Jarosław Gwizdak: Bardzo szare eminencje sądów

Ludowa historia wymiaru sprawiedliwości najwyraźniej czeka na napisanie.

Aktualizacja: 06.12.2020 00:04 Publikacja: 06.12.2020 00:01

Jarosław Gwizdak: Bardzo szare eminencje sądów

Foto: Fotorzepa / Krzysztof Skłodowski

Dowiedziałem się, że wydawnictwo planuje dodruk książki. Tomu opasłego, a przede wszystkim niełatwego w lekturze. Pierwszy nakład właśnie się wyprzedał nie tylko dlatego, że kupiłem jeden egzemplarz. Przynajmniej taką mam nadzieję.

„Ludowa historia Polski" Adama Leszczyńskiego to książka mocno zmieniająca optykę. Odbierająca złudzenia. To przy okazji książka o historii polskiego prawa, sądownictwa i pojmowania sprawiedliwości.

To jedna z takich lektur, po których inaczej spojrzę na polski złoty wiek, mity o Sarmatach czy opowieści spod wąsa i kontusza. Ucierpią także pozostałe mity, między innymi wspaniałej II Rzeczypospolitej czy równającego wszystkie szanse PRL.

Za dużo na roku

Podtytuł książki Leszczyńskiego brzmi „Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania". Uwaga, szanowni prawnicy! Autor pisze też dla was i często o was. Nie tylko dlatego, że pisze o wyzysku w sposób mocno różniący się od treści art. 388 kodeksu cywilnego.

Elementem studiów prawniczych była od zawsze historia ustroju. Czasem zwana historią państwa i prawa, czasem ich ewolucją – zależnie od uczelni. Sam pamiętam wykłady na mojej Alma Mater (z racji położenia w centrum górnośląskiej aglomeracji zwanej czasem „Almą Muter"), kiedy profesor opowiadał nam głównie o zaletach galicyjskiego porządku prawnego i pierwszej ustawie o ochronie świstaka, czyli Marmota marmota.

Cykl pasjonujących wykładów zwieńczył egzamin. Oczywiście pisemny. Dwadzieścia pytań dotyczyło stosunków państwa z Kościołem za Bolesława Krzywoustego. Jak można się domyślić, oblało go jakieś 90 proc. studentów. Piszący te słowa także. Na szczęście udało się zdać poprawkę, nieco bardziej przekrojową. Jej zakresu zupełnie nie pamiętam. Wyparłem.

Tak drzewiej uczono prawników historii ustroju. Robiono tak, bo jak powiedział ów profesor, „było was za dużo na roku". Funkcją egzaminu była zatem eliminacja nadmiaru studentów, a nie uczciwa weryfikacja wiedzy. Tak po prostu było.

Ilość nie przeszła w jakość

Paradoksalnie, ten egzamin i szereg innych sytuacji podczas studiów prawniczych dawał przedsmak wyzysku. Panowania nad „kmieciami" – studentami przez „panów" – profesorów, a zwłaszcza asystentów. Folwark na uczelni miał się znakomicie.

Ze zdumieniem oglądałem wtedy amerykańskie filmy, w których profesorowie siadali na stołach niewielkich sal, zwracali się do studentów po imieniu, a przede wszystkim z nimi dyskutowali. Na równych zasadach. Pozwalając wątpić i wyrażać własne poglądy. Kwestionować zastany porządek. Tak wyglądał wolny uniwersytet. Nie w Polsce, na pewno nie na Górnym Śląsku z końcem ubiegłego wieku.

A czy z wyzyskiem lub poddaństwem nie mamy do czynienia i po studiach prawniczych? Weźmy los aplikanta, który nie może znaleźć zatrudnienia w kancelarii. A gdy wreszcie mu się to uda, nie utrzyma się w dużym mieście bez pomocy rodziców.

Otwarcie zawodów prawniczych, które nastąpiło już 15 lat temu, to także przykład zinstytucjonalizowanego uderzenia w „elity". Jak się okazało, ilościowo zdecydowanie skutecznego. Co do jakości i obecnej struktury rynku usług – wątpliwego.

A pracownicy sądów i prokuratur? Ludzie wykształceni, oddani swojej pracy, specjaliści wynagradzani na poziomie płacy minimalnej? W hierarchii sądowego folwarku tak nisko umieściło ich państwo, któremu przecież służą.

Opisywane często relacje w niektórych sądach „pałacowych" z sędziami sądów pierwszej instancji? Kolejny przykład mitologii panowania, cóż z tego, że opartej wyjściowo na przesłankach merytorycznych. Przypomnieć warto i absolwentów „szkoły Duracza", a wśród nich prezesów sądów bez matury. Tak też bywało.

Buławy w aktówkach

Zaryzykuję dalej idące twierdzenie: obecna sytuacja w wymiarze sprawiedliwości to też element rebelii. Buntu pomijanych, zapomnianych i wiecznie aspirujących do wyższych stanowisk. Tych, którzy w plecaku od dekad nosili nie tylko akta. Mieli tam przede wszystkim osobną przegródkę na buławy. I mieli również poczucie, że dostęp do elit swojego środowiska jest całkowicie zamknięty.

Członkowie nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Nominaci do Izby Dyscyplinarnej. Szare i bardziej szare eminencje sądów czy korytarzy Ministerstwa Sprawiedliwości. Absolutnie nie tłumaczę ich życiowych wyborów i decyzji. Jest mi do nich bardzo daleko. Dzięki Adamowi Leszczyńskiemu zrozumiałem być może jeszcze jedną z ich motywacji.

Ludowa (?) historia wymiaru sprawiedliwości najwyraźniej czeka na napisanie.

Autor jest byłym sędzią, byłym prezesem sądu, członkiem zarządu Fundacji Inpris, Obywatelskim Sędzią Roku 2015

Dowiedziałem się, że wydawnictwo planuje dodruk książki. Tomu opasłego, a przede wszystkim niełatwego w lekturze. Pierwszy nakład właśnie się wyprzedał nie tylko dlatego, że kupiłem jeden egzemplarz. Przynajmniej taką mam nadzieję.

„Ludowa historia Polski" Adama Leszczyńskiego to książka mocno zmieniająca optykę. Odbierająca złudzenia. To przy okazji książka o historii polskiego prawa, sądownictwa i pojmowania sprawiedliwości.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?