwem polsko-litewskim i Węgrami w centrum, jest gorsza i zawsze będzie gorsza. [...]