Świąteczny nastrój nieco stłumił emocje związane z doniesieniami o używaniu przez władze nowoczesnych technologii inwigilacyjnych. W ferworze przygotowań do Wigilii umknęło nam, że orwellowska wizja świata pozostającego pod absolutną kontrolą władzy realizuje się obok. Okazało się, że nabyte za publiczne środki prawa licencyjne do ultraskutecznego oprogramowania szpiegowskiego Pegasus były wykorzystywane dla realizacji pozostających poza granicami prawa celów.
To, że żyjemy w państwie podsłuchów, wiemy od dawna. Świadomość, że skala inwigilacji jest totalna, zaś jej cele stricte polityczne, pojawiła się przed świętami Bożego Narodzenia. Żartobliwa formuła wypowiadana przez prawników, że trzeba zachować wstrzemięźliwość w prywatnych rozmowach, bowiem wszelka forma komunikacji pozostaje pod kontrolą władzy, stała się, co najmniej w odniesieniu do części środowiska, rzeczywistością.
Czytaj więcej
Mamy kolejną aferę podsłuchową. Więc przypomnę, że prawo do stosowania podsłuchów ma w Polsce aż dziewięć służb.
W kontekście pełnej kontroli rozmów i korespondencji adwokata, prowadzonej z całkowitym lekceważeniem zasad nienaruszalności informacji stanowiących tajemnicę adwokacką i obrończą, niewyobrażalne do niedawna podsłuchiwanie polityków, i to w trakcie kampanii wyborczej, zamiast szoku, spotkało się z pobłażliwą reakcją. W obu przypadkach dała o sobie boleśnie znać stopniowa erozja rudymentarnych reguł państwa prawa. Naruszenia prawa, dobrego obyczaju i podstawowych zasad, które jeszcze kilka lat temu wywoływałyby oburzenie i działania mające na celu drobiazgowe wyjaśnienie oraz odpowiedzialność zaangażowanych osób, dzisiaj traktowane są jako kolejna wiadomość zaliczana do kategorii sporów politycznych. W przestrzeni publicznej nie tyko nie widać powszechnego oburzenia i żądania wyjaśnienia tych skandalicznych historii w stylu, który doprowadził ostatecznie do dymisji Richarda Nixona, ale trudno dostrzec choćby przejawy refleksji nad autorytarnymi działaniami władzy.
Znużeni debatami o coraz to nowych przypadkach naruszenia prawa oraz informacjami o bezskutecznych próbach skłonienia władzy do chociażby częściowej korekty obywatele RP pozostają w przekonaniu, że nawet jeśli bezprawnie kontrolowano polityka lub prawnika, naruszając podstawy funkcjonowania państwa, to władza nie jest zainteresowana zapoznaniem się z rozmowami przeciętnego obywatela. Skoro tak, to problem polskiej Watergate jest w istocie kwestią elit. To błąd, od kiedy wiemy, że nasz telefon może służyć do przekazywania informacji o wszystkim, co robimy w domowym zaciszu.