Unia to nie mityczny Lewiatan

Unię Europejską można i trzeba krytykować, ale nie stawiajmy jej w opozycji do „państwa narodowego” – z Markiem Domagalskim polemizuje adiunkt w Katedrze Prawa Europejskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Aktualizacja: 16.07.2016 13:45 Publikacja: 16.07.2016 02:00

Czytam różne komentarze po referendum brytyjskim i mam nieodparte wrażenie, że wiele osób się cieszy. Jedni dlatego, że utarto nosa przemądrzałym unijnym przywódcom, inni, bo mogą to wykorzystać do wewnętrznych rozgrywek politycznych, a inni jeszcze, bo zwyciężyła wizja „państwa narodowego". W artykule „Brexit – związek z Unią po przejściach" („Rzecz o Prawie" z 29 czerwca) redaktor Marek Domagalski wskazuje, że decyzja Brytyjczyków „wymaga poważnego potraktowania jedynego państwa, jakie mamy, od gospodarki poczynając, do armii". Każdy ma prawo do swojej opinii. Warto jednak kilka rzeczy wyjaśnić.

Jak daleko sięga prawo UE

Pisze Pan Redaktor, że „jeśli chodzi o unijne prawo w praktyce, w życiu, to chociaż implementowano ogromną liczbę regulacji, w sądach pojawia się ono rzadko. Niektórzy mówią, że polskie prawo już je wchłonęło". Czy aby na pewno? Pomijając nawet przepisy traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej czy rozporządzeń unijnych, które w krajowych porządkach prawnych znajdują bezpośrednie zastosowanie, to od lat możemy zaobserwować postępującą europeizację prawa gospodarczego. Co to oznacza? W takich dziedzinach jak –przyjęte przez Sejm przed kilkoma dniami – prawo zamówień publicznych podstawą przepisów krajowych są przepisy odpowiednich dyrektyw unijnych. Formalnie są to przepisy prawa polskiego i jako takie pojawiają się w sądach (to one są stosowane na co dzień), ale ich źródło bije w Brukseli. Dopiero kiedy przepisy prawa krajowego okażą się niezgodne z przepisami dyrektyw, to – zgodnie z utrwalonym orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (dalej: Trybunał) – nie mogą być one stosowane, a w ich miejsce, przy spełnieniu dodatkowych warunków, wchodzą przepisy dyrektyw. Warto dodać, że bezpośrednie stosowanie dyrektyw jest możliwe wyłącznie w relacji jednostka przeciwko państwu, a więc gdy jest to korzystne dla jednostki.

O stosowaniu prawa unijnego w praktyce może świadczyć też przykład ustawy o grach hazardowych. Brak notyfikacji tej ustawy przez rząd polski (w 2009 r.) do Komisji Europejskiej, mimo że zawierała ona tzw. przepisy techniczne, doprowadził do tego, że w setkach postępowań w całym kraju sądy, powołując się na orzecznictwo Trybunału, odmawiały zastosowania przepisów prawa polskiego (m.in. kodeksu karnego skarbowego) zabraniających przedsiębiorcom prowadzenia działalności gospodarczej i nakładających na nich wysokie kary pieniężne i grzywny. Sądy trafnie wywodziły, że zgodnie z prawem unijnym nienotyfikowane przepisy nie mogą mieć mocy obowiązującej względem jednostek i nie można stosować do nich sankcji za ich nieprzestrzeganie.

Wreszcie, sądy polskie coraz częściej (chociaż ciągle zbyt rzadko) kierują do Trybunału tzw. pytania prejudycjalne, w których pytają Trybunał o kierunek wykładni prawa unijnego. W pierwszym pełnym roku członkostwa Polski w Unii do Luksemburga trafiło tylko jedno takie pytanie, teraz jest to ponad jedno miesięcznie (15 pytań w zeszłym roku). Warto zaznaczyć, że skierowanie pytania prejudycjalnego do Trybunału oznacza, że w ocenie sądu wykładnia prawa unijnego (w konsekwencji ewentualne jego zastosowanie) jest niezbędna dla rozstrzygnięcia danej sprawy.

Z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie...

Pan Redaktor pisze również, że „implementacja unijnego prawa, dyrektyw, przyczyniała się do rozmnożenia w Polsce przepisów, obniżenia ich jakości i wprowadzenia zupełnie zbędnych", i podaje przykład pochopnej eliminacji ze skrzyżowań z sygnalizacją świetlną zielonych strzałek skrętu w prawo (przywrócono ją po czasie). Stan legislacji w Unii od lat jest przedmiotem, w dużej mierze słusznej, krytyki, by przypomnieć oklepane już nieco przykłady odpowiednio długich bananów czy wystarczająco krzywych ogórków (albo odwrotnie). Złe, niepotrzebne i zbyt skomplikowane prawo tworzone jest jednak wszędzie. W Polsce również (np. słynny przed laty przepis, że kierowcy, którzy posiadali prawo jazdy kategorii D, czyli mogli prowadzić autobusy, nie mieli prawa kierować samochodami osobowymi).

Należy jednak zadać pytanie, kto tworzy to prawo? Mityczny Lewiatan? Unia Europejska będąca niedającym się zidentyfikować stworem? Nie! Prawo Unii Europejskiej uchwala Rada Unii Europejskiej, składająca się z przedstawicieli państw członkowskich szczebla ministerialnego, oraz Parlament Europejski – najbardziej „demokratyczna" instytucja unijna, składająca się z członków wybieranych przez obywateli Unii Europejskiej w wyborach bezpośrednich. Tak często ostatnio krytykowana Komisja Europejska może i ma, niemal wyłączną, inicjatywę prawodawczą, ale prawem staje się dopiero to, co uchwalą wyżej wymienieni przedstawiciele państw członkowskich i obywateli. Nawiasem mówiąc, jak wyliczyła dr Sara Hagemann z London School of Economics, od 1999 r. ministrowie Wielkiej Brytanii zasiadający w Radzie Unii Europejskiej głosowali przeciwko uchwaleniu prawa unijnego 56 razy, wstrzymali się od głosu 70-krotnie, a „za"byli 2466 razy (95 proc. wszystkich głosowań). Komentarz wydaje się zbyteczny.

Przypominając mniej chlubne przykłady legislacji unijnej (bardziej zresztą anegdotyczne niż powodujące realne problemy społeczno-gospodarcze), nie można pominąć tego, co Unii zawdzięczamy. Pewnie sporo mogliby powiedzieć o tym studenci wyjeżdżający do innych państw członkowskich w ramach programu Erasmus, osoby korzystające z różnego oprogramowania multimedialnego (dzięki wieloletniej batalii Komisji przeciwko Microsoftowi) czy wnoszące od niedawna dużo niższe opłaty roamingowe.

Silna Unia państw

Popieranie silnej i skutecznej Unii Europejskiej nie kłóci się z poważniejszym traktowaniem państwa narodowego. Jedno w ogóle nie wyklucza drugiego, o czym wiedzą w Unii od dawna i coraz rzadziej mówi się tam na poważnie o federalistycznej wizji Europy. Przygotowane i opublikowane niedawno przez ministrów spraw zagranicznych Francji i Niemiec memorandum „Silna Europa w świecie niepewności", wbrew temu, co można było usłyszeć w debacie publicznej, również nie dąży do powstania „superpaństwa" i dalszej centralizacji. Przeciwnie, autorzy wprost stwierdzili, że na poziomie unijnym konieczne jest skoncentrowanie się na tych zadaniach, które mogą być wykonane wspólnie, zaś w pozostałym zakresie należy pozostawić kompetencje państwom członkowskim.

Czytam różne komentarze po referendum brytyjskim i mam nieodparte wrażenie, że wiele osób się cieszy. Jedni dlatego, że utarto nosa przemądrzałym unijnym przywódcom, inni, bo mogą to wykorzystać do wewnętrznych rozgrywek politycznych, a inni jeszcze, bo zwyciężyła wizja „państwa narodowego". W artykule „Brexit – związek z Unią po przejściach" („Rzecz o Prawie" z 29 czerwca) redaktor Marek Domagalski wskazuje, że decyzja Brytyjczyków „wymaga poważnego potraktowania jedynego państwa, jakie mamy, od gospodarki poczynając, do armii". Każdy ma prawo do swojej opinii. Warto jednak kilka rzeczy wyjaśnić.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?