Trochę to przygnębiające, ale jedną z pierwszych reakcji na informację o ucieczce sędziego Tomasza Szmydta na Białoruś było poszukiwanie i wskazywanie wszystkich, którym sędzia zawdzięcza karierę lub którzy weszli z nim w jakąś relację. Politycy i podążający za nimi „eksperci” z portalu X nie mieli łatwego zadania, kiedy okazało się, że życiorys sędziego nie jest jednoznaczny.
Co prawda był związany z tzw. grupą hejterską i dzięki „dobrej zmianie” jego kariera nabrała rozpędu po 2015 r., to jednak ten wizerunek psuje skrucha Szmydta, którą w związku z aferą „małej Emi” ochoczo wyraził w „Gazecie Wyborczej” i TVN 24. Dostało się nawet Bronisławowi Komorowskiemu, który wręczył sędziemu nominację, a na celowniku znalazło się też antypisowskie stowarzyszenie Themis, którego przez chwilę sędzia Szmydt był aktywistą, przedstawiając plany reform ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości Jarosławowi Gowinowi, kiedy rządziła Platforma.
Czytaj więcej
Służby muszą wyjaśnić, kim jest sędzia Tomasz Szmydt, który przed ucieczką na Białoruś związany był z ważnymi instytucjami państwowymi i miał dostęp do „wrażliwych” informacji.
Czyn sędziego Tomasza Szmydta poważniejszy niż pospolite występki sędziów
Ta medialna wrzawa niestety zaczęła przysłaniać istotę tego, co tak naprawdę się stało. Dyskusję o wiele ważniejszą: w państwie, w którym zagrożenie szpiegostwem jest więcej niż realne, przez lata działał sędzia mający dostęp do tajnych informacji, który mógł pracować dla nieprzyjaciół naszej ojczyzny.
Poza deklaracjami płynącymi z rządu typu „sprawa jest priorytetowa” na razie nie wyjaśniono niczego. Nie wytłumaczono opinii publicznej, jak to się stało, że taki człowiek został sędzią, i dlaczego był niewidoczny dla służb, chociaż zajmował się bardzo wrażliwymi sprawami z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa. I w końcu, jaka może być skala problemu oraz co zrobić, aby takie sytuacje nie zdarzały się w przyszłości.